Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Nicola Morgan
Ołówek
Dołączył: 26 Cze 2006
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland
|
Wysłany: Wto 12:37, 27 Cze 2006 Temat postu: Bajka [M][Harry Potter] |
|
|
Wielkie i niezmierne podziękowania Annie, wszystko co dobre w tym ficku to ona :** I dzięki panu Staffowi za to, że był. Proszę o konstruktywną krytykę. Tekst bety nie widział ale poprawiony został zgodnie z zaleceniami komentujących.
BAJKA
To wszystko zaczęło się jak bajka. W najprostszy, banalny sposób – od listu. Listu ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Możecie sobie wyobrazić jaką niespodziankę, a raczej w jaki szok wprawiła moich rodziców wiadomość, że jestem czarownicą. Szczerze cieszyłam się możliwością zmiany perspektywy, nowymi doświadczeniami, które miały mnie czekać. W tamtym momencie mojego życia to mama stała się autorytetem, a ja wyjątkiem od reguły, że córeczki - to zawsze tatusiowe. Mama nie protestowała, w przeciwieństwie do taty, który trochę marudził. Zdaje się, że po niej odziedziczyłam ciekawość świata, zawziętość i co tu dużo mówić – zapał do nauki. Mama była realistką, a choć miała obawy – jak każdy rodzic oddający swoje jedyne dziecko w ręce obcych zupełnie ludzi - to jednak szybko stwierdziła, że ona nic w wyniku siły wyższej nie zdziała. Dziwne, ale matka wierzyła w los, przeznaczenie zawsze odkąd pamiętam i to chyba również miało wpływ na jej decyzję. Zresztą teraz z perspektywy czasu uważam, iż i ją intrygował ten nowy świat oraz ciekawiły wszelkie zmiany, jakie ze sobą niósł. Mówiąc, że nie miała wcale obiekcji - skłamałabym. Ale w owym czasie fakt pozostawał faktem – z mamą dogadywałam się lepiej niż z tatą.
Niesamowicie cieszyłam się na myśl o zmianie szkoły, a cała tajemniczość owego miejsca tylko dodawała smaczku oczekiwaniu. Przekraczając mury Hogwartu chciałam pokazać się z jak najlepszej strony, więc były to też początki mojego „perfekcjonizmu” - jak mawiali rodzice. Chciałam wiedzieć o świecie, który tak fascynował, jak najwięcej co przejawiło się w pochłanianiu przeze mnie wszelkich książek o tematyce magicznej. Nie ważne czy z perspektywy mugoli czy czarodziei, nie ważne czy klasyka czy szmatławce – wszystko. Gdy odwiedziłam księgarnię na Pokątnej, po prostu zwariowałam. Biegałam tam i z powrotem jak szalona ściągając z półek możliwie każdy tom przykuwający moją uwagę.
Próg Hogwartu przekraczałam z uczuciem szczęścia i wtórującą mu niepewnością. Bać się? Nie, nie bałam się. Wiedziałam o szkole, przedmiotach i magii tyle ile zdołały mi powiedzieć podręczniki, a także tyle ile powinien wiedzieć każdy początkujący czarodziej. Mogę śmiało stwierdzić, iż miałam opanowane podstawy. To dodawało mi pewności siebie. I chyba jedynym, co mąciło mój spokój była obawa przed odrzuceniem. Tego wszak boi się każdy dzieciak, mało dzieciak – każdy człowiek. Być może, na początku trochę za wysoko się nosiłam, jednak przyjaźń z Harrym Potterem i Ronem Weasleyem szybko złagodziła moje obyczaje i pomogła w rozwinięciu skrzydeł.
Wszystko widziałam w jasnych kolorach – życie doskonałe, bo i co mogło popsuć tą sielankę?
Szybko miałam się o tym przekonać.
To nie takie proste.
