Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:03, 18 Wrz 2008 Temat postu: Faërie (II RPG, zawieszone) |
|
|
W Faërie trwała wczesna jesień.
Pojedyncze drzewa dostrzegły już zmianę pogody i powoli zmieniały kolor liści, rozbłyskując czerwienią i złotem. Przez to świat wydawał się jeszcze piękniejszy.
Przynajmniej dla mnie, pomyślała Moriana.
Wczesnojesienna pogoda przyniosła ze sobą chłodniejszy wiatr i ładny zapach powietrza. To ostatnie przestało być tak dusząco nagrzane na łąkach.
Choć chwilowo i tak ścieżka wiodła ją wśród drzew.
Cieszyła ją ta podróż, nawet jeśli była trochę samotna. Jeszcze będziesz miała dość towarzystwa, skarciła z uśmiechem samą siebie na myśl o statku katta marno, czekającym za horyzontem.
Brakowało jej jednak czegoś jeszcze… Czego nie umiała nazwać i wyrazić słowami. W umyśle błąkały się wspomnienia morskich kotów i Kropli Rosy na wybrzeżu, a w sercu niezmordowanie tkwiła tęsknota. Gdyby jeszcze wiedziała dokładnie, za czym…
Niedaleko za zakrętem ścieżka łączyła się z szerokim gościńcem, prowadzącym z Karivija (czy raczej Karivijelle), Miasta Morskiej Magii, w głąb lądu. Właśnie do Karivijelle zmierzała.
Zanim jednak doszła do zakrętu, już widocznego pomiędzy jasnozielonymi krzewami, poczuła znajome mrowienie, oznaczające otwartą bramę.
Na kamieniu zaś siedział mężczyzna, na widok którego rozwarła szeroko oczy. Uśmiechnął się łobuzersko na jej widok, miał prześliczny, wodny kolor włosów, a jego strój… Nie, nie była w stanie tego ogarnąć. Nie tak od razu.
Oderwała wzrok od ubrania nieznajomego i uśmiechnęła się w odpowiedzi. Podeszła bliżej, ale wtedy zrozumiała, że brama, którą wyczuła, znajduje się kawałek dalej i bynajmniej nie ten uroczy nieznajomy (choć nie pochodził z Faërie – wyczuła to, wiedziała takie rzeczy) przez nią wyszedł.
Kilka metrów przed nimi, na pierwszych kamieniach szerokiego gościńca stała dziewczyna, na oko kilka lat młodsza od Moriany, niziutka, rozczochrana i piegowata. Rozglądała się wokół z oszołomieniem na twarzy i właśnie dostrzegła Morianę i drobnego młodzieńca obok.
- Dlaczego, dlaczego nie ma tu Rafaela, wtedy, gdy by się przydał? - prychnęła Moriana, przygryzając nerwowo wargę. – Ja się nie nadaję. Nie radzę sobie. I w ogóle, co ja mam niby teraz powiedzieć?
Młodzieniec parsknął śmiechem, ale to nie był koniec. Gościńcem nadchodził ktoś bardzo szybkim, zdecydowanym, marszowym krokiem, i, jeżeli wzrok Moriany nie mylił, w towarzystwie dużego, niezwykle słodkiego króliczka.
Moriana uniosła wysoko brwi, a potem zamrugała kilka razy.
- Wiem, że to Faërie, ale powinien być jakiś limit dziwnych wydarzeń dziennie. Albo chociaż spotykania nieznajomych z innych światów. Albo… No nie wiem, jakoś można by to uporządkować, prawda? Bo się robi straszny bałagan.
Wzięła głęboki wdech. I wydech. Zamknęła oczy. A potem otworzyła je, odwróciła się do pierwszego ze spotkanych nieznajomych (co do którego zresztą miała niewyraźne uczucie, że powinna go była rozpoznać) i uśmiechnęła się niepewnie.
- Cześć?
Żadne z nich nie zauważyło człowieka ukrytego po drugiej stronie gościńca, a tylko Geddwyn i Moriana zwrócili uwagę na ostatniego uczestnika tej sceny, zagubioną kobietę stojącą cicho w cieniu.
- Bo ja… Ja idę do Karivijelle, popłynąć z katta marno – dodała siłą rozpędu Moriana, jakby z rezygnacją.
Patrzyli na nią zdziwieni, każdy z innymi myślami… Ale to już był jakiś pomysł.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Airel dnia Czw 20:54, 18 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:42, 18 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Bywa, że świat dookoła ciebie zmienia się z dnia na dzień, a całe twoje życie przekręca się nagle o sto osiemdziesiąt stopni.
Rilane, wiedźma z Meriany doświadczyła tego już na własnej skórze, kiedy to nagle i niespodziewanie wyszedł na jaw fakt, że szpieguje na dworze królewskim i to dla kilku obcych państw. Wtedy też musiała opuścić wygodny zamek i w najwyższym pośpiechu uciekać przez pół kraju, aby uniknąć dostania się na stos.
Myślała, że to jest zmiana.
Co zatem powinna powiedzieć teraz? Gdy w jednej chwili jechała konno obrzeżem lasu, a już w następnej znalazła się na brukowanym gościńcu, zaledwie parę kroków od niebieskowłosego stworzenia (bo określenie człowiek jakoś dziwnie jej do niego nie pasowało), ubranego w najdziwniejszy strój jaki w życiu widziała.
Dziewczyna zmrużyła oczy i rozejrzała się dookoła, usiłując uporządkować myśli. Fakt, że liście drzew były kolorowe, co dobitnie świadczyło o tym, że trwa jesień, podczas gdy zaledwie chwilę temu znajdowała się w miejscu, w którym niedawno stopniały pierwsze śniegi, wcale jej w tym nie pomagał.
Trzy możliwości: oszalałam, śnię, albo wpadłam w jakąś między wymiarową bramę i trafiłam do innego świata… tak, zdecydowanie stawiam na tą drugą opcję - pomyślała, przenosząc wzrok na szarooką kobietę, która właśnie mruczała coś pod nosem, zbyt cicho, żeby wiedźma mogła ją usłyszeć.
Ha, miałam rację, rzeczywiście oszalałam! - ucieszyła się Rilane, odczuwając nawet pewną satysfakcję z trafnie postawionej diagnozy. Bo w końcu jak najprościej wyjaśnić fakt, że właśnie dojrzała nastolatkę o rudych włosach, a tuż obok niej - króliczka z zegarkiem na łapce?
- Cześć? - powiedziała dość niepewnie szarooka. Rilane oderwała wreszcie spojrzenie od dziwacznego zwierzęcia (które jeśli dobrze widziała posiadało kły) i przeniosła je na kobietę, uśmiechającą się lekko. - Bo ja… Ja idę do Karivijelle, popłynąć z katta marno.
Wiedźma uniosła lekko głowę i zamyślonym wzrokiem wpatrzyła się w niebo, rozważając swoją obecną sytuację. Uszczypnęła się lekko w nogę - zabolało, więc wariant ze snem odpadał zdecydowanie. Nie czuła się jednak szalona, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle (poza tym, że normalnie nie widywała królików z zegarkami.) Czyżby naprawdę trafiła do innego świata? To by tłumaczyło… pewne rzeczy. Króliki, niebieskowłosych delikwentów, dziwaczne nazwy, jesień zamiast wiosny, oraz przedziwną kobietę, stojącą nieco z boku, którą Rilane bardziej wyczuła niż dostrzegła - wydawała się rozmazywać przed oczami, a dla magicznych zmysłów była dziwnie pusta.
- Hm. Cześć - przywitała się, starając się mówić miłym głosem. Nie leżało to w jej naturze, ale lepiej nie zrażać do siebie kogoś, kto może mieć pojęcie, dokąd właściwie trafiła. - A tak w ogóle, to gdzie ja jestem?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 21:48, 19 Wrz 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:21, 24 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Nie wyglądało to dobrze.
