Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Czerwieńsza&Arturious


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Mer
Kapłanka Momenta


Dołączył: 04 Lip 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:38, 14 Maj 2008    Temat postu: Czerwieńsza&Arturious

Pojedynkujący się: Czerwieńsza&Arturious
Fandom: Twórczość Własna.
Temat: Łowca Dusz.
Tytuł: Dowolny.
Gatunek: Fantasy osadzone w realnym świecie XX wieku.
Warunki dodatkowe: Główny bohater jest pisarzem.
Data: 14 maja
Opiekun: Mer


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mer dnia Śro 19:38, 14 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mer
Kapłanka Momenta


Dołączył: 04 Lip 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:40, 14 Maj 2008    Temat postu:

Tekst A


Łowca Dusz

- Pociąg pośpieszny z Duchowizny do Krzykowiska przez Górskie Sidła odjedzie z toru czwartego przy peronie drugim – głos zawiadowcy próbował przebić się przez krzyki ludzi przepychających się do pociągu pomieszane z trzaskami dochodzącymi z megafonów.
W ostatniej chwili do pociągu wskoczył mężczyzna w czarnym płaszczu.

***

Za oknem pojawiały się i znikały ciągle te same obrazy.
Drzewa, pola, domy, pola, drzewa... do obrzydzenia. Do tego to ciągłe, powtarzające się: Tuk, tuk, tak. Tuk, tuk, tak.
Mężczyzna odwrócił się od okna. Przymknął oczy licząc na sen. Nie znosił tej monotonii podróży. Sen nie przyszedł. Wiedział że musi się czymś zająć.
W przedziale siedziała jeszcze jakaś dziewczyna. Obserwował przez chwilę jak w skupieniu wystukuje kolejne litery na klawiaturze laptopa.
"Ładna," - pomyślał
"Całkiem ładna" - dodał po chwili.
Wodospad włosów spływał czernią, muskając dłonie szukające kolejnego klawisza. Odruchowo przesunęła kosmyki do tyłu, odsłaniając delikatną twarz. Badał wzrokiem każdy fragment ciała towarzyszki podróży. Sprawiało mu to ogromną przyjemność. Uwagę przykuwały piękne dłonie. Były idealne. Mogłyby należeć do jakiejś sławnej pianistki. Zachwycał się, obserwując palce biegające po klawiaturze.
Musiała wyczuć że ktoś ją obserwuje, śledzi każdy wykonany ruch. Podniosła oczy rozglądając się, niby bez powodu. Spojrzenia się skrzyżowały. Wytrzymał. Spuściła oczy wyraźnie zmieszana.
- Masz ładne dłonie.
Spojrzała na niego. Zaczynała się denerwować.
Gość koło czterdziestki, mógłby być jej ojcem, jakby się bardzo postarał, a ona doskonale znała takie zaczepki. Często miewała takich „wielbicieli” liczących nie wiadomo na co.
- Jeśli starasz się mnie poderwać, to wybacz. Nie jestem zainteresowana.
- Hahaha. – Najwyraźniej rozbawiło go jej podejrzenie. - Poderwać?
- Co to w takim razie było?
- Przepraszam, nie tak miało to wyglądać. Mam na imię Rafał. - Wyciągnął pojednawczo dłoń do nieznajomej.
- Olga. - Bez przekonania odpowiedziała podobnym gestem.
- Naprawdę masz ładne dłonie. Nie miałem zamiaru cię podrywać.
- Nie? - Irytacja przemieniała się powoli w zainteresowanie. – Więc o co chodzi?
- O nic. - Wzruszył ramionami. – Miałem ochotę porozmawiać. Lubię poznawać ludzi, ale skoro nie masz ochoty… Trudno
- Ludzi? A po co? Kogo obchodzą osoby, które widzi się przez kilka godzin.
- Mnie obchodzą. Każda poznana osoba jest inna. Na bazie takich doświadczeń kreuje swoich bohaterów.
- Bohaterów? – Zainteresowanie brało górę. – Jakich bohaterów?
- Różnych. Pisze książki.
- Naprawdę? Nie znam żadnego pisarza. Jakie książki piszesz?
- Tragiczne.
- Jakie? Znaczy… - głupio było jej poprawiać pisarza - tragedie. Tak?
- Tak... - zastanowił się przez chwile - masz racje. Każda z opisanych przeze mnie historii kończy się, na swój sposób, tragicznie. Ale piszę też tragicznie. Więc niech będzie, że piszę tragiczne tragedie.
- Hahaha. Dobre.- Najwyraźniej rozbawiła ją ta sytuacja.
Wzruszył ramionami i ponownie zapatrzył się w przemykające za oknem obrazy.
Olga przyglądała się twarzy zamyślonego mężczyzny. W zasadzie był całkiem przystojny. Owszem, miał swoje lata, a przynajmniej na nie wyglądał. Zadbane, krótko przycięte włosy przeplatane srebrnymi pasmami dodawały mu uroku. Ubrany był bardzo porządnie, garnitur, biała koszula. Na wieszaku przy oknie wisiał czarny płaszcz.
- Masz jakąś? – zapytała w końcu.
- Słucham? – wyrwany z zamyślenia, udał, że nie wie o co chodzi. - Co takiego?
- No, czy masz jakąś książkę.
- A, tak. Mam kilka opowiadań o ludziach których spotkałem.
- Pokaż, chętnie przeczytam kawałek.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł – powiedział. Po chwili sięgnął jednak do aktówki i wyciągnął grubą księgę w skórzanej oprawie.
Księga wyglądała niesamowicie.
- To rękopis? – spytała, gładząc tłoczenia w skórze.
Wzruszył tylko ramionami.
- Na początku każdej opowieści, są ilustracje przedstawiające osoby o których pisałem.
Otworzyła pierwsze strony. Nie potrafiła oderwać oczu od ilustracji. Wyglądały jak żywe. Niemal wołały do przyglądającej się Olgi. Wyrywały się z kartek aby opowiedzieć swoje losy. Za każdym obrazkiem znajdowała się jakaś historia.
- Niesamowite. Fantastyczne
W zachwycie przyglądała się każdej linii, każdemu detalowi. Gładziła po nich pięknymi długimi palcami, jak pianista pieszczący klawisze. Przekładała kartę za kartą. Widziała osoby z różnych epok i w różnym wieku. Przewróciła kolejną kartę. Nie było więcej portretów. Tylko napis.
"Twoje Miejsce"
- To kolejny tytuł? - spytała - ładnie piszesz. – dodała nie czekając na odpowiedź.
Przesunęła palcami po pięknie wykaligrafowanych literach.
- sss – oderwał dłoń od pustej strony. Czerwone krople zachlapały czystą kartkę.
Zrobiło się ciemno. Tunel. Miarowy stukot kół i ciemność.
Kierownik pociągu ogłaszał komunikat.
„…zbliżamy się do stacji Górskie Sidła. Podróżni wysiadający na stacji proszeni są o sprawdzenie bagażu. Dziękujemy za skorzystanie z linii kolejowych Błyskawica.”
Po chwili wyjechali z tunelu. Mężczyzna podniósł z podłogi grubą księgę oprawioną w skórę. Przekręcił kilka kartek. Z zadowoleniem patrzył na delikatną twarz kobiety umieszczoną na ostatniej czystej stronie. Pod rysunkiem pisała się historia młodej studentki.
Uśmiechnął się do siebie zamykając księgę. Pociąg zaczął zwalniać.

