Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Hien
Różowy Dyktator Hieni
Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo. Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 21:22, 17 Sie 2013 Temat postu: 2024 [HP][NZ] |
|
|
Fanfik do HP, kompletnie nie w klimacie serii, wieloczęściowe. Politykal, trochę kryminał, z nawiązaniami do różnych dziwnych rzeczy jak chociażby kot Schrödingera albo Wenus w futrze Sacher-Masocha. Dlatego znajomość fandomu nie jest wymagana w stopniu przewyższającym podstawy - chociaż większa da oczywiście znaleźć masę różnych kwikaśnych aluzyjek i smaczków.
O czym? Huh, okej, wrzućmy teaser x3
Opis: Harmonie Schrödinger-Katze jest dziennikarką śledczą, która właśnie wkopała się w dużą - sądząc po nagonce - aferę związaną z doprowadzoną do absurdu poprawnościa polityczną i dyskryminacją czarodziejów czystej krwi w post-voldemortowskim świecie. Pomoc oferują jej wypchnięci poza margines życia publicznego Malfoyowie - niezbyt zadowoleni z konieczności współpracy ze szlamą... o, przepraszam, osobą pochodzenia mugolskiego. Wspólne śledztwo nabiera tempa i pojawiają się nowe pytania: co z dyskryminacją ma wspólnego zniknięcie poprzedniego Ministra Magii? Jakie powiązania z nowym mają sami Malfoyowie i skąd w tym wszystkim wzięła się złamana kariera wyścigowego miotlarza i mugolska dziennikarka sportowa?
~*~
Znana dziennikarka i publicystka, Harmonie Schrödinger-Katze, zdobywczyni wielu prestiżowych nagród dziennikarskich, złożyła do Wizengamotu donos o prawdopodobnie świadomym działaniu Ministra Magii oraz wielu ministerialnych urzędników na szkodę społeczeństwa czarodziejskiego – zarzuty, według słów dziennikarki, są poważne, jednak Wizengamot utajnił dochodzenie.
Harmonie Schrödinger-Katze jest jednak przekonana, że wkrótce sprawa wyjdzie na światło dzienne.
– Moją rację potwierdzają nieprzyjemności, jakich doświadczyłam. Zostałam zwolniona z pracy w Proroku Codziennym, mój dom nachodzą regularnie aurorzy, rzekomo zaalarmowani przez sąsiadów, mimo iż na mojej ulicy nie ma ani jednego czarodzieja. Ministerstwo nawet nie stara się, by te tłumaczenia brzmiały wiarygodnie.
Dowody zgromadzone przez dziennikarkę przeglądał także Harry Potter, najpotężniejszy czarodziej świata od czasów Albusa Dumbledore'a i były najwyższy auror.
– Sprawa wygląda podejrzanie. Ministerstwo wyraźnie działa obecnie w imię prywatnych interesów Ministra Baddocka – twierdzi. – Zarzuty są poważne i jeśli pani Schrödinger uda się przekonać Wizengamot, pan Baddock powinien zostać zdjęty ze stanowiska i ukarany.
Ministerstwo nie odpowiada na pytania, nasi dziennikarze nie doczekali się też żadnego komentarza.
[center]Przegląd Magiczny, 12 stycznia 2024[/center]
Złożyłam gazetę – chyba jedyną jeszcze nie zniszczoną rzecz w pokoju – i opadłam ciężko na fotel. Kara usiadła na nędznych szczątkach strzaskanej statuetki Złotego Pergaminu, której podobno nie dało się zniszczyć mechanicznie i oparła swój ciężki łeb na moich kolanach i z tej perspektywy przyglądała mi się z uwagą. Płowe, cętkowane futro rozpaczliwie domagało się czesania i miałam nadzieję, że gdy znajdziemy gdzieś nocleg, będę mogła wreszcie ją porządnie wyszczotkować. Niestety nie mogłyśmy zostać w domu. Wszystko w drzazgach, pół pokoju pokryte wpadającym przez powybijane szyby śniegiem.
Kara trąciła nosem moją dłoń, domagając się czegoś. Sama już nie wiem, czy obiadu – którego dotąd nie dostała – czy zdjęcia niewygodnej obroży, czy może dopieszczenia. Wiadomo, zwierzak jest niespokojny. Nie spodziewam się, by rozumiała powody nagłego pakowania i dlaczego dom jest w ruinie.