"(…) Bo było to jak podróż szalona po świecie,
Pełne przygód odjazdy w wszystkie świata częście…
Sen słodki, niedorzeczny, jak szczęście… jak szczęście"
/„Dzieciństwo” – L. Staff/
Myślę, że moje życie toczyło się wokół nauki, ponieważ nauka jest jak woda – im więcej jej wypijesz tym bardziej jesteś spragniony.* Już na początku roku prawie wszyscy nauczyciele trwonili wymyślne epitety na mój temat w pozytywnym znaczeniu, co oczywiście tylko wzmacniało zapał. Tak, prawie wszyscy, ten jeden pozostawał szczególnie odporny na wszelkie starania. Mało, że w ogóle wydawał się mnie nie dostrzegać. On po prostu zbywał mnie kpiną i ironicznymi docinkami. W założeniu miało to chyba redukować entuzjazm, w rzeczywistości zwiększało go wprost proporcjonalnie. Jakby tego było mało, jego stronniczość i faworyzowanie Ślizgonów przy każdej możliwej okazji niesamowicie mnie denerwowały. Wręcz obsesyjnie chciałam mu udowodnić, że nie tylko mieszkańcy Domu Węża zasługują na pochwałę, a tym samym, że nie tylko z przezwiska jestem Wiem – To - Wszystko. Do eliksirów więc, zaczęłam się uczyć podwójnie. Severus Snape – bo o nim mowa stał się obiektem mojej – i nie tylko – irytacji, a w momentach gniewnych uniesień – czystej nienawiści.
Lata biegły. To, co na początku było zwykłą przygodą i swoistymi testami sprawdzenia wraz ze śmiercią Cedrika oraz odrodzeniem Czarnego Pana stało się codziennością. Wszelkie „wybryki” naszej „trójcy” podczas tych wszystkich lat kończące – jakże widowiskowo - każdy rok szkolny pod okiem (coraz bardziej jestem o tym przekonana) Dumbledore’ a miały być przygotowaniem. I były. Najlepszym z możliwych.
Z czasem pogłębiło się moje zainteresowanie ludzką psyche. Obserwowanie napędzanych szalejącymi hormonami nastolatków przestało fascynować. Moje małe hobby zmieniło punkt docelowy. Obiektem eksperymentu stali się nauczyciele – uważałam, iż to będzie wyzwanie na poziomie. Będąc na piątym roku znałam już ich wszystkie słabe strony, przyzwyczajenia, nawyki, kierunki myślowe. To wszystko sprawiało, iż potrafiłam „nadawać na tej samej fali”. Uznałam to za przydane w nadchodzących czasach. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że słowem można bardziej zranić niźli czynem. Wiedziałam więc gdzie uderzyć tak, by zabolało lub przynajmniej szokowało, oraz gdzie celować, aby doczekać się pochwały.
To nie takie proste.
„(…)Każdy mój dzień był do odjazdu gotów
W kraj, co się "Gdzie bądź, byle w bezkres" zowie -
Bom jest bajeczny ptak dalekich lotów
I wiecznie cuda nieuchwytne łowię!(…)”
/„Odjazd w marzenie” – L. Staff/
Problem – i to nie mały – stanowił szanowny Profesor Znienawidzony. Jego w żaden sposób nie potrafiłam rozgryźć. Swoją prawdziwą naturę skutecznie ukrywał, światu pokazując jedynie kamienną maskę. W sumie wiedziałam o nim tylko tyle, a może raczej aż tyle, że jest chłodnym arogantem o okropnym charakterze.
Równolegle zupełnie bez mojego wpływu zaczął rodzić się swoisty szacunek do Snape’a. Być może za to, że był tak niezależny, czego mu niesamowicie zazdrościłam, lub też być może dlatego, iż pozostał opanowany w obliczu wojny – jako jeden z niewielu. Nie zmieniła go ta ludobójczyni, a przynajmniej nie zmienił się w stosunku do nas – uczniów. Nie rozczulał się, nie załamywał rąk i bezsensownie nie zrzędził w jakim to znaleźliśmy się niebezpieczeństwie, tak jakby nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Chłodno, niezmiennie wtłaczał w nas wiedzę. Myślę, iż to była najlepsza systematyka zajęć – żadnej paniki, a tylko czysta logika. Nawet jeśli się w nim coś odmieniło, to kamienna maska skutecznie niwelowała wszelkie podejrzenia.
Szacunek.