***

Peron w pośpiechu opuszczały kolejne osoby. Jedynie jakiś mężczyzna stał obserwując jeszcze znikający pociąg.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mer
Kapłanka Momenta


Dołączył: 04 Lip 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:41, 14 Maj 2008    Temat postu:

Tekst B


Miażdżąc między powiekami

…zabawne?

Kiedy wycieka z ciebie wąską strużką, nie zauważasz.
Wycierasz ją z warg wierzchem dłoni. Dusisz poduszką podczas snu. Miażdżysz między powiekami, mrugając.
Ślepy-głuchy-niemy. Nie patrz! Nie patrz! I tak nie zobaczysz, źrenice odpłynęły w głąb czaszki – widzisz tylko własny mrok, dziecko w szacie z bielma.
Skrapla się w kąciku oka. Kreśli na policzku wilgotną smugę. I wysycha.
A ty idziesz dalej.
Czy naprawdę trzeba wyrwać ci serce, byś pośród krwi i mięsa zobaczył, jak umiera twoja dusza?

***

- Jeśli ona jest dziwką, to ja baletmistrzem, idioto.
- No… Wiesz, kiedy byliśmy dziećmi, na dyskotekach…
- Och, stul pysk.
Wszyscy to wiedzą. Każde nowe pokolenie musi zaszczepić się na niebezpieczną chorobę zwaną nocą. Bo noce są jątrzącą się blizną na białej skórze miast – razem z ciemną krwią po ulicach rozlewa się szlam ludzkich wysypisk. Wszelkie zepsute, podlane alkoholem, wykrzywione żądzą odpadki społeczeństwa.
Oj, niebezpieczne są te warszawskie noce. Rodzice, nauczyciele przestrzegali. Przestrzegała telewizja, pełna mrocznych scenerii, błysków noża, kobiecego wizgu i groteskowych cieni obrysowanych krwią. A także ludzi. Tych złych, toksycznych ludzi.
O tak, media starały się uchronić młode pokolenia, wymachując na lewo i prawo pijaczynami, narkomanami, gangsterami czy prostytutkami.
Właśnie dlatego Artur i Michał stali teraz razem na brudnej ulicy, otoczeni dookoła mroczną, nieprzyjazną Warszawą.
Problem polegał na tym, że dziewczyna z pewnością prostytutką nie była.
Dotychczas wszystko szło, jak trzeba. Miasto, noc, latarnia. A pod świetlistym baldachimem ta-która-czeka-właśnie-na-ciebie.
Tyle, że jej mysie loki, piersi ledwo widoczne pomiędzy fałdami płaszcza i nieobecne spojrzenie z pewnością nie czekały ani na Artura, ani na Michała, ani na ich cholerne, opięte ciasnymi dżinsami pożądanie.
- Brzydka jest.
- Nie brzydka. Może tylko trochę dziwna.
- Ty to masz pomysły. Trzeba było zadzwonić, nie szwendać się po ulicach!
- W agencjach drożej biorą. Daj spokój, no. Chociaż spytajmy.
- O co? O godzinę? – burknął Michał, ale nie powiedział już nic więcej. Artur tylko wzruszył ramionami. Dziewczyna, nakreślona na czarnym tle latarnianym, ulicznym złotem, miała w sobie jakąś niezrozumiałą egzotykę. Nie była ładna, to fakt. Szara, polska uroda – ot, drobna buźka bez wyrazu i szczypta piegów. Tylko, że…
- Prze… przepraszam… Ee… Czy… czy może…
- Słyszałeś kiedyś, jak kaszlą chabry?
- Słucham?
…te oczy są kroplą wszechświata. Patrzy, a patrząc opowiada – tak, słyszysz. Zdania uplecione ze srebrnych konstelacji, przemawiają ogniem, szepczą światłem. Jesteś tam – to już ty, po czarnej nieskończoności przetacza się płacz narodzin twojej gwiazdy – i czujesz, jak pochłaniają cię płomienie.
Wszechświat jej oczu. Wszechświat, który można zmiażdżyć między powiekami.

- Słyszałeś kiedyś, jak kaszlą chabry?
- Nie… nie zdarzyło mi się.
- Dobrze – uśmiechnęła się blado kącikiem ust, a on pomyślał, że to wariatka. Miała przekrwione, szaroniebieskie oczy, i nie widział, by choć raz mrugnęła. Skute lodem spojrzenie… – Źle jest słyszeć choroby kwiatów. Ludzie jedynie je widzą. Ci normalni, przynajmniej. Bo istnieją też psychopaci. A ja nie chciałabym spotkać psychopaty. Są barwni, ale trudno ich uchwycić.
- Tak… Przepraszam, to pomyłka… Ja już…
- Poczekaj – …i zimne dłonie. Bardzo, bardzo zimne. Chryste, przeszył go dreszcz, gdy tylko musnęła jego ramię opuszkiem palca. A może samą świadomością. – Znasz mnie. Potrzebuję cię. Po to tu przyszłam.
- Ja przepraszam, ale…
- Jestem Diana Senn.
Imiona, mimo swojej polskiej, irytującej powtarzalności, kryją w sobie klucze. Otwierają nas i naszą historię na świat. A odpowiednio dobrane, starannie wykute, szlifowane latami, z czasem zaczynają też pasować do zamków innych ludzi. Pomagają przekraczać zamknięte dla większości progi.
O tak. Prawie słyszała cichy trzask kłódki w jego wnętrzu. Jak zawsze.
Znał. Och, oczywiście, że znał! „Książęce Dmuchawce”, „Granica Deszczu”, „Ulotne Drogi”…
- … „Betonowe Słowiki”, „Rysując wszystkie mgły świata”…! To pani? Naprawdę? Chryste, co za traf! Jestem pani wielkim fanem! Każda pani książka to arcydzieło!
Ładny uśmiech. Mieni się wszystkimi barwami tęczy. Uroczo naiwny –kłamstwo mogłoby napluć mu w twarz, i tak by go nie dostrzegł. Kiedy mówi, nie zastanawia się nad słowami. Widzę jego szczerość, śliczną, miękką, lśniącą – jest refleksem światła na piwnych oczach. Młoda niecierpliwość i ruchliwe, silne nadgarstki. Mówi o czymś nieważnym, tak naprawdę opowiadając o wczorajszych błędach i jutrzejszych planach. Dni jego życia wypływają spomiędzy warg, ze szczelin między słowami.
Ten?
Ten.