Odrzuciwszy przedwczorajszy „Przegląd Magiczny” na stos śmiecia – czyli tam, gdzie miejsce tego najbardziej szmatławego z brukowców – wstałam i śledzona niespokojnym spojrzeniem hieny, udałam się do łazienki po szczotkę do zębów. Zwierzak powlókł się za mną.
Może powinnam okazać nieco więcej wdzięczności „Przeglądowi Magicznemu” – to chyba jedyna gazeta, która pamięta o moim istnieniu. Nie żeby zaraz drukowali moje teksty, bo do takiego samobójstwa zdolni byliby tylko Luna i Rolf Skamandrowie, ale donoszą przynajmniej, co słychać w moim małym śledztwie. Pewnie dlatego, że zwietrzyli sensację.
Do łazienki aurorzy chyba nie wchodzili, bo wszystko stało na swoim miejscu, a lustro nie miało nawet jednej rysy. Zgarnęłam do kieszeni szczotkę i pastę do zębów, najpotrzebniejsze kosmetyki i wyszłam, starając się nie patrzeć na odbicie – wysoką, jasnowłosą i jasnooką kobietę o germańskiej twarzy, która teraz wyglądała jak ostatnia żebraczka. Szczegółów naprawdę nie miałam ochoty znać.
Bo oczywiście awarie instalacji, problemy w elektrowni i wodociągach wystąpiły właśnie teraz zupełnym przypadkiem i zupełnie przypadkiem jednocześnie.
– Wychodzimy – rzuciłam do Kary, okręcając smycz dookoła nadgarstka i podnosząc ciężką torbę podróżną. Wymacałam jeszcze różdżkę w kieszeni bojówek, sprawdziłam, czy się nie zaklinowała – byłoby naprawdę źle, gdybym nie mogła jej dobyć, gdy natknę się na jakiegoś aurora albo urzędnika na służbie – i ruszyłyśmy z hieną do wyjścia.
Zastanawiałam się, gdzie powinnyśmy się udać. Wątpliwe, by jakikolwiek hotel mugolski przyjął babę z hieną. Nawet jeśli gdzieś w pobliżu był hotel przyjazny zwierzętom, nie miałam przy sobie dość pieniędzy. Czy tego chciałam czy nie, wizyty w Londynie nie dało się przeskoczyć. Przy okazji można sprawdzić, może w jakimś czarodziejskim przybytku właściciele nie czytają gazet i wynajmą mi pokój. Cóż, jeśli czytają, może być ciężko – to skutek uboczny tego całego chaosu – gdyby nie „Przegląd Magiczny” pewnie nikt by nie wiedział, że jestem persona non grata. A przynajmniej nie od razu.
Zaprowadziłam Karę do otoczonej wysokim żywopłotem altanki w ogrodzie. Łyse gałęzie pokrywał lepki, wilgotny śnieg, tworząc zasłonę nie gorszą niż liście.
– Teleportujemy się – uprzedziłam hienę. Pewnie niepotrzebnie, Kara nie jest głupia, a altanki nikt nigdy nie używał w innym celu jak ukrycie się przed wzrokiem mugolskich sąsiadów.
Wszedłszy za żywopłot, chwyciłam Karę mocno za skórę na karku.
Gruba warstwa mokrego śniegu pokrywała także Londyn. Trudno nazwać to dobrymi warunkami na chwilową bezdomność, zwłaszcza że przed Dziurawym Kotłem wpadłyśmy prosto pod wiatr – i wyglądało na to, że w całym mieście wicher postanowił wspomóc śnieg w dręczeniu ludzi.
Na Pokątnej wszystko schowało się pod zaspami i chociaż samą ulicę ktoś już próbował oczyścić, szybko zasypało ją znowu – ale przynajmniej nie do kolan, jak pod ścianami i wystawami sklepów. Do samych witryn nikt z nielicznych, skulonych z zimna przechodniów nie podchodził, pewnie nie chcąc dostać fragmentem śniegowych czap – groźnie zwisających z szyldów, daszków i markiz.
