Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 10:28, 06 Lut 2009 Temat postu: Airel&Mad Len |
|
|
Miał być pojedynek trzech, będzie pojedynek dwóch.
Dziś rano zamiast dwóch tekstów w skrzynce czekał na mnie jeden tekst i jedna rezygnacja.
Miyi nie gratulujemy, prosimy o rozważne podejmowanie wyzwań i zapraszamy na tradycyjny pojedynek.
Pojedynkują się: Airel&Mad Len
Fandom: Baśnie
Tytuł: wedle pomysłu autora.
Temat: Jarmark. Jak łatwo się domyśleć, nie taki zwyczajny, ale (choć) trochę baśniowy.
Ma być: książę z bajki, kot, wróżka nie przypominająca standardowych wróżek z baśni, nawiązanie do Śpiącej Królewny lub/i Królewny Śnieżki.
Gatunek: co wyjdzie.
Termin: 22 stycznia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 10:28, 06 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
TEKST A
Lustrzany świat
1.
Na początku było lustro.
Gładka tafla, pochłaniająca twarze, postacie, wzgórza, rzeki, budynki, wciągała w siebie cały świat, aby stworzyć nowy po swojej drugiej stronie, niby identyczny, a jednak zupełnie inny, odwrócony. Pokazywała całą brzydotę, wyciągała na wierzch wszystkie niedoskonałości, obnażała to, co złe i wstrętne.
Baśń mówi, że sam szatan stworzył lustro, które miało przeinaczać piękno i dobro.
Baśń mówi, że kiedy to lustro pękło, w powietrzu zatańczyły jego odłamki i rozpierzchły się wraz z wiatrem na wszystkie strony świata.
Baśń mówi, że taki odłamek zranił serce Kaia, zamieniając je w sopel lodu. Był to bliźniaczy okruch tego, który wpadł w oko chłopca, zamrażając wszystkie łzy i kradnąc całe ciepło i radość.
Baśń mówi, że dzielna Gerda zdołała go uratować.
Ale były przecież setki odłamków szkła lecących na skrzydłach wiatru, setki oczu, które oślepły na piękno, setki serc, nie mających przy sobie odważnej Gerdy. Baśń o tym nie wspomina. Baśnie nie zajmują się takimi sprawami, one z tysiąca historii wybierają tylko jedną, która ma odpowiednie zakończenie, bo one nie lubią pokazywać prawdy, wolą przemilczeć wiele spraw, ukryć to, czego nikt zobaczyć nie powinien.
Lustra nie kłamią.
Spójrzmy na baśń odbitą w lustrze.
2.
To nie był zwykły kot.
On był uśmiechem. Ogromnym, niepokojącym, przerażającym uśmiechem, do którego przyczepiono tułów, łapy i ogon. Co więcej czasem kot znikał, rozpływał się i zostawiał tylko ten uśmiech, szalony uśmiech szalonego człowieka. Właściwie znacznie naturalniej wyglądał, gdy wisiał w powietrzu, niż gdy pojawiał się na pyszczku pręgowanego kocura. Ten uśmiech po prostu nie pasował do zwierzęcia. Jakby się nad tym zastanowić, nie pasował do nikogo.
Zwykle kot kręcił się przy Aurorze. Był dwa kroki za nią, albo kilka metrów z przodu, chował się gdzieś w jej cieniu, czasem odbiegał, ale zawsze wracał prędzej czy później. Nazywał ją Alicją. Nigdy nie zapytała dlaczego. On robił różne dziwne rzeczy i to nie był przecież najbardziej osobliwy z jego pomysłów.
To kot postanowił, że przybędą na Jarmark. Aurora nie spierała się. Koty lubią same wybierać swoje ścieżki, a im obojgu pasowało to, że jego ścieżka jest jednocześnie jej ścieżką. Dlatego zgadzali się, by raz jedno raz drugie wybierało cel, do którego ich ona zaprowadzi. Zwyczajnie, przyszła kolej, żeby to kot szedł przodem. Dlatego w dniu, w którym miał rozpocząć się Jarmark, pojawili się na szerokim, zakurzonym gościńcu. Kot nie uśmiechał się, ale i tak wyróżniał swoim wyglądem. Miał rozmiary małego lwa i lśniącą czerwoną sierść w fioletowe pasy. Kroczył dumnie, wysoko unosząc pyszczek, wymachując ogonem, którego koniuszek to znikał, to znów się pojawiał. Aurora zaś podążała za nim lekkim, tanecznym krokiem, niska, blada, z krótko ściętymi rudymi włosami, ozdobionymi wiankiem z pokrzyw. Szara sukienka musiała chyba zostać obcięta tuż nad kolanami tępymi nożyczkami, bo jej brzegi były nierówne, wystrzępione. W dodatku ktoś wszył w nie małe dzwoneczki, wydające ciche dźwięki przy każdym ruchu dziewczyny.
Oboje byli dziwaczni - i dziewczyna i kot, ale nie przyciągali jakiejś specjalnej uwagi. W końcu na Jarmark przybywało mnóstwo istot, z których większość trudno byłoby nazwać normalnymi. Wraz z nimi drogą nadchodziła także rodzina niedźwiedzi w błękitnych kubraczkach, ponad ich głowami frunęła wróżka w różowym stroju, a z okna nadjeżdżającego powozu wyglądała główka królewny. Jasne, starannie uczesane loki otaczały śliczną, zarumienioną twarzyczkę. Wszyscy w końcu zawsze przychodzili z jednego kierunku, tą samą drogą. Tylko ona prowadziła na Jarmark. Nikt nie pytał, jak to możliwe, skoro wróżka przybywała z gór, a księżniczka nadjechała znad morza. Na Jarmarku nie było miejsca dla logiki.
Zawsze odbywał się o innej porze i w innym miejscu. Wieść o nim zdawała się rozchodzić w powietrzu, niesiona przez wiatr, wdzierać do podświadomości i zagnieżdżać w niej na dobre. Każdy wiedział, jak odnaleźć drogę, tę jedyną drogę, która mogła zaprowadzić go do właściwego miejsca i znał moment odpowiedni do wyruszenia, choć nie potrafiłby określić skąd pochodziła ta wiedza. Wstawali rano, patrzyli na niebo i już wiedzieli, że nadszedł czas, żeby wsiąść na latający dywan, osiodłać konia, wyciągnąć z komórki magiczną miotłę, czy też założyć wygodne buty i ruszać przed siebie. Przybywali na Jarmark, ponieważ czegoś poszukiwali. Nieważne, co to było, nieważne, że czasem nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że usiłują coś znaleźć. Szukali przedmiotów i osób, pytań i odpowiedzi, wiedzy i spokoju, zemsty i szczęścia. To wszystko i jeszcze więcej można było odnaleźć właśnie tam. Jeśli nie udało się gdzie indziej, Jarmark był ostatnią nadzieją. Był miejscem, w którym ziszczały się marzenia i fantazje.
Rozpoczęcie poszukiwań niosło ze sobą jednak ryzyko. Bo Jarmark był też miejscem, w którym spełniały się najgorsze koszmary.
A co pragnęli na nim odnaleźć kot i Aurora?
3.
Kot pamiętał lustro.
Kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu, mieszkał po jego niewłaściwej stronie. W szarym, nudnym świecie pełnym szaleńców, którzy uważali, że są całkowicie normalni. Często kłamali i udawali. Wielu z nich nigdy nie robiło rzeczy, których pragnęli, bo nie wypadało. Ciągle gdzieś pędzili w dziwacznych, niesamowicie szybkich pojazdach.
(Nie, one nie były dobre dla kotów. Były niebezpieczne i z zewnątrz i wewnątrz. Każdy porządny kot powinien trzymać się od nich z daleka.)
Nikt nie potrafił się z nim porozumieć. Ani ludzie, ani zwierzęta. Nawet inne koty, będące przecież gatunkiem nadrzędnym, choć rozumiały, co mówi, nie były w stanie odpowiedzieć. To było takie frustrujące: zdawać sobie sprawę z własnego geniuszu i nie móc w żaden sposób poinformować o nim innych.
Mieszkał wtedy w niewielkim domu razem z niską, posiwiałą staruszką, którą sąsiedzi po cichu nazywali szaloną. Miała szare, zamglone oczy, lepiej widzące to, co było niegdyś, niż to, co działo się teraz, rzadkie, siwiuteńkie włosy i miłą, pomarszczoną twarz. Często mówiła do kota, choć nie potrafiła usłyszeć, co odpowiada. A on mówił do niej, choć ona nie rozumiała jego słów. Oboje lubili te rozmowy. Czasem w końcu trzeba do kogoś otworzyć usta.
Staruszka miała córkę, która jednak rzadko ją odwiedzała. Pukała do odrapanych drzwi tylko wtedy, kiedy chciała, żeby jej matka zajęła się wnuczką. Kobieta robiła to bardzo chętnie i wydawała się wtedy wesoła i jakby młodsza, a gdy wieczorem mała dziewczynka kładła się do łóżka, staruszka siadała obok na fotelu z kotem na kolanach i czytała baśnie. Na jej wąskich ustach pojawiał się uśmiech, a wyblakłe oczy wpatrywały się w dziecko z radością i dumą. Odczytywała kolejne słowa ze starej, zniszczonej książki i cieszyła się, że ma dla kogo żyć.
To tak kot usłyszał o lustrach.
Lustra były ważne w wielu baśniach. Przeklęte lustro, którego odłamki wpadały do oczu i serca, czarodziejskie lustro złej wiedźmy, która chciała być najpiękniejsza na świecie, magiczne lustro, mogące uczynić nieśmiertelnego zwykłym człowiekiem. I lustro, które prowadziło do innego świata.
Pewnego dnia staruszka znikła. W domu pojawili się obcy ludzie, a kotu wcale się to nie podobało. Wtedy przeszedł przez lustro na drugą stronę, tę właściwą, po której wszystko nabierało sensu. Tutaj wszyscy mogli usłyszeć jego głos. I byłoby bardzo, bardzo dobrze, gdyby nie to, że przechodząc zgubił coś bardzo, bardzo ważnego. A najgorsze, że zapomniał, co to takiego. Dlatego szukał, ale ponieważ nie wiedział czego, nie szło mu najlepiej.
Prowadził poszukiwania w różnych miejscach. Raz wydawało mu się, że jest już blisko, jeśli nie odzyskania rzeczy, którą zgubił w lustrze, to przynajmniej dowiedzenia się, co takiego stracił. Niestety, a może na szczęście, kiedy wszedł do zamku pełnego zwierciadeł, w środku odnalazł setki własnych odbić i Alicję, która Alicją była tylko dla niego.
Choć nie była nią jeszcze wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz. A może była, tylko on sam o tym nie wiedział. Po prostu nie wyglądała jak ktoś, kogo mógłby tak nazywać.
Szła lustrzanym korytarzem - w kolorowej, długiej sukni, białych rękawiczkach, z kręconymi włosami sięgającymi niemal pasa - i pewnie uciekłby, nie myśląc o niej nigdy więcej, gdyby nie dostrzegł jej odbicia. Ale je zobaczył i poczuł, że ona też była po niewłaściwej stronie zwierciadła, a kiedy już przez nie przeszła na tę należytą, nawet tego nie zauważyła. Uśmiechnął się do niej, a potem znikł, zostawiając tylko ten uśmiech. Ludzie zwykle niepewnie czuli się w towarzystwie znikających kotów. Uśmiechy zawieszone w powietrzu wprawiały ich w zakłopotanie. Czasem krzyczeli lub uciekali. Czasem udawali, że niczego nie widzieli. Czasem nie zwracali większej uwagi, przechodzili nad tym do porządku dziennego - to byli ci, którzy widywali już dziwniejsze rzeczy.
Ona przyglądała się mu w milczeniu, wpatrywała się w ten uśmiech uważnie, a potem spojrzała w lustro… i odpowiedziała uśmiechem.
(A ten uśmiech był trochę szalony i trochę nieludzki, nie pasował do dziewczęcej twarzy.)
Żadne z nich nie odnalazło tego, czego szukało, ale znaleźli siebie nawzajem i to było równie dobre - a może nawet lepsze, bo od tej pory mogli prowadzić poszukiwania we dwoje.
4.
Mówili czarownica, patrząc na dziwacznego kota i dzwonki.
Mówili żebraczka, patrząc na szarą, zniszczoną sukienkę i zakurzone trzewiki.
Mówili wariatka, patrząc na nieludzki uśmiech i wianek z pokrzyw.
- Jesteś wróżką?