Vin przyzwyczaiła się do podróżowania bez map, kompasów i podstawowej znajomości astronomii. Wiedziała, że mech porasta pnie i głazy od strony północnej, i na tym właściwie koniec. Tak naprawdę dotąd nie ustaliła celu swojej długiej wędrówki. Omijała miasta, od czasu do czasu zawadzała o pomniejsze wsie, zatrzymując się w nich podczas wyjątkowo chłodnych lub deszczowych nocy – ale nie lubiła tego robić. Bardzo łatwo jest odwyknąć od ludzkiego towarzystwa, kiedy większość napotkanych osób albo cię goni, albo przynajmniej podejrzliwie ci się przygląda. Poza tym prawie zawsze musiała zostawiać Ionasa w lesie, co wcale nie było dla niego bezpieczne. Królik wprawdzie miał kły, ale nie mógł się równać z prawdziwymi drapieżnikami. No i był łatwowierny.
Dni stawały się coraz krótsze, słońce chłodniejsze, a liście na drzewach zmieniały kolor na złoty i czerwony, kołysząc się sennie na wietrze. Nadciągała jesień, a Vin, dotychczas niezawracająca sobie głowy kalendarzem (to znaczy żadnym z kalendarzy, których znała całe mnóstwo) odkryła, że jej tułaczka trwa już mniej więcej rok. Z nóg zbiła ją wyjątkowo nieprzyjemna myśl: Stuknęła mi szesnastka! Tracę lata młodości włócząc się za białym królikiem! Nie, to niemożliwe. Nie upłynął rok. Wcale nie – jeszcze za wcześnie.
Jak zawsze w takich sytuacjach, zapragnęła wyżalić się Ionasowi – uważała go za idealnego słuchacza, który nigdy dotąd nie poradził jej wejść na najwyższą skałę w okolicy i ponarzekać Wiadru na naturę Wszechświata. Nigdy nie stwierdził, że Vin niepotrzebnie zawraca mu głowę. A poza tym… strzyżenie uszami w jego wykonaniu naprawdę robiło wrażenie.
Niestety, jej towarzysz podróży nie stanął na wysokości zadania – zamiast ją pocieszyć i powiedzieć coś o jesieniach, nadciągających w środku wiosny, spojrzał na swój zegarek i oznajmił głośno:
– Jak to „za wcześnie”? Przecież już czas! Już najwyższy czas na jesień!
– No pewnie. Dobij mnie jeszcze, co się będziesz szczypać. Zupełnie nie rozumiesz tragizmu mojej sytuacji. Tak sobie myślę, że dla ciebie taki tryb życia nie jest czymś dziwnym. Tak czy siak musiałbyś tylko kicać od kępy trawy do drzewa i z powrotem. Za to ja…
– Już czas!
– …ja się tu marnuję, męczę i w ogóle to bolą mnie nogi.
– Właściwie to jesień już się spóźniła! Według kalendarza geliameńskiego, demoreckiego…
– No i gadaj tu z takim…
Szli dalej w milczeniu. Vin nerwowo rozejrzała się dookoła – drzewa przerzedziły się znacznie i zaczęła się obawiać, że już niebawem zatrzymają ich strażnicy pilnujący bramy jakiegoś miasta. Z drugiej strony czuła, że idą we właściwym kierunku – co było dziwne, tym bardziej, że nie mieli ani celu, ani planu, ani pomysłów na przyszłość. Poza tym Vin nieszczególnie wierzyła w intuicję.
Mimo to przyspieszyła kroku, a Ionas – chcąc nie chcąc – podążył za nią.
I wtedy las się skończył, przed nimi zaś rozciągał się gościniec. „Czyli jednak miasto”, pomyślała z rezygnacją, mimo to nie zwalniając. „Trzeba będzie zawrócić, ale Wiadro mi świadkiem, że mam już dość lasu. Królestwo za rzekę. Za pole. Albo górę!”
Nagle ich oczom ukazała się gromada… gromada…
„Cudaków”, pomyślała była Zjadaczka. Ale wkrótce potem przypomniała sobie, że towarzyszy jej ogromny królik z zegarkiem, kłami i pyszczkiem, który nie pozwoliłby mu się opędzić od małoletnich wielbicieli. „No dobrze, może i nie cudaków. Ale nikt mi nie wmówi, że to zwyczajni mieszczanie. Zdarzyło mi się już spotkać gadające drzewa i niemych ludzi, ale żadne z nich nie było tak… nietypowe”, uznała Vin.
Nigdy w życiu nie spotkała tylu dziwnych indywiduów naraz, zerkających na siebie i wyraźnie sobie obcych, ale też w jakiś sposób powiązanych. Zaskoczona, przyjrzała się każdemu z osobna, jednocześnie robiąc w myślach notatki na ich temat.
„Eksponat pierwszy” – zapisywała skrupulatnie – „to młoda kobieta o szarych oczach. Prawdopodobnie można jej zaufać, a przynajmniej jeżeli Ionas nie będzie się rzucał w oczy. To straszne, co lęk przed Apokalipsą i Chaosem robi nawet z najbardziej porządnymi ludźmi.
Eksponat drugi – chłopak (czy raczej mężczyzna?) w ubraniu, które… nie, lepiej nie zastanawiać się nad jego ubraniem. W ogóle lepiej się nie zastanawiać i przede wszystkim nie dziwić. Za to jak najbardziej można się pocieszać, że jego uśmiech nie wydaje się groźny, czy w jakikolwiek sposób fałszywy. Uwaga: on nie wygląda na osobę, która mogłaby złapać Ionasa i obedrzeć go ze skóry. Już bardziej jak ktoś, kto odwiedził bardzo wiele różnych szaf z ubraniami i co najmniej pięć krawcowych w różnym wieku i różnej narodowości.
Eksponat trzeci – rozczochrana, niska blondynka z wyjątkowo piegowatym nosem. Zła wiadomość: trzeba na nią uważać. Wygląda na niezbyt sympatyczną, zwłaszcza kiedy marszczy brwi i zaciska usta. Dobra wiadomość: hm, nad tym jeszcze się zastanowię”.
Vin zlustrowała uważnym wzrokiem okolicę, ale nie dostrzegła nikogo więcej. Mimo to, coś jej podpowiadało, że ktoś jeszcze im się przypatruje i uważnie słucha każdego słowa… choć, prawdę mówiąc, miała nadzieję, że to tylko objaw jej paranoi.
Tymczasem szarooka kobieta zabrała głos:
– Cześć? – zaczęła niepewnie. – Bo ja… Ja idę do Karivijelle, popłynąć z katta marno.
– Hm. Cześć. – Niska blondynka odpowiedziała jej jako pierwsza. – A tak w ogóle, to gdzie ja jestem?
Osobliwie ubrany chłopak wciąż się uśmiechał, milcząc. Vin uznała, że może wtrącić do tej kiełkującej dyskusji („Dyskusji Na Gościńcu, a niech to, brzmi jak tytuł jakiejś powieści mojego nauczyciela!”) swoje trzy grosze. Było coś, co nie dawało jej spokoju.
– Nie wiem gdzie i nawet nie muszę wiedzieć – powiedziała. – Ale mam już dość lasu i potrzebuję zmiany otoczenia. No i zastanawiam się… – na wszelki wypadek obrzuciła szarooką kobietę przepraszającym spojrzeniem – co to są katta marno?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Pią 22:15, 24 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lill
Autokrata Pomniejszy
Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:49, 24 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
- Na wielkiego Neffera i żabę jego! - wyrwało się Maverickowi, zaraz po tym, gdy jego wielce szlachetna kość ogonowa przeżyła dość bolesne spotkanie z ziemią - by rzec więcej, ziemią ubitą. Oczywiście, nie znaczyło to, że Maverick czcił bogów jakichkolwiek, a tych z Althusa tym bardziej, wciąż mając w pamięci fakt, iźli jeszcze niedawno sam był jednym z tamtejszych bóstw. Niestety, upadek z piedestału bywa bolesny. Nie smutna historia jego wielkiej kariery politycznej była teraz jednak najistotniejsza. Istniały wszakże o wiele bardziej zajmujące okoliczności.
Rozejrzał się pospiesznie, czy aby nikt nie widział jego triumfalnego sfrunięcia wprost z niebios, po czym z właściwym sobie zdecydowaniem zatrzasnął portal z taką siłą, że aż kilka iskier posypało się na glebę, a gdzie padły, tam natychmiast wyrastały monstrualnych gabarytów purchawki. Maverick stropił się nieco, po czym ponownie zlustrował okolicę wzrokiem. Rosły tu jakieś drzewa, czerwieniejące już nawet, zatem od biedy można było uznać trwającą tutaj porę roku za jesień. A grzyby jesienią to nic nadzwyczajnego. Mag odetchnął z ulgą, uświadamiając sobie, że nie musi używać nadwątlonej już mocy w celu usunięcia purchawek. Oczywiście, w najmniejszym nawet stopniu nie zajął go fakt, iż grzyby wyrosły na samym środku drogi. Wozy oraz inne pojazdy jakoś sobie przecież poradzą.