Severus Snape pozostawał jednak odporny na wszelkie starania zwrócenia na siebie jego uwagi. Och, jak mi – skromnej perfekcjonistce to ciążyło! Nie potrafiłam się przebić. „To chyba jakaś kpina” myślałam za każdym razem gdy opuszczałam lochy po skończonej lekcji. Z owym problemem zwróciłam się do przyjaciół – o naiwności! Jakbym nie znała obojga… Ich całkowita ignorancja mojej osoby („Chcesz zrozumieć Snape’a? No to powodzenia, Herm.” – Harry, „To się nazywa mania prześladowcza, Miona, takie rzeczy się leczy” – Ron) przyczyniła się do listów do znajomego z Bułgarii Wiktora Kruma. Ten ostatni po kilku skwapliwych radach zdenerwował się w końcu, iż cały czas pisze mu o jakimś „zgorzkniałym profesorku” oraz „ ludzkich fanaberiach”. Co śmieszne, Wiktor ostatecznie zrozumiał to, czego nie potrafili pojąć Ron i Harry – że ciekawość jest kluczem do wszelkiej istoty poznania.
A mną przecież kierowała ciekawość.
Poświęcając się mojemu hobby nie zapomniałam o nauce, wszak czekały mnie Owutemy. Na wakacjach zostałam zaproszona do Nory, gdzie spędziłam cudowne – bo w założeniu ostatnie – chwile. Cudowne zresztą jak zawsze. Tylko nie potrafiłam pozbyć się uczucia zmiany, ponieważ z całą pewnością coś się zmieniło. I zdaje się nie tylko ja to czułam. Mogła to być wojna, w której obliczu człowiek codziennie budzi się i błaga, by mógł przeżyć chociaż ten jeden, jeszcze jeden dzień… ten, następny i następny… Mogła to być świadomość istnienia lub po prostu dorosłość. Nie byliśmy już dziećmi. Ja wiedziałam, że moje dzieciństwo skończyło się tej pamiętnej nocy w Ministerstwie, kiedy zginął Syriusz. I wydaje mi się, iż dzieciństwo Harry' ego również dobiegło wtedy końca. Przestaliśmy być żądną przygód ‘bandą łobuziaków’. Na pytanie: kim staliśmy się? Odpowiedziałam sobie krótko: potencjalnymi ofiarami wojny. W Norze panowała być może atmosfera sztucznej życzliwości, ale przynajmniej nikt nie obrzucał się mięsem, nie było też sentymentalnych, bezsensownych i w moim mniemaniu jakoś dziwnie nie ma miejscu słów otuchy.
Uciekliśmy w pracę i… nie mieliśmy czasu na rozmyślanie.
Państwo Weasleyowie pracowali w Zakonie i to jemu poświęcali każdą wolną minutkę tak, że czasami nie było ich całymi dniami. Ponadto panu Weasley' owi dochodziła praca w Ministerstwie Magii – tudzież opracowywanie skomplikowanych, całkowicie bezużytecznych planów obronnych. Prawda była taka, że Knot – Wielce – Szanowny – Minister stracił kompletnie panowanie nad sytuacją. Wydawał polecenia, w ogóle bez ładu i składu. W Ministerstwie zapanował chaos. Dumbledore wiele tych bardziej spektakularnych i genialnych pomysłów wyperswadował Knotowi, jednakże ten jakby nie potrafił złapać kontaktu z rzeczywistością i żył w świadomości swojej nieomylności. Odciął się od świata, ale czy my wszyscy nie robiliśmy tego samego?
Harry godzinami ćwiczył uroki pod okiem któregoś z aurorów. Dyrektor Hogwartu wstawił się u Największej - Szychy – Zaledwie – Ministerstwa, by zniesiono w przypadku Pottera zakaz używania magii poza szkołą. Ron często towarzyszył Harremu i razem z nim uczył się teorii. Bliźniacy wstąpili do Zakonu Feniksa oficjalnie, więc zaczęli pomagać Billowi i Charliemu w przeciąganiu czarodziejów na naszą stronę, nie zaprzestali również działalności wytwórczej w sklepie. A ja? Ja również uczestniczyłam w treningach z Aurorami, lecz przede wszystkim skupiłam się na nauce do egzaminów. Bardzo mi na tym zależało. Wojna wojną, ale co później, jeśli – daj Boże – przeżyję? Nie byłam pewna jutra, jak wszyscy, ale nie mogłam siebie pozwolić na odcięcie się od późniejszych możliwości bytu.