Chłopiec miał oczy koloru letniego nieba i włosy jasne jak mlecze na łące. Uśmiechał się nieśmiało, kiedy patrzył na karty, szybko śmigające w dłoniach Aurory. Był ślicznym dzieckiem, ale nie miał własnej bajki. Spojrzała na niego i wiedziała to od razu - on stał w tym tłumie, który wiwatował na cześć dzielnego księcia, był pastuszkiem zajmującym się stadem dobrego króla, sprzątał w pałacu po przyjęciu weselnym księżniczki. Mógł podać uzdę konia rycerzowi, który ruszał walczyć ze smokiem, ale sam nie mógłby zmierzyć się z żadnym bajkowym potworem.
- Nie - powiedziała cicho, wciąż bawiąc się kartami. - I nie potrafię spełniać życzeń.
Nie tak łatwo znaleźć złotą rybkę albo lampę z dżinem. To możliwe na Jarmarku, ale nie dla każdego. Nie dla chłopca o niebieskich oczach, który nie potrafił naprawdę szukać.
- Skąd… - zaczął i zamilkł, zaciskając usta. Nie zawsze trzeba być wróżką, żeby wiedzieć, czego ktoś pragnie. Czasami nawet nie potrzeba do tego magii. - Jesteś żebraczką? Ubierasz się jak one.
Było w tym pytaniu trochę dziecięcej ciekawości, a trochę chęci zranienia jej, bo on poczuł się zraniony. Nikt nie lubi, kiedy ktoś nie spełnia jego oczekiwań, zawiedzie nadzieje.
- Nie - odpowiedziała, rzucając karty na stół. Na tej, która znalazła się na samym wierzchu, Głupiec szczerzył zęby w przerażającym uśmiechu. - Nie ma niczego, co chciałabym wyżebrać.
- W takim razie jesteś wariatką! - powiedział chłopczyk triumfującym tonem. Przez chwilę Aurora milczała, zbierając karty. Potem uśmiechnęła się, zupełnie inaczej niż Głupiec, a jednak równie przerażająco.
- Każdy z nas jest trochę szalony. Dopiero kiedy to zrozumiesz, znajdziesz własną opowieść.
Chłopiec wstał gwałtownie i odszedł. Chłopiec, chłopiec, chłopiec, po prostu chłopiec, nie posiadający imienia ani historii, chłopiec o niewyraźnym, nijakim odbiciu.
- Opowieści się nie znajduje, Alicjo - szepnął kot, wskakując na stół i machając swoim wspaniałym ogonem.
Weszli do karczmy, ponieważ się mu spodobała. A raczej spodobał się mu szyld z wielką, kocią głową. W izbie było duszno i brudno, przy kilku okrągłych stolikach siedziało zaledwie parę osób. Było jeszcze za wcześnie, by wypełniła się po brzegi. Teraz większość przybyszów wędrowała po Jarmarku.
- Wiem. To one znajdują nas - zapewniła dziewczyna unosząc do góry kartę. Wieża. Trafiona ogniem prosto z nieba, powoli się waląca. - Ale on nie ma o tym pojęcia i ja mu tego nie powiem.
- A kiedy już kogoś znajdą, nie tak łatwo przed nimi uciec
Kot znikł i został po nim tylko uśmiech, który także po chwili rozpłynął się w powietrzu. Kot był specjalistą w uciekaniu. Nie musiał nawet ruszać się z miejsca, żeby dokonać ucieczki doskonałej. A kiedy drzwi karczmy rozwarły się na oścież, Aurora zrozumiała przed kim się chował. Przez chwilę pożałowała, że sama nie potrafi znikać tak jak on. Niestety nie mogła rozpłynąć się w powietrzu, musiała więc zadowolić się lekkim skrzywieniem warg i wpatrywaniem w karty.
Jasnowłosy książę o błękitnych oczach trochę przypominał chłopca, z którym rozmawiała parę chwil temu. Ich odbicia jednak bardzo się różniły. Chłopiec musiał korzystać z cudzych luster. Książę posiadał własne, tak ogromne, że zmieściłoby się w nim wiele, wiele odbić… ale było tylko to jedno jedynie, samotne, zagubione.
Cóż, książę, którego znalazła opowieść? Opowieść niepełna, niedokończona? Czy szukasz tutaj jej zakończenia? Tak, Jarmark to odpowiednie miejsce, żeby je odnaleźć, ale ostatnie słowa wcale nie muszą brzmieć „i żyli długo i szczęśliwie”. Książę, książę, książę… Po prostu książę, który także nie ma imienia, zupełnie jak ten chłopiec.
- Witaj, pani.
- Witaj, książę.
Nie widziała, jaką kartę mu podaje. Jednak była absolutnie pewna, że nie niesie ona ze sobą dobrej wróżby na przyszłość. Nie była wróżką, ale nie tylko wróżki mają w sobie odrobinę magii.
5.
Aurora pamiętała zamek.
Kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu, był dla niej domem. Gdy czasem zamykała oczy, prawie czuła miękkość dywanów, zapach pachnących świec, delikatność jedwabnych zasłon. Prawie słyszała muzykę, wypełniającą ogromne pomieszczenia i widziała piękne damy oraz eleganckich panów, kręcących się na parkiecie. Dobrze pamiętała te wszystkie wspaniałości.
(Tylko dlaczego ściany udekorowane gobelinami były jak pręty?)
Miała wtedy cudowne suknie, najlepszych nauczycieli, wspaniałe zabawki. Jadała wykwintne potrawy, nosiła złote łańcuszki i bransoletki, a służące tylko czekały na kolejne polecenie.
(Klatka ze złota wciąż pozostaje klatką.)
Z początku nie zwracała uwagi na szepty, które ją otaczały, na ukradkowe spojrzenia, na wymowne uśmiechy. Była dzieckiem, a dzieci nie interesują takie sprawy, one chcą tylko nowej lalki, puszystego zwierzątka, ślicznego ubranka. W końcu jednak zdała sobie sprawę z tego, że coś nadchodzi.
Czekał na to zamek i jego mieszkańcy.
Opowieść zakorzeniła się głęboko w murach porośniętych bluszczem i wciągała każdego, kto znalazł się w pobliżu.
Matką chrzestną Aurory była wróżka i nikt nie widział w tym nic dziwnego. Któż oprócz wróżki mógłby zostać chrzestną królewny? Nosiła długą, barwną szatę, spiczasty kapelusz, a w ręku zawsze trzymała różdżkę z zakończeniem w kształcie gwiazdki. Kiedy nią machała, w powietrzu rozbłyskiwały kolorowe iskierki, czyniąc na chwilę świat barwniejszym i piękniejszym. Tak, była bardzo, bardzo dobrą wróżką i bardzo, bardzo dobrą chrzestną. Często odwiedzała Aurorę i rzecz jasna niegdyś ją obdarowała… Dziewczynka nie wiedziała czym, ale jej matka chrzestna z pewnością nie zaniedbałaby tak ważnej części swojej roli. Na pewno więc coś ofiarowała małej Aurorze.
- Królewna poślubiła swojego księcia, a potem żyli długo i szczęśliwie - powiedziała wróżka, uśmiechając się do chrześnicy. Siedziały razem w komnacie pełnej atłasów, jedwabi i kwiatów, a światło wpadające przez witrażowe okno, wypełniało całe pomieszczenie kolorowymi smugami, barwiąc policzki Aurory na fioletowo. Dziewczynka słuchała baśni i wydawało się jej, że razem z nią słucha cały zamek.
- Każda królewna wychodzi za księcia?
- Oczywiście.
Wróżka lubiła czytać swojej chrześnicy bajki. Zwykle opowiadały o księżniczkach udających pasterki, zamkniętych w szklanych wieżach lub więzionych przez złego czarownika. Nieważne jednak jak dobrze się przebrały, jak wysokie były baszty, jak potężni czarnoksiężnicy - książę i tak zawsze je odnajdywał, porywał na swego białego rumaka i wiózł prosto przed ołtarz.
- I są z nimi szczęśliwie?
- Przecież to jasne! - odpowiedziała matka chrzestna tak gwałtownie, że Aurora nie odważyła się zadać kolejnego pytania. Miała wrażenie, że zrobiła coś złego, wypowiedziała niewłaściwe słowa.
- Nie martw się, ty też kiedyś znajdziesz swojego królewicza - zapewniła po chwili wróżka, już znacznie łagodniejszym tonem. Dziewczynka nie miała dość odwagi, aby zauważyć, że wcale nie pytała o własnego księcia. Wolała po prostu milczeć, poczekać aż matka chrzestna pocałuje ją w czoło i wyfrunie przez okno - wróżki tak właśnie robią, nie wychodzą nigdy drzwiami, to przecież takie zwykłe, prozaiczne!
Kiedy została już sama, myślała o bajce i o swojej matce chrzestnej, którą zawsze nazywała właśnie matką. Wszyscy inni mówili o niej wróżka, nigdy inaczej, zupełnie jakby nie posiadała własnego imienia.
Pomyślała wtedy, że przecież i na nią wołają księżniczko, zawsze księżniczko, tylko rodzice nazywają ją córką, rodzeństwo siostrą, ale nigdy przenigdy nie używają imienia i tak naprawdę nie była do końca pewna, jak to się stało, że ciągle je jeszcze pamięta.
- Jestem Aurora - szepnęła na próbę, a potem powtórzyła to głośniej i jeszcze głośniej, aż w końcu krzyczała i sprowadziła tym wrzaskiem zaniepokojone służące. Od tej pory wciąż mówiła to do siebie przed snem: cicho, cichuteńko, tylko po to, żeby nie zapomnieć, żeby wiedzieć, jak brzmi jej imię.
Zamek nie był z tego zadowolony.
Kiedy miała piętnaście lat, spotkała Śnieżkę.
Przybyła na bal wraz ze swoim małżonkiem i przyciągała spojrzenia wszystkich gości. Jest wiele bardzo pięknych księżniczek i królowych, ale ona była najpiękniejsza z nich wszystkich. Niegdyś ta uroda ściągnęła na nią przekleństwo, bo jej macocha oszalała z zazdrości. Śnieżka miała włosy czarne jak heban i cerę białą jak śnieg. Oczy pożyczyły sobie barwę od czerwcowego nieba, a usta skradły kolor leśnym malinom. To była najpiękniejsza kobieta na świecie, zresztą tak właśnie powiedziało lustro, a lustra nigdy nie kłamią. Aurora zachwycała się nią wraz z innymi, patrząc na te ciemne włosy i jasną cerę, czerwone usta i błękitne oczy. Podziwiała jej wygląd, suknię i lekki krok, gdy Śnieżka tańczyła w ramionach swojego męża. Dopiero po kilku godzinach, kiedy zegar wybijał północ, dostrzegła coś jeszcze.
(Bo północ to chwila między jednym dniem a drugim, nie należąca do nikogo, wtedy na jedno mgnienie oka pryska cała magia i można dostrzec prawdę, znikają srebrne pantofelki i piękna suknia…)
Śnieżka uśmiechała się, uśmiechała przez cały czas. Ten uśmiech zdawał się być nieodłączną częścią jej pięknej twarzy, ale sam nie był piękny, o nie. Dlaczego nikt nie zauważał, że to był grymas? Że Śnieżka wcale nie chce się uśmiechać?
Ale musiała, bo w baśniach księżniczki żyją długo i szczęśliwie, więc i ona powinna być szczęśliwa, wciąż radośnie się śmiać, tańczyć, śpiewać, wpatrywać się w swojego męża z uwielbieniem, nieważne, co czuje naprawdę.
Tamtego wieczora Aurora nauczyła się patrzeć w lustra i widzieć w nich prawdziwe odbicia.
(A tamto pierwsze lustro szepnęło do niej cicho, że nikt nie może zawsze być szczęśliwy.)
6.
- Co sprowadza cię na Jarmark, pani? - spytał książę, siadając na krześle. Położył kartę na stole, nie do końca wiedząc, co właściwie powinien z nią zrobić. W jego jasnych włosach igrały promienie słoneczne, wpadające przez zabrudzone okno. Nie pasował do tego dusznego, ciemnego miejsca, nie pasował do okrągłego, zniszczonego stolika, nie pasował do dziewczyny w wianku z pokrzyw, która siedziała naprzeciwko niego.
- Kot - odpowiedziała Aurora, uśmiechając się lekko. Nie zrozumiał. Ale wcale jej na tym nie zależało. Przywykła do tego, że ludzie nie rozumieją, o czym mówi.
- Szukasz… kota?
- Nie. Znalazłam go już dawno temu. A może to on znalazł mnie?
Na karcie, którą mu ofiarowała, mknął Rydwan.