Cały Maverick.
Podniósł się z ziemi, otrzepując do granic przyzwoitości zabrudzone szaty. Podczas spektakularnej ucieczki z Althusa, gdzie stał się szybko persona zdecydowanie non grata, nie zastanawiał się nad konsekwencjami, a już w najgorszych koszmarach nie pomyślałby, że w trakcie tułania się po rozmaitych światach ucierpią nie tylko jego nadprzyrodzone zdolności, ale też (a może przede wszystkim) miłość własna, zaś to już była lekka przesada.
- Nigdy więcej ucieczek! - postanowił głośno, echo zaś poniosło jego słowa po zielono-czerwonym lesie, złośliwie zniekształcając je tak, że przebywający w pobliżu wędrowcy mogli usłyszeć godną podziwu deklarację: "Nigdy więcej ucieSZek". Cóż, można i tak, choć tego typu przyrzeczenie przez usta Mavericka raczej by nie przeszło.
Nasz bohater tymczasem zebrał z podłoża swą przepastną torbę i już-już miał ruszyć w dalszą drogę, gdy z niesionego przezeń bagażu wypadł puszysty, wściekle różowy kłębuszek. Wylądował, zdawałoby się, na miękkiej trawie, zaraz jednak odbił się i wysunął naostrzone niczym dobre noże pazurki, wczepiając je bezlitośnie w szyję swego pana. Maverick westchnął tylko, przybierając minę męczennika. Nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą, lecz w duchu liczył, iż wybudzona ze snu kuna odezwie się do niego choćby słowem. Aż za dobrze wiedział jednak, że to niemożliwe. Altair - takie bowiem imię nosił zwierzak Mavericka - stracił zdolność wypowiadania swych myśli, odkąd został trafiony zaklęciem mordercy-amatora. Po cichu należy dodać, że wtedy też futro kuny zabarwiło się na zdumiewająco jaskrawy kolor. Tę kwestię... Cóż, najlepiej po prostu przemilczmy.
Altair owinął się miękko wokół szyi Mavericka i na powrót zapadł w sen. Jego pana taki stan rzeczy zadowalał ze względów praktycznych - gardło nareszcie przestało być narażone na jesienne przymrozki. A tylko gardłem i anielskimi wręcz dźwiękami z niego się dobywającymi Maverick, trzeci z rodu Geraeltów, mógł w uczciwy sposób zarobić na życie w tym co i rusz zadziwiającym go świecie. Sposobów nieuczciwych bezpieczniej było się nie tykać. Przynajmniej chwilowo.
Las skończył się zaskakująco szybko, rozciągnięte po obu stronach drogi pola również przeminęły niczym podmuch jesiennego wiatru. Altair spał smacznie, co jakiś czas tylko drapiąc pazurkami kark swego towarzysza, najwyraźniej na znak, że wciąż żyje. Wokoło panowała cisza, a krajobraz stał się iście sielankowy. Na dłuższą metę było to wyjątkowo nużące.
Wielki Neffer i żaba jego posłyszeli jednakowoż wołania swego wcale-nie-sługi, a przynajmniej takie wrażenie odniósł Maverick, gdy upiornie idealne okoliczności przyrody przerodziły się w gościniec. Zatem miasto. W mieście zaś grasują mordercy, rabusie, gwałciciele i inne przyjemne istoty. Co więcej, w mieście znajdują się z reguły rozmaite karczmy tudzież tawerny oraz domy uciech. A to brzmiało ze wszech miar zachęcająco.
Nie zdążył jednak dobrze rozejrzeć się po otaczających go realiach, a już usłyszał - pierwszy raz od wielu, wielu dni - ludzki głos. Zazwyczaj w takich chwilach słowa wypowiadane przez tajemniczego nieznajomego powinny być naznaczone brzemieniem proroctwa, klątwy, ewentualnie wielkiego wyznania. Niestety, odezwała się proza życia i pierwszy człowieczy głos od niepamiętnych czasów ograniczył się do krótkiego:
- Cześć?
Jeszcze ich nie dostrzegał, a już ten sam głos kontynuował:
- Bo ja… Ja idę do Karivijelle, popłynąć z katta marno.
Nie zdążył nawet zadać sobie w duchu pytania, cóż to u licha jest katta marno, gdy zamarł z nagła, zmieniając się niemalże w posąg. Brudny, zakurzony, ale wciąż niebywale urodziwy posąg.
Na brukowanym gościńcu znajdowała się najdziwniejsza grupka, jaką kiedykolwiek widział. Jakiś niebieski cudak ubrany absolutnie bez gustu (pomińmy, że twierdził tak osobnik z różowym futerkiem wokół szyi), szarooka kobieta (zdaniem Mavericka, wyglądała na nieźle szurniętą), piegowate dziewczątko (albo piegowata starucha, trudno było ocenić jej wiek) i ruda osóbka w towarzystwie królika.
- Hm. Cześć - odezwała się piegowata, ostatecznie utwierdzając Mavericka w przekonaniu, iż bliżej jej do dziewczątka niźli do staruchy. - A tak w ogóle, to gdzie ja jestem?
Dobre pytanie. On sam też chętnie by się tego dowiedział.
– Nie wiem gdzie i nawet nie muszę wiedzieć – oświadczyła tymczasem Ta Od Królika. – Ale mam już dość lasu i potrzebuję zmiany otoczenia. No i zastanawiam się, co to są katta marno?
Kolejne pytanie, na które i Maverick chciałby poznać odpowiedź. Zanim jednak ktokolwiek - a padło na niebieskiego tudzież szarooką - z pozostałych zdążył odpowiedzieć, były Władca Ciemności rzucił z zaskakującą pewnością siebie:
- W kwestii pytań, to ja mam jedno. Czy ktoś tu dysponuje magicznymi kryształami?
Jakkolwiek dziwnie mogła być owa kwestia postrzegana w miejscu, w którym wylądował.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yen
Gołębie Pióro
Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza drzwi Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 22:19, 24 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Było bardzo zimno.
Pierwsza myśli Szeireil brzmiała – Trawa jest śmiercią. Oczywiście, widziała ją już wcześniej, wyściełającą książęce ogrody kilku królestw, które odwiedziła. Ale tamta była inna – przypominała szorstką, kocią sierść. Nie miała w sobie niczego równie oślizgłego i chłodnego. Dziewczyna pomyślała, że mniej więcej tak powinno się czuć umierając. Choć ona sama nie miała w tym wielkiej wprawy.
Druga myśl – Wszystko płonie. Prawie zapomniała, że gdziekolwiek może być równie jasno i kolorowo. Długi, bardzo długi czas spędziła w szarościach i sepii. Teraz jaskrawe kolory krzyczały ze wszystkich stron i kłuły jej wrażliwe oczy niczym igły.
Trzecia myśl – Koniec świata musiał być wczoraj. Pozostało po nim pełno odpadków.
Byli dziwni. Teoretycznie, powinna się przyzwyczaić. Spadającą gospodę odwiedzali osobnicy po stokroć bardziej osobliwi. A jednak, tam – w jej Otchłani – i tutaj, to coś zupełnie innego.
Człowiek-nie-człowiek-tęcza, trzy dziewczyny – szarooka, niziutka i ruda, każda zupełnie inna, oraz królik. Z zegarkiem w ręku.
Patrzyła i wiedziała, że każde z nich jest historią. Nie zagadką. Wszystko byłoby prostsze, gdyby byli zagadkami.
– Cześć? – cieniutki głosik niepewnie przełamał ciszę. Szeireil przyjrzała się jego właścicielce. Miała w sobie coś bardzo miękkiego i łagodnego, coś, co trzepotało cichutko jak mały ptaszek. – Bo ja… Ja idę do Karivijelle, popłynąć z katta marno.
– Hm. Cześć. A tak w ogóle, to gdzie ja jestem? – jasnowłosa dziewczyna w niczym nie przypominała przedmówczyni. Szeireil przyrównała ją w myślach do rozedrganego płomienia świecy.