Wszyscy chcieli swoje sprawy załatwić jak najszybciej i wrócić do ciepłych, suchych domów. W sumie ja też. Poszłyśmy więc z Karą prosto do Gringotta, podjąć i wymienić trochę pieniędzy. Mając fundusze, gotowa byłam wszelkie przeciwności usunąć z drogi z wdziękiem trolla. Bogatsza o pokaźną sumę zarówno funtów, jak i galeonów, mogłam przypuścić pierwszy atak. I to metodą blitzkriegu, bo w ten styczniowy ziąb nawet mi zesztywniały ręce. Kara też nie wydawała się zachwycona przedłużającym się pobytem wśród śniegów, tym bardziej, że musiała poczekać przed bankiem. Tylne łapy jej drżały, a ogon przycisnęła do brzucha, jakby w nadziei, że w ten sposób zatrzyma chociaż trochę ciepła. Jej sierść – podobnie jak mój ciepły, obszyty futrem płaszcz – była oblepiona topniejącym śniegiem i coraz bardziej przemoknięta.
Trzeba było znaleźć jakiś nocleg, wizyty w sklepach mogłam odłożyć na bliżej nieokreślone później. Mrużąc oczy z powodu zacinającego śniegu, poczłapałyśmy do Dziurawego Kotła.
Weszłyśmy z Karą do pubu okrągłe i białe jak dwa bałwany. Barmanka z długim, jasnym warkoczem, znana nam zresztą całkiem nieźle, chciała chyba coś powiedzieć w kwestii wprowadzania zwierząt, bo na nasz widok zrobiła surową minę i otworzyła usta. Zaraz jednak na jej różową i zwykle miłą twarz wypłynęło zakłopotanie – jak tylko strzepnęłyśmy z siebie grubą warstwę śniegu. Nigdy nie potrafiła kłamać i jej twarz zwykle zdradzała ją od razu. Z tym że zwykle na widok lubianych klientów się rozpromieniała. Ale trudno byłoby się spodziewać, by żadne wieści do niej nie dotarły.
– Cześć, Hannah – przywitałam ją, udając, że nie zauważyłam jej zmieszania. – Masz coś na rozgrzanie? Herbatę z rumem na przykład? – dodałam, ściągając mokry płaszcz i strzepując topniejący śnieg z futrzanych obszyć.
Z niechęcią wyciągnęłam różdżkę i osuszyłam ubranie, bo chociaż zwykle wolę naturalne metody suszenia, to raczej marne były szanse, żeby niemal doszczętnie przemoczona odzież wyschła w tym czasie, kiedy ja będę przesiadywać w barze. Bo na nocleg chyba nie bardzo jest co liczyć – o ile okazjonalnie bywający w barze pan Longbottom nie dawał sobie w kaszę dmuchać, o tyle jego żona, zawiadująca całym kramem, wolała unikać kłopotów. Nie było to regułą, bo pamiętam jakieś przypadki, gdy wyraźnie postawiła się ministerstwu, ale teraz chyba nie miałam na co liczyć.
Teraz kobieta patrzyła z potępieniem na kałużę rosnącą wokół obciekającej na czystą podłogę Kary, ale stosowanie jakichkolwiek zaklęć bezpośrednio na tę hienę nigdy nie było rozsądne, chyba że chciało się wywołać u niej napad paniki. Nie znosiła czarów, zresztą trudno się dziwić. Raczej nie przypominało jej to niczego przyjemnego.
Rzuciłam suchy już płaszcz na krzesło przy jedynym chyba wolnym stoliku i podeszłam do lady. Kara poczłapała za mną, ciągnięta na krótkiej smyczy, wyraźnie woląc po prostu położyć się i odpocząć.
– Herbata z rumem. – spoglądając gdzieś obok mnie, Hannah postawiła na blacie tradycyjnie już wielki kubek wzmacnianej herbaty, jaką zawsze zamawiałam u niej w zimie.
– Dziękuję. A, i jeszcze jedno… – zabrałam kubek, kątem oka zauważając, że barmanka nagle zesztywniała, jakby ją spetryfikowano. Przez chwilę nic nie mówiłam, chyba tylko z czystej złośliwości upijając ostrożnie łyk gorącej herbaty. – Mogłabyś dać mi jakąś szmatę do wytarcia Kary? Byłabym wdzięczna. – Uśmiechnęłam się do niej.
Rozluźniła się trochę, nawet odwzajemniła uśmiech blado, ale nadal nie chciała mi spojrzeć w twarz. Westchnęłam pod nosem i wróciłam do stolika. Kara położyła się przy moich butach, podejrzliwie rozglądając się po Dziurawym Kotle, jakby udzieliła jej się moja wcześniejsza nerwowość.