Wpatrywała się w księcia, który nie wiedział, co odpowiedzieć i nagle zrobiło się jej go żal. Książę bez smoków do zabicia, bez czarnoksiężników do pokonania, bez księżniczki do uwolnienia. Należał do baśni, ale umknął z niej jeden, bardzo ważny element i wszystko się posypało. Został w niej sam, nie wiedząc, co powinien zrobić, nie potrafiąc się uwolnić.
- Posłuchaj… - zaczęła cichym głosem. - Nie znajdziesz tutaj tego, czego szukasz.
- To Jarmark - odpowiedział spokojnie. - Tu można znaleźć wszystko.
- On nie zawsze daje nam to, czego pragniemy.
Wpatrywała się w jego niebieskie oczy i już wiedziała, że tego też nie zrozumie. Był niewolnikiem baśni i próbował przywrócić ją na właściwe tory. Nigdy nie uwierzy. Nigdy nie da się przekonać.
- Pokonam wszystkie przeszkody. Nic mnie nie zatrzyma.
Aurora westchnęła. Nie zostało już nic, co mogłaby powiedzieć. Książę z bajki zawsze dąży do swojego celu i nie będzie baczyć na niebezpieczeństwa.
(Rydwan mknie. Nie może się już zatrzymać. Nawet jeśli powożący dostrzeże przepaść, będzie za późno, aby cokolwiek zmienić.)
- Przykro mi.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wstał zza stołu, ucałował jej dłoń na pożegnanie, a potem ruszył do wyjścia. Szukać zakończenia dla swojej opowieści.
Dziewczyna jeszcze długo wpatrywała się w zostawioną przez księcia kartę. Kilka osób z początku rzucało Aurorze ukradkowe spojrzenia, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego właściwie rycerz w zbroi całował rękę kogoś, kto wygląda jak żebraczka. Szybko jednak się tym znudzili, bo przecież na Jarmarku widuje się dziwniejsze rzeczy.
- Nie żałujesz? - spytał kot, materializując się na stole.
- Nie. Nigdy nie żałowałam.
Uśmiechnęli się do siebie, dziewczyna i kot. A potem Aurora podniosła się z miejsca i rozległ się cichutki dźwięk dzwonków wszytych w jej sukienkę.
To nie był dobry czas, aby płakać nad księciem, który nie potrafił uciec przed baśnią.
7.
Kiedyś była trochę jak lalka.
Lalka z porcelany, ubierana w strojne szatki, czesana i malowana. Nie posiadająca własnej woli, nie mająca żadnego wyboru. Siedziała na krześle i wpatrywała się we własne odbicie: nieruchoma, czekająca aż służąca skończy układać loki. Ale widziała w tym lustrze znacznie więcej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Bo może wyglądała jak lalka, ale lalką nie była.
- Szesnaście lat… Jak księżniczka szybko wyrosła!
Służąca westchnęła cicho, ukradkiem ocierając łzę. Aurora dojrzała ten gest w zwierciadle i od razu wiedziała, jak bardzo jest fałszywy.
- Gotowe. Ich wysokości będą oczekiwać na panienkę w sali balowej. Wkrótce rozpocznie się przyjęcie. Aha… i proszę iść prosto tam, absolutnie nie wchodzić na wieżę południową!
Aurora uśmiechnęła się do lustra, w którym obserwowała odchodzącą służącą.
Powiedziałaś mi to tylko po to, żebym tam poszła.
Wstała z miejsca, zgarnęła poły barwnej sukni i ruszyła w kierunku drzwi. Da im to, czego chcieli. Albo przynajmniej pewną część.
Dół sukni wlókł się po zakurzonych schodach. Gdzieś z daleka dobiegały dźwięki muzyki. Tańce i zabawa. Oczekiwanie się zakończyło, wreszcie pora na finał baśni…
Tylko czy główna aktorka, gdy wyjdzie na scenę, nie zechce nagle zmienić roli?
Najpierw szła powoli, krok za krokiem, potem przyspieszyła, szybko, szybko, coraz szybciej, a wreszcie wręcz pędziła w górę, przeskakując po dwa stopnie, unosząc poły sukni wysoko ponad kolana. Zachowanie zupełnie nie przystojące księżniczce, ale jej to już nie obchodziło. Muzyka z sali balowej powoli milkła, za to coraz głośniejszy stawał się hałas dobiegający gdzieś z góry. Księżniczka gnała szaleńczo przed siebie, a kiedy schody się skończyły, z rozmachem otworzyła drzwi komnaty i wpadła do środka. Zadyszana, zaczerwieniona, ze zniszczoną fryzurą.
Staruszka, siedząca w pomieszczeniu, spojrzała na nią i na pomarszczonej twarzy pojawiło się zdumienie. Znikło nieomal natychmiast, ale Aurora zdążyła je dostrzec. Umiała patrzeć.
Cóż? Powinnam nadchodzić powoli, zwabiona dziwnymi odgłosami, czując wyrzuty sumienia, że łamię zakaz? Nie powinnam biec szaleńczo po schodach i wpadać tutaj z rozwianymi włosami? Jakże mi przykro!
- Witaj, mateczko - powiedziała, wypuszczając z dłoni skraj sukni, uspokajając oddech i prostując się. Staruszka uśmiechnęła się do niej, wyraźnie uspokojona. Wszystko było dobrze. Księżniczka doskonale grała swoją rolę, dała się porwać baśni. - Co takiego robisz?
- Przędę, kochanie, przędę. Zechcesz spróbować?
Kobieta podniosła się, ustępując miejsca Aurorze. Dziewczyna natychmiast znalazła się przy wrzecionie. Moment kulminacyjny…
- Coś się stało? Chyba się nie skaleczyłaś? Och, biedactwo… źle się czujesz? Ojej, jej…
Podłoga pachniała kurzem.
8.
Nikt nie wchodził do tego namiotu. Wszyscy omijali go szerokim łukiem. Może przez zapach alkoholu, który dawało się wyczuć już przy wejściu. A może dlatego, że po prostu nie sprawiał najlepszego wrażenia. Aurora jednak skierowała się prosto do niego i odgarnęła ciężką, brudną zasłonę, zawieszoną w wejściu. Coś ją tutaj ciągnęło, na Jarmarku zaś należało podążać za przeczuciami.
Powitało ją głośne czknięcie dobiegające z kąta. Odwróciła się w tamtą stronę i gdy wreszcie wzrok przywykł do ciemności, dojrzała skuloną postać. Promienie słoneczne wpadły przez szczelinę w zasłonie i oświetliły brudną twarz, przekrwione oczy i jasne, posklejane włosy.
- Witaj, matko - powiedziała Aurora, podchodząc bliżej i klękając wśród pustych butelek.
Ta wróżka nie wyleciałaby już przez żadne okno, bo na pewno uderzyłaby w ścianę. W niczym nie przypominała prawdziwej wróżki z baśni. Może dlatego, że ta baśń uciekła jej z rąk.
W oczach zamglonych przez alkohol pojawił się błysk rozpoznania. Ze spierzchniętych ust wydobył się nieskładny bełkot, drżące dłonie uniosły się do góry i spróbowały odepchnąć Aurorę, ale nie było w nich dość sił. Wróżka jęknęła i spróbowała zasłonić swoją twarz.
- Nie patrz na mnie!
- Nie powinnaś tyle pić - szepnęła Aurora, wpatrując się w tę znajomą postać. Był czas, w którym nienawidziła tej kobiety, ale teraz sama myśl o tym, że mogłaby marnować siły na nienawidzenie kogoś tak żałosnego, wydawał się jej śmieszny.
- Ty… jak śmiesz… to twoja wina! Wszystko zniszczyłaś, wszystko mi odebrałaś, a teraz…
- A teraz cię stąd zabiorę.
Zmusiła matkę chrzestną, żeby się podniosła i prawie siłą wywlekła ją na zewnątrz. Nikt nie zwracał na nie większej uwagi, bo to przecież był Jarmark, tutaj mogło zdarzyć się wszystko.
- Dlaczego mnie dręczysz?! Ty…
Aurora nie odpowiadała na pytania, groźby i przekleństwa. Ciągnęła ze sobą wróżkę, dopóki nie znalazły się daleko od straganów, daleko od dziwacznego tłumu. Dopiero tam wypuściła swoją matkę chrzestną z ramion, pozwoliła opaść na trawę i sama usiadła u jej boku.
- Co tutaj robisz? - wybełkotała wróżka.
- Pozwalam się znaleźć.
Nikt nie przychodzi na Jarmark bez powodu. Każdy ma jakiś cel, nawet jeżeli sam go nie zna. Wróżka chciała się z nią spotkać. Dlatego musiały się tu pojawić obie.
- Zniszczyłaś mi życie.
Tym razem głos był zadziwiająco spokojny, trzeźwy.
- Ty chciałaś zniszczyć moje.
- Chciałam tylko, żebyś była szczęśliwa!
Aurora zaczęła się śmiać, głośno, nieomal histerycznie. Zerwała się na równe nogi, obróciła dookoła, jakby tańczyła, a każdemu jej ruchowi towarzyszył cichy dźwięk dzwoneczków.
- Szczęśliwa? Szczęśliwa, bo porządnie bym się wyspała? Całe sto dni! Bo zostałabym przebudzona pocałunkiem i podążyła do ołtarza z kimś, kogo w ogóle nie znam? Nie wiedząc, czy ma poczucie humoru, czy lubi zwierzęta, czy nie ma już dziesięciu żon?
Dziewczyna pokręciła głową. Krótkie, rude włosy wydawały się płonąć w świetle zachodzącego słońca.
- Nie zakocham się w kimś tylko dlatego, że dobrze wygląda w lśniącej zbroi.
Jej matka chrzestna prychnęła. W jej zniszczonej twarzy widać było ogromne zmęczenie, wielką wściekłość oraz jeszcze większą nienawiść.
- Miałabyś wszystko. Piękne suknie, biżuterie, królestwo, służbę, przystojnego męża! Wszyscy by ci zazdrościli! Podziwiano by cię, kochano…
- Nie jestem słowikiem - przerwała jej Aurora. A potem wiedząc, że wróżka nie potrafi pojąć tych słów, uśmiechnęła się, dziwnym, nieludzkim uśmiechem i udzieliła wyjaśnień. - Kiedy schwytasz słowika do klatki, będzie tylko smutno śpiewać, tęsknić za wolnością, aż wreszcie zdechnie z rozpaczy. Ja wolę po prostu otworzyć drzwiczki.
Wpatrywała się w tę żałosną istotę, która nie zasługiwała już nawet na nienawiść czy pogardę. Można było tylko się nad nią litować. Nie współczuć, ale litować się - i nic więcej.
- Jeśli chcesz opowiadaj baśń o Uśpionej Królewnie, na którą rzuciła czar zła czarownica, lecz dzięki twojej pomocy i odwadze księcia wszystko dobrze się skończyło. Możesz w to nawet uwierzyć, możesz zapomnieć o tym, jak było naprawdę. W końcu baśnie zawsze kłamią. Na tym świecie jest wiele dziewcząt, które chętnie przyjmą wróżkę na matkę chrzestną, chętnie poślubią królewicza. Zostaw mnie. Przestań rozpaczać nad opowieścią, do której nie należy już żadna z nas.
W słowach leży moc. Czasem mogą zranić mocniej niż miecz, zniszczyć więcej niż ogień, trafić do setek ludzkich serc. Mogą ułożyć się w baśń o księżniczce, która zapadła w sen. Dlaczego nie? Cóż ją to obchodzi? Ją, idącą gdzie oczy poniosą, w szarej sukience, w wianku z pokrzyw? Nikt nie musi znać prawdy.
Nikt nie musi wiedzieć, kim naprawdę była wróżka z bajki.
- Żegnaj.
Odwróciła się i ruszyła powoli w stronę straganów. Matka chrzestna także się podniosła, o dziwo już nie chwiejąc się na nogach. Wydawało się wręcz, że w ogóle nie jest pijana. Pobrudzona szata znów stała się pięknym strojem, oczy odzyskały dawny blask, włosy same ułożyły się w misterne loki. Przyszła na Jarmark spotkać księżniczkę, być może zmusić ją, by zagrała swoją rolę, a może tylko powiedzieć, jak bardzo jej nienawidzi. Zamiast tego znalazła kłamstwa. Ale to były bardzo piękne kłamstwa, znacznie piękniejsze od prawdy. A przecież całe jej życie składało się z oszustw.
- Powiedz mi jeszcze tylko jedno. Jak udało ci się uciec?
Aurora spojrzała na nią przez ramię. Rude włosy utworzyły płomienistą aureolę wokół bladej twarzyczki. Milczała przez bardzo długą chwilę, a gdy wreszcie przemówiła, wiedziała, że wróżka nie zrozumie. Nie mogła zrozumieć.