Z kolei ostatnia z nieznajomych…
– Nie wiem gdzie i nawet nie muszę wiedzieć. Ale mam już dość lasu i potrzebuję zmiany otoczenia. No i zastanawiam się… co to są katta marno?
…zdawała się być niezwykle jaskrawa. Niesamowita w otwarty, nieco chaotyczny sposób.
Oczywiście, nie można było zapomnieć o wciąż milczącym, uparcie uśmiechniętym młodzieńcu, który siedział nieopodal na kamieniu. Jednak Szeireil miała kłopoty z samym patrzeniem na niego – burza kolorów drapała jej oczy.
Wtem do odezwał się jeszcze ktoś:
- W kwestii pytań, to ja mam jedno. Czy ktoś tu dysponuje magicznymi kryształami?
Wysoki mężczyzna, do którego należał głos, przykuł wzrok dziewczyny głównie ze względu na okręcone wokół szyi, różowe futerko, które nijak nie pasowało do reszty jego osoby. Zwróciła też uwagę na oczy. Naprawdę, niezwykłe oczy. A Szeireil zawsze lubiła piękne rzeczy.
Po raz pierwszy od długiego czasu poczuła się zaintrygowana – całą tą sytuacją, wszystkimi dziwnymi osobami wokół niej.
Kto wie, może nie popełniła błędu, opuszczając spadającą gospodę.
Wyszła z cienia drzew i stanęła nieco bliżej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 10:43, 25 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Obserwował te co rusz pojawiające się osoby z coraz większym zadowoleniem, że tu przybył. Stało się to tak niedawno, kilka chwil temu - a już... Wcześniej odbył miłą przechadzkę ścieżką pośród drzew, w których wiatr śpiewał - a może to one same śpiewały - przejmującą, tęskną pieśń, którą postanowił sobie później zapisać i pokazać bratu po powrocie. Nikogo tam jednak nie było, ani zwierząt, ani ptaków, ani istot rozumnych; możliwe więc było, że to miejsce nie lubiło gości albo z jakichś powodów budziło ich niechęć. Albo po prostu nie zostało jeszcze odkryte, ponieważ dopiero niedawno zaistniało - czemuś takiemu nie należało się dziwić, bo tu przecież było Faërie.
W każdym razie Geddwyn opuścił śpiewający las, odnalazł bardziej rzucający się w oczy gościniec, a tam usiadł sobie przy zakręcie i czekał. Zamiast trwać w ciągłym ruchu, lepiej było zatrzymać się i po prostu czekać aż opowieść sama przyjdzie, tego był pewien. Nie tak, jak Kropla Rosy, która niekiedy uganiała się za wątkami tak zawzięcie, że od niej uciekały; chętnie by jej to wytknął, ale jakoś nie było kiedy...
A teraz miał już kogo obserwować! Piegowata blondyneczka na pierwszy rzut oka nadawałaby się do portretu typu "Chochlik wyskakujący z krzaków", ale gdyby jej to powiedział, na pewno nie pozwoliłaby mu na drugi. A to byłaby szkoda, bo chętnie uwieczniłby ją w towarzystwie tej mrocznej, która chowała się w cieniu - dla kontrastu i dla pretekstu, by móc przy okazji spojrzeć w oczęta tej drugiej (wiedziała, że jest obserwowana, ale unikała jego wzroku jakby był słońcem w zenicie). Nastolatka z króliczkiem mogła sama w sobie być świetnym tematem, podobnie zresztą jak Moriana, gdyby jeszcze ją wbić w coś zielono-złotego, na głowę włożyć wieniec z liści, a do ręki gałąź jarzębiny. Ewentualnie poczekać do przedwiośnia, ale to by trochę zajęło.
- ...Czy ktoś tu dysponuje magicznymi kryształami? - dobiegły go słowa najnowszego dodatku do tej uroczej zbieraniny. O, jak miło, wreszcie jakiś facet dla odmiany! Co prawda otaczała go nieprzyjemna, zimna aura, zniechęcająca choćby do podejścia bliżej, ale nikogo, kto nosił różowy futrzany kołnierzyk, nie należało tak od razu spisywać na straty.
- A konkretnie to jakie kryształy byłyby w cenie? - Geddwyn uśmiechnął się szeroko i wstał z kamienia - Różowy kwarc na bezwarunkową miłość? Różowy turmalin na radość i zdrowie? Różowy malachit na czystość serca? No, są jeszcze kryształy Hefi, ale nie wiem, czy tu rosną, zresztą są zbyt kapryśne.
Tamten spojrzał na niego jak na wariata, przez co Geddwyn uznał, że na rozmowy o czystości serca chyba jeszcze nie czas. Tudzież, że tę różową falbankę na nogawce mógł sobie darować na tę wyprawę. No cóż... Machnął ręką i zwrócił się do Moriany, która wyraźnie czuła się niezbyt pewnie:
- Jeśli chcesz popływać, mógłbym ci to załatwić od ręki - podszedł bliżej i położył jej dłoń na ramieniu w geście wsparcia - Ale pewnie chodzi o żeglowanie? Po morzu, którym można dopłynąć aż tam, gdzie niebo styka się z wodą?
- Tak daleko jeszcze nie byłam - dziewczyna odwzajemniła uśmiech - Ale pewnie można.
- No to się dołączam - ucieszył się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 10:01, 26 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Ten obcy blondyn wydawał się Morianie dziwny i przyglądała mu się nieufnie, ale oczy miał piękne, przepiękne. Lubiła piękne oczy. Bardzo lubiła. Mimo to…
- …Różowy turmalin na radość i zdrowie? Różowy malachit na czystość serca? No, są jeszcze…
Różowy malachit?!
Moriana zamrugała, usilnie próbując usunąć sprzed oczu wizję malachitowego serduszka w ciemno i jasnoróżowe pasy, dyndającego blondynowi na szyi.
Ale dopiero gdy stojący obok niej chłopak położył jej dłoń na ramieniu i spojrzeli sobie w oczy, poczuła się bardziej sobą. Pachniał sympatią i urokiem osobistym, a ona lubiła takie połączenia. I właściwie… dobrze mu było w tych dzikich kolorach. I miał ćwieki! I cudowne kolczyki!
Wzięła głęboki oddech i odwróciła się do reszty tych nieznajomych-nietutejszych. Spojrzała w oczy drobnej, piegowatej dziewczyny, która zdawała się bardzo niezależna i pewna siebie. Jej głos zabrzmiał mocniej.
- To jest Faërie, Kraina Czarów. Czarowny pomost pomiędzy przestrzeniami i czasem. Oczywiście, w praktyce nie działa tak prosto. Możecie spotkać tu wszystko, co kiedykolwiek wyśniono w baśniach, albo i więcej. Natomiast katta marno…
Uśmiechnęła się do siebie.
- …katta marno są żeglarzami. Najlepszymi żeglarzami na całym świecie, jednymi z najwspanialszych istot, o jakich słyszałam. I są tacy… egzotyczni. Podróżują po całym świecie, handlują z niezliczonymi kulturami, mają piękne statki… i nie wiem co jeszcze powiedzieć. Możemy ruszyć z nimi w rejs, tak myślę…
Spojrzała na blondyna. Różowy kołnierzyk zadrżał leciutko, więc zmarszczyła brwi, wpatrując się nieco hipnotycznie w futerko.
- Kryształy mocy mnie nigdy nie interesowały. Czy kamienie i kryształy to to samo? Jest taka legenda o Kamieniach Trzynastu, ale to na innym kontynencie. Pewnie jakieś są, ale należałoby o to spytać kogoś mądrzejszego ode mnie.
Na przykład Gavriela, pomyślała sarkastycznie, ale nie przywołała Anioła Stróża. Nie była skądinąd pewna, czy ten dziwny mężczyzna powinien jakieś z Kamieni znaleźć. Co by z nimi zrobił?
- Jeśli chcecie iść ze mną do Karivijelle, to zapraszam. Do zachodu słońca powinniśmy dojść – uśmiechnęła się do cichej, ciemnej kobiety, tak niezwykle przypominającej ożywiony cień. Ta uważnie obserwowała ich wszystkich, a Moriana rozumiała ją doskonale. Gdyby też była nietutejsza, robiłaby to samo.