- …Niesamowite. Co pani tu robi w środku nocy?
- Stoję pod latarnią. I czekam.
- A ja… khem… To znaczy, na kogo pani czeka?
- Już mówiłam. Na ciebie.
Fala gorąca, która zalała policzki, boleśnie przypomniała o jego pierwotnych intencjach, teraz już zagrzebanych w warszawskim mroku. Zmieszał się, odkaszlnął. Ona zdawała się tego nie widzieć. Uśmiech na jej bladych wargach poszerzał nieznacznie, nabrał wyrazu.
- Twój kolega zaczyna się niecierpliwić. Lepiej już idźcie. Noce w tych okolicach nie są bezpieczne.
- Ja… Czy… Mogę jeszcze uścisnąć pani dłoń? Wziąłbym autograf, ale, cholera jasna, nie mam długopisu… Nie myślałem, że spotkam…
- Pod jednym warunkiem.
- Ach… Oczywiście, jakim?
Spoglądała prosto w jego oczy, a mimo to… Mimo to zdawała się patrzeć na coś ponad nim. Może za nim. Może w nim. Wszystko jedno.
- Twoje imię.
Rozpromienił się. Warto było. Do diabła, nawet, jeśli nie udało się znaleźć jakiejś taniej laski… Boże, prostytutki kleją się wszędzie, jak stara guma do podeszew, a taka okazja… taka pisarka! Jeszcze mają czas, zadzwonią do agencji… O tak, warto było.
- Artur Szafrański.
Jej dłonie były tak samo chłodne, jak przed chwilą, jednak teraz nie zwracał na to uwagi. Otuliła je ciepła powłoczka sławy.
- Naprawdę, nie wiem, co mogę powiedzieć… To niezwykłe, ja…
- Cała przyjemność po mojej stronie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, do widzenia! Ach, mam jeszcze tylko jedno, małe pytanie… Kiedy wydaje pani nową książkę? Bo wydaje pani, prawda?
Naprawdę, naprawdę nie widział. Tego różowego lateksu warg, tych przeźroczystych plastrów, które przyklejały uśmiech do drobnej twarzyczki. Dostrzegał jedynie jej usta. Słowa, które wypowiadała.
- Już niedługo.
Odwrócił się i biegiem wrócił do kolegi. Przez chwilę rozmawiali – Artur gestykulował żywo. Później Michał rzucił jej przelotne spojrzenie, wzruszył ramionami i odszedł. Przyjaciel ruszył za nim, dumny, napuszony.
Gdyby odwrócił się choć raz.
Gdyby tylko zerknął przez ramię, zobaczyłby, jak stoi, odprowadzając ich wzrokiem. Jak uśmiech gnije, zmieniając się w chmurny, nieokreślony grymas smutku. Może zdołałby dostrzec ruch warg, słowo rzucane w przestrzeń. Może poczułby ciężki ruch powietrza, przypominający tchnienie jakiejś wielkiej, starej istoty. Może zrozumiałby.
Może.
Oddzielił ich mur nocy.
Diana Senn westchnęła, odwróciła się i wyszła z kręgu światła.
A ulica zapomniała o jej istnieniu.

***

- Czytałaś?
To wydanie było przepiękne. W domu miała inne, nowsze, o wiele brzydsze. Nie malowało się groteskową jaskrawością grzbietu na tle innych tytułów, nie pachniało ciemnym papierem z recyklingu. Po prostu nie potrzebowało już ładnej okładki. Wystarczyło wielkie, dwukrotnie podkreślone nazwisko autora. Autorki.
- Czytałam.
- I?
- Zjawiskowe. Naprawdę. Pochłonęłam w jedną noc. I płakałam. Chryste, pierwszy raz płakałam przy książce, wyobrażasz sobie? Ryczałam jak sześcioletnia gówniara i nie mogłam przestać.
- „Książęce Dmuchawce” dostały Nike, prawda?
- Tak samo jak „Ulotne Drogi” i „Spalić Ogień”. Teraz mówi się, że dadzą jej jeszcze za „Hipochondrię w Czyśćcu”. Ale „Dmuchawce” darzę szczególnym sentymentem.
… temu, żyła sobie Letnia Księżniczka. Każdej jesieni więdła i marszczyła się jak stare jabłko, zimą jej zgniłe szczątki skuwał lód, wiosną topniała, wsiąkała w ziemię i rozkwitała razem z kwiatami, a latem żyła na łąkach i polach, ucząc się świata na pamięć. Marzyła o wielu rzeczach. Jednak jej największym pragnieniem był wianek z dmuchawców. Ale nie byle jakich! Za każdym razem, gdy wraz z ziemią powracała do życia, starała się upleść swoje marzenie. Bez skutku – nigdy nie starczało jej subtelności i cierpliwości, by nie strącić żadnego uskrzydlonego ziarnka. Jej wianki pozostawały kalekie. Dlatego…
- Dlaczego?
Uśmiechnęła się kącikiem ust, przekartkowała książkę. Letnia księżniczka płakała, tańczyła, plotła wianki i wyjadała wnętrzności ze ścierwa na pustyni.
- Jest taki fragment… Opis jej wyglądu. Porównywanie do gór, zboża, drzew i takie tam poetyckie pieprzenie, no wiesz. Ale… W dodatku ten charakter, zachowanie i nawet niektóre perypetie…
Zatrzymała wzrok na ładnym fragmencie. „Diabeł tkwi w szczegółach. Więc rozdepczmy skurwysyna! Takie małe rzeczy wystarczy zmiażdżyć między powiekami.” Już kiedyś zwróciła na nie uwagę.
- Cholernie przypomina mi przyjaciółkę, którą kiedyś miałam. Dagmarę. Umarła trzy lata temu.
- Och.
Zamknęła książkę i odłożyła ją na półkę. Trochę żałowała, że wcześniej nie znalazła tego wydania. Było naprawdę piękne.
- Przeczytaj. Spodoba ci się.