- Przeszłam przez lustro.
9.
Ogień zamarzł. Wiatr zatrzymał się w biegu. Liść spadający z drzewa zamarł w połowie drogi do ziemi.
Naprawdę potężna była dobra wróżka. A może to była tylko moc, którą czerpała z baśni? Czas się zatrzymał na całe sto jeden dni. Dla zamku i wszystkich jego mieszkańców. Dla wszystkich - oprócz jednego. Aurora podniosła się z łoża, które niewiadomo skąd wzięło się w najwyższej komnacie najwyżej wieży. Niech nikt nie pyta, jakim cudem udało się je wciągnąć na górę po wąskich schodach. Ani jak staruszka zdołała ułożyć na nim księżniczkę.
Dziewczyna uniosła do góry bladą dłoń, tę samą, którą kilka chwil wcześniej dotknęła wrzeciona. Na żadnym palcu nie było widać choćby kropli krwi. Żaden nie był nawet najlżej skaleczony.
- Czy ty naprawdę myślałaś, że jestem aż tak niezdarna, żeby od razu ukłuć się wrzecionem? - szepnęła cicho Aurora, choć przecież osoba, do której kierowała te słowa, nie mogła ich usłyszeć. A potem schwyciła brzegi kolorowej sukni i powoli ruszyła schodami w dół. Szła korytarzami, mijając zastygłych w bezruchu strażników, służące, gości. Jakiś mały chłopiec zamarł podczas upadku i wciąż wyciągał przed siebie ramiona, rozpaczliwie usiłując uchwycić tacę, która zawisła tuż nad podłogą. Aurora wzięła ją do rąk i ustawiła na parapecie. To się chłopczyk zdziwi, gdy minie już magiczne sto i jeden dni!
W balowej sali dziesiątki par zamarły podczas tańca. Pod ścianami i przy stołach znieruchomieli inni goście. Na dwóch tronach siedzieli jak dwa posągi jej rodzice. Na pięknej twarzy królowej zastygł uśmiech, król wciąż spoglądał w stronę wejścia.
Długo wpatrywała się w ojca i matkę, w trzy młodsze siostry, stojące przy ich boku. Otworzyła nawet usta, chcąc coś powiedzieć: może przeprosić, może pożegnać, jednak zaraz znów je zamknęła. Nie usłyszą, a nawet gdyby, nie byłoby to ważne. Puste słowa przecież nic nie znaczą. Zdjęła więc tylko z głowy diadem imitujący wianek i położyła go na kolanach królowej. Później odwróciła się i wybiegła, byleby dalej od zamku zastygłego w czasie, od nieruchomych postaci, od swojej matki chrzestnej.
(Bo odbicia dobrej wróżki i złej wiedźmy nakładały się na siebie, zlewały w jedno.)
Do wyjścia prowadził korytarz, którego ściany były lustrzane. Tam właśnie po raz pierwszy zobaczyła kota - i stanęła w miejscu, wpatrując się w niego ze zdumieniem. Powinien przecież trwać w idealnym bezruchu, czekając aż minie magiczne sto i jeden dni, aż pojawi się książę z bajki. On jednak popatrzył na nią błyszczącymi ślepiami, a potem znikł i został po nim tylko uśmiech.
Wciąż jednak istniał w lustrze, choć jego odbicie pewnie umiała dostrzec tylko ona. Odbicie, które należało tylko do niego, tak różne od wszystkich innych, jakie widziała do tej pory. Nie podlegające pod władzę baśni.
Wtedy zrozumiała, że jej odbicie także stało się właśnie takie i uśmiechnęła się do kota.
Gdy minęło sto i jeden dni, książę przybył do zamku i czas znów ruszył z miejsca. Nigdzie jednak nie odnaleziono księżniczki. Pozostała po niej tylko srebrna ozdoba, którą zostawiła na kolanach matki. Rozsyłano wici, wyznaczono nagrodę, książę wyruszył na poszukiwania, ale wszelki ślad zaginął.
Czasem posłańcy mijali dziewczynę
(wróżkę,
żebraczkę,
wariatkę)
o krótko ściętych rudych włosach, w szarej sukience i wianku z pokrzyw. Po kilku miesiącach jednak przestali się pojawiać.
A oni zawsze szli razem, dziwna dziewczyna i dziwny kot.
10.
- Znalazłeś to, czego szukałeś?
Przechadzali się między straganami. Choć już zmierzchało, w powietrzu unosiły się magiczne kule, dające dużo światła. Wciąż na ulicach przebywał wielobarwny tłum. Aurora rozglądała się dookoła, przyglądając się co bardziej interesującym towarom czy stworzeniom. Mała istotka w czerwonym kapelusiku, człowiek mający przynajmniej sześć metrów wysokości, który wciąż musiał uważać, by nie zrobić komuś krzywdy, driada z zielonymi włosami.
- Wiem już, gdzie szukać - odpowiedział kot. - A ty? Zrobiłaś to, co powinnaś?
- Połowicznie - stwierdziła Aurora, spoglądając na nietypową wróżkę, siedzącą na niskim murku. Skąpy strój więcej odsłaniał niż zasłaniał, paliła cygaro trzymane w lewej ręce, bo prawą obejmowała jakiegoś grubego jegomościa. Właściwie trudno byłoby się domyśleć, że to wróżka. Aurora jednak w końcu potrafiła patrzeć w odbicia, nawet gdy w pobliżu nie było luster.
Ona przynajmniej nikogo nie okłamywała. Nie próbowała udawać, nie ukrywała, że jest złą wróżką. Nie zmieniała masek tak jak matka chrzestna, która raz była dobrą wróżką, a raz złą czarownicą.
- Chyba czas zająć się tą drugą połową, Alicjo.
Zatrzymała się przy straganie, w którym sprzedawano szklane ozdoby. Delikatnie chwyciła kulę, w której wśród wirujących płatków śniegu tańczyła śliczna para. Dziewczyna o długich, rudych lokach, ubrana w kolorową suknię, obejmowana przez mężczyznę, którego złociste włosy ozdabiała korona. Aurora przymknęła powieki, myśląc o balowej sali, głośnej muzyce, delikatnych jedwabiach, woni róż.
Otworzyła oczy i odłożyła kulę na miejsce. Nad głową miała niebo, gdzieś z oddali dochodził śpiew ptaków, czuła chropowaty materiał sukienki i zapach kwiatów sprzedawanych na sąsiednim stoisku. Miała ochotę stać tutaj przez całą noc, ale pozostało jeszcze coś, co powinna zrobić. Była to winna królewskiemu synowi, któremu kiedyś odebrała baśń.
- Tak. Chyba już czas - westchnęła, poprawiając pokrzywowy wianek. Nie sparzyły jej. Nie wiedziała dlaczego, ale jeszcze nigdy nie poparzyła się dotykając pokrzyw.
Wyszli spomiędzy straganów, oddalając się coraz bardziej od tłumu, od światła, od gwaru. Szli w kierunku rzeki. Z początki szybko, później wolniej, a wreszcie wlekli się noga za nogą. Kot nie próbował popędzać swojej towarzyszki. Zanim stanęli nad rzeką, cały świat ogarnęły ciemności.
(Rydwan pędzi. Zbliża się na skraj przepaści.)
Dwie małe postacie, kulące się przy brzegu, przytulające się do siebie. Nie mogła tego zobaczyć, ale wiedziała, że to chłopiec i dziewczynka. Rodzeństwo.
(Brat i siostra, pewnie Jaś i Małgosia.)
Potwór, którego tak się obawiali, nie mógł im już zagrozić. Jego głowę obciął miecz, a ten, który wcześniej trzymał w ręku broń, leżał zaledwie kilkanaście kroków od swojej ofiary - pokrwawiony, połamany, ale wciąż oddychający.
- Jesteś pewna? - spytał kot, wpatrując się w Aurorę tajemniczymi, żółtymi oczami.
- Jestem pewna - potwierdziła i zbiegła po zboczu. Kot rozpłynął się w powietrzu, nie został po nim nawet uśmiech. On nie był częścią tej opowieści.
Przepraszam, książę. Uciekłam z twojej bajki. Żałuję tylko tego, że nie potrafiłeś postąpić podobnie.
Ona odeszła, wróżka znalazła inną drogę, nawet jeśli była to droga kłamstw, ale książę nie był w stanie uwolnić się z niepełnej opowieści. Jedyne, co można było dla niego zrobić, to dać mu inną baśń. Taką, która miała zakończenie…
… nawet jeśli nie było to zakończenie szczęśliwe.
- Wygrałeś. Dzieci są bezpieczne - powiedziała cicho, pochylając się nad nieszczęsnym księciem. - Opowiedzą o tym innym.
Otworzył błękitne oczy, niegdyś tak bystre, teraz zamglone. Światło, które kiedyś w nich płonęło, przygasało.
- To… to będzie… piękna opowieść - wyszeptał, a Aurora bardziej odczytała te słowa z ruchu jego warg, niż usłyszała. Spróbował unieść rękę, aby dotknąć jej policzka, ale nie znalazł już w sobie dość sił. Chwyciła więc jego dłoń i przyciągnęła do swojej twarzy, bo tyle mogła mu ofiarować.
(Jego palce nie miały jednak otrzeć jej łez.)
- Na pewno. Bardzo, bardzo piękna i bardzo, bardzo smutna. Takie historie są najlepsze.
Opowieść o dzielnym rycerzu w lśniącej zbroi, który pokonał okrutnego potwora, ratując dwójkę dzieci, a potem zmarł w ramionach ukochanej. Nikt nie musi wiedzieć, że nie zrobił tego po to, aby ocalić kogokolwiek. Nikt nie musi wiedzieć, że nigdy nie kochał ani nie był kochany.
(Rydwan spada w dół.)
- Żegnaj, mój książę - powiedziała głośno, tak głośno, żeby dzieci mogły ją usłyszeć. Pocałowała jego okrwawione czoło, podniosła się i pognała w kierunku rzeki, znikając w jej niespokojnych wodach. Dopisała w ten sposób kolejne zdania do baśni. Być może okaże się, że ukochana bohatera z rozpaczy popełniła samobójstwo, lub była wodną czarodziejką, której strzegł potwór, pokonany przez dzielnego śmiałka…
Lecz dla niej to nie miało znaczenia. To nie była jej opowieść.
11.
- Gdzie będziemy szukać? - spytała Aurora w jakiś czas potem. Siedziała już na brzegu, wciąż przemoczona, drżąca z zimna. Gdzieś w wodzie zgubiła pokrzywowy wianek, z rąbków sukni wypadło kilka dzwoneczków. Nie szkodzi. Łatwo znaleźć pokrzywy. Dzwonki można wszyć na nowo.
- Tutaj, Alicjo.
Dziewczyna spojrzała na kota zdziwiona. Odgarnęła do tyłu mokre włosy. Właściwie chyba suche miała jedynie oczy: nie potrafiła zapłakać nad księciem.
- Ty masz to, czego szukałem.
Rzecz zagubiona podczas podróży przez lustro, gdzieś pomiędzy światami. Utracona, zapomniana. Ta, którą posiadało niewiele istot żyjących wśród baśni.
- Co to takiego?
- Imię.
Powoli kiwnęła głową, dziwiąc się, jak mogła tego wcześniej nie zauważyć. Jak sam kot mógł nie zwrócić na to uwagi. Imię. Niedobrze jest, kiedy nie masz imienia, kiedy jesteś tylko bezimienną postacią wśród tłumu… jak chłopiec, który grał niewielkie role w opowieściach, jak książę, nie posiadający własnej woli, zawsze podążający za baśnią.
Wyciągnęła rękę i delikatnie pogładziła go po lśniącej sierści.
- Co myślisz o Cheshire?
Otarł się o dłoń Aurory, myśląc nad tym pomysłem.
- Podoba mi się, Alicjo.
- Alicjo… - powtórzyła, jakby sprawdzała, jak to będzie brzmieć w jej ustach. Uśmiechnęła się do kota. - Mogę być Alicją.
Niegdyś trzymała się swojego imienia kurczowo, jak kotwicy. Póki żyła w baśni. Ale teraz baśń przestała istnieć już do końca. Mogła zostać Alicją.
Wolała imię nadane jej przez kota, który był przyjacielem, niż to ofiarowane tylko po to, aby na ceremonii chrzcin wróżka została matką chrzestną.
- Aj… - jęknęła Alicja.
- Co się stało?
- Nic. Tylko coś mi wpadło do oka. I chyba zakuło mnie w sercu - odpowiedziała, znów odwracając się do kota. Przez krótką chwilę uważnie się mu przypatrywała.
