Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Yen
Gołębie Pióro
Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza drzwi Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:36, 04 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Kiedy statek zakołysał się gwałtownie, ruszony pierwszą falą odpływu, Szeireil siedziała na kajutowym hamaku, wpatrzona w ciemność pod powiekami. W spadającej gospodzie widziała dzieci śpiące na ławach. Wtedy uznała, że takie leżenie bez ruchu w jednej pozycji musi być bardzo nieciekawe. Teraz jednak sama bardzo chciała zasnąć. Oczywiście, nie potrafiła.
Musiała myśleć.
Czekała na nich w porcie, oglądając statek Diervala. Uznała, że jest ładny. Nie oglądała statków pierwszy raz w życiu – na pustyni trafiała czasem na olbrzymie, drewniane szkielety łodzi, maszty bez żagli zatopione w piasku. Tamte były o wiele większe, ale nie wyglądały przyjaźnie. Temu przed sobą mogła zaufać.
Kiedy jej nowi towarzysze zbliżyli się nieco, bez słowa podeszła i stanęła obok młodego zmiennokształtnego. Zauważyli ją dopiero po chwili.
- Byłam w mieście – wyjaśniła, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć – Czekałam na was.
Spojrzała na Wilczka.
- Chciałam pobyć sama. Dobrze, że nie obraziłeś się za ten pokój.
- Nie obraziłem – przytaknął. Wydawał się jej nieco inny niż wcześniej. Trochę rozkojarzony. – Tylko… może nieco zdziwiłem. Nie wiem. Chyba nie powinienem się dziwić z żadnych rzeczy dotyczących ciebie.
Wzruszyła ramionami.
- W kajucie nie będę mogła cię zamknąć.
Parsknął nerwowym śmiechem, jednak po chwili zmieszał się i zatrzymał.
- Chodź, bo odpłyną – powiedziała, oglądając się na towarzyszy wsiadających już na statek.
Przez chwilę stał w milczeniu, unikając jej wzroku.
- Słuchaj… - zaczął, po czym potrząsnął głową i spojrzał w czarne oczy – Przecież wiesz, prawda? Wiesz, że nie mogę popłynąć?
Patrzyła na niego bez słowa.
- Mówiłem ci, że mój ojciec jest… dość znany… – Obejrzał się przez ramię. – Kiedy szliśmy do portu… Zresztą, nieważne. Muszę do niego wrócić. Nie mogę…
- Wiem.
Przerwał w pół słowa, zdumiony dziwnie gorzkim brzmieniem jej głosu. Twarz pozostała beznamiętna.
- Chodźcie już! – krzyknął ktoś ze statku. Oni jednak jeszcze przez długą chwilę stali, nie odzywając się do siebie.
- Myślałam, że zmienisz zdanie – stwierdziła w końcu Szeireil – Czasami tak bywa, że odpowiedzi się zmieniają. Ale rzadko.
- Posłuchaj mnie – nie myśląc zbyt wiele, chwycił ją za rękę. Zarumienił się, zakłopotany, jednak nie puścił – Ja cię znajdę, dobrze? Wiem, że to brzmi… - zarumienił się jeszcze bardziej – Ale nieważne. Dowiem się, dokąd płyniecie i wsiądę w następny statek. Spotkamy się, prawda?
Nie odpowiedziała. Zastanawiał się przez chwile, czy może znać odpowiedź. Zresztą, nie miało to znaczenia.
- Będę o ciebie pytać. Powiedz tylko, jak masz na imię.
- Nie mam imienia – odpowiedziała natychmiast, jednak widząc jego spojrzenie, przypomniała sobie słowo, którym nazywali ją ludzie z pustynnych królestw. Dawno go nie używała; w spadającej karczmie nie była miejsca dla nazw – Szeireil.
- Szeireil – powtórzył mimowolnie, starannie wymawiając trudny wyraz – Ja jestem…
Odwróciła się i szybkim krokiem skierowała w stronę statku. Nie zdziwił się za bardzo – nie pierwszy raz to robiła – lecz zmartwił nieco. Myślał, że chciałaby wiedzieć.
Usłyszał jednak jeszcze jej głos, ciemny i lekko zachrypnięty.
- Do zobaczenia, Rianie.
Gdy weszła na statek, jeszcze raz spojrzała przez ramię. W porcie nie było już jednak nikogo znajomego.
W oddali biegł wilk.
Poddała się po kilku godzinach. Sen najwyraźniej nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
Zeszła z hamaka i rozpoczęła wędrówkę po ciemniejącym pokładzie – zaczynało zmierzchać. Morze było spokojne, uśpione – Szeireil patrzyła na nie przez chwilę z zawiścią, nie rozumiejąc, w czym niby te lśniące połacie mają być lepsze od niej. Obiecała sobie, że nad ranem musi z nimi porozmawiać.
Wróciła do części mieszkalnej, jednak nie na posłanie. Dobiegł ją głośny śmiech, więc podążyła za jego dźwiękiem.
Już po chwili zobaczyła grupę marynarzy, upchanych ciasno w jednej z kajut. Siedzieli w nieregularnym kręgu, oświetlając sobie wieczorny mrok kilkoma świeczkami rozstawionymi tu i ówdzie.
Przed nimi, na podłodze, leżały karty i lśniące, kolorowe kamienie.
- Oszukałeś, bracie. Nie uwierzę w podobne zrządzenie losu. Sama Nuneil musiałaby tasować dla ciebie talię! – krzyczał tęgi, ciemnowłosy osiłek. Mężczyzna przed nim skrzywił się i pomachał mu przed nosem wachlarzykiem kart.
- Czego nie rozumiesz, Biero? – spytał z uśmiechem – Umiesz liczyć? Policz. Umiesz rozróżniać kolory? Spójrz. Umiesz grać? Bo, niestety, grać nie zawsze znaczy wygrywać.