Pół kubka herbaty później Hannah przyniosła kilka dużych, burych ręczników, które pomogła mi rozłożyć na podłodze dla hieny. Kara ułożyła się na nich natychmiast, a mi pozostało ścieranie kałuży pozostałymi i próba wytarcia jej sierści – dość karkołomna, biorąc pod uwagę, że w europejskim klimacie normalnie raczej rzadka hienia sierść zgęstniała co najmniej kilkakrotnie.
Dopiwszy wzmacnianą herbatę, zwróciłam mokre już szmaty i podziękowałam barmance. Przy okazji spytałam o wolne pokoje, jednak bez większych nadziei. Tak jak się spodziewałam, Hannah zaczęła coś plątać o braku miejsc, śnieżycy i zakłóceniach działania sieci Fiuu. Nie męczyłam jej już, pewnie sytuacja i dla niej – jako mojej znajomej – była nieprzyjemna, a mi jakoś przeszła ochota na drażnienie się z bogu ducha winną barmanką. Zamówiłam drugi raz to samo i wróciłam do stolika.
Przesiedziałyśmy w Dziurawym Kotle ostatecznie cztery herbaty, aż zaczęło zmierzchać. Skoro tutaj nie miałyśmy co liczyć na pokój, pozostawał nam obecnie już tylko Nokturn i szukanie poukrywanych w zaułkach hostelików, gdzie niektórzy bogatsi czarodzieje potajemnie spotykali panie z mugolskimi rekwizytami łóżkowymi.
Na dobrą sprawę i tak miałam odwiedzić Śmiertelny Nokturn – nawet jeśli niezbyt się do tego przykładano, byłam ścigana, a Borgin i Burkes zawsze mieli sporo akcesoriów i amuletów odpowiednich dla osób uciekających i ukrywających się. Ogólnie w sklepie znajdowało się niemało ciekawych rzeczy, ale trzeba było je wyłuskać spomiędzy tych wszystkich czarnomagicznych przeklętych błyskotek i dewocjonaliów, których w sklepie było zawsze mnóstwo.
Czasami zastanawiałam się, czy nie powinnam prześledzić, jaką drogą trafiają tam te wszystkie rzeczy, bo choćby nie wiem ile razy je u kogoś konfiskowano, prędzej czy później wracały do sklepu. Jak to jednak dobrze, że nigdy się za relacje między Borginem i Burkesem a Urzędem Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli nie wzięłam. Miałabym teraz przechlapane na Nokturnie i nawet kilkakrotna obrona tamtejszych przedsiębiorców i drobiazgu z szarej strefy wiele by mi nie pomogła, gdybym doprowadziła do upadku sklepu, który decyduje o tym, że Nokturn jakoś jeszcze prosperuje.
Chociaż zwykle chętnie badałam takie sprawy i nazywano mnie czasami – i chyba uważano to za komplement – za Ritę Skeeter dziennikarstwa śledczego. Fakt, zawodowa intuicja prawie zawsze pozwalała mi kopać we właściwym miejscu i ujawniać przekręty w sposób należycie widowiskowy. Ale hieną dziennikarską nie obwołano mnie nigdy – chyba tylko dlatego, że przezornie mam hienę zawsze ze sobą i powodowałoby to nieścisłości. Taka mała złośliwość z mojej strony.
Rzeczona złośliwość poderwała się na wszystkie cztery łapy, gdy tylko wstałam. Zebrałam służące za posłanie szmaty, pusty od dłuższego czasu kubek i udałyśmy się do szynkwasu, zza którego Hannah przyglądała nam się z niezdecydowaniem.
Gdy odliczałam pieniądze za napitek, przechyliła się przez ladę.
– Wiesz, Harmonie… – zaczęła cicho i zacięła się na chwilę, by zaraz podjąć niepewnie – szef Gniazdka mówił mi, że w taką pogodę zawsze mają pełno wolnych pokoi.
Cóż, żadna to nowa informacja – raczej dość logiczne, że główne miejsce schadzek w czarodziejskim Londynie nie cieszyło się popularnością w pogodę wyjątkowo schadzkom niesprzyjającą. Podziękowałam jednak za pomoc i zapłaciwszy, ruszyłam z Karą na Pokątną.