Właściwie jest nietutejsza. Nieważne, wiadomo o co chodzi.
W każdy razie, fascynowała ją.
- A ty? – spojrzała na rozczochraną, rudowłosą dziewczynę. – Twój króliczek miałby ochotę nam towarzyszyć?
Pytanie najwyraźniej zaskoczyło osóbkę, więc Moriana w końcu wzruszyła ramionami i przeszła obok, rzucając za sobą tylko.
- Jestem Moriana.
Nie zdziwił jej widok… Kropla Rosy! Ja go NAPRAWDĘ znam!
- Wiem! Geddwyn! – wykrzyknęła nagle, szczęśliwa. – A nauczyłbyś mnie pływać? – spytała ufnie.
Karivijelle, Miasto Morskiej Magii, było miastem świątyń i pięknych, ozdobnych pałaców, mieniących się w słońcu niczym drobiny wody. Gdzieniegdzie trwały budowy pod kontrolą Elfów Mroku i Światła, rywalizujących ze sobą w ten nadzwyczaj pokojowy sposób. Świątynia Morskiej Magii stała w niewielkiej odległości od miasta, do połowy zanurzona w wodzie, imponująca, niespokojna niczym sztorm, a po mieście kręciły się wszelkie możliwe stworzenia, tutaj bowiem spotykali się tajemniczy, okutani w kaptury Asheani, Synowie Pustyni, z katta marno, a co za tym idzie, na ogromnym targowisku w centrum miasta i niezliczonych namiotach u jego boku trwał handel istot z całego świata.
Białe, jasne bramy witały przybyszów, a jasne, niebieskie żyłki w kamieniu zdawały się płynąć, pulsując własnym rytmem. Muzyka przeplatała się z szumem morza i niepokornym wiatrem, gdy morskie elfy grały na dachach swych domów, a syreny śpiewały niepowstrzymanie pieśni.
Przy dobrym wietrze muzyka docierała aż w głąb gościńców.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 13:12, 26 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Rilane przysłuchiwała się rozmowie, jednocześnie uważnie przyglądając się kolejnym… istotom, które ją otaczały. Szybko doszła do wniosku, że Moriana jest raczej niezbyt groźna i wygląda na miłą – choć zdecydowanie i w niej było coś dziwnego.
Rudowłosą pannę z miejsca uznała za wariatkę, a ogromne oczy towarzyszącego jej królika, wywoływały u czarownicy odruch wymiotny.
Niebieskiemu nie poświęciła zbyt wiele uwagi: wcale nie dlatego, że był mniej interesującym obiektem obserwacji od innych, po prostu jego ubrania raziły jej poczucie estetyki. Jednak i bez patrzenia jasnym było, że dysponuje potężną magią.
Po przyjrzeniu się blondynowi doszła do wniosku, że absolutnie nie należy odwracać się do niego tyłem, jeśli nie chce się, żeby z pleców nagle wyrósł nóż. Już go nie lubiła. Prawdopodobnie dlatego, że na pierwszy rzut oka ze wszystkich obecnych najbardziej ją przypominał (miała jednak cichą nadzieję, że się myli, bo znając siebie, wiedziała, że trzeba uważać na osoby do niej podobne). Jeśli byłaby taka konieczność, też umiałaby w końcu wsadzić komuś nóż w plecy. Choć wolała zamieniać w żaby.
Kobieta o ciemnej skórze, ciemnych włosach i niezwykłych oczach – a niech ktoś tylko spróbuje Rilane wmówić, że to człowiek! – zdawała się najbardziej tajemnicza i niezwykła ze wszystkich. Jak zagadka bez odpowiedzi.
Podsumowując: jestem otoczona przez bandę największych dziwadeł, jakie widziałam w życiu i dostałam się do Krainy Czarów. Mamy tutaj nawet białego królika z zegarkiem!
Na twarzy wiedźmy pojawił się uśmiech.
Cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej interesująca… i coraz bardziej się jej podobała.
Cóż, w swoim świecie nie zostawiła niczego, za czym mogłaby tęsknić. Tutaj natomiast z całą pewnością nie będzie nudno, a nudy nie znosiła ponad wszystko.
Pomysł rejsu przypadł jej do gustu: wychowana w górach nigdy nie widziała morza, więc nie miała nic przeciwko temu, żeby je wreszcie sobie obejrzeć. Poza tym Moriana najwidoczniej orientowała się nieźle w realiach tej rzeczywistości, a w nowym miejscu lepiej trzymać się kogoś, kto może pomóc uniknąć tarapatów. No i w większej grupie podróżowanie jest zawsze bezpieczniejsze…
Inna sprawa, że przebywanie w towarzystwie kogoś, kto nosi różowy kołnierz albo zakłada na siebie najdziwniejsze ubrania, jakie widziała w życiu, pewnie też ma swoje minusy.
- Co do kryształów, skoro niby znajduje się tutaj wszystko, co zostało wymyślone, powinny się chyba jakieś znaleźć – stwierdziła w końcu Rilane, mając jednak cichą nadzieję, że mężczyzna rzeczonych kryształów nie znajdzie, a jeśli tak, to ona będzie wtedy bardzo daleko od niego. Miała dziwne przeczucie, że użyłby ich w celu, który raczej by się jej nie spodobał.
- I chętnie pójdę do tych katta marno, czy jak im tam. Zawsze chciałam zobaczyć morze – dodała po chwili, gdy już rozważyła wszystkie za i przeciw. Udało jej się nawet przemówić dość przyjemnym tonem. Niespecjalnie lubiła zachowywać się jak miła i słodka dziewczynka, ale przez dwadzieścia lat życia zdążyła zrozumieć, że nie należy się przyznawać do bycia jędzowatą wiedźmą, lubiącą zamieniać innych w żaby. Przynajmniej nie tak od razu. To raczej nie przysparzało popularności. Większość ludzi na szczęście dość łatwo nabierała się na jej wygląd małej dziewczynki i słodki uśmiech. Rzecz jasna nie sądziła, żeby z tymi tutaj poszło tak łatwo, bo co bardzo prawdopodobne byli inteligentniejsi od jej rodaków, ale nie muszą od razu poznawać całego jej charakteru, prawda?
- Tak przy okazji… mam na imię Rilane. A ty nie musisz na mnie tak patrzeć, nie lubię potrawki z królika – zwróciła się do rudowłosej dziewczyny, która cały czas mierzyła ją nieufnym spojrzeniem.
Czarownica uśmiechnęła się do niej, o dziwo szczerze. Może i wariatka, ale jak widać całkiem inteligentna no i zdecydowanie posiadająca instynkt samozachowawczy, skoro już jej kompletnie nie ufa.
- Hm… za to mogłabym rozważyć pomysł czapki z króliczej skóry… - zaczęła, nie mogąc się powstrzymać od złośliwości. Dziewczyna i króliczek obrzucili ją morderczymi spojrzeniami. Choć w wykonaniu rudej spojrzenie rzeczywiście było mordercze, o tyle zwierzakowi niespecjalnie wyszło. Jego słodkie ogromne oczy nie nadawały się do morderczego patrzenia. Za to Rilane znów zrobiło się nieco niedobrze.
- Spokojnie, tylko żartowałam.
Wiedźma oparła się o pobliskie drzewo, czekając na dalszy rozwój wypadków.
Kraina Czarów. Taaaaak. Będzie na pewno bardzo, ale to bardzo ciekawie…
I może nawet znajdzie się parę rzeczy do wysadzenia i kilka osób do zrobienia z nich na parę dni żab?
Rilane zmrużyła oczy, a jej uśmiech upodobnił się nagle do uśmieszków, jakie wredne czarownice miewały na ilustracjach w książkach z bajkami. Otwierały się przed nią nowe perspektywy…
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Pią 13:13, 26 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lill
Autokrata Pomniejszy
Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:29, 02 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Liliowo-błękitne oczy Mavericka nieufnie obserwowały bandę dziwolągów, która zdawała się otaczać go coraz ciasniejszymi kręgami. Czuł się nieswojo w towarzystwie tych dziwnych pań, niebieskiego cudaka i wielkiego królika jakby żywcem wyjętego z obrazków w książce, która kiedyś wpadła mu w ręce w jednym z alternatywnych światów. Chociaż właściwie... Ta piegowata wydawała się nawet całkiem rozumna. Dobrze jej z oczu patrzyło, nadto zaś wyglądała na taką, która jednym zaklęciem z chęcią rozwaliłaby całą okolicę. Wielka moc, młodość, gdyby doszły do tego imperialistyczne zapędy, byłby z niej niezły materiał na wspólniczkę. Kusząca opcja.