- Ani kantować – burknął marynarz, ciskając swoimi kartami o podłogę.
- Jak niby możesz mi udowodnić, że oszukiwałem? Przestań skomleć niczym szczeniak i dawaj moją nagrodę – marynarz sięgnął ręką w stronę ogniście pomarańczowego, wielkiego kamienia. Biero jednak złapał jego nadgarstek swoją potężną dłonią.
- Nie musze ci nic udowadniać – warknął – Wystarczy, że porachuję twoje…
- Nie oszukiwał.
Wszystkie spojrzenia skierowały się jednocześnie w stronę, z której dobiegał głos. Dopiero po chwili i dokładniejszym przyjrzeniu się zdołali w ciemności rozróżnić kształt kobiecego ciała. Światło świeczek zdawało się zupełnie jej nie dotykać. Jedynie oczy błysnęły, gdy podeszła do ich kręgu.
- Nie oszukiwał – powtórzyła, siadając na skrzyni, tuż obok jednej ze świeczek – Od początku udawał, że ma słabe karty, żebyście nie uważali na jego ruchy. A to dozwolone.
Marynarze nie odpowiedzieli, zaszemrali niedyskretnie.
- Kto to jest?
- Nie widziałem jej wcześniej.
- Pewnie jedna z tej bandy, która wepchała się dziś rano.
- Chciałabym z wami zagrać – powiedziała Szeireil, ignorując ich zdumienie – Podobają mi się te kamyki na podłodze. Ale nie powinniście mi pozwalać, bo zabiorę je wszystkie, a wam chyba na nich zależy.
Żeglarze spojrzeli po sobie.
- Od razu widać, że z lądu przypełzła.
- Jesteśmy marynarzami, jaśnie pani – rzekł Biero z szyderstwem w głosie – Nawet takie szczury lądowe jak wy powinny wiedzieć, że morze we krwi przynosi szczęście w kartach.
- Zresztą, gramy na pieniądze – dorzucił ktoś inny – Żeby grać, trzeba coś postawić.
Bez słowa sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej połyskującą złoto strzykawkę. Rzuciła ją na podłogę, między mężczyzn.
- Wystarczy – zapewniła – I tak do mnie wróci.
- No, koledzy pozwólmy pani grać – powiedział nagle rudy, otyły marynarz z lubieżnym uśmiechem na ustach – Skoro nie słucha ostrzeżeń, jej problem. Poza tym, chociaż ta zabaweczka z pewnością nie jest warta naszych błyskotek, nasza nowa przyjaciółka może ostatecznie zaoferować coś więcej… Tak dawno nie mieliśmy na statku żadnej kobiety.
Szeireil jedynie wzruszyła ramionami i bez pytania sięgnęła po karty z podłogi.
- Grajmy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:01, 05 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
To było zabawne doświadczenie.
Tam, skąd Geddwyn pochodził, wystarczyło, że po prostu stawał się wodą, łączył w jedno z żywiołem, który był wspólny dla światów. Dzięki temu mógł znaleźć się tam, gdzie zechciał, czasem w różnych miejscach jednocześnie. Rzadko decydował się na podróże łodziami, ale zawsze podziwiał tych, którzy je budowali i pływali nimi - którym udawało się do jakiegoś stopnia okiełznać żywioł. Zawsze uważał, że w statkach jest odrobina magii. Fakt, że do poruszały je woda i wiatr, ale musiały mieć iskrę magii, tego był pewien. A może to był geniusz twórców? Ci tutaj wydawali się w równym stopniu artystami, co rzemieślnikami. I kochającymi dziećmi morza. Chyba nawet kochanymi.
A może to wariactwo, być za pan brat z najnowszym sprzętem technicznym (który w każdej chwili może - nie dajcie bogowie - zamoknąć!), a po statku biegać jak dziecko z otwartą buzią i obserwować, jak wszystko działa?
Morze było spokojne, na tyle, by nie dawać powodów do obaw i by sprzyjać żeglarzom. Geddwyn udał się na dziób, po drodze mijając się z Rilane - niby ani nie spojrzała w jego stronę, a od razu prysnęła jak najdalej od towarzystwa. W ogóle jakoś pusto było wokół niego, co rzadko się zdarzało, nawet jeśli był tylko postronnym obserwatorem w obcym tłumie. Pomyślał o swoich rysunkach, o szkicach, które czekały, by je dokończył - i stwierdził, że przynajmniej komuś jednemu - komuś, kogo nagle zabrakło - mógłby uchwycić właściwą wizję już w tej chwili, jakby jego zniknięcie odsłoniło wszystkie sekrety i szczegóły potrzebne do stworzenia dobrego obrazu.
Tylko po co kończyć ten obraz, skoro nie ma go komu dać? Co za popaprany los.
Potem pomyślał o szybce od rusałki, ale jej postanowił nie tykać, niech czeka na pomysł, który zjawi się we właściwym momencie. Na razie za to powoli dojrzewał do machnięcia jakiegoś bazgrołka w nowiutkim zeszycie małej Vin - i nawet spytania o pozwolenie.
A potem o sprawach, które pozostawił, zaszywając się w Faërie, i które z pewnością czekały na jego powrót. Albo i nie. Nie wiedział, którą opcję powinien uważać za gorszą.
Westchnął i wychylił się za burtę, posyłając uśmiech i ukłon figurze na dziobie - przedstawiała boginię, dla której statek był ołtarzem, więc wypadało zachować się z szacunkiem. Na niebie krzyczały mewy, na pkładzie uwijali się żeglarze, ale Geddwyn słyszał już tylko morze. Szeptało mu, jak długo już płyną (bo gdy łączysz się z żywiołem, wieczność może wydawać się chwilą, a chwila wiecznością), pokazywało, jak ile drogi zostało jeszcze do pokonania. Obiecywało rychłe przybycie do celu, a jednocześnie zwiastowało coś poza owym celem, coś dalekiego, wabiącego i tajemniczego.