- Wiesz… twój ogon…
- Tak?
- Jest wyjątkowo piękny, Cheshire - powiedziała Alicja, pocierając oko. Wypadł z niego drobny okruszek, który zabłysł w świetle księżyca i znikł. A może raczej stopniał, zupełnie jak płatek śniegu.
(…bo nawet dla odłamków zaczarowanego lustra trzeba samemu otworzyć drzwi.)
*Głupiec - karta z talii tarota, zwykle oznacza przestrogę przed nieprzemyślanym działaniem
**Parafraza słów Kota z Cheshire: „Wszyscy tu jesteśmy szaleni”
***Wieża - karta z talii tarota, na ogół oznaczająca nadciągające nieszczęście
****Rydwan - karta z talii tarota, może symbolizować próbę osiągnięcia celu bez oglądania się na koszty, w zależności od położenia zakończoną sukcesem lub utratą kontroli i katastrofą
*****Podobna sytuacja przydarzyła się Kaiowi z „Królowej Śniegu”. Ktoś ugodzony odłamkami zaklętego lustra nie powinien być w stanie dostrzegać dobrych cech i niczego pięknego.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Sob 23:47, 22 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 10:29, 06 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
TEKST B
Będę czekać z każdym zmierzchem
Księżyc wisiał nisko na zachodzie, cieniutki, wąski rogalik, jakby nieco zagubiony wśród bezmiaru nieba. Już niedługo miał zniknąć zupełnie, spłoszony blaskiem błyszczących, pewnych siebie gwiazd, tańcujących po całym nieboskłonie. Tym razem jego zniknięcia oczekiwano z niecierpliwością. Nów tego wczesnego lata miał rozpocząć długo oczekiwany jarmark. Mała przyglądała się onieśmielonemu księżycowi z uśmiechem, czule żegnając się z nim w myślach. Zobaczy jeszcze piękno ich zgromadzenia, wróci i urośnie w siłę, zanim odjadą.
Rosa moczyła jej spodnie. Noc była ciepła, tylko wiatr jeszcze czasem wiosenny, chłodny i świeży. Wdychała go z przyjemnością, siedząc na łące, z dala od świateł domów. Obok majaczyła szara sylwetka Kerona, oswojonego wilka, który złożył potężny łeb na długich, chudych łapach. Zastrzygł uchem, nie ruszając się z miejsca.
- Tutaj jesteś – usłyszała za sobą znajomy głos.
- Tak. Czekam na nów.
- Masz nadzieję, że wystraszysz go i ucieknie już dzisiaj? Chociaż, właściwie…
Prychnęła, ale nie odpowiedziała. Saves trącił ją kolanem.
- Zbieraj się, Mała. Nie będę cię drugi raz szukał.
Jej starszy brat potrafił być upierdliwy. Wstała, wzdychając, a Keron pospieszył za nimi.
Przechodzili przez sam środek cichego jeszcze targowiska, mijając pozamykane stragany i latarnie, rozsiewające bladozłoty blask. Wszystko zamarło w oczekiwaniu.
To dziwne, by rozpoczęcie wypadało w nów. Jakbyśmy radowali się ze zniknięcia księżyca. Pasuje raczej do obchodzenia mrocznych obrzędów Salvulli, niż otwarcia historycznego jarmarku międzyrasowego. Jak ta historia lubi drwić z przesądów…
Zamyślona, ledwo zauważyła, gdy doszli do zabudowań elfów i nimf. Tylko w dwóch miejscach paliło się jeszcze światło.
- Kto na nas czeka?
- Elendil – odpowiedział złośliwie. – Bo ja wiem? Z parę nimf, tych twoich przyjaciółeczek.
Jarmark Tysiąca Istnień nie był jedynie targowiskiem, gdzie co kilkanaście lat spotykały się ludy i rasy unikające się na co dzień; był nie tylko miejscem, gdzie nabywało się rzadkie i drogocenne towary; był żywym wspomnieniem, pamięcią świata; skrzyżowaniem kultur; nadzieją na pojednanie.
Dawno, dawno temu żył król, który za cenę tysiąca istnień ustanowił pokój…
Pierwszej nocy lata, a był to nów; na niebie świeciły dziesiątki gwiazd, a Mleczna Droga płynęła jasną wstęgą…
A gdy zdobył władzę, wykorzystał ją do zbożnego celu…
Znała niektóre z tych historii. Opowiadał je Vanus, w rozgwieżdżone noce śledząc drogę Wieny, królewskiej komety.
Niektórzy mówili, że nim została kometą, była królewską kochanką. Miłością, którą poświęcił w imię wyższego dobra. Vanus jednak w to nie wierzył.
Był marzycielem. Niepoprawnym, być może. A do tego artystą.
A teraz opowiadał Elendilowi niestworzone historie o światach, gdzie pustynie nocą zakwitały ognistą czerwienią, gasnąc z pierwszym blaskiem świtu.
- Gdzie o tym słyszałeś? – zapytał Elendil, wyciągając przed siebie długie nogi.
Vanus uśmiechnął się tylko, obracając w rękach niewielką książeczkę. W oczach obu elfów odbijał się płomień lampy
- O, widzę ich. – Elendil ożywił się.
- Nie musieliście na mnie czekać – powiedziała Mała, wchodząc na taras.
Saves parsknął cicho, ale milczał, idąc za siostrą.
- Kto nie musiał czekać? – spytała Radość Światła, narzeczona Vanusa, wychodząc z domku. – Ach, widzę, że Saves cię znalazł. Skończyłam – dodała, obracając się do Vanusa. Skinął głową, wstając.
- Dobrej nocy wszystkim.
Odpowiedzieli mu chórem.
Saves usiadł na krześle, przyciągając do siebie sok. Obejrzał się przez ramię.
- No, co tak stoisz? Myć się, i spać!
- Kto ci niby pozwolił rozkazywać?
- Vanus poszedł, teraz ja jestem tu najstarszy. – Uśmiechnął się wrednie do siostry.
- Też coś.
- Nie kłóć się, tylko zmykaj. Elendil? – Wskazał drugiemu elfowi szklankę.
- A poproszę.
- No nie! Jemu nic nie powiesz?
- A dlaczego mam coś mówić? Starszy jest od ciebie, prawda?
- Nawet roku nie ma! – wybuchnęła, tupiąc nogą.
Elendil przysiadł się obok Savesa i spojrzał na nimfę, rozbawiony.
- Jak zwykle dajesz się podpuszczać. – Pokazał kciukiem krzesło obok. – Soku? Jakiś egzotyczny.
- Poproszę – westchnęła, wybierając miejsce jak najdalej od brata. Zauważył to i podniósł głowę.
- No weź, bo cierpię, jak się tak gniewasz. Serce mi krwawi.
- Świetnie! Może nawet wykrwawisz się na śmierć!
Chłopcy roześmieli się jednocześnie.
W wierzeniach magicznego ludu dzień rozpoczyna się zmierzchem, nowy rok – ciemnością. Gwiezdna ciemność bezksiężycowej nocy, gdy duchy zaklętych chodzą po ziemi, gładko przechodzi w zwycięski dzień pojednania, kiedy słowa „Chwała zwycięzcom” zlały się w jedno z „Chwała zwyciężonym!”.
Przed każdą jasnością należy przejść przez ciemność. Tak jest z narodzinami; tak jest ze śmiercią.
Magiczny lud zawsze o tym pamiętał.
Pamiętał o tym król, ustanawiając pokój. A zatem…
… Najpierw zasiał grozę.
Salvulla był demonem, jednym z bujnej rodziny demonów Czarnej Puszczy. Jako trzeci syn okazał się najsprytniejszy, a ów spryt zawiódł go na szczyt, obdarzając boskością. A kiedy kolejne rasy przyłączały się do kultu, uzyskał siłę, której pragnął, a obrzędy nabrały mocy, przekraczającej zrozumienie kapłanów.
Lecz jeden kapłan był inny.
- Mała, możemy już iść? Nikt nie będzie na nas czekał! Jarmark zaraz się zacznie!
Nimfa zdziwiona podniosła głowę znad książki.
- To przecież na ciebie czeka… A zresztą, - poddała się, spojrzawszy na swoją przyjaciółkę, - tak, jestem gotowa. Elendil?
- Chodźmy.
- Chodź, Keron – zawołała jeszcze, a wilk posłusznie pobiegł za swoją panią. – Saves już poszedł, prawda?
- Gdzieś poszedł.
Zmierzch rozpoczął nowy dzień, a noc rozświetliła się tysiącem świateł. Wysocy, jasnowłosi mężczyźni zgodnie uderzyli w bębny.
***
- Dobra, młoda. - Saves przepchnął się przed siostrę, stając przed lustrem. – Pilnuj się Elendila, nie zgub się w tłumie, nie narzucaj się starszym i bądź grzeczna, jasne?
Mała zacisnęła zęby, w wyobraźni ciskając pioruny na brata. Odetchnęła głęboko i dopiero wtedy się odezwała.
- A mogę się dowiedzieć, gdzie ty się wybierasz?
- Nie możesz. No, to na razie, dzieciaki! – rzucił, ostatni raz przeglądając się w lustrze i zamknął drzwi za sobą.
- Bezczelny – fuknęła.
- Jakby za tobą chodził, też byś narzekała. Tak jak wczoraj, jak przyłączył się na otwarciu i zagadywał dziewczyny. Zwłaszcza tę ładniutką czarnulkę – popatrzył kpiąco na Małą.
- Też coś! Jesteś równie okropny jak Saves!
- Hm, właściwie to komplement – uśmiechnął się, zawijając rękawy koszuli. – Idziemy w końcu? Nawet Srebrne Pióra już czeka na zewnątrz.
Przechadzali się po targowisku, oglądając poszczególne kramy, gdy nagle na plac zajechał jeździec na białym koniu, wśród głośnych okrzyków gawiedzi. Zatrzymał się na środku, po czym obrócił koniem w miejscu, rozglądając się wokół z ciekawością.
Ubrany w jedwabną koszulę, skórzany kaftan i buty z cholewami sięgającymi kolan, wyglądał... interesująco, pomyślała Mała, odkładając na stoisko oglądany wisiorek. Zupełnie, jakby wzorował się na książkach.
Długie, splątane włosy wijące się wokół pociągłej twarzy dodawały mu uroku. Zsiadł z konia, wciąż się rozglądając, aż jego spojrzenie padło na grupkę elfów i nimf.
- Możemy w czymś pomóc? - zapytała Mała życzliwie.
Uśmiechnął się, a uśmiech rozjaśnił szare oczy.
Był bardzo przystojny.
- Właściwie, to sam nie wiem - odpowiedział. Głos miał melodyjny, miły dla ucha. - Jeszcze nie wiem, po co tu jestem. Można powiedzieć, że szukam tego powodu.
- To zacznijmy od początku, może uda nam się jakiś znaleźć. Jestem Elendil. - Elf wysunął się przed Małą, wyciągając rękę.
- Jestem Filip. Z Kovaru - dodał po namyśle. Obrócił się do nimfy, kłaniając się. – Wybacz panienko, twój towarzysz mnie zaskoczył…
- Mała.
- Tak po prostu?
- Tak - odpowiedziała uśmiechem. Trudno się przyznać do prawdziwego imienia, gdy rodzice nazwali cię Letnia Powabność, pomyślała ponuro.
Ucałował jej dłoń.
- Nimfa, jeśli mnie wzrok nie myli.
- Owszem.
- A skoro już się znamy, - podjął Elendil, - może warto zająć się twoim koniem?
- Są tu stajnie? - spytał Filip zdziwiony.
Mała parsknęła śmiechem.
- Nie zauważyłeś królewskich stajni? Tego wielkiego budynku przed bramą? Aż dziw, że nie przegapiłeś miasteczka.
Filip bezradnie wzruszył ramionami.
- Cóż… Chyba rzeczywiście wypadałoby się tobą zaopiekować – zakpiła Srebrne Pióra.
- Zagubieni mężczyźni są tacy uroczy – roześmiała się inna z nimf.
- Masz ci los – skrzywił się Elendil, a Filip uśmiechnął się łobuzersko. – Chodźmy stąd. Byle prędzej.
Saves przechadzał się po miasteczku bez celu, aż w końcu przystanął na moście, opierając się o kamienną balustradę. Woda mieniła się w promieniach słońca, nieco za długie włosy opadały mu na oczy, nowa koszulka leżała idealnie, a na szyi zawiesił sobie amulet, niewielki kieł jakiegoś stwora, który wczoraj podarowała mu wróżka. Puścił oko do ślicznej dziewczyny, która zarumieniła się aż po końce wystających spomiędzy włosów rogów. Uśmiechnął się do siebie. Nie miał żadnych obowiązków, siostra błąkała się w towarzystwie Elendila, Vanus zniknął ze swoją narzeczoną, nic, tylko się cieszyć. Odruchowo dotknął amuletu.