Jak i poprzednio przywitała nas zawierucha, nawet zimniejsza i jeszcze bardziej nieprzyjemna pod wieczór. Bruk znów zasypało, chociaż właściciele sklepów chyba próbowali go regularnie odśnieżać przynajmniej w okolicy własnego lokalu, ale nie pomagało to na długo. W każdym razie widziałam, że młoda panna Malkin – z dość wyraźną rezygnacją na śniadej twarzy – oczyściła teren przed sklepem tuż przed nami.
Skinęłam jej głową uprzejmie, chociaż była ode mnie młodsza – ale z brylującą w tabloidach dziedziczką słynnej Madame Malkin warto być w dobrej komitywie – i przeszłam obok niej. Kara niechętnie człapała za mną, zwracając uwagę młodej projektantki.
Hiena ciągnęła się za mną coraz wolniej, musiałam ciągnąć smycz, ale zapierała się z coraz większym uporem, wyczuwając zapewne, że zbliżamy się do znienawidzonego przez nią Nokturnu.
– Chodźże no, ciepło będzie w hotelu i dostaniesz jeść – próbowałam ją przekonać. Bezskutecznie. Zaparła się, rozstawiając łapy i pochylając łeb, a na jej pysku pojawiła się dobrze znana mi mieszanina uporu i nieszczęścia.
Nie mając za bardzo innego wyboru, uwiesiłam się na smyczy całym ciężarem. Sznurek zatrzeszczał, ale Kara tylko bardziej się rozkraczyła. Kaszlnęła kilka razy, przyduszona obrożą, ale nie ruszyła się ani o cal.
Może da się ją przepchnąć, pomyślałam i spróbowałam zajść hienę od tyłu, by jednym celnym kopniakiem wrzucić ją w alejkę, ale gdy tylko Kara wyczuła, że poluzowałam smycz, rzuciła się z powrotem w Pokątną. A za nią pofrunęłam i ja.
– Dam ci coś dobrego. Nagroda! Dostaniesz nagrodę. I wyśpisz się na łóżku.
Niestety nawet perspektywa takich luksusów nie zmiękczyła zwierzaka. Spróbowałam raz jeszcze ją pociągnąć. Z tym samym skutkiem, jak można się łatwo domyślić. Szarpiąc się z tą komediantką, nie zauważyłam w pierwszej chwili, że ktoś wyszedł z Nokturnu.
– Czyżby potrzebna była pomoc? – nagle usłyszałam nieco pretensjonalny głos tuż za mną.
Zaskoczona i spięta, przeklinając się w myślach za nieuwagę, spojrzałam za siebie, na wysoką, zakapturzoną postać. Pospiesznie wciśniętą do kieszeni dłonią wymacałam różdżkę i zacisnęłam na niej palce, na wypadek, gdyby obcy osobnik zamierzał atakować.
Kara błyskawicznie znalazła się między mną a obcym, powarkując groźnie, a ten cofnął się o parę kroków pospiesznie i zaplątawszy się w swoją długą, czarną pelerynę, zachwiał się i rozpaczliwie przytrzymał zwiewany wiatrem kaptur na twarzy.
Nie zamierzał atakować, a nawet jeśli – to jego problem, stwierdziłam, taksując go szybko wzrokiem i kwalifikując jako względnie niegroźnego. Wyglądał jak ktoś, kto chciał uchodzić za bardzo podejrzaną i tajemniczą personę, ale nie miał w tym najmniejszej wprawy. Wrażenie mocno cierpiało na wszechobecnym mokrym śniegu, oblepiającym i ów czarny płaszcz, i na wietrze, przez który obcy musiał przytrzymywać kaptur na twarzy i który co i rusz wywiewał z ukrycia kosmyki długich, jasnych włosów.
Dodajmy do tego paniczne wycofanie się poza zasięg hienich zębów, a dostaniemy osobę absolutnie nieprzerażającą. Kara zaś węszyła podejrzliwie, tak jak ja przyglądając się obcemu zmrużonymi oczyma.