***

Był jej zmierzchem.
Gdy kończył się dzień, spływał razem ze szkarłatem i pomarańczą wieczoru, okrywając ciemnością świat w polu widzenia. Wlewał się w szczeliny, wypełniał sobą kąty. Krzepł na ścianach.
- Jest? Jest?
- Jest.
Obły, półludzki pajęczak.
Nigdy nie próbowała zliczyć Jego ramion. Szczerze mówiąc, starała się w ogóle na Niego nie patrzeć. Kiedy pokazał jej się po raz pierwszy, zarzygała sobie sukienkę. Potem schlała się niemal do nieprzytomności wódką z ojcowskiego barku. I porzygała po raz kolejny.
Teraz szło już lepiej. Od czasu do czasu udawało jej się znieść spojrzenie tych olbrzymich oczu, wiecznie zasnutych mglistą łuską trzeciej powieki.
Jego skóra była lepka w dotyku. Sprawdzała tylko raz. Jeden, jedyny, pierwszy i ostatni raz w życiu.
- Daj mi go, Diano. Daj, daj. Daj mi.
- Cierpliwości. To nie takie proste. Potrzebuję czasu.
- Czas, czas! Masz cały czas tego świata, suko!
Kiedy nauczył się ludzkich przekleństw?
Słowa skraplały się w palcach i skapywały z nich miarowo. Może pisałaby szybciej, gdyby tak strasznie nie drżały jej dłonie. A drżały zawsze. Cholernie uparcie.
…Co byś zrobił, gdybym przestała pisać?
Nie przestałabyś. Oboje o tym wiemy.
Wiem tylko, że nic nie wiem. A przecież nie możesz mi zrobić już żadnej większej krzywdy. Nawet ja nie mogę sobie jej zrobić!
A zrobiłabyś, gdybyś mogła?
Tak. Bez wahania.
Wątpię. Jesteś człowiekiem, Diano.
Już nie. Dzięki twojej uprzejmości.

Nienawidziła Jego głosu. Obydwu głosów. Ale zwłaszcza tego drugiego. Pierwszy potrafiła jeszcze znieść – ostatecznie ocierał się o granice człowieczeństwa. Przypominał nieco szelest suchych liśćmi targanych przez wiatr, trochę zgrzyt piasku w trybikach zegara. Podobnych, idiotycznych skojarzeń mogłaby wyszukać miliardy – bo głos za każdym razem brzmiał nieco inaczej. Trudno było rozróżnić poszczególne słowa. Przynajmniej kiedyś.
Jednak gorszy był drugi. Ten, który słyszała, czy raczej czuła bez przerwy – na początku brała go za problemy zdrowotne. Mówił do niej jej własną wątrobą, pęcherzem, płucami, jelitami, szeptał krwią płynącą w żyłach. Słowa tętniły w niej, pulsowały i trzepotały.
Ile potrzebowała czasu, żeby nauczyć się rozumieć! I drugie tyle, by zdołała odpowiadać tą samą, dygoczącą, mięsistą drogą.
Ale udało się. W końcu miała cały czas tego świata.
- Pisz. Piszpiszpiszpiszpisz.
- Piszę, do cholery! Piszę bez przerwy! Przez całe swoje życie! I nie tylko swoje!
- Pisz szybciej.
…Bo to już nie jest moje życie.
Więc czyje? Jesteś tu. Oddychasz, jesz, chodzisz, śpisz, trawisz i wydalasz. Przyznaję, że nie wiem, po co. To wydaje się męczące. I obrzydliwe.
To już nie jest moje życie.
Więc czyje, Diano?
Nasze. Bardziej twoje, niż moje.
Ale wciąż tu jesteś.
Niestety.

- Przyniosłem ci wszystko, czego potrzebowałaś. Całe jego życie na dłoni. Jak zawsze.
- Przecież cały czas go zabieram!
- Za mało. Jestem głodny.
Pieprz się.
Już nic nie mów. Pisz.

Było Jego wielkie, obłe cielsko, był mrok małego pokoiku, był fosforyzujący błękitnie ekran komputera.
A dalej, dalej…
Dalej nie było już nic. Nie dla niej.

***

…roku, „Ze szczelin między słowami” podnosi literacką poprzeczkę na nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników wyżyny. Niesamowitość, groteska, a także zwykła proza życia – tego nie można przegapić! Kolejne dzieło wybitnej pisarki JUŻ W SKLEPACH!
Więcej str. 18

NOWA ODMIANA TRĄDU?
W toalecie publicznej zostało odnalezione ciało 27-letniego Artura S. Na obecnym etapie nie udało się ostatecznie ustalić przyczyny śmierci, jednak stan martwego wskazuje na otrucie lub wcześniej nieznaną medycynie chorobę. Badający ciało lekarz nie stwierdził u niego żadnych obrażeń zewnętrznych, ani bardziej widocznych symptomów zarazy. Dopiero dokładna sekcja zwłok wykazała, że narządy wewnętrzne mężczyzny zaczęły gnić – w żyłach odkryto też kilka poważniejszych zakrzepów krwi, które najprawdopodobniej były przyczyną zgonu. Rodzina i znajomi Artura S. wyznali, że przez ostatni tydzień życia był on niebywale ospały, zgorzkniały, rozkojarzony, wychudły.
Dr Jerzy Ostrołęcki twierdzi, że nieznana choroba może być nową odmianą trądu. Poza tym wyznaje, że nie jest to pierwszy przypadek podobnej śmierci.
Więcej str. 21

KANIBALIZM WŚRÓD BIEDRONEK!
W Nowej Gwinei odkryto wielkie zbiorowisko wrzeciążek. Podobno samce, zjadając się nawzajem, zjednują sobie serca samic. Walka o przetrwanie i pokarm jest więc też walką o dominację nad…

***

Miała wtedy szesnaście lat, była głupia, ślepa i bardzo szczęśliwa. A także pełna. Wciąż pełna.
Nie lubiła łączyć swoich klęsk czy tragedii z historią świata, jednak daty mówią same za siebie. Spadł na nią razem ze złotym, wczesnojesiennym żarem pierwszego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego, gdy Hitler zaatakował Polskę.
Zbieg okoliczności. Wyjątkowo żałosny, jej zdaniem.
Nigdy nie spytała, czy zrobił to specjalnie. Bo po co?
Teraz już nic nie mogła poradzić. Nie mogła wyrwać z siebie tego paskudnego, okropnego talentu, który zniszczył całe jej życie.
Wszyscy mówili, że będzie wielka. Że te wszystkie pióra, które jeszcze jako dziecko ze śmiechem wyrywała gęsiom z zadków i maczała w kradzionym atramencie, brudząc swoim nierównym pismem płócienne obrusy, kiedyś przysłużą się historii sztuki! Porównywali jej młodzieńcze, kilkustronicowe kaprysy do dzieł Szekspira, Wilde’a, Blake’a. Naprawdę. A ona słuchała. Dziękowała, uśmiechała się z zakłopotaniem. I – głupia, głupia! – pisała dalej. Więcej.
Właściwie nie dowiedziała się, kiedy ją wypatrzył. W każdym razie dość wcześnie. Jeszcze zanim nauczyła się mówić. Był osłabiony, umierał z głodu. Co prawda, nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób kona coś takiego, jak On. A jednak zginąłby. Gdyby nie ona.
Wgryzał się w jej życie powoli. Zaczął od wpasowania się w rytm drobnego serduszka, a skończył na rozkwitających i z każdym rokiem jaskrawszych marzeniach. Później, gdy już była gotowa, na chwilę wychylił się ze Szczeliny.
Wybuchła wojna, Europa krzyczała, świat kruszał.
Ją mało to obchodziło, bo, stety-niestety, umarła po raz pierwszy tamtego gorącego, wrześniowego popołudnia.
Powiedział wtedy, że spełni jej pragnienia. Wszystkie, także te, z istnienia których nawet nie zdawała sobie sprawy. Mówił o sławie i wieczności. Mówił o wszechświatach, o warstwach tęczowej materii, którą tworzą ludzkie życia. O tym, że jeżeli pojedyncze życie ubrać w odpowiednie, piękne słowa, jeżeli mówić o nim powoli i dokładnie, opisując wszystkie łzy, tragedie i radości, taka opowieść zaczyna przesiąkać duszą człowieka. I że On tymi opowieściami się żywi, wyławia je z morza ludzkich brudów i pochłania. Lecz sam nie potrafi tworzyć baśni – potrzebuje do tego ludzi. Ludzi wielkich.
Takich, jak ona. Bo przecież jest wielka.
Kurwa, co z tego, że nigdy tego nie potrzebowała?!
Ludzie niszczeją bez swoich dusz, Diano. Bo to dusza zawsze umiera pierwsza – zaczyna odchodzić i ulatniać się, podczas gdy ciało jeszcze żyje. Ale wy tego nie widzicie. Tak, jeśli spełnisz moją prośbę, jeśli będziesz zbierać ich dla mnie swoimi słowami, skonają wszyscy, o których opowiesz. Zgniją, rozpadną się. Ale co z tego? Co z tego, skoro pozostawisz po nich sto razy piękniejszą historię?
Ha.
Ha, ha.
Dla rodziny umarła trzy tygodnie później. Ciała nie znaleziono, jedynie poszarpane ubrania i dużo krwi – lekarz ocenił, że każda dziewczyna w jej wieku umarłaby na miejscu po stracie takiej ilości. Pogrzeb był ładny – widziała go Jego oczami. Gdy na drewnianą, symboliczną trumnę matka rzuciła mak, Diana poczuła nutkę nostalgii.
Niewielką.
Bo obie były puste. I trumna, i ona. On wylał z niej większość duszy, by zrobić sobie miejsce w jej ciele.