Mówiła, że mieszka gdzieś przy rzece, przypomniał sobie.
Warto poszukać.
Kiedy zobaczył wróżkę, jakiś niewysoki chłopak stał przed nią i rozpaczliwie wymachiwał rękami, coś opowiadając. Elf podszedł bliżej, słuchając z zainteresowaniem.
- Mojego brata zły dżin zamienił w małpę, rozumiesz? W taką małą małpkę z wielkimi oczami i długimi rękoma, która lubi banany i pisze poezję. Ciekawe, w jaki sposób ja miałbym się wyróżnić przy takim rodzeństwie?!
- I co, miałabym nagle zdziałać cud i sprawić, abyś to ty był tym najwspanialszym synem, tak? – spytała dziewczyna znudzonym głosem. Miała długie, czarne włosy i skośne, zielone oczy. Saves podszedł bliżej.
- Przepraszam, nie jestem pewny, czy dobrze zrozumiałem. Wolałbyś być małpą zamiast brata?
Wróżka parsknęła śmiechem, a chłopak poczerwieniał gwałtownie.
- Oczywiście, że nie! Ale on przynajmniej budzi zainteresowanie! Ma potencjał! A ja? Teraz już nikt nie zwróci na mnie uwagi! Chyba nie rozumiesz, jak to jest być drugim synem.
Saves pokiwał głową, wpatrując się w chłopaka z zastanowieniem i stanął obok dziewczyny.
- Witaj, elfie. – Uśmiechnęła się. – Powiedz mi, jak można mieć tak niebieskie oczy? Takie głębokie.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, szczerze mówiąc.
- Podobają mi się. – Spojrzała z ukosa na drugiego syna. – Wybacz, ale jestem teraz zajęta. Idziemy? – mówiąc to, złapała Savesa pod rękę i pociągnęła za sobą. Milczał przezornie, póki nie odeszli na wystarczającą odległość.
- Kto to był?
- Syn pewnego szlachcica. Najstarszy dziedziczy majątek, najmłodszy miał być zakonnikiem… Chociaż teraz to już chyba nieaktualne, prawda? Nie sądzę, by przyjęli małpkę, nawet jeśli pisałby psalmy.
- Zaczynam podejrzewać, że specjalnie podpuścił tego dżina. I chyba go rozumiem.
- Cóż… W każdym razie, Arten ma być rycerzem.
- Chyba po to, żeby inni mieli z kim wygrywać.
- Prawdopodobnie. Trochę go szkoda, nie sądzisz?
- Możliwe. Ale myślałem, że jesteś wróżką, nie cudotwórcą.
- Powiedz to Artenowi… Tutaj mieszkam. – Obejrzała się na elfa. – Nie boisz się wejść?
- Nie.
- To zapraszam – powiedziała, otwierając drzwi.
Wnętrze było jasne, przestronne i pełne poduszek.
- Preferujesz bliski kontakt z podłogą?
- A ty arystokratyczną wyższość krzeseł?
- Nieszczególnie. Zawsze jestem ciekaw, co mi ktoś odpowie na takie pytanie. Ładnie tu.
- Dziękuję. Usiądź gdzieś, zaparzę herbatę.
- Powróżysz mi z fusów?
Prychnęła, mierząc go spojrzeniem.
- Nie stać cię na moje wróżby.
- Zawsze warto było spróbować – stwierdził filozoficznie.
Milczeli, popijając herbatę z porcelanowych filiżanek. Saves oparł się o framugę okna, wyciągając przed siebie długie nogi.
- Powiedz mi jeszcze coś… Jak mam się do ciebie zwracać?
Zmrużyła oczy, kryjąc wyraz twarzy za filiżanką.
- Pytasz o moje imię?
- To nie wypada, prawda? Nie jestem aż tak niewychowany, żeby zadawać takie intymne pytania wróżkom.
Roześmiała się.
- Możesz nadać mi jakieś imię – powiedziała z krzywym uśmiechem, a elf jęknął w duchu. Wyjrzał za okno, gorączkowo próbując coś wymyślić.
- Może… - zastanowił się jeszcze i nagle spłynęło na niego oświecenie. – Mam dwie propozycje.
- Słucham.
- Chociaż właściwie… Myślę, że imię Heysan najbardziej do ciebie pasuje.
- Wiatr szepczący prawdę… Nie dość, że elf, to oczytany. Rzadkość. Powinnam sobie pogratulować, kogóż to złowiłam. Dobrze, elfie, zatem na imię mam Heysan.
Saves odetchnął w duchu, z całego serca błogosławiąc Vanusa.
Mała i Elendil powoli wracali do miasteczka wraz ze swym nowym towarzyszem. Reszta ich przyjaciół zmyła się już dawno, gdy tylko nasycili się oglądaniem przystojnego nieznajomego. Owszem, był atrakcją, ale nie jedyną w tym miejscu, a poza tym, Elendil i Mała najwyraźniej nie potrzebowali pomocy, prawda? Prawda. Och, chodźcie koniecznie zobaczyć te suknie! A tamte jaszczury? To nieprawdopodobne!
- Powiedz mi, Filipie – odezwała się Mała nagle, zerkając na niego przelotnie. – Jak to jest być księciem?
Filipa zamurowało. Zaskoczony, nie odezwał się ani słowem, póki Elendil nie zaczął się śmiać.
- Sądziłeś, że to taka tajemnica? Jesteś tak bardzo nieporadny w najprostszych, codziennych sprawach, że mógłbyś jeszcze tylko wytatuować sobie „książę” na czole, żeby było łatwiej zgadnąć. Choć podejrzewam, że z matematyki bijesz mnie na głowę.
- Nie dokuczaj mu, Elendil – mruknęła Mała nieobecnym głosem, zatrzymując się pod drzewem i zadzierając głowę. – Będzie świetnym władcą, zauważyłeś? Może jest tylko trochę zbyt wrażliwy…
Filip uśmiechnął się kwaśno i spoważniał. Zatrzymali się, a wiatr przyniósł im zapach jaśminu.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
- Nie uraziłeś. Rozumiem, że wszyscy zdają sobie sprawę, kim jestem?
- Nie, to nie tak. Mógłbyś być synem jakiegoś wielmoży, ale… Nawet nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. W każdym razie, nie wiem, czy inne elfy albo nimfy cię rozpoznały, czy nie, ale nie będą się mieszać do twoich spraw. Na dobrą sprawę, może my też nie powinniśmy.
- Co to za elf?
- Elf? Gdzie?
Filip wskazał ręką, a Elendil obejrzał się za siebie.
- Ach, to Kelin, mój brat. Tak właściwie, Mała, czemu stoimy pod tym drzewem?
- Zastanawiam się, jak zdjąć tego kociaka, o tam. Jest bardzo wystraszony i w ogóle nie chce podejść. Chodź, podsadzisz mnie.
- Kociaka, no tak… - westchnął elf, podchodząc bliżej.
Po chwili Mała wspinała się już po drzewie, nawołując małego, rudego kocurka, a chłopcy stali pod drzewem, patrząc na nią sceptycznie.
- Często tak ma?
- Znaczy jak?
- Ratuje zbłąkane kotki i takie tam…
- Cały czas – westchnął Elendil. – W domu ma jeden wielki zwierzyniec. Pozwoliła wrócić Keronowi do domu tylko dlatego, żeby twój koń się nie wystraszył. Keron to wilk – wyjaśnił na widok miny Filipa. – Wielki i chudy, jakby nie karmiła go od miesiąca. Ratuje też jaszczurki, jeśli już o to chodzi…
- No tak. To wiele tłumaczy…
- Elendil! Trzymaj małego!
Po chwili nimfa zeskoczyła z drzewa, otrzepała się z liści i wzięła kociaka od elfa. Mały pomruczał chwilę, a potem zaczął się wiercić.
- To jak cię nazwiemy, co, mały? Już cię stawiam, już! Będziesz grzecznie szedł z nami? Przecież cię nie zostawię tak w rowie.
- Może Morgan? – zaproponował Filip.
- Morgan? Co to za imię?
- To z takiej legendy o piracie… Nie słyszeliście nigdy o kapitanie Morganie? Z jakiego wy świata jesteście? A, prawda, zapomniałem…
Elendil i Mała popatrzyli na siebie skonsternowani i jednocześnie wzruszyli ramionami.
- A wiecie, mały… Morgan, racja. Morgan przypomniał mi, że wieczorem zacznie się Dzień Ognia. Musimy koniecznie iść popatrzeć – powiedziała Mała, nachylając się do kociaka.
- Dziś wieczorem zacznie się dzień, tak? – powtórzył Filip, unosząc brwi.
- No tak. O zmierzchu – odpowiedziała po prostu.
Magiczny lud zawsze o tym pamiętał. Przed każdą jasnością należy przejść przez ciemność.
- Rzeczywiście – skapitulował książę. – Przecież nie jesteście ludźmi.
- Idziemy? On na pewno jest głodny. O, Kelin! Idziesz do domu? Wiesz może, gdzie jest Vanus? A, i poznaj Morgana, przed chwilą biedak wisiał na drzewie – Mała ruszyła przodem, paplając radośnie, a Kelin potakiwał, idąc obok z rękoma w kieszeniach.
- Jaka gadatliwa…
- Nie sądzę, żebyś ty był milczkiem – roześmiał się Elendil. – Teraz się pilnujesz, bo nie chcesz się bardziej wygadać. – Przeszedł kilka kroków i obejrzał się. – No chodź! Nie wiem, jak ty, ale ja zjadłbym coś.
- Też racja – mruknął Filip, doganiając elfa.
Saves i Heysan spacerowali wzdłuż rzeki, którą światło zachodzącego słońca zabarwiło różowo. Przebywanie z wróżkami ma swoje zalety, myślał elf, spoglądając na swoją towarzyszkę. Potrafią wyczuć, kiedy razem należy tylko pomilczeć.
Swoją drogą dziewczęta, które mijali, jakoś inaczej się zachowywały.
- Boją się tu ciebie, Heysan?
Jej oczy miały ciemny, zielony kolor, przywodzący na myśl głębokie lasy, gdzie światło z trudem przebija się przez korony drzew.
- Trochę, tak – uśmiechnęła się. – Na początku kilku ciekawskich wieśniaków próbowało pomyszkować w moim domu i odrobinę ich postraszyłam.
- Rozumiem… Długo tu mieszkasz?
- Ponad dwa lata. Ale dbam o opinię – roześmiała się. Saves przyciągnął ją do siebie.
- Pójdziesz ze mną o zmierzchu na rynek?
- Dzisiaj Ogień, prawda? Przykro mi, jestem zajęta… Ale jutro rozpocznie się Powietrze. Mógłbyś mnie tam zabrać – zawiesiła głos, a w jej oczach chochliki knuły jakieś psoty.
Musi mieć iście diabelski charakterek, pomyślał elf.
- Oczywiście. Będą jakieś tańce?
- Na Powietrzu? Zawsze.
- Dobrze. Przekonasz się, jakim jestem tancerzem – powiedział, uśmiechając się i musnął palcem jej nos. – To do jutra. – Puścił oko i odszedł, pogwizdując od niechcenia.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Widziałaś go? Widziałaś? Wygląda na księcia, prawda?
Słysząc to, Filip rozejrzał się zdezorientowany, ale stojące obok dziewczęta pokazywały nie jego, a jakiegoś elfa idącego ulicą.
- Może jest elfim księciem? Mógłby zwrócić na mnie uwagę… - westchnęła jedna z nich.
- To wśród elfów są książęta? – zdziwiła się inna.
- To mój starszy brat – rozpromieniła się Mała i pobiegła mu na spotkanie.
Przystanęli kilkanaście metrów od domu elfów.
- Saves uwielbia robić wrażenie – wyjaśnił Filipowi Elendil. – Ma chyba więcej ubrań niż jakakolwiek nimfa.
- I spędza przed lustrem pewnie równie dużo czasu – dorzucił Kelin. Wziął kociaka na ręce. – Chodźmy, przecież zaraz do nas dołączą.
Noc Ognia, rozpoczynająca nowy dzień jarmarku, wypełniona była pokazami ognistych salamander, skrzących się feniksów, a także pomarańczowych kwiatów, jasnych i ciepłych, których korony pragnęło się objąć dłońmi. Czarodzieje popisywali się mocą, niewielkie ważki niczym płomienie przecinały powietrze, a temperatura była iście ognista.