Przez to zabieganie stworzyła się między nami nić porozumienia, niepisane prawa. Zdaje się, iż uwidoczniło to jeszcze bardziej rozłam w rodzinie państwa W. a żeby nie było nieporozumień to wyjaśnię – Percy nie nawrócił się – ba! – wyrzekł się wszystkiego co miało jakikolwiek związek z nazwiskiem. Większego drania nigdy nie znałam! No dobrze… Snape zajmował honorowe miejsce na mojej liście zimnych drani, ale Percy był tuż za nim.
Postać profesora wcale nie opuściła mojego życiorysu. Fredowi i Georgowi Weasleyom wypsnęła się przypadkiem wiadomość, że jego plany na zebraniach Zakonu są naprawdę świetne. Dumbledore mówił, że mu ufa, bliźniacy sądząc ze strzępków informacji właśnie zaczęli. Czarny Pan – nie mając nic do stracenia, gdyż świat już dowiedział się o jego powrocie rozpoczął ataki. Aurorzy - pomimo, iż byli w pełni gotowości nie wszystkie potrafili przewidzieć i nie wszystkim zapobiec. Dużą rolę na tym polu odegrał sam Zakon, oczywiście pozostając wciąż tajną organizacją.
„Gdyby świat widział jeno całą swoją sławę
W dziełach rąk waszych, wojny synowie nieczyści,
Którzy hańbicie piękno wawrzynowych liści,
Krwawymi dłońmi kładąc je na czoło krwawe; (…) ”
/„Światy” – L. Staff/
Wojna – to nie żadna podręcznikowa definicja, to ból i strach, zgrzytanie zębów i mrok czynów, bezsens kolejnych dni, poświęcenie w imie kolejnego wschodu słońca, rozkwitu pąku drzewa zniszczonego, zdeptanego od korzeni po czubek korony. To śmierć marzeń, oczekiwań. Brutalna rzeczywistość. Dzieło rąk ludzi bez wyobraźni. Ludzi - tylko i aż. Koszmar, najdłuższy w każdej sekundzie, najprawdziwszy w każdym skrawku chwili. Taka jest wojna, wojna jako przyczyna i skutek.
A ja umierałam raz za razem. Wsłuchując się nieskończenie w najnowsze doniesienia. Zmarł mąż, dziadek, zginęła siostra, zaginęło dziecko. Odeszli bliscy, znajomi. Ostatnia ostoja. Ta grupa nie wytrzymała szturmu, tamta wpadła w zasadzkę. Nikt się nie uratował.
Wszyscy zamknięci w ciszy swoich myśli, patrząc sobie nawzajem na ręce. Jesteś szpiclem? Szpiegiem? Tchórzem? A może głową rodziny? Czego szukasz? Dokąd zmierzasz? Ile wytrzymasz? Godzinę, dwie? Czy sypniesz zanim w ogóle zaczną… Miliony, miliardy pytań, przemilczanych. Zbędne odpowiedzi, jak jeszcze nigdy w moim życiu.
"Czemu ma trwożyć zmiana? Czyż nie kocham zmiany?
Tak często do mgły jutra tęskniłem nieznanej.
A czym dziś żyw ten, który-m był w dzieciństwa czas?
Czyżbym się nie czuł jako kamień wśród kamieni
Gdybym wiedział, że nic się już nigdy nie zmieni?
A jestże coś mniej piękne przeto, że jest raz?"