Jedno tylko stanowczo mu przeszkadzało, zwłaszcza na tę chwilę - i gdyby miałby choć cień szansy na odnowienie swojej magii, dla rozładowania emocji rąbnąłby kogoś śmiercionośnym czarem. Oto bowiem nikt nie wydawał się traktować poważnie kwestii magicznych kryształów.
Pierwszy odezwał się Niebieski, co samo w sobie stanowiło element irytujący. Maverick jakoś nigdy nie umiał traktować z szacunkiem postaci, które nosiły tak dziwne zestawienie ubrań (już chyba wolał swoje łachmany, zwłaszcza gdy co druga panienka w gospodzie oferowała mu darmowe pranie).
- A konkretnie to jakie kryształy byłyby w cenie? - zainteresował się dziwoląg, szczerząc zęby w uśmiechu, który wydał się Maverickowi jakby nie na miejscu. Kryształy to mało zabawny temat, zwłaszcza dla oslabionego maga. - Różowy kwarc na bezwarunkową miłość? Różowy turmalin na radość i zdrowie? Różowy malachit na czystość serca? No, są jeszcze kryształy Hefi, ale nie wiem, czy tu rosną, zresztą są zbyt kapryśne.
Miał ochotę poprzetrącać Niebieskiemu parę kości. Zwłaszcza za ten róż. Zdążył już zapomnieć, że jego szyję - równie piękną jak reszta - otacza wściekle różowy kołnierzyk w osobie Altaira.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bowiem dziwoląg trajkotał dalej. Maverick przestał słuchać, szybko orientując się, że dalsze słowa nie do niego są skierowane. Poprzestał na obserwacji - właściwie zdążył przywyknąć do widoku tego towarzystwa na tyle, by oglądanie tej zgrai nie dręczyło jego pięknych oczu. Przecknął się dopiero w połowie wywodu Szarookiej, która najwyraźniej dość niezgrabnie udawała wszechwiedzącego przewodnika:
- …katta marno są żeglarzami. Najlepszymi żeglarzami na całym świecie, jednymi z najwspanialszych istot, o jakich słyszałam. I są tacy…
Na powrót zapadl w letarg, odcinając się od otaczających go istot. Żeglarze... To jedno słowo błądziło po jego głowie, nie dając się połączyć z żadną konkretną koncepcją. Morze... Na morzu są wiry. A wiry potrafią przenieść do innej, lepszej rzeczywistości. Takiej, w której jest dużo kryształów.
Myśl kiełkowała niezależnie od wypowiadanych przez grupę słów. Niech konwersują sobie bezsensownie, jeśli sprawia im to radość. Ba, jeśli wybierają się nad to morze z tymi całymi katta marno, chętnie pójdzie z nimi. A że ma w tym swój cel... Cóż, zdarza się.
- Kryształy mocy mnie nigdy nie interesowały - oznajmiła znienacka szarooka, gładko zmieniając temat z morskich podróży na to, na czym Maverickowi najbardziej zależało. - Czy kamienie i kryształy to to samo? Jest taka legenda o Kamieniach Trzynastu, ale to na innym kontynencie. Pewnie jakieś są, ale należałoby o to spytać kogoś mądrzejszego ode mnie.
"Czyli kogo niby, skoro to ty kreujesz się tu na najmądrzejszą?", przemknęło mu sarkastycznie przez myśl. Nie lubił jej. Zresztą, nie lubił ich wszystkich, w ostateczności może piegowatą by tolerował. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał spędzić z nimi zbyt wiele czasu. Kto wie, w którym momencie poniosłyby go nerwy? A przecież resztki ocalałej magii trzeba szanować...
- Jestem Moriana.
"Idiotka! Kto normalny przedstawia się zbiorowisku dziwolągów?" Swojego imienia nie zamierzał zdradzać. W każdym razie tego prawdziwego.
- Co do kryształów, skoro niby znajduje się tutaj wszystko, co zostało wymyślone, powinny się chyba jakieś znaleźć. - Tym razem to piegowata zabrała głos. Szkoda tylko, że jej wypowiedź niczego nie wniosła do niezbyt korzystnej sytuacji. Maverick mimowolnie wzruszył ramionami, a śpiący do tej pory Altair przeciągnął się, boleśnie ryjąc pazurkami szyję maga.
- Tak przy okazji… mam na imię Rilane - kontynuowała dziewczyna, przenosząc swoją uwagę na białego królika z zegarkiem w łapie. Korzystając z okazji, Maverick usunął się nieco w cień, by z bezpiecznej odległości obserwować gromadkę, której nagle do głów uderzyło morze i żeglarze obdarzeni dziwnym mianem. Żal byłoby nie wykorzystać tej sytuacji.
Orientując się, że wszyscy zgromadzeni wbijają w niego wyczekujący wzrok, postąpił kilka kroków naprzód, na powrót ukazując się gawiedzi w blasku jesiennego słońca. Chyba nastąpił właściwy moment, by przedstawić się z jak najlepszej strony.
- A ja zwę się... - głos zadrżał mu tylko nieznacznie - ... Catallopus. I chętnie popłynę z tymi twoimi żeglarzami - zwrócił się w stronę szarookiej, szeptem tylko dodając - ... kimkolwiek by oni naprawdę nie byli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:50, 08 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Zanim umysł Vin zwinął się w kłębek i, popiskując, przykucnął pod metaforycznym stołem, dziewczynka spróbowała uzupełnić swój mentalny notes o dwie charakterystyki. Pierwsza z nich, opis tajemniczej kobiety, która wyłoniła się z cienia (lub – co bardziej prawdopodobne – przestała być jego częścią), sprawiła byłej Zjadaczce sporo trudności. Męczyła się przez chwilę, próbując ułożyć własne myśli i spostrzeżenia w sensowną całość i ubrać w słowa – jednak bezskutecznie. W Kobiecie Z Cienia było coś niesamowitego, coś czego nie dało się nazwać w żadnym znanym Vinfredzie języku. Dziewczynce trudno było skupić uwagę na tajemniczej nieznajomej – całkiem tak, jakby była ona jedynie zjawą, niewyraźnym kształtem, który można uchwycić przez chwilę kątem oka.
„Jest” – pomyślała Vin – „inna. Nie odezwała się ani słowem i nawet za bardzo się nam nie przyglądała, ale mam wrażenie, jakby wszystko o nas wiedziała. Może to taki wrodzony talent. A może jest wróżką, taką jak te, co czytają przyszłość z kart i zadają pytania fusom. Albo jakoś tak na odwrót. Ale, szczerze powiedziawszy, nie wydaje mi się, żeby Kobieta Z Cienia była jakąś pseudomagiczną oszustką, która bawiłaby się w przerzucanie soli przez ramię”.
Opisanie mężczyzny, który wychynął z krzaków, nie sprawiło jej aż tylu kłopotów. Vin obrzuciła go niechętnym spojrzeniem – pozbawiony okularów krótkowidz nie zapamiętuje rysów twarzy i znaków szczególnych, opiera się raczej na znajomości sylwetki, sposobu chodzenia i kolorach.
Dlatego też Vin nie groziło znalezienie się pod wpływem czaru niesamowitych oczu pana… jak mu tam. Jakoś tak na C.
Prawdę mówiąc, zobaczyła tylko łachmaniarza z dziwaczną, różową wstęgą (kołnierzem, szalikiem?) wokół szyi. I zdecydowanie nie przypadł jej do gustu – nie podobał jej się sposób, w jaki mówił, a ponadto wyczuwała bijącą od niego irytację i pogardę dla całej reszty grupki.
Vin zmarszczyła brwi. Wiedziała już, kim są katta marno. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej chciała dotrzeć do morza. Znała też imiona swoich potencjalnych towarzyszy – wszystkich, za wyjątkiem Kobiety Z Cienia.