Kiedy wracali nad ranem, nieco otępiali od nadmiaru wrażeń, coś w sposobie zachowania się elfów sprowokowało Filipa do zwierzeń. Elendil i Mała słuchali go z zaciekawieniem.
- A potem uciekłem z zamku. Ślub powinien był się odbyć już tydzień temu.
- A czemu przyjechałeś akurat tutaj?
- Bo to bardzo daleko od Kovaru i nie ma żadnej bezpośredniej drogi – roześmiał się. Po chwili kontynuował. – Słyszałem o tym… O Jarmarku Tysiąca Istnień, od pieśniarza, który jakiś czas temu pomieszkiwał na zamku. Musicie wiedzieć, że w Kovarze nie ma zbyt wielu przedstawicieli magicznego ludu. Pomyślałem, że chciałbym to zobaczyć… A do tego nikogo tutaj nie znałem i było mało prawdopodobne, że ktokolwiek przybędzie mnie szukać. Jak widać, miałam rację! – uśmiechnął się szeroko, zadowolony z siebie.
- A co z twoją narzeczoną?
- Hm… Myślę, że tak samo cieszyła się na myśl o tym małżeństwie jak ja. Widziałem ją ostatnio… jakieś pięć lat temu. Mam nadzieję, że znajdzie sobie lepszą drogę życiową. Przynamniej teraz ma wybór, prawda?
- Właściwie, coś w tym jest. – Elendil zamyślił się i przytaknął Filipowi.
- No widzisz! A w ogóle, to chciałem o coś spytać.
- Tak?
- Zostaniemy przyjaciółmi?
Mała i Elendil popatrzyli po sobie, zaskoczeni. Idący za nimi Vanus zakrył usta dłonią, tłumiąc śmiech.
- No… Tak – odpowiedziała niepewnie Mała. – Ale wiesz, z przyjaźnią trzeba powoli. Trzeba… Przekonać się. Dać jej dojrzeć.
- Wiem – odpowiedział książę. – Ale mimo to, chciałem sprawdzić. Dobranoc. I dziękuję.
- Zabawny. Na ogół jest taki dojrzały, ale czasem bywa taki dziecinny… - zastanowił się Saves.
- Tę część o byciu dziecinnym powinieneś świetnie znać – prychnęła Mała. – Tak, tak, Saves, ty też – krzyknęła, słysząc śmiech brata. – Obydwaj jesteście zupełnie jak dzieci! Dobranoc – to mówiąc, zamknęła drzwi do swojego pokoju.
- I kto tu jest dzieckiem?
- To retoryczne pytanie – powiedział Saves, podchodząc do Elendila. – Chodź, młody, pewnie też jesteś śpiący.
Dopiero około południa dom zaczął ożywać.
- Dwa tygodnie takiego życia i kompletnie odwróci nam się rytm dobowy – mówił Kelin do innego elfa, ze strzechą jasnych włosów, kiedy zaczęli przygotowywać śniadanie. Do kuchni wszedł Vanus, z trudem odrywając uwagę od książki.
- Pomóc wam?
Popatrzyli przez chwilę na jego książkę.
- Może lepiej nie… - odpowiedział jasnowłosy.
- Co czytasz? – spytał Kelin.
- To legendy z Laemaru.
- Acha – odpowiedzieli zgodnie, ze spojrzeniem mówiącym wyraźnie „Gdzie, u licha, leży Laemar?”.
Powoli wszyscy się schodzili i zasiadali przy stole.
- Wybieracie się dziś obejrzeć stoiska?
- Widziałam wczoraj piękne, ogniste kolczyki. Chciałabym dziś ich poszukać.
- Chętnie z tobą pójdę.
Mała szukała mleka, a Morgan ocierał jej się o nogi.
- A ty, Vanus?
- Słucham? – elf podniósł wzrok znad książki i zerknął na nimfę. – Mówiłaś coś?
- Pytałam, czy ty gdzieś się dziś wybierasz – wyjaśniła, nalewając mleko.
- Ach, tak. Radość Światła chciała zobaczyć rozpoczęcie Powietrza. Czy wy też sądzicie, że dwadzieścia cztery godziny na jeden żywioł to za krótko?
- Zdecydowanie!
Elendil zszedł na dół i wciąż zaspany, rozejrzał się po kuchni.
- Książę jeszcze śpi? – spytał Małej.
- Nie… Widziałam go, jak wychodził na taras. Z Savesem rozmawia. O właśnie, o wilku mowa. Saves!
- Czego?
- Idziesz na Powietrze?
- Może. Ale z tobą nigdzie się nie wybieram, więc nic ci do tego. – Uśmiechnął się z wyższością i usiadł przy stole. – Podaj mi chleb, proszę.
Mała przewróciła oczami, chwytając koszyk.
- Nakarmiłaś Kerona? Gdzie on teraz jest? – spytał Vanus nagle.
- Na zewnątrz. Nie musisz mi o tym przypominać, Van, naprawdę. Przecież karmię go nie od wczoraj.
Elf skinął głową i wrócił do czytanej książki.
- Saves? Saves, ja wychodzę!
- To idź i nie zawracaj głowy! – odkrzyknął elf w stronę drzwi.
- Zabieram ze sobą Elendila i Filipa!
- Ciekawe, za co ich tak pokarało – mruknął pod nosem, odwracając się z powrotem.
- Mówiłeś coś? – usłyszał znowu siostrę.
- Ależ ma słuch. – Podniósł głos. – Bawcie się dobrze!
- Jasne – odpowiedziała Mała, odchodząc od drzwi. Saves odetchnął z ulgą.
- Co zamierzasz dalej robić?
- Sam nie wiem.
Siedzieli na trawie, w cieniu drzew, a przed nimi przechadzały się nieduże, kolorowe stworki. Filip położył się, zakładając ręce za głową.
- Powinienem prędzej czy później wrócić do mojego kraju. W końcu jestem jedynym dziedzicem – powiedział, patrząc w niebo. – Jeśli wrócę za wcześnie, mogą znowu zmuszać mnie do ślubu z Aurorą… Chyba, że król Bernard uznał moją ucieczkę za zbyt wielką zniewagę. Niemniej istnieje takie niebezpieczeństwo. Myślę, że kilka miesięcy poszwendam się po świecie. Zawsze chciałem tak podróżować, przez chwilę poczuć się wolnym… - rozmarzył się, przymykając oczy. – To pewnie jedna z niewielu takich szans w moim życiu.
- Zawsze możesz pojechać z misją dyplomatyczną do naszych lasów – roześmiała się Mała.
Filip rozchylił powieki i popatrzył na nią.
- Dobra z ciebie dziewczyna, wiesz?
Zamilkła, zdziwiona.
- Nikt mnie tu nie bierze za księcia. Nawet wy nie traktujecie mnie jakoś wyjątkowo. To takie nowe uczucie. Twój brat mi rano dokuczał, że zadaję się z małolatami – Filip uśmiechnął się lekko.
Małą zatkało z oburzenia.
- W każdym razie, jeszcze przez jakiś czas tu zostanę. A potem… Potem ruszę dalej. Niedługo będę musiał dać znać, że żyję i trochę się martwię, że tym ściągnę sobie na kark pościg. Ale, po co zamartwiać się na zapas, nie sądzicie? – Usiadł gwałtownie, wytrzepując z włosów trawę. – To co dzisiaj robimy?
- Chciałbym cię teraz namalować – powiedział Elendil z nieobecnym spojrzeniem. Filip zmarszczył brwi.
- Mnie?
- Mhm. Byłbyś dobrym modelem. No, ale nic, nie wziąłem przyborów – to mówiąc, elf wstał i wyciągnął rękę do Małej. – Idziemy?
- Ciekawa jestem, gdzie Saves się tak wałęsa – mówiła nimfa, gdy odchodzili.
- Jesteś trochę zbyt ciekawska.
- Też coś – obraziła się, a chłopcy roześmiali się zgodnie.
Niedługo przed zachodem słońca Saves niespiesznie zdążał do domu Heysan. Wzdłuż rzeki bawiły się dzieci i zabawne, latające chmurki, zabarwione pomarańczowo od słońca. Pogwizdywał, idąc, pełen dobrego samopoczucia.
Zanim zdążył zapukać, drzwi otworzyły się same.
- Jaki punktualny – uśmiechnęła się Heysan.
- Skąd wiedziałaś, że idę?
- Wywróżyłam – odpowiedziała. – Jestem gotowa.
- Widzę.
Spojrzała na niego, ale nie odezwała się.
- Jakie to piękne – westchnęła Mała, podziwiając motyli taniec świetlistych duszków pośród rzęsiście oświetlonych drzew. Muzyka była trochę dziwna, flety przejmująco wygrywały wysokie akordy, by z powiewem wiatru opaść wraz z harfami, aby gitara mogła samotnie odegrać swe piruety.
- Chodźmy dalej – trącił przyjaciółkę Elendil.
Świat wydawał się rozdzielać na dwie części; jedna emanowała spokojem i jasnością pogody; druga stanowiła esencję burzy. Pośrodku zaś rozciągała się powietrzna sala balowa, gdzie tańczyły wszystkie ludy magicznego królestwa.
- Niczym strefa zdemilitaryzowana – mruknął Filip.
Mała odwróciła się.
- Zatańczysz ze mną? Proszę! – dodała na widok jego zdziwionej miny.
- Ta-tak – odpowiedział, przestraszony jej entuzjazmem. Pociągnęła go na parkiet.
O ile można nazwać parkietem coś tak miękkiego i puchatego jak chmura.
- Mówiłaś, że lubisz tańczyć?
- Lubię – odpowiedziała z uśmiechem, odwracając swoją uwagę od magicznej jabłonki. W ręce wpadło jej jabłuszko, udekorowane drobinkami srebra. – Pójdziemy tańczyć?
- Oczywiście – odpowiedział, kłaniając się lekko.
Wirowali po parkiecie w doskonałej harmonii, przyciągając spojrzenia innych osób, a Saves prowadził z wdziękiem, ciesząc się chwilą.
- Heysan?
- Tak? – spytała, unosząc wzrok. Zielone oczy skrzyły się od śmiechu.
- Właściwie nic. Chciałem spojrzeć na twoją twarz.
Uśmiechnęła się do niego, a po chwili czarne włosy zasłoniły mu widok, gdy zawirowała w obrocie.
W tym samym momencie ktoś zderzył się z Savesem, aż elf potknął się, z trudem zachowując równowagę. Puścił dłoń Heysan, odwracając się.
- Kto śmiał!… Ach, no tak. To ty! Któż inny mógłby się tak rozpychać na parkiecie, jak nie moja młodsza siostra! Czy ty wszędzie musisz się wpychać?!
- Jakbyś ty się nie rozpychał, nie byłoby problemu – warknęła na niego wściekle.
Pogroził jej palcem.
- Przepraszam cię, Heysan, to tylko moja młodsza siostra i jej przyjaciel – to mówiąc, odwrócił się do partnerki. – Heysan?
Wróżka z przerażeniem wpatrywała się w Filipa.
- Co ty tu robisz?! Jak mnie znalazłeś?
Mała zadarła głowę, zerkając na księcia. Ten wydawał się zakłopotany.
- Jestem… - zaczął, patrząc na dziewczynę niepewnie.
- Filip, przecież wiem!
- Tego raczej nie mogłaś teraz wywróżyć – odezwał się sceptycznie Saves. W tym momencie w oczach Filipa błysnęło zrozumienie.
- Aurora?
- Aurora? – powtórzyła za nim Mała, przypatrując się Heysan. – Niespecjalnie do niej pasuje.
Teraz to wróżka wydawała się zagubiona.
- Nie szukałeś mnie?
- Skądże! – Filip pokręcił głową przecząco. – Ale co ty tu robisz?
Mała nagle zrozumiała.
- To ta Aurora!
Saves zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, wyraźnie zły.
- W każdym razie chodźmy stąd – odezwał się. – Nie będziemy stali tak na środku.
Saves usiadł pomiędzy Filipem i Heysan… Aurorą, stawiając na stole kieliszki z winem.
- Zatem jesteś królewną.
Wróżka uśmiechnęła się blado.
- Tak jakby. Tak.
- Narzeczoną Filipa.
- Niestety – skrzywiła się. Filip obruszył się.
- Dzięki.
- Wasz ślub miał się odbyć… kiedy? W zeszłym tygodniu?
- Mniej więcej – skinął głową Filip.
- Jest jedna rzecz, której nie rozumiem.
Mała podniosła głowę, spoglądając na brata.
- Mówiłaś, że mieszkasz tutaj dwa lata – powiedział, zwracając się do Aurory. Filip podskoczył na krześle. – Kłamałaś?