- Naprawdę sprzyjasz? - zapytał cicho, a woda w odpowiedzi zaszumiała wesoło.
Później, może całą wieczność później, zszedł do kajuty - nie musiał spać, ale te wszystkie cekiny go rozczulały. Nie dość, że esteci, to jeszcze gościnni. Ciekawe, jak często zabierali pasażerów. I jakich.
- ...że morze we krwi przynosi szczęście w kartach - dobiegło go zza zasłony myślotoku, zanim zdążył ułożyć się na hamaku i pogrążyć w nicnierobieniu. Uśmiechnął się do siebie i podążył za głosem - za którąś z kolei zasłoną siedziało sobie stadko marynarzy, gotowych do łupania w karty przez całą noc.
- Nawet jeśli się nie zna zasad gry? - rzucił w ten tłumek. Ledwo został usłyszany, ale zauważyła go ta dziewczyna o niesamowitych oczach - choć on spostrzegł ją z opóźnieniem, tak bardzo wtapiała się w półmrok - i natychmiast odwróciła wzrok, jakby zbyt długo patrzyła na słońce.
Nie uzyskawszy odpowiedzi, wepchnął się obok Szereil i posłał zebranym uśmiech, o którym jego dawny uczeń mówił "sadystyczny", a Kropla Rosy - "i ty się czepiasz moich oczu".
- To w co gramy?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:59, 31 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Widzę już piękne, złote przestrzenie,
Oblane słońcem korony drzew,
Łąki niebieskie, gdzie kwitnie marzenie,
Różowej muszli syreni śpiew…*
Na pokładzie dziobowym rozpoczął się jakiś ruch; na miejsce schodzili się wszyscy żeglarze, którzy nie mieli akurat wachty. Pomiędzy nimi majaczyły niewyraźnie ciemne postacie z dna oceanu. Jedna z nich śpiewała, zawodząc głośno.
Czułe potwory, piękne rusałki,
Wszystko to widzę, wszystko poznaję…
Moriana oglądała zbiegowisko, oparta o burtę na rufówce, trzymając swego Anioła za rękę.
- Martwię się, wiesz?
Gavriel potrząsnął długimi, prostymi włosami.
- Myślę, że nie ma potrzeby.
Pierwszy oficer patrzył ze spokojem, jak ciemne postacie morskich potworów pełzły po burtach okrętu.
- Ale wiesz, o nich.
- Mam pewne podejrzenia o szczególne względy wobec jednego…
- Nie bądź bezczelny.
W bezgwiezdną noc, gdy ciemna noc
Odbiera każdą radość nam,
Odezwij się, przywołaj mnie
- …tak bardzo nie chcę zostać sam.
- Nigdy cię samej nie zostawiam.
- Mhm – westchnęła, opierając głowę o ramię Gavriela. – Patrz, kapitan idzie do nas.
- I najwyraźniej ma coś do powiedzenia.
Kapitan an’Thara podszedł bliżej, zatrzymując się obok sternika.
- Rozmawiałem z viana’arem.
- Z viana’arem, kapitanie?
- Wiesz, kim jest viana’ar, ludzka panno? – Kapitan odwrócił się do Moriany, podnosząc głos.
- Czarownikiem katta marno, prawda?
- Mniej więcej… Choć zapewne oburzyłby się na takie porównanie. Kontaktował się z Vianarską Radą na wyspach.
- Odwołano pielgrzymkę?
- Nie. Ale zmieniono zasady. Rada przewidziała udział twoich przyjaciół… którzy właśnie ogrywają część mojej załogi w karty, swoją drogą… w swoich planach. Nie jestem pewny, czy im się to spodoba, ale chyba nie mają wyboru.
- Ale jak zmieniono zasady?
- Czeka ich zadanie.
- Zadanie?
- Nie wiem, jak inaczej to nazwać. Turniej? Zawody?
- Nie rozumiem, kapitanie…
- Aby wziąć udział w pielgrzymce na Kraniec Świata, trzeba przejść przez turniej. Przez zadania, wyznaczone przez Radę. Tylko ten, kto pokona wszystkie postawione przed nim trudności, może uczestniczyć w naszym celu.
- Zatem… Zatem muszę przejść przez ten turniej?
- Ty nie. Ludzka panna została wykluczona z zawodów. Płyniesz dalej, niezależnie od wyniku twoich podopiecznych, Moriano.
- Po prostu triumfująca sprawiedliwość w pełnej krasie – parsknęła, a Gavriel roześmiał się cicho.
- Nie mów, że nie jesteś zadowolona. A nie… Rzeczywiście, nie jesteś. Przecież komuś może stać się krzywda. Zgadłem?
- Jak na mojego Anioła Stróża, nie jesteś specjalnie przenikliwy.
- Jak na Morianę, jesteś niewiarygodnie strachliwa ostatnio. O przepraszam, nadopiekuńcza.
- Ciekawa jestem…
- Tak?
- …Jak będą wyglądać te zawody.
- Dowiemy się niedługo. Trzeba będzie jakoś ich zawiadomić. Kapitanie? Czy okrętowy viana’ar może poinformować naszych towarzyszy o ich losie?
- Podejrzewam, że zamierza to uczynić z wielką przyjemnością.
Widzę okręty, morską głębinę,
Perły ukryte na samym dnie,
Świetliste kręgi, po których płynę,
Aby odnaleźć przeszłości cień
- Myślisz, że znajdziemy jakiś cień przeszłości?