/„Zmiany” – L. Staff/
Wydarzenia końca sierpnia i początku września odebrały mi rodziców. Gdy tylko się dowiedziałam, chciałam tam jechać. Wracać do domu. Dumbledore oczywiście zabronił, ponieważ mogła to być zasadzka. Udał się tam sam wraz z grupą aurorów. Cała rodzina Weasley’ ów ja i Harry musieliśmy się przenieść na Grimmound Place 12, bo Nora przestała już być bezpieczna. Niewiele pamiętam z tego, co się wtedy wokół mnie działo. Byłam pogrążona w swoich myślach. Nie mogłam pojąć dlaczego spośród tylu innych rodzin – czarodziejów i mugoli Voldemort wybrał właśnie moją. Dyrektor wrócił dopiero na drugi dzień i według Rona wyglądał jakby dostał tłuczkiem, ja ze swojej strony jakoś nie za bardzo zwracałam uwagę na jego wygląd. Ta jedna noc oczekiwania dłużyła się jak żadna inna w moim życiu. Każda z mijających sekund przynosiła nawał nowych myśli, podejrzeń, nową nadzieję i nowe z nią pożegnanie. Rano było mi już wszystko obojętne, zupełnie tak jakby tamten świat za oknem w którym egzystowałam do tej pory przestał być częścią mojego. Jakby przez jedną noc stał się zwykłym krajobrazem, pustą planszą, czymś zupełnie abstrakcyjnym w swej istocie dziwiąc mnie, że w ogóle jeszcze jest. Rano opuszczałam swoje cztery ściany pokoiku chłodna, obojętna, zimna. Och, tak, opuszczałam swój pokoik zostawiając w nim uczucia, niczym zbędny balast jednocześnie będąc tak świadoma wszystkiego co się wokół mnie dzieje jak jeszcze nigdy dotąd. Te wszystkie porozumiewawcze spojrzenia wydały mi się nagle jakąś dziecinną grą, a współczucie widniejące w każdym z nich częścią świata do którego już nie należałam. Nie potrzebowałam współczucia, a Dumbledore jakimś cudem to zrozumiał. Wystarczył jeden rzut oka na niego abym wiedziała wszystko. I to wszystko zaakceptowała z dziecinną łatwością. Później coś jeszcze mówił o tym, że powinniśmy być na baczności i żebyśmy uważali, pożyczył powodzenia w nowym roku szkolnym. Ot, taka zwyczajna gadka na ‘do widzenia’. Wiedziałam jednak, iż Dumbledore nie podzielił się z nami jedną istotną wiadomością, o której ja wiedziałam od momentu napaści na mój dom, choć owy nagle przestał nim być – to ja miałam zginąć tamtego dnia. Bo Harry Potter bez bratnich dusz to Harry Potter dwa razy słabszy, prawda?
Nie było pogrzebu, nigdy nie zobaczyłam ciał. Nie chciałam. Pragnęłam, by pozostali w mojej pamięci tacy jakich żegnałam – uśmiechnięci, sprawni, kochani. Moi rodzice.
Wciąż nowe doniesienia przynoszone przez znajomych, sowy, listy… nagle przestały być tak szalenie wyczekiwane. Najbliższych przecież miałam tuż obok. A gazety wciąż systematycznie odkładane wzbogacały rosnącą kupkę makulatury szemrząc cicho – dyskutując o tym, co przynosił każdy kolejny wschód słońca.
I znów Hogwart, kolejna scena, kolejny dzień, kolejna klatka, jak upragniony stały ląd po długiej wędrówce przez wzburzone morze. Jeden na całym świecie, nie skażony brutalną rzeczywistością, wspomnienie z dzieciństwa. Stając przed ogromnymi drzwiami i przekraczając próg po raz kolejny, przysięgłam sobie, że nie pozwolę zburzyć, zniszczyć i zdeptać tego spokoju, który emanował ze szkoły a jednocześnie mojego nowego miejsca zamieszkania. Przysięgłam, że będę walczyć za tą niezdobytą twierdzę po to by ktoś kiedyś stając w tym samym miejscu gdzie ja teraz mógł nazwać to miejsce domem i zaznał tego wszystkiego, co zaznałam ja – szczęścia, przyjaźni, ciepła, akceptacji – słowem: esencji życia.
Zajęcia zaczęły się zwyczajnie, jak co roku. Zmniejszona przynajmniej o połowę ilość uczniów, których rodzice nie pościli w trosce o bezpieczeństwo wcale nie przeszkadzała nauczycielom w prowadzeniu lekcji i codziennej organizacji życia. Dyrektor w swojej mowie powitalnej napomkną tylko o chwili ciszy ofiarom wojny, ale nic więcej. Byłam w stanie go zrozumieć, nerwowa atmosfera to coś czego akurat najmniej potrzebowaliśmy.