Przewodniczka Moriana, konkretna Rilane, kolorowy Geddwyn, Catallopus-podejrzany-łachmaniarz. Wspaniała ekipa, nie ma co – w zależności od nastroju, Vin potrafiłaby albo na nich narzekać, albo spojrzeć na całą tę nietypową sytuację z dystansem i rozbawieniem. Było jednak coś, co nie dawało jej spokoju…
„Patrzą na niego” – pomyślała, nerwowo zerkając na Ionasa, okręcającego złoty łańcuszek zegarka wokół łapy. – „Ale żadne z nich nic nie powiedziało. Zmyślna pułapka, czy też…”
To jest Faërie, Kraina Czarów. Czarowny pomost pomiędzy przestrzeniami i czasem. Oczywiście, w praktyce nie działa tak prosto. – Słowa Moriany dźwięczały jej w głowie. Tej samej głowie, która zaczynała mieć trudności z przyswajaniem informacji.
Vin odchrząknęła znacząco.
– Kraina Czarów, tak? – Rozejrzała się dookoła. – To jakiś dowcip. Prawda?
Odpowiedziało jej milczenie.
– Kraina Czarów?! Czyście poszaleli?!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Czw 21:09, 09 Paź 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:49, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
- Kraina Czarów - powtórzył za nią Geddwyn z jakimś takim opętańczo-natchnionym uśmiechem - Poszaleliśmy. Ja mam bzika, ty masz bzika i tak dalej.
Vin westchnęła ciężko, jakby spełniły się jej najgorsze przeczucia.
- Nie, no daj spokój - roześmiał się na ten widok - To raczej nie jest to miejsce, do którego się wpada w pogoni za białym królikiem... bez obrazy... ale za nic nie mogę zrozumieć, że niektórzy tak to dziwnie przyjmują. To jak powrót do źródeł. Do miejsca, w którym zrodziła się wyobraźnia. Masz wyobraźnię? - zwrócił się nagle do pierwszej osoby w zasięgu wzroku. - Masz? Masz? - rzucił w stronę każdego z osobna, w zasadzie nie troszcząc się o ewentualną odpowiedź. Skoro ta urocza zbieranina utknęła w tym miejscu - w większości - przypadkiem, powinni sami odpowiedzieć sobie na to pytanie. Tak, żeby jakoś dać tu sobie radę.
- Bez obaw, ja nie zawsze jestem takim gadułą, na jakiego wyglądam - zamachał rękami, po czym jedną chwycił za skraj płaszcza Moriany, a drugą zatoczył zamaszyście łuk, tak, że zatrzymała się przed twarzą tego jegomościa o imieniu, które brzmiało jak wymyślone na poczekaniu.
- Jak złapię za twój kołnierz, będzie gryzł?
Catallopus skrzywił się boleśnie, jakby sam dopiero co został ugryziony. Albo jakby ktoś mu zrobił zdjęcie w kąpielówkach i z dmuchanym kołem-kaczuszką, po czym zamieścił je w prasie. Albo coś. Geddwyn odpuścił go sobie i złapał wolną ręką dłoń zaskoczonej Szeireil, po czym wyrwał przed siebie szybkim krokiem. Stanie w miejscu i przyglądanie się ludziom było fajne, oczywiście, ale jeszcze fajniejsze mogło być obserwowanie ich na tak zwanej głębokiej wodzie.
No i określenie "Miasto Morskiej Magii" obiecywało wiele dobrego...
- ...No dobrze, pani przewodniczko, ale w którą stronę idziemy?...
Co? Przecież wiodący prosto gościniec m ó g ł być zwodniczy!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yen
Gołębie Pióro
Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza drzwi Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:39, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Mimo wszystko Szeireil musiała przyznać, że bardzo odpowiadała jej cała sytuacja.
Wszystko dookoła – ludzie, otoczenie, rozmowy, pytania, opowieści o morzu – sprawiało, że Gdzieś w niej budził się przyjemny dreszcz podniecenia.
Pamiętała, jak dawno temu zwykła pikować tuż nad wodami oceanu, by w ostatniej chwili wzbić się powietrze. Nie wolno było dotykać wody – była niebezpieczna. I jednocześnie niezwykle pociągająca.
Jeżeli owo „morze” było podobne do bezkresnych, czarnych wód, pełnych zatopionych gwiazd, mogło być naprawdę ciekawie.
Szerokie wody zawsze przyciągały ludzi pełnych dojrzałych historii. Nawet tam, na pustyni.
Gdy tak stała i wspominała, niespodziewanie poczuła, że pan krzykliwo-kolorowy ciągnie ją za rękę.
Na początku jedynie postąpiła kilka kroków, zaskoczona. Chwilę potem coś błysnęło – jakaś złota iskra, wspomnienie lwa.
Nie będąc w pełni świadomą tego, co robi, ugryzła Geddwyna w dłoń. Chłopak puścił ją natychmiast, odskakując ze zdumioną miną.
Szeireil charknęła cicho, wycierając kilka kropel krwi z warg. Ledwo przebiła się przez skórę – nie miała już kłów. Zresztą, krew jej nie smakowała.
Teraz nic jej nie smakowało.
- Gdybyś miał zgubić drogę, którą wolałbyś stracić – tą, którą przyszedłeś, czy tą, którą udasz się dalej?
Stwierdziła z niesmakiem, że nie podoba się jej własny głos – był cichy i zachrypnięty, ledwo słyszalny (gdzie ryk lwa? Gdzie wrzask orła?).
Morze, pomyślała z nagłą nadzieją. Chodźmy do czarnych wód.
W czarnych wodach kryje się wiele rzeczy.
Może nawet odpowiedzi.
Zwróciła się w stronę towarzyszy.
- Idziemy?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Yen dnia Czw 22:42, 09 Paź 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:45, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Gościniec nie był zwodniczy. Był prosty, zadbany i zakurzony.
O zmierzchu Karivijelle rozpościerało się przed nimi, mieniąc się pastelowo i zachęcająco. Morskie koty, drobne zwierzęta o miękkiej, śliskiej sierści bawiły się w strumieniu przepływającym koło bramy, którą wjeżdżali do miasta. Gwar miasta mieszał się z muzyką, a magia promieniowała cicho, wodnymi, ciemnymi falami znad morskiej, wciąż niewidocznej świątyni.
- Po drugiej stronie miasta znajduje się Dzielnica Klifów. Obecnie mieszka tam mój znajomy, Eleazar. Jest Elfem Mroku i Budowniczym Pałaców, wykańcza swoje ostatnie zlecenie. Przyjaciel informował go o moim rejsie z katta marno, myślę, że dziś u niego przenocujemy. Z klifów widać Świątynię Morskiej Magii, stoi do połowy zanurzona w morzu… zresztą, sami zobaczycie. Jutro zamierzam iść do portu porozmawiać z żeglarzami, nie wiem, czy ktoś z was zamierza się wybrać ze mną. W każdym razie, zapraszam do Eleazara.
Moriana ruszyła szeroką, brukowaną drogą poprzez miasto. Budynki wokół reprezentowały różne style, pomimo tego harmonijnie łącząc się w całość. Z jednej strony miasto wznosiło się na wzgórzu, zabudowanym pałacami, obrośniętymi istnym gąszczem drzew i krzewów. Tuż pod wzgórzem rozciągał się targ, a odchodzące promieniście wąskie uliczki prowadziły do licznych kamienic i dziwnych miejsc, pełnych kurzu, ksiąg, ziół i czarów, do sklepów, krawców i muzyków.
Przechodzące kobiety rozmawiały w zaaferowaniu, nie zwracając uwagi na przybyszów.
- …i Meduzy znowu rozpoczęły wędrówki wzdłuż brzegów, uważaj na dzieci, aby strzegły się…
- …i widzisz panie, nie miałem w ogóle okazji, żeby móc w odpowiedni sposób… - tłumaczyła się gorączkowo niska, pulchna istota o czarno obrysowanych oczach, a zakapturzony Ashean nie odzywał się ani słowem, długimi krokami odmierzając przestrzeń. Kilka ciemnorudych kosmyków uciekło spod głębokiego kaptura.
Niektórzy obrzucali grupę pobieżnym spojrzeniem, inni zdawali się szacować ich wartość i zamiary. Czasami ktoś wpatrywał się ze zdziwieniem w białego króliczka, a potem wzruszał ramionami. Droga natomiast wznosiła się pomału, aż w stromym podejściu wychodziła na klify i niewielkie domki, otoczone ogrodami. Powietrze przesycone było zapachem morza i owoców, a w oddali ktoś grał na flecie.