- Szczerze mówiąc, żadnego nie szukam.
- Jak wygląda viana’ar?
Sternik obejrzał się na nich, uśmiechając się przyjaźnie.
- Nasz viana’ar trzyma się relingu tam, na sterburcie – wskazał niskiego mężczyznę o spalonych na biało włosach, ze złotymi obręczami na ramionach. Viana’ar przymrużonymi oczami śledził pojawiające się w wodzie stworzenia, pozdrawiając niektóre z nich.
- Zapowiada się ciekawie – mruknął Gavriel.
* wszystkie fragmenty: „Podróż w krainę baśni”, M. Ostrowska, z „Podróży pana Kleksa”.
Standardowo: we współpracy z Delilah.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 14:10, 04 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
W bezgwiezdną noc, gdy ciemna noc
Odbiera każdą radość nam,
Odezwij się, przywołaj mnie
…albo lepiej wyświadcz przysługę i mi i sobie, nie wołając, bo bardzo źle się to dla ciebie skończy – pomyślała Rilane, stojąca przy burcie i uważnie obserwująca dziwaczne stworzenia, pływające w wodzie.
Tuż po odpłynięciu nieustające kołysanie doprowadzało ją do mdłości i szału. Po rzuceniu kilku zaklęć przestało jej być niedobrze, lecz irytacja i tak pozostała. Doszła do wniosku, że chociaż morze z brzegu wydaje się być piękne, to jednak wolałaby nie zawierać z nim bliższej znajomości. Nie miała też najmniejszej ochoty na zacieśnianie więzi z ciemnymi postaciami, wyśpiewującymi dziwne pieśni.
Świetliste kręgi, po których płynę,
Aby odnaleźć przeszłości cień
Przeszłości cień? No litości! Jeszcze trochę patosu i zwymiotuję! – uznała czarownica, nerwowo bębniąc palcami o drewno.
- Czy wyście nigdy nie słyszeli, że dzieci i ryby głosu nie mają? – wymamrotała cicho, mrużąc oczy. Morskie stworzenia jednak najwidoczniej naprawdę nigdy o tym nie słyszały, bo śpiewały dalej.
- Wiedźmo.
Rilane słysząc czyjś głos odwróciła się, przy okazji zastanawiając, czy ona ma swoją profesję wypisaną na czole. Ewentualnie z tyłu głowy.
- Czego? – warknęła niezbyt uprzejmie, przypatrując się niskiemu mężczyźnie, o włosach zupełnie białych od słońca. No tak, otoczony magiczną aurą, jak zresztą co najmniej jedna trzecia istot w tym dziwacznym świecie. Jego aura sugerowała jednak, że ma chyba do czynienia z jakimś czarownikiem. Albo coś w tym stylu. To wyjaśniało, skąd wiedział, że jest wiedźmą.
- Vianarska Rada na wyspach przewidziała udział twój i twoich towarzyszy w pielgrzymce. Ze względu na was zasady zostały zmienione.
Ciekawe, że do tej pory panna Moriana nie poinformowała nas, że w ogóle istnieją jakieś zasady, które można zmieniać.
Nieważne. Czarownice i tak rzadko grają według zasad.
- Jeśli chcecie dopłynąć na Kraniec Świata i spełnić swe pragnienia, musicie wypełnić postawione przed wami zadania – powiedział mężczyzna, a coś w jego spojrzeniu mówiło, że te zadania z całą pewnością nie będą przyjemne.
Rilane zmarszczyła brwi, pogrążając się w myślach. Szkoda, że do tej pory nikt nie zechciał wspomnieć o żadnych przeklętych zadaniach. W takim wypadku po prostu zostałaby na brzegu.
Taaak. I co dalej? Zostałaby łowczynią meduz? Pfe. No dobrze, zawsze chciała sprawdzić, czy z odciętej głowy meduzy naprawdę wyskoczyłby koń, ale bez przesady.
- A jak nie, to co? Za burtę i chlup chlup? – spytała, krzywiąc się paskudnie. I nie czekając na odpowiedź, kontynuowała:
- Ale proszę bardzo, póki nie wpadnie wam do głowy ubrać mnie w różowe wdzianko i kazać tańczyć walca. W takim wypadku podziękuję, wolę wracać na brzeg wpław. Zresztą nie zależy mi na spełnianiu życzeń. Nie ma niczego, o co chciałabym poprosić.
Odwróciła się z powrotem i utkwiła wzrok w niespokojnej toni. Tuż pod powierzchnią wody dalej kotłowały się morskie stworzenia.
Zadania? Skoro nie ma wyjścia, to trudno. Jakoś sobie poradzi. Czy to przy pomocy magii, czy uciekając się do sprytu lub oszustwa. Ot tak. Bez powodu. Tylko dlatego, że chce. Życzeń nie potrzebuje.
- Jestem wiedźmą – szepnęła, bardziej do siebie, niż czarownika. – Wiedźmy same biorą to, czego chcą. Same spełniają swoje życzenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 23:42, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Wszystko jak dawniej, jak w bajkach mamy,
Gdy wielki spokój otaczał nas...
Niektórzy mówili mu, że przynosi im spokój.
Doprawdy, chciałby wypróbować tę teorię na Szereil. Tymczasem jednak samo patrzenie na nią wywoływało w nim spienioną falę, zwłaszcza teraz. Widział w niej - czuł - tyle sprzecznych wizji i wrażeń, że starczyłoby na milion rysunków... A przecież miał jeszcze więcej towarzyszy podróży, z których nikt nie był jednowymiarowy.