Chłodna, zamknięta, ukrywałam buzujące we mnie emocje pod pustą maską. Pogrążona we własnym świecie, własnych problemach nie dostrzegłam przypatrujących się mi zimnych czarnych oczu. Wtedy nawet on mnie nie interesował. Któregoś dnia kazał mi zostać po lekcji, wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego, mój eliksir był idealny, jak zwykle zresztą…
Ale nic nie powiedział, ani razu się nie odezwał. Okrążył biurko, oparł się o nie i założył ręce, ja siedziałam w ławce naprzeciwko. I chociaż słowa wisiały w powietrzu, żadne nie zostało wypowiedziane. Nigdy. Nie mam pojęcia ile tak staliśmy nie odwracając od siebie wzroku, godzinę?, dwie? Gdzieś poza klasą słychać było odgłosy wałęsających się po lochach uczniów, wybuchy śmiechów, życie…
Gdy wróciłam do dormitorium od razu napadli na mnie Harry i Ron dyszący gniewem, posypał się grad pytań. Po co tak naprawdę mnie zatrzymał? Szlaban za ignorancję nauczyciela, powiedziałam po prostu, nierozmyślnie, tylko po to, by się ich pozbyć. Chciałam być sama, pomyśleć. I nagle zdałam sobie sprawę, ze mogłam mieć rację – szlaban – swoista kara, za przywdzianie maski, nieświadome i nieopatrzne wkroczenie na drogę, którą on kroczył kiedyś, która przecież wiodła do nikąd, kara za stanie się kimś innym niż naprawdę się jest. Nie skomentowane – moje postępowanie, bo także i jego. Kiedyś. I wciąż.
Ta postać otulona czernią, mroczna, nieznana, ale też znana – nauczyciela, jego postawa, zachowanie… uczyłam się nawet wtedy, gdy milczał. Teraz już wiem – słowa są zbędne, bo sztuczne. Ludzi poznaje się w milczeniu. I w ciszy, która wtedy zapada.
Szlaban, jak każdy gdy chodzi o dokładne zapamiętanie przyczyny i wyrzeczenie się jej na przyszłość, powtarzał się systematycznie, zawsze w ten sam sposób, stał się tymi nielicznymi momentami, kiedy czułam się wolna. I tu paradoksalnie mogę powiedzieć, że uzależniłam się od tych właśnie chwil. Niesamowity widok – gdy uczucia zaczynają malować się na tej bladej twarzy, a ja uczę się je odróżniać. Prawdopodobnie zupełnie przypadkowo rozmyślna kara zadziałała w obie strony, choć może o to chodziło? Odpokutowanie win…
Kiedy pewnego dnia się nie zjawił, zupełnie mi odbiło. Biegałam po całym zamku, wściekałam się, udałam w końcu do dyrektora. Ale nie dotarłam do celu. W Hogwarcie rozpętało się piekło. Zanim zdążyłam się zorientować już McGonnagal ciągnęła mine do przejść ewakuacyjnych pod zamkiem. Nie, nie tylko mnie – jako opiekunka Gryffindoru miała za zadanie bezpiecznie odprawić cały własny dom. Niewykonalne.
To śmierciożercy przypuścili atak ,to oni czynili rzeź. Postawione w stan gotowości grono pedagogiczne podejmowało wszelkie wysiłki, by już nawet nie ocalić wszystkich, ale przynajmniej tych co dają radę walczyć sami. Zaklęcia latały nad głowami, roztrzaskiwały się o ściany, wszyscy biegali w panice. Teraz już wiem, że o to chodziło Voldemortowi najbardziej. Chaos, panika, dezorientacja – zerowa możliwość komunikacji, zebrania myśli… Zakon Feniksa przybył, ale dużo po czasie. W mojej głowie, bo na pewno nie w rzeczywistości wszystko działo się jak na zwolnionym filmie- wrzask, śmierć, cierpienie, a wszędzie kruszejące mury. Błyski latających w różnych kierunkach zaklęć traciły na intensywności sekunda, po sekundzie. Wielki Hogwart upadał.
Gwardia Dumbledore’a stawiła się jak jeden mąż. Kolejny błąd. Wybili nas jak kaczki. Neville zginął broniąc Ginny, Semaus – Cho, Ron… Ron zginął za mnie. Tysiące innych uczniów – znajomych, bliskich zaścieliło marmurową posadzkę zamku. Członkowie Zakonu, nauczyciele, dzieci – bez wyjątku. Tak beznadziejna śmierć dla tak wąskiej grupy osób, która dostała się do lochów. Jasnym było, że dalsza walka jest niemożliwa, wręcz głupia.