- To tu – Moriana wskazała dwupiętrowy dom w ciemnofioletowych tonacjach. Ogród zdawał się dziki i nieco zapuszczony, a droga do drzwi wiodła przez altany pełne bluszczu i winorośli. Bez wahania zastukała staroświecką kołatką.
Drzwi otworzył wysoki, szczupły elf o srebrnych włosach i bladoniebieskich, kocich oczach. W rysach twarzy kryło się coś ciemnego, tajemniczego, a na świat patrzył z chłodnym dystansem. Ukłonił się dziewczynie, która nagle wydawała się zakłopotana.
- Eleazarze, spotkałam ich po drodze… Przenocowałbyś?
Jednym spojrzeniem objął całą grupę, tylko przez moment zastygając w tej pozie, a jednak wszyscy drgnęli, jakby spojrzał prosto w ich umysły.
- Przybysze – mruknął. – Dobrze. Jeśli chcą. Mogą iść do miasta, mogą zostać. Drzwi będą otwarte dla każdego z nich, - to mówiąc, dotknął kołatki, szepcząc kilka czarownych słów. – Pokoje na parterze są puste. Róbcie co chcecie.
Elf odwrócił się, znikając we wnętrzu domu.
- Świetnie – uśmiechnęła się Moriana. – No to, jak wolicie. Miasto jest do waszej dyspozycji, dziś i jutro, chyba, że ktoś chciałby ze mną iść do żeglarzy. – Wyszczerzyła zęby radośnie. – Ha! Idę zająć sobie pokój. Do jutra!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:28, 10 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Przez całą wędrówkę Rilane szła jako ostatnia. Po pierwsze dlatego, że wolała widzieć poczynania pozostałych członków ich grupki - wiadomo, kiedy Cienista Kobieta postanowi kogoś pogryźć, Niebieski złapać jedno z nich znów za rękę, albo ten C. coś tam zdecyduje się wbić komuś nóż w plecy? Po drugie niespecjalnie miała ochotę na wdawanie się w ewentualne rozmowy.
Karivijelle nawet na małej wiedźmie zrobiło pewnego rodzaju wrażenie i nie mogła powstrzymać się przed rozglądaniem na wszystkie strony. Doszła też do wniosku, że dołączenie do Moriany nie było znowu aż tak głupim pomysłem: sama zdecydowanie miałaby kłopoty ze znalezieniem tutaj jakiegoś noclegu.
Jakiś złodziej zdecydował się wpakować rękę do jej torby - nie zamieniła go w żabę i była w związku z tym ze swojego opanowania bardzo dumna. Za to chyba złamała mu dwa palce, ale i tak chłopak wykpił się stosunkowo małym kosztem.
Mmm… Kraina Czarów, Kraina Czarów. W czarach była dobra. A mogła się założyć, że nawet w Krainach Czarów znajdzie się dla niej zajęcie. Musiała tylko odkryć, jakie.
- To tu.
Głos ich przewodniczki, wyrwał Rilane z zamyślenia. Czarownica spojrzała na budynek, wskazywany przez Morianę: dwupiętrowy dom w fioletowych barwach. Wiedźma chcąc nie chcąc powędrowała za resztą przez zapuszczony ogród, aż do drzwi z dziwaczną kołatką.
Srebrnowłosy elf, który wyszedł im na powitanie zdecydowanie nie zdobył sobie sympatii Rilane. Kiedy na nią spojrzał, odniosła wrażenie, jakby próbował zajrzeć do umysłu, a ona sama uważała, że jej głowa czasem bywa zbyt mała dla niej samej, więc zdecydowanie nie potrzeba tam żadnych dodatkowych gości.
- …róbcie co chcecie.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, słysząc ostatnie słowa wypowiedziane przez mężczyznę. Świetna rada i z całą pewnością ona się do niej zastosuje. Tego jednego była absolutnie pewna.
Jakby nie było, przez całe życie robiła właśnie to, co chciała.
- Odnośnie tych żeglarzy, na mnie nie liczcie - mruknęła, przestępując próg i uważnie rozglądając się dookoła, jakby spodziewała się, że z każdego kąta może wyskoczyć zamaskowany typ z siekierą. - Chętnie za to pozwiedzam miasto i pójdę na te klify obejrzeć sobie morze i tą świątynię czegoś tam.
Hm… miasto. Ciekawe, czy przyjmują tutaj pieniądze z jej świata? Jeśli nie to zawsze ma w torbie trochę biżuterii i kryształów górskich do przehandlowania. No i pozostaje jeszcze możliwość ewentualnej kradzieży, a na pewno w tym fachu była lepsza niż nieszczęsny młodzik, któremu dziś połamała palce.
A potem klif. I plaża.
Może spotka jakąś meduzę.
Chętnie zamieni ją w żabę. Ciekawe, czy wtedy jej legendarny wzrok zachowa moc?
Rilane podeszła do pierwszy lepszych drzwi i ostrożnie zajrzała do środka. Kiedy upewniła się już, że nie ma tam żadnych wariatów - nic nie mogła poradzić na to, że ostatnio się na takich natykała zdecydowanie zbyt często - wparowała do środka, nie zawracając sobie głowy żegnaniem z resztą towarzystwa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:40, 22 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Miasto wołało, kusiło, ale na razie Geddwyn postanowił zaszyć się gdzieś w samotności. Gdyby ktoś go spytał o świat idealny... Nie, nie idealny, ale najciekawszy - z pewnością wskazałby na Faërie, które przecież łączyło w sobie wszystko, co najlepsze z wielu różnych światów. Tymczasem tamci, zamiast czuć się tu jak w domu, łazili nieufni, knuli coś albo nawet kłapali zębami... To kłębowisko niepokojących emocji fascynowało, ale i trochę męczyło.
Geddwyn uśmiechnął się i uniósł do oczu dłoń, która już dawno zdążyła się zagoić. No i świetnie, pomyślał, oto jesteśmy w miejscu, gdzie woda krwawi. Ciekawe, co by się stało, gdyby tak pójść nad morze i cisnąć w nie włócznią. Co odkryłyby przed nami te obce, magiczne wody?
Szybko wypatrzył sobie altanę w ogrodzie, oplecioną dokładnie pnączami o liściach barwy nasyconej czerwieni. Usiadł na ławeczce i głęboko wciągnął powietrze - morska bryza mieszała się z zapachem jesiennych liści. Aż prawie chciałoby stać się wiatrem i pomknąć po falach, ale to przecież nie była jego działka. W takim razie falą. Falą, którą ów wiatr popycha... Naprawdę czuł się pchany do przodu. Poganiany. Nęcony. Bez dalszego zwlekania sięgnął po teczkę z papierem i pierwszy lepszy ołówek - taki najtwardszy, do szkiców szkiców szkiców. Kiedy rysował, mniej patrzył na kartkę, a bardziej rozglądał się, rozmyślał i wspominał. Starał się uchwycić wszystko, co zwróciło jego uwagę w dotychczasowej wędrówce i w nowych towarzyszach, ale pewnie nie rozpoznaliby siebie (może poza Szeireil) w plątaninach wzorów, jakie zostawały na kolejnych kartkach. Dopiero na ostatniej zaczęło się wykluwać coś wyraźniejszego, bardziej konkretnego - na tyle, że Geddwyn wyjął pozostałe ołówki. Rysował gorączkowo, zapamietale, kreski układały się w płomienie, a płomienie w skrzydła. Wielki ognisty ptak leciał - a może spadał? - z nieba prosto w morskie odmęty...
Uff, ta przydługa sesja artystyczna ładnie wyczyściła mu umysł, przyszła więc pora, by wypełnić go czymś na nowo. Zakończony rysunek został na ławce, podobnie jak pozostałe, które Geddwyn miał nadzieję z czasem dopracować. Na wierzchu znalazła się karteczka z wiadomością pieczołowicie wypisaną gotyckimi literami: Jeśli do jutra nie wrócę - łapać! Może ktoś to znajdzie, a może nie...
Chwyciwszy teczkę i ołówki, Geddwyn powędrował do miasta.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Miya dnia Śro 21:40, 22 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|