Nie, wolał się jej nie przyglądać, ale nie przeszkadzało mu to podziwiać jej gry. Nie dość, że wyglądała w tym otoczeniu jak fioletowa chryzantema (dlaczego właśnie chryzantema?) wśród... powiedzmy, dmuchawców, to jeszcze doskonale opanowana (przynajmniej na zewnątrz), przez co trudno było przewidzieć jej ruchy. Ogrywała marynarzy do cna, a przyjmowała to z taką obojętnością! Sam nie mógłby się powstrzymać, żeby jakoś nie zamanifestować zwycięstwa... Ale nie, nie tym razem. Skoncentrował się na grze w ten sposób, by niczego nie zyskać ani nie stracić. Nie miał nic, czego oni mogliby chcieć, a oni nie mieli nic, czego nie zdołałby i tak zatrzymać w pamięci. Może oprócz dziewczyny obok, tylko że z nią raczej by nie wygrał.
Później, może nawet dużo później, miał wrócić na pokład, by raz jeszcze odetchnąć morskim powietrzem i dokładniej posłuchać tajemniczego, czarodziejskiego śpiewu. Tylko co, jeśli ów śpiew nagle ucichnie, chmury zakryją księżyc i nawet wiatr przestanie mieć zapach? W tym właśnie momencie z mroku nocy wyłoni się niski katta marno o spłowiałych włosach i uśmiechnie się szerokim, błyszczącym uśmiechem.
- Masz dobre wyczucie, duchu.
- Ja mam wyczucie? Bo przyszedłem właśnie w tej chwili? - odparuje Geddwyn bez namysłu - Czy raczej morze miało wyczucie i postawiło na dramatyzm? Niekoniecznie mi on potrzebny.
- Czujesz się częścią naszego morza, ale czy ono jest częścią ciebie? - zapyta tamten zagadkowo.
- Tu mnie masz... Jesteś szamanem, prawda? W każdym razie... między innymi?
- Bo odgadłem, że jesteś duchem? Udajesz człowieka wystarczająco dobrze, by zmylić tych bez więzi z magią. Albo z morzem - tu katta marno spoważnieje, chociaż nieznacznie - Czy wiesz, że zanim dopłyniecie na Kraniec Świata, będziecie musieli zmierzyć się z próbami, które zostaną wam wyznaczone?
A Geddwyn zaśmieje się cicho, ubawiony tym odwróceniem sytuacji. Ponieważ w jego światach, w siedzibie, do której można wejść po zadzwonieniu dzwoneczkami, to on bywał próbą dla ciekawskich przybyszów.
- I co potem? - spyta, wciąż ze śmiechem - Na końcu drogi jednemu z nas spełni się życzenie, a resztę wybije co do nogi jakieś złowrogie bóstwo? Skoro to ma być pielgrzymka... Albo co do kropelki?
A wtedy morze rozszumi się na nowo.
- ...I ty twierdzisz, że niepotrzebny ci dramatyzm?
Ale na razie grał dalej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 16:17, 13 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Tej nocy wiatr przywiał na statek chłód z serca śnieżnej krainy. Mróz zawirował wokół postaci Rilane, aż włosy wiedźmy pokryły się szronem. Wtedy w jej sen wkradła się wizja, pełna śniegu i zimna polarnych nocy.
We śnie (w zesłanej wizji) pośród białych wzgórz przechadzało się stadko śnieżnych pegazów, grzebiąc w puchatym, miękkim śniegu. Kiedy skupiła na nich uwagę, jeden po drugim podnosiły głowy, spoglądając w jej stronę z umiarkowanym zainteresowaniem. Wtedy usłyszała kroki. Obejrzała się.
Z zimozielonego lasu wyszedł elf, a jego jasne włosy oprószone były śniegiem. Spojrzał na nią, a oczy miał błękitne jak niebo.
- Witaj, pani. Wybacz drobne niedogodności, ale mimo wszystko to tylko wizja.
W tym śnie nie mogła mówić, więc tylko przyglądała się elfowi. Pojedyncze, proste kosmyki opadały mu na czoło, a w dłoni trzymał długi, prosty łuk.
- To co widzisz, – zatoczył koło dłonią, - to uosobienie Krainy Śniegu. A to, - pozornie znikąd pomiędzy palcami elfa pojawiło się kilka płatków śniegu. Misternie zdobione, połyskiwały niebieskawo, przyciągając wzrok, - jest fizyczny odpowiednik naszych czarów.
Uśmiechnął się, podrzucając płatki w górę. Zawirowały, rozsiewając srebrny blask i znikły, roztapiając się w powietrzu. Elf patrzył przez chwilę na krople wody zamarzające na śniegu, zanim ponownie zerknął na Rilane.
- Już tłumaczę. Na Krańcu Świata, gdzie niebo spotyka się z morzem, raz na pewien czas spełniane są życzenia. Poza osobistym życzeniem pielgrzyma spełnione być może życzenie siły wyższej, pod której opieką ów pielgrzym się znajduje. Moja pani, Królowa Śniegu, proponuje ci swoją opiekę. W zamian za przysługę, a w ramach owej opieki, mogłabyś liczyć na naszą pomoc podczas zawodów, co najmniej w kwestii zabezpieczania twojego życia. Zastanów się nad tą propozycją… I uwierz. Jeśli czyimś obietnicom można wierzyć, to z pewnością Królowej. Możesz zapytać Gavriela; Anioły Stróże nie mogą kłamać. A to nasz prezent dla ciebie, bez żadnych zobowiązań – dodał, kładąc jakiś przedmiot na śniegu przed sobą. – Przepraszam za wtargnięcie do twojego snu. – Uśmiechnął się jeszcze, przymykając powieki, a z jasnych rzęs posypał się szron.
Pegazy odwróciły się, tracąc zainteresowanie.