- Nie. Uciekłam z domu ponad dwa lata temu. Niedługo po tym, jak nauczyłam się korzystać ze swoich umiejętności. Filip, zamknij usta. Naprawdę jestem wróżką. Tak zarabiam na życie.
- W to akurat nie wątpię – skomentował Filip.
Spojrzała na niego lodowato. Odchrząknął.
- Ale nigdy nie słyszałem o twoim zaginięciu. Wydaje mi się, że powinienem o tym wiedzieć.
Wzruszyła ramionami.
- Wiem tylko, że długo mnie szukali. Może mieli nadzieję, że znajdę się przed ślubem. Mogłabym powróżyć… Gdybyś nie uciekł, na pewno byś się dowiedział – dodała drwiąco.
- I kto to mówi! – żachnął się.
Mała i Saves spojrzeli na siebie ponad stołem i westchnęli jednocześnie.
- Naprawdę już wyjeżdżasz? – spytała Mała, wchodząc do stajni. – Miałam nadzieję, że zostaniesz jeszcze kilka dni.
- Nie zniósłbym tych jej ironicznych komentarzy – wyjaśnił Filip, siodłając konia. – Ale odwiedzę was w waszych lasach, jeśli nie masz nic przeciwko temu – mówiąc to, oparł się o bok konia i spojrzał na Małą, odgarniając włosy. Uśmiechnął się. – To jak?
- Przyjeżdżaj, kiedy tylko zechcesz – odpowiedziała. – Nie będę mogła się doczekać.
Wyszczerzył zęby radośnie, a potem wskoczył na konia.
- No, to trzymaj się – powiedział jeszcze, zatrzymując się koło nimfy. – Acha. I podziękuj Vanusowi. Powiedz mu, - kontynuował, ruszając stępa, - że natchnął mnie pomysłem, gdzie dalej jechać.
- Powtórzę. Szczęśliwej podróży! – krzyknęła za odjeżdżającym, a Filip podniósł dłoń na pożegnanie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 11:02, 06 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Delilah
Stalówka
Dołączył: 29 Kwi 2008
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: kraina zimna
|
Wysłany: Pią 19:57, 06 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Dwa teksty, oba baśniowe, a jednak tak różne - tekst A to wyraźnie ukłon w stronę baśni bardziej tradycyjnych, natomiast B, chociaż opowiedzianej historii niczego pod tym względem nie brakuje, to jednak bohaterowie są bardziej współcześni. Dla mnie wyjątkową zaletą tekstu B było to, że każda z postaci, nawet drugoplanowych, jest absolutnie realistyczna i bez trudu znalazłabym odpowiednika w naszej rzeczywistości... (no może nie bez trudu, bo o niektórych to - niestety! - tylko pomarzyć, ale wiecie o co mi chodzi :P). A cóż, od czasu Gwiezdnego Pyłu Gaimana taki typ baśni o wiele lepiej do mnie trafia.
No to zaczynam znęcanie się. Przykro mi, autorko tekstu A. Wymieszanie Alicji w Krainie Czarów z baśniami o księżniczkach, Andersenem i powieścią Prattcheta "Wyprawa Czarownic" (to ostatnie nie wiem czy zamierzone czy nie, ot, subiektywne uczucie) to eksperyment z pewnością oryginalny, i nawet udany, gdyby nie kilka zgrzytów natury technicznej. Zauważyłam w stylu sporo przywar, z którymi sama borykałam się w trakcie pisania - och, ta miłość do używania klawisza enter... Prawdę mówiąc, trzy czwarte akapitów wyrzuciłabym bezlitośnie - bo niby jest to oznaczenie nowej myśli, tak? Szkoda tylko, że myśl z poprzedniego akapitu jest kontynuowana ;). Niestety, oprócz mojego poczucia estetyki, dekoncentruje czytelnika. Poza tym, nawiasy - jeśli się nie mylę, w nawiasie umieszczamy informację mniej ważną od całości tekstu, natomiast w tym opowiadaniu w każdym nawiasie pojawiało się coś najbardziej istotnego, jakieś takie zaskoczenie, coś, co ma sprawić, że inaczej patrzymy na całość - więc nawias bym usunęła, a zamiast tego napisała kursywą, lub inaczej zaznaczyła. I te nieszczęsne adnotacje. Ja rozumiem, że autorka bała się, że nie każdy słyszał o znaczeniu kart Tarota - i nikt tego nie wymaga, ale proszę was, nie jesteśmy Amerykanami i nie traktujmy czytelnika jak idiotę, który we fragmencie o kartach nie domyśli się, że Głupiec to nie brzydkie określenie tylko wspomnienie o Tarocie. Więc albo umieścić adnotacje bezpośrednio w tekście, albo je sobie odpuścić. Jeśli chodzi o język, tam dodałabym przecinek, tam usunęłabym zaimek, ale to są drobniutkie rzeczy, żadnej tam zaimkozy czy okaleczonej interpunkcji - bardziej raził mnie niekiedy dobór słownictwa, gdy w baśniowym tekście mamy nagłą zmianę klimatu. Trochę zgrzyta. Na szczęście zdarzało się to bardzo rzadko :). Co do intrygi i bohaterów - zdecydowanie nieszablonowi i miło się czytało ich przygodę, więc w sumie jestem na tak.
Jak prawdziwy krytyk, jak mam oceniać coś, co mi się niezwykle podobało, to nagle robię się mniej wyszczekana i elokwentna, a szkoda :P no ale krytykować łatwiej niż chwalić, niestety. A puste peany na temat tekstu B sobie odpuszczę. Zacznę tylko od tytułu - podoba mi się jego brzmienie i to, że nie jest tak oczywisty, jak by się zdawało przed przeczytaniem opowiadania. Jak wspomniałam, bohaterowie urzekli mnie z miejsca, ale może jestem trochę nieobiektywna, bo uwielbiam taki humor. Że nie wspomnę już o stosunkach brat/siostra - z doświadczenia wiem, jak one wyglądają, więc pękałam ze śmiechu ilekroć ze sobą rozmawiali (na szczęście nie dosłownie, bo byłoby to dość niesmaczne ;)). Poza tym, rozwiązanie księcia i wróżki - zdecydowanie urokliwe, i w dodatku mnie zaskoczyło, co też na duży plus. Przyznam się szczerze, że tego się absolutnie nie spodziewałam. I się powtórzę, ale w iście Gaimanowskim stylu. Kwestie techniczne - czasem opis reakcji bohaterów wepchnęłabym tuż po ich wypowiedzi, zamiast dawać enter, ale może to jakiś mój konik, ten enter? I co to za niekonsekwencja:
Cytat: | - Zabawny. Na ogół jest taki dojrzały, ale czasem bywa taki dziecinny… - zastanowił się Saves.
- Tę część o byciu dziecinnym powinieneś świetnie znać – prychnęła Mała. – Tak, tak, Saves, ty też – krzyknęła, słysząc śmiech brata. – Obydwaj jesteście zupełnie jak dzieci! Dobranoc – to mówiąc, zamknęła drzwi do swojego pokoju. |
Czy nie powinno być "zastanowił się Elendil"? Skoro usłyszała śmiech brata i wspomniała "też", to znaczy, że prychnęła do swojego przyjaciela, czyż nie?
A, jeszcze jedno - w obu tekstach bardzo mi się podobał sposób narracji. Mówiąc ściślej, chodzi mi o chronologiczne przeskakiwanie w tekście A, a w tekście B raz rozmowy z księciem przeplatane z rozmowami z wróżką (nie ujęłam tego najpiękniej, ale wierzę, że autorki zrozumieją o co mi chodzi).
Blech. Dobra, koniec tego dobrego. Przechodzimy do numerków, które są dla mnie ciężkie do zrozumienia, ale zawsze byłam tępa z numerków.
Pomysł i oryginalność:
A: 1,4
B: 1,6
No cóż poradzę, że pomysł bardziej mi się w B podobał? Ale A nie mogę odebrać oryginalności, więc takie ułamki mi wyszły.
Styl:
A: 1
B: 2
Dlaczego, wyjaśnione powyżej.
Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Jarmarki są, koty są, Śnieżki i Śpiące są, książęta są, wróżki też, wszystko się zgadza.
Ogólne wrażenie:
A: 1
B: 2
Suma:
A: 3,9
B: 6,1
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Delilah dnia Pią 19:59, 06 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:38, 07 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Ech, odpadłam, więc przynajmniej pozostał mi przyjemny obowiązek (d)ocenienia tych dzieł ^____^
Pomysł i oryginalność:
A - 1,4
B - 1,6
Oba pomysły ciekawe i dobrze wykorzystane, ale drugi tekst jest bardziej "swój własny" - z oryginalną obsadą i opowieściami - dlatego dostaje ociupinkę więcej. Co nie znaczy, że nie lubię mieszanek i przeróbek znanych baśni i nawet jedną taką ostatnio czytałam... Może właśnie dlatego - bo dwie z rzędu to za dużo?
Styl:
A - 1,5
B - 1,5
Styl obu autorek znam i lubię, a tu, według mnie, pokazały się z najlepszej strony ;) A po dwóch przeczytaniach błędy techniczne nie rzuciły mi się w oczy, więc nie mam się czego przyczepić.
Realizacja tematu:
A - 0,6
B - 0,4
Jarmark jest, kot jest, wróżka jest, książę jest, tylko to nawiązanie do którejś ze znanych królewien jest w B jakieś mało czytelne. Gdybym nie oglądała Disneya, to bym się nie zorientowała, a i tak załapałam dopiero za drugim razem XD Ale nie wiem, chora jestem, więc może mam zaćmienie XD
Ogólne wrażenie:
A - 1,3
B - 1,7
W A spodobała mi się wróżka-manipulantka (a bo ja za "Wyprawą czarownic" przepadam, o!), wcale nie szczęśliwa Śnieżka, lustra, Tarot i ten intrygujący klimat, ale przemiana Aurory w Alicję jakoś średnio mnie przekonała. A przypisy dobiły. W B za to nastąpiła zmiana klimatu, choć baśniowo pozostało - ale było też leciutko, cieplutko i z uroczym humorem. I, jak już wspomniała Del, z bardzo prawdziwymi i trafiającymi do serduszka postaciami. I z urokliwym tytułem.
Razem:
A - 4,8
B - 5,2
I tak oto upojona jestem baśniowością. Jesteście wielkie, dziewczyny, gratuluję :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hien
Różowy Dyktator Hieni
Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo. Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 13:00, 08 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
To będzie ciężka przeprawa.
Pomysł i oryginalność:
A: 1,5
B: 1,5
Hm, cóż.
W pierwszym tekście były motywy baśniowe, fakt. Co prawda były ujęte od nieco dziwnej strony i jakby zbyt powierzchownie, zbyt ogólnie - okej. Drugi tekst był natomiast całkowicie autorski, ale mało baśniowy. Raczej zwykła opowiastka fantasy niż baśń z prawdziwego zdarzenia.
Oba teksty bazują na trochę już znanych motywach. Jeden: bajkowych, a drugi... hm, cóż. Ucieczka księcia przez niechcianym ślubem... w zasadzie nic odkrywczego.
Styl:
A: 1
B: 2
Uff, w pierwszym tekście miałam wrażenie zbytniego skondensowania. W niektórych miejscach melodia się wahała, zgrzytała, jakby znikł gdzieś jeden takt. Jak zacinająca się płyta.
Drugi tekst był o wiele płynniejszy.
Realizacja tematu – jeden punkt
A: 0,7
B: 0,3
W B nie zauważyłam ni w ząb Królewny Śnieżki. Ani Śpiącej Królewny też nie. Kot był wtryniony jakby na siłę. Książę z bajki był, ale mało bajkowy. W A było wszystko w sposób bardzo zgrabny.
Ogólne wrażenie:
A: 1,8
B: 1,2
W A ubóstwiam wianek z pokrzyw. Podbił serce me zimne i polarne. Podobały mi się też nawiązania do Tarota, ale... ale nie przypisy. To dałby się wpleść w treść, by i bez przypisów była zrozumiała.
W drugim zaś kwiknęłam na widok wilka, bo zwierzęta te uwielbiam. Odrzuciły mnie elfy. I nimfy. I wydaje mi się mało bajkowy (a jestem w tych klimatach ostatnio, zaczytując się w Andersenie).
W obu coś mi zgrzytało.
Razem:
A: 5
B: 5
Oj. Wyszło po równo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:45, 05 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Zamykamy!
A - 13,7
B - 16,3
(Zabijecie mnie tymi ułamkami:P)
Pojedynek wygrywa AIREL. Gratulujemy i na przyszłość nie życzymy sobie takich sytuacji, jaka miała miejsce z Miyą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|