Idzie rak, idzie rak
czasem naprzód, czasem wspak.
Idzie rak, nieborak
jak uszczypnie, będzie znak!


Czasami pytała go, jak tam jest. Po drugiej stronie, gdzie nigdy nie przejdzie. Odpowiadał, jakby od niechcenia, że widać odwrócony zamek, czerwoną ścieżkę i motyle bez skrzydeł. I że kiedy dojdziesz do tego zamku, spotykasz Ją.
Ją?
Panią, Która Płacze Jednym Okiem. Jej łzy to młode wszechświaty.
Och. Czemu tylko jednym?
Drugim patrzy. I mruga. W końcu nie chciałabyś być zmiażdżona między powiekami, prawda?
To dość żałosne.


Pierwsze opowiadanie napisała o wiecznie spitym Rychnowskim, który włóczył się nocami po ich miasteczku, słowa „kurwa” używał w funkcji przecinka i straszył przechodniów. On pokazał jej całe jego życie. Nie było takie złe, jak mogłoby się na początku wydawać.
Rychnowski zgnił w rynsztoku. Miasteczko tylko wzruszyło ramionami, by wieczorem westchnąć z ulgą.
Publikować zaczęła dopiero pod koniec wojny.
Właściwie, nie wiedziała, po co. Może była to forma jej osobistej spowiedzi.
Nazywam się Diana. Nazwisko zmieniam co dwadzieścia lat, pozorując własną śmierć. Nie starzeję się, nie muszę oddychać, mrugać, pić, jeść, spać ani wydalać. Jestem pisarką i opowiadam o ludziach, których zabijam dla mojego własnego Łowcy Dusz. Przestałam istnieć w wieku szesnastu lat, pierwszego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku.
Coś jeszcze?


***

Absolutnie nie wyszła z tego powodu!
Dzień był szary, mglisty. Kilku niedobitków włóczyło się po ulicach, w powietrzu wisiało widmo deszczu. Czas z uroczą daremnością przeciekał między palcami. Lubiła takie dni. Nikt nie zwracał uwagi na nikogo.
Poszła po jakieś owoce. Miała ochotę coś zjeść. Co prawda, nie rozróżniała smaku, więc równie dobrze mogłaby nie trudzić się i sięgnąć po psie gówno, których pełno było na warszawskich chodnikach, jednak czasami czuła potrzebę podkreślenia swojego człowieczeństwa. Chociażby gruszką z warzywniaka na rogu.
Tłusta sklepikarka, zajęta układaniem pomidorów obok kartofli, posłała jej obojętne spojrzenie. Bardziej zainteresowała ją przygniła truskawka, która zawieruszyła się między warzywami. Wyklęła owoc szczodrze, sięgając po ścierkę zza fartucha.
Diana zaczęła oglądać wyjątkowo ładną gruszkę, gdy zachichotał dzwoneczek przy drzwiach.
- Dzień dobry, pani Elu.
- Czego…? A, dzień dobry, Marcinie. Dziś nie na wykładach?
- Dziś nie. Byłem u cioci w szpitalu.
Nie zwróciłaby na niego uwagi. Nawet nie podniosłaby spojrzenia, w głębokim poważaniu mając czyjeś studia i chore ciocie w szpitalach.
Pech chciał, że on też lubił gruszki.
- Nie radzę kupować tych żółtych. Mają gorzki posmak.
Gdy po kilku ciężkich sekundach zrozumiała, że nieznajomy mówi do niej, uniosła spojrzenie.
Był naprawdę piękny. Czarnowłosy i błękitnooki, połamał w niej wszystko, co powinno pozostać na miejscu. Poruszył rzeczy, o których myślała, że już nie istnieją.
Cholera jasna, patrząc na niego, czuła, że chce się w nim utopić.
Uśmiechnęła się blado.
- Mi wszystko jedno. Ma najładniejszy kolor.
- No tak – odwzajemnił uśmiech, a ona odpowiedziała skurczem podbrzusza – Artystka?
- Być może. Artyści wolą żółte gruszki?
- Wolą wygląd od smaku.
- Wolę zachód słońca od wschodu, jesień od przedwiośnia, szary od brązowego i pleśń od wymiocin. Nie wiedziałam, że wszyscy artyści podzielają moje gusta.
Roześmiał się. Boże, jaki miał śliczny śmiech!
- No dobrze, przesadzam. Ale… mogę spytać, co pani artystka woli – iść do domu z żółtą gruszką czy ze mną na kawę?
Tak, już, po prostu. To było piękne.
A wtedy bańka prysła.
Poczuła Jego ciężki oddech na karku.
Daj mi go. Jestem głodny.
Przecież niedawno jadłeś, sukinsynu!
Za mało.

Chłopak speszył się nieco jej milczeniem, stracił część swojego bezczelnego uroku.
- Hm, to znaczy… Przepraszam, że ja tak spontanicznie…
…Jest mój! Raz, jeden raz chcę czegoś dla siebie! Dlaczego nie możesz mi go zostawić?!
Jest głęboki i gęsty. Daj mi go.