Zimny wiatr ze śnieżnej krainy raz jeszcze przemierzył wszystkie pokłady, i oddalił się spiesznie, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Do śnieżnej kuli, kryjącej w sobie niewielką chatkę, przyczepił się pojedynczy, błękitny płatek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 23:01, 13 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
We śnie świat składał się z bieli, zieleni i błękitu.
We śnie panował chłód, wiał mroźny wiatr, w powietrzu wirowały płatki śniegu.
We śnie wśród wzgórz przechadzały się pegazy i był to tak słodki widok, że miała ochotę prychnąć z irytacji.
Nie mogła. Okazało się, że z jej ust nie wychodzi żaden dźwięk. Co oczywiście tylko zirytowało ją jeszcze bardziej.
Niemożliwość przemówienia stała się dość problematyczna, kiedy spomiędzy drzew wynurzył się elf i zaczął swoją przemowę. Rilane mogła tylko piorunować go wzrokiem i w myślach układać listę wszystkich przekleństw, jakie usłyszała w ciągu swojego całego życia. A było ich dość dużo.
Cóż, przynajmniej już wiem, dlaczego jestem prześladowana przez ten cały śnieg - pomyślała wiedźma, mrużąc oczy.
Większość osób na jej miejscu zapewne miałaby ochotę zadać mnóstwo pytań. Na przykład: „Dlaczego właśnie ja”? Albo: „Kim ty u diabła jesteś?”
Rilane żałowała przede wszystkim, że nie może zapytać elfa, o to, czy celowo stara się upodobnić do dziewczyny, czy wyszło tak przypadkiem, a może to tylko i wyłącznie jej subiektywne wrażenie.
Królowa Śniegu…
W świecie, z którego pochodziła czarownica, Królowa Śniegu nie cieszyła się najlepszą opinią. Wedle legend niegdyś była ludzką kobietą, kochaną przez potężnego czarownika. Gdy wzgardziła jego uczuciem, zamienił jej serce w lód, przypadkiem jednak obdarzając ją także ogromną mocą. Oczywiście jednak to mało prawdopodobne, aby Królowa z Faerie była tą samą osobą, co tamta postać z bajek.
Na wzmiankę o Gavrielu, Rilane skrzywiła się paskudnie. Nie zamierzała się wdawać w konwersacje z aniołami. Właściwie odkąd po raz pierwszy dojrzała stróża Moriany, wolała trzymać się od panny z daleka. Taki dobry, taki wspaniały, taki potężny… och, ach, zdecydowanie nieodpowiednie towarzystwo dla wrednej wiedźmy.
- Przepraszam, za wtargnięcie do twojego snu - powiedział elf. Zawiał lodowato zimny wiatr, a Rilane ocknęła się na rozkołysanym hamaku zawieszonym pod pokładem. W rękach trzymała szklaną kulę, która teoretycznie powinna spoczywać bezpiecznie na samym dnie jej plecaka wraz z perłą otrzymaną od Geddwyna.
Hm…
Wiedźma zeskoczyła z hamaka i po chwili poszukiwań odnalazła klejnot. Cóż, ostatnio, kiedy ją porzuciła, ta wróciła wraz z kulą, którą rozbiła.
Rilane była dość ciekawska, jak większość wiedźm z resztą. Naukowy eksperyment nie zaszkodzi. Wypadła na pokład i w kilku susach znalazła się przy burcie. A potem wyciągnęła przed siebie ręce i wypuściła oba trzymane przedmioty. Morze pochłonęło je z cichym pluskiem.
Załatwiwszy tą sprawę, Rilane przechyliła się trochę do przodu, obserwując ciemne fale i rozmyślając na temat dziwacznego snu. Ani przez chwilę nie wątpiła, że elf istniał naprawdę - po pierwsze czuła jego magię, po drugie szron osiadły na jej włosach, świadczył o rzeczywistości wizji. Teraz powoli topniał, a jakiś marynarz zatrzymał się parę kroków dalej i obrzucił ją dziwnym spojrzeniem. Pewnie zdziwił go widok jej oszronionej czupryny.
- Królowa Śniegu… - mruknęła Rilane cicho.
Na jej ustach pojawił się niezbyt miły uśmiech. Cóż. Co jak co, ale w tym dziwnym świecie nie mogła narzekać na nudę.
- Dobrze, panie elfie, o twarzy młodej panny - przemówiła do morskich fal. - Twoja pani może wziąć sobie to życzenie. Mi ono niepotrzebne… a na pewno będzie ciekawie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 15:43, 26 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Kołysało.
Vin przekręciła się na plecy i nieuważnie zapatrzyła w sufit. Mechanicznie przetarła oczy, wsłuchując się w szum fal. Nie uspokajał jej – wręcz przeciwnie, nieustannie przypominał o wodzie, chlupoczącej i uderzającej o burty. Dziewczynka zaczęła mimowolnie rozmyślać o pokładzie, znikającym pod rozwścieczoną, morską pianą, panice i przerażeniu – unieruchamiającym, absolutnym, uniemożliwiającym podjęcie jakiegokolwiek działania.
Bolała ją głowa. Wstając, odetchnęła kilka razy głęboko, po czym podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Słońce świeciło wysoko na niebie.
Wczesne wstawanie nigdy nie leżało w jej naturze. Tym bardziej zdziwiła ją reakcja jej ciała na zbyt długie wylegiwanie się: ból mięśni, zawroty głowy i cokolwiek paradoksalne zmęczenie. Sięgając po ubrania, poszukała wzrokiem królika – spał, zwinięty na niewielkim dywaniku, ściskając mocno oszalały, tykający głośno zegar nie z tego świata. Na wąskiej półeczce nad koją znajdował się zielony brulion.