– Pani Schrödinger-Katze, mam rację? – Obcy pozbierał się jakoś po tym cokolwiek nieefektownym wejściu i odsłonił nieco twarz – szczupłą, lekko szczurowatą i ewidentnie naburmuszoną. Mógł mieć może ze dwadzieścia lat i wydał mi się znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. – Słyszeliśmy, że aurorzy pozbawili panią domu. Przykro mi bardzo, że przyszło pani płacić taką cenę za wzięcie strony czarodziei czystej krwi. – Recytował, jakby mówił z pamięci, gdy w końcu wyłuskałam z pamięci jego nazwisko. – Znalazła pani już jakiś pokój? – spytał z chłodną, sztuczną troską. Spokojnie mogłam mieć wątpliwości, czy faktycznie chce się tego dowiedzieć, czy naigrywa się z mojej sytuacji. Niewdzięcznik.
– Nie, jeszcze nie – przyznałam się ostrożnie.
– O? I w tym celu szła pani na Nokturn? Nie sądzi pani, że to nieco nierozsądne, błąkać się po Nokturnie w takich czasach? – Uniósł brwi drwiąco.
– Nie.
Moja odpowiedź chyba nieco zbiła go z tropu, bo na chwilę się zamknął.
– Do widzenia, panie Malfoy – warknęłam i ruszyłam w stronę niesławnej ulicy…
…tylko po to, by zostać zatrzymana przez zapartą na rozstawionych łapach hienę. Pociągnęłam raz i drugi. Ani drgnęła.
– Proszę poczekać. Chcielibyśmy zaproponować pani gościnę.
Na to zgłupiałam już kompletnie, wpatrując się w młodego Malfoya jak spetryfikowana owca. Przez głowę przelatywały różne apokaliptyczne myśli, bo jeśli Malfoy oferuje pomoc mugolakowi, to niewątpliwie oznacza koniec świata. Albo koniec mugolaka. Albo jedno i drugie.
Kara tymczasem dalej węszyła, niespeszona i już nie tak spięta jak na początku, jakby uznała obcego za niegroźne indywiduum. Jakby z czystej ciekawości obwąchiwała połę mokrego, czarnego płaszcza, zrelaksowana na miarę obecnych warunków.
W sumie pozytywna reakcja hieny dobrze wróżyła – zwierzęta mają instynkt i wiedzą swoje. Zresztą moja intuicja również nie protestowała… tym bardziej, że nie bardzo miałam alternatywę, skoro nie udało mi się nawet wejść na Nokturn, a co dopiero mówić o szukaniu hosteli i hotelików.
– Oczywiście ugościmy także pani… zwierzątko – uzupełnił, najwyraźniej błędnie interpretując moje nagłe zgłupienie. Zdołałam tylko kiwnąć głową, nie całkiem doprowadziwszy proces decyzyjny do końca. – Proszę w takim razie ze mną, zostało mało czasu, a w okolicy kręcą się aurorzy. Mam nadzieję, że teleportowała się pani kiedyś?
Z tego wszystkiego zapomniałam się obruszyć na to pytanie i wydukałam tylko:
– Aha.
– Przypuszczam, że nie zna pani adresu, proszę się więc mnie złapać i trzymać swoje urocze zwierzątko mocno.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Sob 21:24, 17 Sie 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Cosette
Gęsie Pióro
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 17:19, 18 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Przeczytane.
Pierwsze, co mnie zraziło od samego początku, to długie, zbyt długie zdania. Oczywiście i mi zdarza się takie tworzyć, ale nie bez przesady. Podoba mi się, że w miarę prosto przedstawiasz fakty. Czyste fakty, które na początku, będącym fragmentem artykułu prasowego, są niezbędne. Gratulacje za ten początek, dobre jego skonstruowanie.
Dobrze, że w jednym ze zdaniu posłużyłeś się sarkazmem, co tylko urozmaica zapoznanie się z tworem.
Powoli i umiejętnie posuwasz fabułę do przodu, małymi kroczkami. Momentami jej posuwanie się zostaje blokowane monologami bohaterki. Tą umiejętność Ci się chwali, tekst powoli zaczął mnie wciągać - mimo, że początek tego nie zwiastował. Podoba mi się pomysł z hieną. Cieekawee, skąd go wzięłaaś... A zachowanie tego stworzonka w trakcie podróży do Nokturnu skojarzyło mi się z moim psem.
Wciągnęło mnie. Nigdy bym nie pomyślała, że ów jegomość może się okazać ojcem Draco. Cóż, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Weny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|