- Nie!
- …Nie?
Nie! Przecież wiesz… Przecież widzisz, że chcę…
Po co się wściekasz? I tak nie masz wyboru.
Ja…
Po prostu go otwórz.

- No tak… Ja… Już pójdę.
- Nie, proszę nie iść.
Spojrzał na nią, zbity z tropu. Nie uśmiechała się.
- Mogę poznać pańskie imię?
Już nie widziała ślicznej twarzy, niebieskich oczu, czarnych włosów. Ujrzała go w częściach. Patrzyła na cechy charakteru, na wspomnienia, na rodzinę. Wszystko wciąż mgliste, ale…
- Marcin. Marcin Olchowicz. My… Spotkamy się jeszcze? Wie pani, ja zawsze przychodzę do tego warzywniaka…
Nie odpowiedziała. Po prostu wyszła, pozostawiając po sobie cichy dźwięk dzwoneczka przy drzwiach.
Bo wtedy poczuła, że ma tego dość. Że nie pozwoli Mu dłużej sobą kierować.
Że nadszedł już czas.

***

- Mogłabym cię zabić i zjeść twoje wnętrzności! Mogłabym! Bóg dał nam wszystkim wielki potencjał do zabijania! Ale my nie zabijamy, bo jesteśmy dobrzy!
Spojrzała na kobietę pod drzewem. Ubrana w brudne łachy, nie wyglądała na specjalnie starą. W kącikach ust lśniły kropelki śliny.
- Ha, ha, jemy krowy! Jemy zmielone kozy i kury! Jemy robaki w warzywach i owocach, nocą do ust włażą nam pająki! Ale siebie nie jemy, nienienie! Bo jesteśmy dobrzy!
Diana w milczeniu przyglądała się zawiniątku, które kobieta bezwolnie kołysała w ramionach. Mógł być w nim chleb, albo kilka butelek piwa. Po dokładnym przyjrzeniu się zdołała wychwycić brązowe, włochate uszko pluszowego misia.
Skrzywiła się. Nie lubiła spotykać psychopatów.
- Byłaś dobra, dziewczynko? Nie jadłaś ludzi? Nie jadłaś, co?
- Jadłam – odparła sucho. Wariatka przypominała jej trochę malutką Alicję Przybysz, która czterdzieści lat temu mieszkała w tych okolicach z matką. Wszędzie chodziła za swoim misiem i ogłaszała całemu światu, że zostanie weterynarzem.
Cóż, wojna.
- To niedobrze, a nawet źle. Bóg cię pokaże, dziewczynko. Ludzie w twoim żołądku rozerwą ci brzuch na strzępy. Wyrzygaj ich, póki jeszcze możesz!
- Nie mogę.
- Więc umrzesz!
- Już umarłam.
- No i co? I co z tego? To tylko znaczy, że tym razem umrzesz okrutniej i prawdziwiej!
- Być może.
Poszła, zostawiając kobietę samą z pluszowym misiem. Jeszcze przez jakiś czas słyszała za sobą jej krzyki. I śmiech.
Chętnie pośmiałaby się razem z nią.
Właściwie, miała z czego.

***

- Dzisiaj umrę.
Skończyła książkę w dwie noce i jeden dzień, choć nie wymyśliła jeszcze tytułu. Nikomu to nie przeszkadzało. Wydawca był zachwycony. On też.
Tylko, że On nigdy nie był zachwycony do końca.
- Czy to tytuł nowej opowieści?
- Najwyżej ostatniego rozdziału mojej autobiografii. Chciałam się z tobą pożegnać.
…Choć w sumie wszystko jedno, bo przecież odejdziesz ze mną.
Jeśli mówienie takich rzeczy sprawia ci przyjemność, pozwalam na to. Jednak wiesz, że denerwują mnie bezsensowne stwierdzenia.
Tylko tyle mi powiesz? Przeżyliśmy razem grubo ponad pół wieku. Liczyłam, że porozmawiamy miło przed końcem zabawy.
Nie irytuj mnie. Jeśli masz dobry humor, napisz jakąś komedię. Możesz wziąć do niej duszę tej wariatki, która zaczepiła cię kilka dni temu. Znasz jej imię, prawda?
Nie zabiję dla ciebie wariatki. Nie zbiję już nikogo.

Ból. Ból w sercu, ból w płucach, ból w wątrobie i nerce i mózgu i wszystkim…
Ostrzegałem. Nie mów więcej takich bzdur. Drażnią mnie.
Dałam ci ich setki. Najadłeś się. Mam nadzieje, że miło spędziłeś ze mną czas.
Ty suko…