Wzdrygnęła się. O ile wcześniej, gdy nie znała jeszcze jego zastosowania, zeszyt napełniał ją nieokreślonym uczuciem niepokoju, o tyle teraz strach był całkiem wyraźny, konkretny i zrozumiały. Ale nie tylko strach – dołączyło do niego coś w rodzaju poczucia odpowiedzialności i rosnąca fascynacja.
Przesunął czas.
To nie jest tandetna magia, którą można podważyć byle jakim argumentem. To nie jest magia, tak subtelna, że racjonalnie myślącej osobie mogłaby się wydać złudzeniem, halucynacją lub zwykłym zbiegiem okoliczności. Nie. To jest…
…igranie z czasem.
Żaden przedmiot nie powinien mieć takiej mocy.
Czy ktoś oprócz nas wie o tym, że czas przyspieszył?
Zawsze znajdą się stworzenia wrażliwe na magię. Nie tylko Ty i Biały Królik odsypialiście ukradzione Wam godziny.
A odsypialiśmy? Co chcesz przez to powiedzieć?
Spaliście ponad dobę. Na pokładzie wiele się przez ten czas wydarzyło.
Potarła czoło, marszcząc brwi. No tak, to wiele tłumaczyło.
Czy ten obdarty podróżnik na C. do nas dołączył?
Nie przypuszczam, żeby kiedykolwiek miał dołączyć.
Czy wiesz, gdzie się teraz znajduje?
Kartka brulionu przez długi czas pozostawała czysta. Vin zaczęła wątpić, czy pojawi się na niej odpowiedź… w końcu jednak, powoli, niewidzialna ręka starannie, z rozmysłem wykaligrafowała litery.
Wiem, gdzie się znalazł. Nie wiem, gdzie udał się później. Nikt tego nie wie.
Do innego świata?
Innego. Tego samego. Świata w świecie. Do miejsca, gdzie nie istnieje pojęcie światów. Nikt tego nie wie.
Zadrżała, na chwilę odkładając pióro. To była naprawdę dziwna rozmowa.
A może po prostu było tu bardzo, bardzo zimno…
Dlaczego tu jest tak zimno?
I znów, przedłużające się milczenie.
Królowa Śniegu.
Nie rozumiem.
Wyjdź na pokład, Vin. Jest tam ktoś, kto ma Ci coś do powiedzenia.
Zawahała się tylko przez chwilę. W końcu starannie zamknęła brulion i – po krótkim namyśle – upchnęła go pod materacem. Lepsza taka kryjówka niż żadna.
Wyjrzała ze swojej kajuty, ze wszystkich sił ignorując kołysanie. Przy burcie ktoś stał, wpatrując się w wodę. Vin nie miała pojęcia jak można znieść kołysanie i widok fal jednocześnie. Podeszła bliżej.
– Witaj, ludzka panno – powitał ją mężczyzna, bo gdy podeszła bliżej, okazało się, że postać jest zapewne jednym z marynarzy. Wiatr bawił się jego włosami, tak jasnymi, że niemal zupełnie białymi. Prawdopodobnie wiele przebywał na słońcu – to nie był raczej naturalny kolor. Na ramionach mężczyzny błyszczały złote bransolety.
Ani na chwilę nie oderwał wzroku od fal. Skąd wiedział, że osoba, która stanęła za nim to ludzka dziewczyna?
– Witaj… hm, nazywam się Vin. Jest pan jednym z marynarzy? Przepraszam, może głupio pytam, ale wcześniej nie spacerowałam zbyt wiele po pokładzie. Wie pan, ja zawsze zasypiam na statkach. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i niezbyt szczerze, odgarniając rude włosy z twarzy. Niepotrzebnie – morski wiatr natychmiast potargał je na nowo.
„Czy to jest osoba, która chce mi coś powiedzieć? Raz, dwa, trzy, brulionie, zgłoś się?” Możliwe, że jakimś dziwnym sposobem brulion odebrał wezwanie Vin. Skoro był zdolny kontrolować czas, to niby dlaczego miałby mieć problemy z telepatią? A może był to po prostu przypadek, że mężczyzna postanowił odezwać się właśnie w tym momencie.
– Jestem vianarem – stwierdził, wreszcie się do niej odwracając. – I mam dla ciebie wiadomość.
Słowo „vianar” nic dla Vin nie znaczyło. Nie należała do najbardziej taktownych osób – ani w swoim świecie ani w Faerie – ale jednak doszła do wniosku, że pytanie: „A co to właściwie vianar?” nie jest na miejscu. Postanowiła więc go nie zadawać.
– W takim razie słucham… vianarze.
– Z uwagi na wasz udział w pielgrzymce postanowiono… zmienić jej zasady – powiedział mężczyzna, najwidoczniej nieświadomy, że Vin nie ma pojęcia o tym, że w ogóle istnieją jakieś reguły. A może o tym wiedział, ale nie miało to dla niego znaczenia. – Każde z was, ty także, zostanie postawione przed zadaniem. Tylko jeśli mu sprostacie, będziecie mogli udać się na Kraniec Świata i spełnić jedno swoje życzenie.
„Nie dziwić się. Ktoś wyciął kilkadziesiąt godzin z twojego życiorysu, to dlatego wszystko wydaje ci się takie inne i niezrozumiałe. Za chwilę wrócisz do swojej kajuty i zadasz pytanie brulionowi. Proste”.
W milczeniu przyglądała się opalonej twarzy vianara – nie odbijały się na niej żadne uczucia. Nie ma co, kurier-profesjonalista.
– Jakie to zadanie? Muszę przez nie przejść, nawet gdybym nie chciała wypowiadać życzenia?
– O rodzaju twojej próby zostaniesz poinformowana później – oznajmił vianar. – I jeśli chcesz kontynuować rejs z nami… owszem, musisz przez nią przejść.
Nie poświęcając dziewczynie więcej uwagi, znów się odwrócił i zapatrzył w falę, zupełnie jakby widział tam coś naprawdę niezwykłego.