Każdy mój krok naznaczony był krwią, a gdy dotarłam w końcu do podziemi nie miałam już siły. Osunęłam się po ścianie, ukryłam twarz w dłoniach i po prostu wybuchłam płaczem. Nagle otuliła mnie kopuła ciszy. Ciszy…
Harmider w mojej głowie nie ustawał, wciąż przebrzmiewały krzyki tych, co prawdopodobnie już nie żyli, lecz brzmiała też cisza.
Zupełnie niespodziewanie poczułam czyjąś zimną dłoń na ramieniu, a później zostałam pociągnięta po pozycji pionowej i zanim zdążyłam krzyknąć czy zaprotestować podążałam korytarzem za postacią w czerni…
Następne co pamiętam to szarpnięcie w okolicy pępka i lądowanie na miękkiej ściółce.
Dumbledore przekierował nas do Zakazanego Lasu. Po raz pierwszy w całym moim życiu zdałam sobie sprawę jaki naprawdę jest wielki i … bezpieczny, wbrew pozorom. Grupka tych, co cudem uniknęli śmierci była faktycznie mała, ale wystarczająca by móc zorganizować się, zawiadomić znajomych, skontaktować się ze światem, by ogłosić, że ktoś przeżył, by krzewić wiarę, choć w sercu toczyć własną batalię ze strachem, lękiem, zwątpieniem.
Przeżyliśmy.
Teraz patrzę w te czarne oczy, oczy które lśnią blaskiem płonącego ognia. Siedzimy po jego przeciwnych stronach; wszyscy śpią lub nasłuchują, czworo aurorów jest na obchodzie.
Nic nie mówimy, aż dostrzegam przyzwalający znak. Podchodzę do niego, on wstaje i podążamy do ostatniego wolnego namiotu. Koniec szlabanu na dziś.
Nie wiem jaki będzie koniec, kto wygra, co przyniesie jutro, czy przeżyjemy, jednak wierzę, naiwnie wierzę, że skoro zaczęło się jak bajka to tak też się skończy, skończy słowami: I żyli długo i szczęśliwie.
"(…) A tych, co duszą siali kwiaty
I miłosierdzie sercem czuli,
A tych, co duszą siali kwiaty,
Miłosiernie dobra noc przytuli.(…)"
/„O dobrej nocy” – L. Staff/
KONIEC
* Parafraza powiedzenia bodajże pana Czajkowskiego „Muzyka jest jak woda, im więcej jej wypijesz tym bardziej jesteś spragniony”
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:16, 28 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Mmm.
W gruncie rzeczy nie lubię tej pary. Właściwie to nigdy jej nie lubiłam, choć po przeczytaniu paru naprawdę genialnych ficków w których występuje HG/SS udało mi sie nawet do tego przekonać.
Pomysł? Trudno coś powiedzieć, raczej dość często spotykany. Jeśli chodzi o styl - to mi osobiście się podobał. Błędów nie widziałam opróćz jednego - Semuse a pisze się to inaczej. Sam opis wojny ciekawy. Fick nawet ładny, gdybym przepadała za tą parą pewnie bardziej by mi się podobał. Weny życzę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lonley
Kałamarz
Dołączył: 18 Paź 2010
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:31, 19 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Fanfiction pisane w pierwszej osobie. Do tego trzeba naprawdę dużej znajomości bohatera i kanonu. (Tylko stwierdzam fakt, nie krytykuję przecież).
Masz bardzo bogate słownictwo, ale nad stylem przydałoby się popracować, ponieważ jest kilka zdań, które brzmią sztucznie. I strasznie dużo tych myślników.
Cytat: | Bać się? Nie, nie bałam się. |
Jedno z tych "bać" można zastąpić po prostu "strachem".
Cytat: | Wojna – to nie żadna podręcznikowa definicja, to ból i strach, zgrzytanie zębów i mrok czynów, bezsens kolejnych dni, poświęcenie w imie kolejnego wschodu słońca, rozkwitu pąku drzewa zniszczonego, zdeptanego od korzeni po czubek korony. |
imię
Cytat: | To śmierciożercy przypuścili atak ,to oni czynili rzeź. |
przesunięty przecinek
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lonley dnia Wto 14:25, 19 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|