- …Nie umrzesz, bo nie potrafisz. Bo już nie możesz. Mówiłem ci, że żeby umarło ciało, najpierw musi umrzeć dusza. A twoją duszę mam ja. I zrobię z nią, co zechcę.
- Czyżby?
- Nie potrafisz mi jej zabrać.
- Znam swoje imię.
- I co z tego? Co z tego?
Uśmiechnęła się. Do siebie, rzecz jasna. On siedział w Szczelinie. Tylko raz wyszedł z niej w ciągu dnia – tego złotego popołudnia, gdy ukazał jej się po raz pierwszy.
Przeszła się po małym pokoiku, musnęła opuszkami grzbiety swoich papierowych dzieci – poczuła przy tym nutkę nostalgii, trochę jak wtedy, kiedy jej matka rzuciła mak na trumnę.
Ale równie niewielką.
W końcu, były puste. I ona, i trumna.
- Pamiętasz, kiedy napisałam pierwsze opowiadanie?
Milczał.
- Wzięliśmy duszę tego cuchnącego pijaczyny z małego miasteczka. Miało tytuł „Krawędzie” i opowiadało historię żaby zaklętej w księcia. Pamiętasz, jak nazywała się ta żaba?
- Pszeniec.
- Tak, Przeniec. Moje panieńskie nazwisko.
Nie rozumiał. Naprawdę nie rozumiał!
Roześmiała się głośno.
- Przypomnij sobie. Przypomnij sobie wszystkie moje opowiadania, powieści i sztuki. Znasz je przecież na pamięć. Zjadłeś każdą z nich. Przypomnij sobie też ludzi, którym zabraliśmy duszę, i ich historie. A potem porównaj.
Milczał. Milczał, milczał, milczał. Zastanawiała się, czy myśli.
W sumie, nie miało to teraz znaczenia. Jednak chciała posmakować tryumfu. Ten ostatni raz.
- Pamiętam, jak opowiadałeś mi o duszy. Pieprzyłeś o tych drobiazgach, szczegółach, w których tkwi, z których najłatwiej się ją wyskrobuje. I nikt tego nie zauważa. Bo po co? Jeśli będziesz stopniowo zabierał kogoś z niego samego, nawet nie poczuje.
…Dagmara Motylczak, tak, miała ciemne włosy, ciemne… A Letnia Księżniczka… Takie jasne, mysie… Kamil Markowski, mieszkał w Łodzi… A kamienny bard urodził się w miasteczku, małym, blisko wsi… Roksana Trelik, ona…
Dianie wydawało się, że za oknem usłyszała śmiech Alicji Przybysz. Dziecięcy, piskliwy chichot. Chyba wariatka przypałętała się pod budynek.
- Nie jestem głupia. Gdy powiedziałeś, że dasz mi nieśmiertelność, przeraziłam się. Nie ma nic gorszego, niż brak możliwości. A śmierć zawsze jest jakąś możliwością. Och, przepraszam, zaczynam się wymądrzać. Bardzo ci to przeszkadza?
Powietrze w pokoju zrobiło się ciężkie. Może przeszkadzałoby jej to, gdyby pamiętała o oddychaniu. Może. Nagle nabrała chęci na zjedzenie czegoś. Gruszki, na przykład.
- Na początku, na samym początku postanowiłam, że to zrobię. Oczywiście, nie miałam pojęcia, czy przyniesie jakiekolwiek efekty. Ale przyniosło. Wiem to. Czuję. Ty nie czujesz?
…wolała umrzeć jesienią, chociaż Karolina Trykońska wybrałaby lato… Adrianna Skarga jako dziecko zamalowywała ściany, a dwudziesta pierwsza muza narysowała mapę Ulotnych Dróg na płóciennym obrusie…
- Tak. Dokładnie.
NIE!
Szczelina otworzyła się niczym wielkie oko. Jego nadludzkie, ciemne cielsko wlało się do pomieszczenia niczym rwąca rzeka, otaczając ją mrokiem.
Dziesiątki – może setki, może tysiące – jego ramion sięgnęły książek na półkach.
- Jestem tam. Zebranie siebie trwało długo. Ale w końcu miałam cały czas tego świata, prawda?
Ewelina Ryk i jej dwuletnia siostra, której nie miała, Patryk Świętokrzyski i wojna, Jan Werski i gęsi, Serafina Nowak i czerwone sukienki, Nadzieja Lewandowska i dwa szczeniaki, Artur Szafrański i błękitne oczy, błękitne, powinny być piwne!…
- Dokończyłam wczoraj. Ostatni fragment mnie. Malutki, ale ważny, jak każdy inny.
Marcin Olchowicz, Marcin Olchowicz nie jada żółtych gruszek. Ale młody zegarmistrz jadł je. Och, jak dużo ich jadł!
Wyrywał kartki, wyszukiwał fragmenty, grzmiał. Przypominał teraz chmury burzowe. A ona stała w deszczu papieru i śmiała się dziko, do wtóru chichotu wariatki za oknem.
Wciąż miała szeroko otwarte oczy.
- Jak śmiałaś?!
Jak śmiałaś?!
Kiedyś przerażało ją połączenie jego dwóch głosów. Nie było dla niej niż straszniejszego.
Boże, jak dawno to było. Kilka jej żyć temu!
- Miałeś rację. Nikt nie zauważa kropli dusz. Nawet ty nie dostrzegłeś, kiedy zabierałam ci je, by z powrotem wlać w siebie.
…Możesz szukać ile chcesz. Znajdziesz na pewno. Jestem tam cała – przemyciłam każdy fragment swojego życia. I wiesz co?
Alicja Przybysz już się nie śmiała. Tylko wrzeszczała. Tak się przynajmniej Dianie wydawało.
- Ty też tam jesteś.
Zamarł. Zabulgotał. I spojrzał na nią swoimi olbrzymimi, zasnutymi trzecią powieką ślepiami. Wszystkimi sześcioma. Musiała przyznać, że z istnienia dwóch nigdy nie zdawała sobie sprawy. Jednak, jeśli chciał ją nastraszyć, słabo mu to wyszło.
- Zabiję cię.
Pożrę cię.
- Już nie.
Żegnaj.
Patrzy. Patrzy prosto na niego, a jednak… Jednak zdaje się przyglądać czemuś ponad nim. Może za nim. Może w nim.
Wszystko jedno.
Błękitne oko zasnuwa szklana mgiełka. Mgiełka gęstnieje, skrapla się w kąciku, zamienia w małą łzę. Łezka jest zbyt lekka, by wypłynąć. Czeka więc. Czeka.
To ja.
Zawył. Całym swoim lepkim, zwalistym, otaczającym ją dookoła cielskiem rzucił się ku niej, wyciągnął wszystkie ramiona w stronę oka, byle by tylko sięgnąć drobnej kropelki.
Bo tam zebrała całe swoje życie. Całe ich życie. Wszystko, co utkała słowami i przemyciła w setkach opowieści. Teraz…
Stój!
… było za późno.
Diana Senn mrugnęła.

Gdyby ktoś mógł słyszeć rzeczy, których nie powinni słyszeć normalni ludzie, być może usłyszałby trzask. Może westchnienie ulgi. Cokolwiek, co może towarzyszyć zmiażdżeniu między powiekami. Albo coś innego – na przykład kaszlące chabry.
Kto wie.
Nie można wykluczyć, że usłyszała to Alicja Przybysz, tuląca misia do okrytej starymi szmatami piersi.
Nie miało to znaczenia.

Tam nie było odwróconego pałacu. Nie było czerwonej ścieżki, ani motyli bez skrzydeł. Nie było też Pani, Która Płacze Jednym Okiem.
Ale to też nie miało znaczenia.


***

- Martwa.
- No. Szkoda. Wielka szkoda.
- E, ja tam nie wiem. Nie znam się na literaturze. Dla mnie to już wszystko jedno.
- No, ale sławna była.
- Pewno tak. Widziałeś ją?
- Wczoraj. Ohyda. Zawsze podpatruję, jak tną. Była cała zgniła w środku.
- A wiesz, lekarz powiedział, że rozłożyła się już dużo wcześniej. Że musiała być trupem od długiego czasu.
- Pieprzysz.
- Nie, serio.
Mieszkanie było małe i brudne. Wszędzie walały się podarte kartki.
- Właściwie, to kto was wtedy wezwał?
- Kobieta z trzeciego piętra, skarżyła się na jakąś wariatkę, która hałasowała pod blokiem. Kiedy chcieliśmy ją zgarnąć, wrzeszczała, wyrywała się i pokazywała na to mieszkanie. Więc poszliśmy. A tu martwa Diana Senn na podłodze. Gienek strasznie się podniecił, bo jego córka ją uwielbia, no wiesz, Izka, przyjaciółka świętej pamięci Dagmary Motylczak. Tej z księgowości.
- Wiem. A w ogóle słyszałeś, że jacyś tam fanatycy odkryli powiązania między trupami zarażonymi tym nowym trądem, a książkami Senn?
- Chryste, czego to ludzie nie wymyślą.
- Właściwie, to ona sama umarła w ten sposób?
- No. Więc krąg się zamknął. Czy to nie jest…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mer dnia Czw 6:28, 15 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:17, 14 Maj 2008    Temat postu:

(śmieje się)
Nie mam wątpliwości, czyj tekst jest czyj. Tylko jedna osoba potrafi napisać coś, co od pierwszego zdania mnie oplata i nie chce wypuścić. I nie ważne, że powinnam uczyć się geografii.
Mimo to postaram się jakoś wyrwać spod ogromnego wrażenia, jakie zrobił na mnie tekst B, aby oddać sprawiedliwość tekstowi A.