Przyglądała się jego pochylonym plecom, czując niesłabnący ból głowy. Potarła skroń i ruszyła z powrotem w stronę swojej kajuty. Zamknęła za sobą drzwi i wygrzebała brulion spod materaca. Ionas wciąż spał, pochrapując przy akompaniamencie głośnego, nieregularnego tykania oszalałego zegara.
Zegara nie z tego świata.
Dlaczego miałabym wypowiadać życzenie gdzieś na Krańcu Świata? – zapytała Vin, pochylając się nisko nad kartką. – Dlaczego? Przecież mam ciebie.
Chwila milczenia. A potem mała, uśmiechnięta buźka w rogu kartki.
Naprawdę myślisz, że umiem spełnić każde życzenie?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Pią 13:41, 27 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yen
Gołębie Pióro
Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza drzwi Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:42, 26 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Przedtem lubiła kolekcjonować słowa.
Obok swoich rzeczy. Były ich tysiące, porozrzucane po piaskowy gnieździe jak kurze zaległe w kątach. Słowa, nazwy, imiona. Często smakowały lepiej niż mięso młodych, ciemnoskórych hipokrytów, którzy przychodzili pokonać ją z płonącym mieczem albo szklanym łukiem w dłoni. Miała szczególną słabość do litery „r” Obracała ją na języku, smakowała. To było przyjemne.
Razem z orłem miłość do wyrazów znikła. Razem z lwem odeszło wszystko inne – także jej zakurzone plejady liter porozrzucanych po gnieździe. Pamięć o nich dawno pokryły złote kołdry piaskowych burz.
Choć spadająca gospoda była ogrodem słów, codziennie pielęgnowanych i podlewanych przez nowoprzybyłych gości, Szeireil przemknęła przez ten ogród bocznymi, kamienistymi ścieżynkami. Nie chodziło o to, że nie słuchała czy nie pamiętała – wręcz przeciwnie. Po prostu nic już ją nie obchodziły eleganckie „l” i charakterne, tajemnicze „r”.
Niektóre rzeczy migoczą.
Szeireil dostrzega ten błysk na dnie morza, w źrenicy stworzenia, które było zbyt młode, by się urodzić. Oczywiście, nie może go zobaczyć – to tyko fałdka na morzu liźnięta słońcem. Różne jednak rzeczy pojawiają się w pustych oczach okaleczonego sfinksa. To dziwne, matowe zwierciadła.
- Co widzisz? – pada białe pytanie z białych ust.
- Coś martwego – krzywi się lekko. Jej plecy nie są najlepszymi słuchaczami, jednak nie odwraca się.
- Dużo martwych rzeczy pływa w morzach – Staje obok niej. Jest niski i wypłowiały, jak stary, zapomniany posążek jakiegoś pośledniego bóstwa. Podobnie jak ono twarz ma zacięta, nieodmienne dumną – jakby nie wierzył w niewdzięczność ludzką z całą siłą marmurowego serca. – Ja radziłbym jednak skupić się na tym, co jest żywe.
Wzrusza ramionami. Mężczyzna krzywi się, lekko unosi podbródek. Nie ukrywa, że źle się czuje w jej obecności.
- Jako pokładowy viana’ar – ładne słowo. Szeireil niezauważalnie porusza wargami, głaszcze językiem podniebienie - Mam obowiązek poinformować cię, że wasz dalszy udział w pielgrzymce uzależniony będzie od sprostania zadaniu, przed którym zostaniecie wkrótce postawieni – patrzy na nią wyniośle. Ładnie mu to wychodzi. Zapamiętuje ten wzrok, otula paczuszką pamięci i chowa. Druga moneta w opustoszałym skarbcu.
- Zadania nie są złote, gładkie i nie świecą – stwierdza, patrząc mu prosto w oczy. To dekoncentruje, jak wszystkich – Rzadko używa się ich w roli biletu.
- Nie chodzi o zadania – oznajmia mężczyzna – Lecz o was. Nasza pielgrzymka nie jest spacerem, na który może wybrać się pierwszy z brzegu przechodzień. Wyprawa na Kraniec Świata, gdzie będziesz mogła spełnić swoje najskrytsze życzenie, to przywilej wybranych – mruży oczy – Tylko od ciebie zależeć będzie, czy do nich należysz.
Szeireil odwraca wzrok. Spogląda w morze. Jej dłoń wędruje ku złotemu żądłu zakończonemu małym pęcherzykiem.
- Istnieje wiele życzeń. A Krańce Świata są wszędzie.
Viana’ar chce otworzyć usta, lecz rozmyśla się. Koniec rozmowy, mówią plecy ciemnej kobiety przed nim.
Zresztą, niektóre rzeczy są wystarczająco oczywiste, by nie musieć ich mówić.
Chyba, że pięknie smakują w ustach.
Przedtem nie mrugała.
Karta, dłoń, rękaw, karta, dłoń, chwyt. Raz, dwa, trzy, umiesz liczyć?
To nie był as, wystarczył walet. Położyła karty na brudnej podłodze.
- To wystarczy.
Kamyki błyszczały między palcami. Lubiła wygrywać w karty, tak, jak lubi się chodzić na spacery albo pić herbatę. Regularnie, odruchowo, przyjemnie.
Wbrew pierwszym obawom, nie drażniła obecność kolorowego towarzysza, przyglądającego jej się znad wachlarzyka kart. Nie przeszkadzał, nie komentował – było w nim wystarczająco dużo ciszy, by w spokoju mogła przyzwyczaić oczy i myśli do jaskrawości jego osoby. To było nawet interesujące. I ładne. A ona lubiła ładne rzeczy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Yen dnia Czw 22:45, 26 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|