Pomysł i oryginalność


A: 1
B: 2

Może w zetknięciu z innym opowiadaniem pomysł zawarty w tekście A dostałby więcej punktów. Bo był… dobry. Ale nawet nie w połowie tak dobry, jak ten w B.


Styl
A: 0,5
B: 2,5

Bo inaczej nie umiem i nie umiałabym nawet, gdyby w A nie było tych kilku błędów i denerwującego „hahahaha”. W tekście B zaczarowało mnie każde zdanie, każdy fragment. Może to tylko mój subiektywny gust: ale jestem absolutnie zachwycona.


Realizacja tematu
A: 0,5
B: 0,5

Zrealizowany.

Ogólne wrażenie
A: 1
B: 2

Tak, tekst A zrobił na mnie wrażenie, muszę to przyznać. Połykanie osoby przez książkę? To opowiadanie "coś" w sobie ma, ale nie zmienia to faktu, że B ma tego czegoś znacznie więcej. Biję pokłony i wciąż nie mogę się otrząsnąć po tej lekturze.

Ogółem:
A: 3
B: 7

I nie, nie jest tak dlatego, że opowiadanie A jest kiepskie, lub mi się nie podoba. Po prostu przy B każda historia wypadłaby blado.

Ach… jeśli kiedyś rzucisz mi rękawicę, to ja jej nie podniosę. Chyba że tylko po to, aby oddać pojedynek walkower i móc przeczytać twoje kolejne opowiadanie.

Czekałam na ten pojedynek z niecierpliwością. I nie zawiodłam się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Miya
Jawny Koszmar


Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze światów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:54, 14 Maj 2008    Temat postu:

Przeczytałam, zagapiłam się w oszołomieniu, po czym przeniosłam spojrzenie na nagłówek i przypomniałam sobie, kto uczestniczył w pojedynku. Taak.

Pomysł i oryginalność
A: 1,5
B: 1,5

Ja tam mogę ocenić po równo, "łowca dusz" plus "książki", skojarzenia same się nasuwają, choć w obu utworach ujęte w ciut różny sposób. Za pomysł nie chcę nikogo faworyzować.

Styl
A: 1
B: 2

A jest ładne i zgrabne, ale w zestawieniu z B zbyt krótkie, zbyt zwięzłe. W B forma i treść została wykorzystana do granic możliwości... Jakkolwiek mam to ująć...

Realizacja tematu
A: 0,5
B: 0,5

OK.

Ogólne wrażenie
A: 1
B: 2

A jest dobre, jak najbardziej, ale może za krótkie? Może za szybko się działo? Gotowa jestem powtórzyć za Madlen, że ma w sobie "coś", podczas gdy B ma tego "czegoś" więcej. A może to zupełnie inne "coś" i inaczej oddziałujące? B zostawiło mnie wgniecioną w dywan i gdyby było jeszcze trochę dłuższe, przebiłabym się pewnie piętro niżej. Co najmniej.

Ogółem:
A: 4
B: 6

Rzekłam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:31, 16 Maj 2008    Temat postu:

Tak... cóż. Ciężko mi rozdzielić punkty... czy mogę przydzielić dziesiętne części punktu?
Pomysł i oryginalność:
A - 1,3 p.
B - 1,7 p.

Styl:
A - 1 p.
B - 2 p.

Realizacja tematu:
A - 0,3 p.
B - 0,7 p.

Ogólne wrażenie:
A - 1,4 p.
B - 1,6 p.

Razem:
A - 4
B - 6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:22, 18 Maj 2008    Temat postu:

Niestety, domyślenie się, który tekst jest czyj, nie sprawiło mi najmniejszego kłopotu. Po prostu są nie do pomylenia, całkiem inne.

Pomysł i oryginalność:
A - 1
B - 2
Atutem B jest - tak uważam - długość, wielka różnorodność tekstu, bogactwo opisów i postaci. Jego oryginalność widać na odległość, podczas gdy A trzeba bacznie obserwować, żeby zauważyć potencjał. Bo że jakiś jest - nie mam wątpliwości.

Styl:
A - 1
B - 2
A jest w porządku. Naprawdę, ma swoje mocniejsze i słabsze punkty i to całkiem solidny kawałek literackiej roboty. Za to B to zupełnie inna historia - od pierwszego zdania oplata, przykuwa do fotela i trzyma za kark tuż przed monitorem. Aż się prosi o napis: Przy pisaniu opowiadania nie ucierpiała niczyja dusza - tak bardzo jest dobre.
Jeśli idzie o błędy - w A zdarzały się drobne literówki ("hahahaha" do nich nie należy, ale stokroć bardziej wkurza). Co do B, to całkiem możliwe, że trafiło się kilka błędów interpunkcyjnych, ale nawet jeśli - historia jest tak wciągająca, że nie zwraca się na to uwagi.

Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5

Zrealizowano.

Ogólne wrażenie:
A - 1
B - 2
Oba mi się podobały, ale to B doporowadził mnie do stanu skrajnej depresji i sprawił, że zapragnęłam udusić się poduszką/skoczyć ze szkolnego balkonu/kupić coś wybuchającego firmy Acme. Jest świetny.

Razem:
A - 3,5
B - 6,5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Nie 14:24, 18 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mer
Kapłanka Momenta


Dołączył: 04 Lip 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:05, 08 Cze 2008    Temat postu:

Tak, nadszedł czas na zamknięcie pojedynku. Proszę o fanfary... O, już, w porządku.
Otóż, panie i panowie, wszelkie inne stwory i stworzyce! Wesołe Święta mają zaszczyt ogłosić wyniki. Nieskazitelnie biała koperta zdążyła już dotrzeć, a więc teraz... Uwaga, uwaga!

Tekst A zdobył punktów... 14,5!
Tekst B z kolei otrzymał ich... 25,5!

Zdecydowaną przewagą głosów zwyciężyła osoba o nicku... CZERWIEŃSZA*!

Pojedynkującym się gratuluję odwagi, zwyciężczyni.... yy... wręczam puchar? A, nie, nie wręczam, bo jeszcze nie dotarł. W każdym razie, owacje należą się zarówno Czerwieńszej jak i Arturiousowi.

*Obecnie Yen.

Jeszcze raz, serdecznie gratuluję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Klub Pojedynków im. smoka Temeraire Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin