Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Faërie (II RPG, zawieszone)

Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Forumowe RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Miya
Jawny Koszmar


Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze światów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:49, 04 Gru 2008    Temat postu:

Ledwo stracił z oczu tę zabawną rusałeczkę, za ścianą rozległ się raban i w domu pojawiła się Rilane. Geddwyn widział ją tylko przez jedno mgnienie oka - minęła wejście do salonu i jak burza popędziła do siebie. Zastanawiał się, dlaczego oplatała ją aura dziwnego, rozdygotanego niepokoju; nie zdecydował się jednak zabawić w podpatrywacza i zaryzykować... Hmm, nie utraty jej sympatii, bo jeszcze nie widział, by czarowniczka kogokolwiek nią obdarzyła, ale na pewno rozbicia szklanej tafli.
Przesunął dłonią po podarunku od rusałki, przez który przelała się zmiennobarwna fala. Chyba po raz pierwszy w całym swym istnieniu zadał sobie pytanie, czy kolorowanie rysunków nie czyniłoby ich bardziej kompletnymi... Tak czy inaczej, ten przedmiot był na tyle cenny, by zachować go na specjalną okazję. Geddwyn schował szybkę razem ze szkicami - okazała się na tyle cienka, by łatwo dać się wsunąć do teczki - i skierował kroki na piętro, skąd dobiegała muzyka. Znał ją dobrze i na moment zapragnął móc zasiąść do pianina; do tej piosenki pasowałoby wyjątkowo dobrze.
Czy mam przyoblec się w biel i szukać morza? - śpiewał wysoki głos - Gdyż zawsze chciałam być jednością z falami, duszą oceanu... To brzmiało jak zapowiedź czekającej ich wyprawy, raczej dramatyczna zapowiedź. Niezdecydowany, czy powinien zakłócać spokój (?! - przy takim natężeniu głośności...) Moriany, usiadł pod drzwiami i słuchał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:16, 04 Gru 2008    Temat postu:

Bum.
Vin potarła czoło w miejscu, które właśnie zderzyło się ze ścianą. Rozejrzała się dookoła, mrugając nieprzytomnie oczami – dom elfa był cichy, spokojny i chyba kompletnie wyludniony. Widocznie o tej porze, krótko po południu, większość lokatorów spacerowała po Karivijelle.
Vin miała serdecznie dość tutejszych rozrywek, mieszkańców, potraw i – nade wszystko – targu. W głowie szumiało jej od cudacznych przepowiedni małych kotowatych. Kilkukrotnie przyłapała się na tym, że poszukuje wystającej ponad uliczny tłum królewskiej korony.
„Bez sensu” – pomyślała. – „Zwłaszcza że ten cały król, święć mu Wiadro, jest incognito”.
To, co kotowate dzieciaki mówiły o brulionie, również było niepokojące. Vin zastanawiała się, czy nie najlepszym wyjściem byłoby zrzucenie zeszytu z jakiegoś urwiska – szybko jednak zrozumiała, że nie może tego zrobić. Po pierwsze, zniszczenie książeczki oznaczałoby pożegnanie się na zawsze ze swoim utraconym zmysłem orientacji. Po drugie…
…po drugie nie. Po prostu nie. Bo nie. Nie bo dlatego że ponieważ.
Była Zjadaczka zamierzała spędzić resztę dnia we własnym pokoju, absolutnie nie przejmując się brulionem, ciążącym jej w torbie i Ionasem, ciążącym jej u nogi (królik szybko doszedł do wniosku, że podróżowanie na bucie Vin jest dobrym pomysłem).
Już nieco przytomniejsza, szybko przemierzyła korytarz w elfim domu. Zatrzymała się przed swoimi drzwiami (niczym nie różniącymi się od pozostałych) i otworzyła je z rozmachem…

*

Rilane nie była pewna, jak wiele czasu spędziła siedząc na podłodze tuż przy wyjściu – zapewne dużo, choć nie zdawała sobie sprawy z jego upływu. Nie była w stanie ruszyć się z miejsca. A przynajmniej tak się jej wydawało, dopóki nagle w jej plecy nie uderzyły drzwi.
Mała wiedźma syknęła, zrywając się na równe nogi i odskakując. Jednocześnie wyciągnęła rękę, w każdej chwili gotowa do rzucenia zaklęcia.
Po pierwsze: nie była pewna, co takiego ładowało się do jej pokoju, a po ostatnich wydarzeniach miała prawo czuć się zaniepokojona.
Po drugie: na wypadek, gdyby to ktoś z nowych znajomych usiłował tutaj wtargnąć, wolała zasłonić sobą dziwaczną kulę.
– Czego chcesz? – warknęła, dostrzegając, że celuje palcem, na którym igrały kolorowe iskierki, prosto w rudowłosą głowę Vinfredy.
Vin nie słynęła z błyskawicznych reakcji. I choć potrafiła odnaleźć się w najbardziej abstrakcyjnych sytuacjach, to jednak zmiana toru myślenia wymagała od niej odrobiny wysiłku i, co ważniejsze, czasu.
Krótko mówiąc, kiedy otworzyła drzwi, które uważała za swoje własne, a znalazła za nimi nieco rozczochraną, pobladłą Rilane w otoczeniu nieznanych Zjadaczce przedmiotów, doszła do całkiem prostego wniosku.
Wrzasnęła.
– Ty wiedźmo! Ty wiedźmo, włamałaś mi się do pokoju i jeszcze go na chybcika przemeblowałaś! Tak się nie robi!
Czarownica poczuła się nieco zbita z tropu. Oskarżano ją w życiu o wiele rzeczy – o włamania również – ale nigdy nikt nie insynuował, że przemeblowała czyjąś sypialnię.
– Widzę, że oddałaś za brulion nie tylko zmysł orientacji, ale także rozum – oznajmiła zimnym głosem, opuszczając dłoń. Iskierki magii zgasły, a gdy to się stało, królik przyczepiony do nogi Vinfredy chyba odetchnął z ulgą.
Vin, nie przejmując się nerwowymi reakcjami królika (Ionas bał się wszystkich i wszystkiego) wpatrywała się w twarz Rilane, rozpaczliwie starając się pojąć, czym dokładnie zasłużyła sobie na tę złośliwość. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się dookoła.
Meble nie różniły się od tych, które widziała w sypialni jeszcze dziś rano. Po prostu były ustawione inaczej. I zastawione zupełnie innymi przedmiotami. Co jeszcze... och, zasłony były zielone, a nie pomarańczowe.
Vinfreda wycofała się niepewnie i, próbując nie spuścić wiedźmy z oczu, uchyliła drzwi po lewej stronie korytarza.
Westchnęła.
I wróciła do Rilane.
– Erm, cóż – mruknęła dziewczynka. – Fakt, to twój pokój, wiedźmo. Każdemu mogło się pomylić. A już zwłaszcza mnie.
– Tak, zwłaszcza tobie. W to akurat nie wątpię – zapewniła Rilane, nie zmieniając tonu. Już miała zamiar grzecznie, czy też raczej niegrzecznie wyprosić rudą na zewnątrz, ewentualnie zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, kiedy jej spojrzenie przyciągnęła torba dziewczyny.
Torba, z której emanowało coś… obcego.
– I dlatego do licha trzymasz coś żywego w torbie?
Vin posłała Rilane spłoszone spojrzenie.
„O, na rączkę Wiadra i skorodowane denko Jego! Ona oszalała. Tak, oszalała, to dlatego tak wygląda - blada, rozczochrana, wymięta. Jestem sama z psychopatyczną wiedźmą, która najchętniej nadziałaby mnie na ruszt. Zakład, że ten świat, Faerie, nienawidzi mnie tak samo jak poprzedni, moja najdroższa ojczyzna?”
– Ionas nie siedzi mi w torbie – zauważyła łagodnie. – On siedzi na moim bucie. I jest jedyną żywą rzeczą, jaką mam, oprócz żyjątek na moich rzęsach, no i może gdzieś tam jeszcze.
W normalnych warunkach może Rilane zdenerwowałaby się, że ktoś zwraca się do niej jak do dziecka chorego na umyśle. Tyle, że to nie były normalne warunki – po pierwsze ciągle nie czuła się najlepiej, po drugie tajemnicze stworzenie ukryte w torbie Vinfredy było z jednej strony zbyt intrygujące, z drugiej zbyt niepokojące, żeby po prostu wyrzucić je – wraz z Vin – za drzwi.
– Nie mówię o króliku – powiedziała spokojnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowana. Praktyka czyni mistrza, a ona przez wiele lat miała okazję ćwiczyć udawanie. – W tej torbie jest coś, co myśli. Ma własną świadomość. I jest magiczne. Stąd wniosek, że zapewne żyje.
– Tak – prychnęła Vin, z rozmachem, teatralnie otwierając torbę. Zamaszystym krokiem podeszła do okrągłego stolika i wysypała na niego cały swój podręczny dobytek. – Oto wybitnie tajemnicze suchary. A to mistyczna cegła. To po lewej to grzebień, nie daj się zwieść brakowi zębów. Bo to grzebień bezzębny. To emanujący Złem przez duże zet atrament, pióro z czyjegoś kupra, ale nie wnikam... i przeklęty brulion, przez którego mylę pokoje! Zadowolona?
Wiedźma zgarnęła ze stolika kulę, zanim rudowłosa zdążyła do niego podejść. Nie mając pojęcia, co właściwie powinna z nią zrobić, prowizorycznie wrzuciła ją do własnej torby, która leżała porzucona na podłodze.
A potem bez wahania wskazała na zielony brulion. Na wszelki wypadek z bezpiecznej odległości – zdążyła się przekonać, że magia w tym świecie może być groźna i jeśli ktoś już miał paść ofiarą dziwacznego zeszytu (bo papier jednak rzadko posiadał własną świadomość, już rozumiała zaskoczenie Vinfredy na stwierdzenie, że ma w tobie coś żywego) to lepiej, żeby była to Vin, a nie ona. Wprawdzie nie emanował żadnymi ciemnymi mocami, ale po co ryzykować?
– Po prostu go otwórz.
Vin nabrała pewności, że psychika Rilane rozpadła się na kawałki tak drobne, że już nie ma co zbierać. W związku z czym postanowiła jej nie drażnić, spełnić jej życzenie z doskonale uprzejmym wyrazem twarzy, a potem jak najszybciej udać się do własnej sypialni i zaryglować za sobą drzwi. Później, kto wie – może pójdzie do Moriany, opowie jej o dziwnym zachowaniu małej, piegowatej wiedźmy i będzie mieć nadzieję, że przewodniczka wpadnie na jakiś prosty i zarazem genialny sposób rozwiązania problemu.
To podtrzymało ją na duchu. Wzruszyła ramionami i – po raz kolejny dzisiaj – otworzyła zeszyt.
Zamarła.
Na pierwszej stronie widniał staranny, ozdobny napis, który, niewiele myśląc, odczytała na głos:
– Witaj, pani.
Nie wiem, czemu nazywasz mnie szatańskim. Nie znałem w swym życiu – żadnym ze swych żyć, nadmieńmy – żadnego szatana, do którego mógłbym się porównywać. Ale może twoje doświadczenia były inne, a przez to barwniejsze od moich. Z chęcią bym je poznał. Może dzięki temu poznamy się lepiej, a jeśli tak się stanie, będę mógł lepiej ci służyć.
Bo w końcu od tego jestem.
Jeśli napisałaś „dzienniku pokładowy”, rozumiem, że niedługo w planach masz jakąś morską wyprawę? Czy też może długi rejs rzeczny? Jestem bardzo ciekawy naszych planów.
Wybacz, że nie odezwałem się wcześniej, ale zaskoczyłaś mnie, wyrywając kawałek mojej osoby. Czy mogę cię prosić, abyś więcej tego nie robiła? Oczywiście, jeśli zapragniesz, możesz zrobić ze mną cokolwiek, ale byłoby dla mnie lepiej zostać w możliwie jednym kawałku. Wolałbym, byś poprosiła o wykreślenie twoich słów. Zawsze chętnie się dostosuję do Twoich potrzeb, pani.
Twój brulion.
Na twarzy czarownicy pojawił się ironiczny uśmiech.
– Cóż... to może na wszelki wypadek sprawdzisz, czy i ten atrament naprawdę nie wydziela Złych mocy. Złych przez duże zet.
W innych okolicznościach Vinfreda próbowałaby odpowiedzieć Rilane możliwie złośliwie, elokwentnie i... no, nie, nie zwięźle. Do tego akurat nie była zdolna i najpewniej nigdy nie będzie.
Teraz jednak Vin milczała. I to przez dłuższy czas – sytuacja zwyczajnie ją przerosła.
Po chwili zawołała histerycznie:
– To gada! Co to w ogóle ma znaczyć? Zeszyty nie mówią, no nie mówią, w życiu nie słyszałam o mówiącym brulionie! Piszącym zresztą też nie! Czego on chce? I co ja mam zrobić?!
– Gada, gada, czy też raczej pisze. Ciesz się, że nie lata, bo byłby pełen serwis...
Wykaligrafowane słowa zdawały się błyszczeć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:58, 04 Gru 2008    Temat postu:

Najdroższy!
Gdzież to Cię gargulce zaniosły? Miałam nie używać magii (zabronili mi), tym bardziej w celu skontaktowania się z Tobą, lecz minęło już tyle dni, a o Tobie wciąż nie słyszę. Rozesłałam straże, zastępy zwiadowcow, niemal legiony. Nakazałam im podróż w cztery strony świata, we wszystkie zakątki rzeczywistości. Wydobywali dla mnie rubiny z wiecznie płonących ognisk, szafiry z dna mórz i szmaragdy z ponurych trzęsawisk. Wybierali diamenty z najczarniejszych otchłani i perły z najskrytszych jaskiń. Znaleźli wreszcie Moc w rosnących na Dzikim Południu drzewach i przynieśli mi ją w bukłaku z wielbłądziej skóry. Lecz po tym wszystkim nie potrafili odnaleźć na ziemiach naszych nawet nikłego śladu Twej obecności. Jakbyś rozpadł się na tysiąc kawałków. Niechybnie osiodłałabym mego rumaka i sama pomknęła na poszukiwanie. Niestety, po wszystkich wojennych zawieruchach, które było dane nam razem przeżyć, uwięziono mnie w areszcie domowym. Nie przypuszczasz nawet, na jak wiele niebezpieczeństw się narażam, używając magii do wysłania tego listu. Ale dla Ciebie wszystko, Mój Panie.
Odkąd zniknąłeś, bulgoczący kocioł rewolucji począł powoli cichnąć, aż wreszcie zagasł zupełnie. Nawet baronowie, tak ochoczo spiskujący przeciw staremu ładowi, postanowili skryć oblicza w swych posiadłościach. Ubogi lud znów został uciemiężony, a rozpasanie starych królów sięga szczytu. Nie masz, doprawdy, pojęcia, Mój Panie, jak źle się dzieje. A przecież mieliśmy tak jasne plany. Ty i ja, i wolny lud, wychowany na wspólnej ziemi. Wszyscy dla wszystkich. I my na samym szczycie. To znaczy - Ty, Mój Panie, a ja u Twego boku. Nie odtrącisz przecież wiernej do końca damy Twego serca?
Tęsknota mnie ogarnia, a czasu wciąż coraz mniej. Wkrótce moi strażnicy powrócą - nie mogą wyczuć choćby śladu użytej magii. A tyle pragnęłam Ci jeszcze powiedzieć. Tymczasem jednak błagam tak, jak tylko dotknięta żarem miłości niewiasta błagać może - jeśli nie możesz znów być przy mnie, daj mi chociaż znak, pozwól uwierzyć, że żyjesz i wciąż kochasz. Daj mi nadzieję, Mój Panie.

Twoja na wieki,
Sharadiel


Maverick zwinął świstek w kulkę. Przez chwilę celował do przelatujących mew i rybitw, zataczających kółka na purpurowym niebie. Wreszcie rozprostował pachnącą różami kartkę, przeczytał ostatni raz, po czym podarł ją na tysiąc maleńkich kawałków. "Jak ona mogła mnie znaleźć?", zastanawiał się przy tym. Ochrona zdawała się perfekcyjna. Inny wymiar, inna rzeczywistość, zatarte tropy magiczne. A jednak Sharadiel go odnalazła. Nie wziął pod uwagę jednego, oczywistego na pozór, faktu. Przez cały czas łudził się, że przeciwnicy przewrotu pozbawią ją mocy - w końcu przysłużyła się całemu zamieszaniu w podobnym stopniu co on sam. Tak, pomyśleli zapewne, że otumanił ją paroma zaklęciami, że była jego prywatną marionetką. Mylili się. Sharadiel należała do najpotężniejszych czarownic, jakie znał. Przy okazji - do wyjątkowo naiwnych czarownic. Chciała uleczyć cały świat i nigdy nie dostrzegła nawet, że on nie tylko jej nie kochał, ale też pragnął jedynie wykorzystać jej dziecięcą wręcz ufność do własnych, ponurych dość celów.
- Koniec! - postanowił, wstając gwałtownie, a stado spłoszonych rybitw wrzaskliwie poderwało się w górę. Słońce powoli chowało się za linię horyzontu. – Teraz już nie ma Sharadiel. Wkrótce i ona, i wszyscy inni, stracą ostatni trop.
Morze jakby zapraszało go szumem fal.
Stał tak dłuższą chwilę – dumny, pomnikowy wręcz, o długich, splątanych przez czas włosach i oczach, w których zgubiło się już tyle dusz. W powietrzu unosił się pył z magicznego listu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Yen
Gołębie Pióro


Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:41, 04 Gru 2008    Temat postu:

Raz.
Spojrzał na nią, nie kryjąc lęku. Drżał. Uśmiechnęła się najłagodniejszym ze wszystkich uśmiechów, a, nie chwaląc się, miała ich pokaźną kolekcję. Niektóre były naprawdę niezwykłe – zabierała je z ciał tych głupców, którzy nie potrafili zrozumieć, że jej zagadka jest silniejsza od każdego z nich. Lubiła gromadzić uśmiechy.
- Czego chcesz? – spytała. Lwi ogon kołysał się powoli, niczym złote wahadełko. Młodzieniec wzdrygnął się.
- Mam życzenie.
Z trudem powstrzymała chichot. Musicie wiedzieć, że śmiech sfinksa nie należy do najprzyjemniejszych. Słyszeliście rechot hieny? Świt wiatru w liściach? Ryk lwa? Pomruk pioruna? Hałas walącej się wieży, o której nikt nie pamiętał?
To znaczy, że nie słyszeliście jeszcze niczego.
- A cóż mnie obchodzi twoje życzenie? Chyba, że marzysz o wieczności w moim brzuchu. Podobno są tam złote sale, czerwone oceany i wodospady spływające wzdłuż żeber. Raz próbowałam sprawdzić, ale mi się nie udało. Chcesz mi pomóc?
Chłopak przełknął ślinę, po czym spojrzał prosto w jej oczy i wypowiedział swoje życzenie. Długo milczała, zanim wybuchnęła głośnym, przerażającym śmiechem. A jednak nie ociekł – zbladł i zwiotczał, ale nie ruszył się z miejsca. Pokręciła głową i powiedziała coś jeszcze, a on jedynie przytaknął.
Wtedy zadała zagadkę. Nie znał odpowiedzi.
Później, kiedy czyściła kły, grzejąc skrzydła na słońcu, przyszła jej do głowy zabawna myśl.
To były dwa życzenia. Nie jedno.


Dwa.
-…tak?
Wytarła ciężką kroplę, która spadła na policzek.
- Mówiłeś coś – stwierdziła. Westchnął.
- Nie słuchałaś, prawda?
- Słuchałam, ale nie ciebie – przez chwilę myślał, że płacze, jednak szybko odpędził tę myśl, zawstydzony. Nie pasowało do niej nic, co wiązałoby się ze łzami. – Morze krzyczy.
- Jest sztorm – przypomniał. Nie mógł oderwać od niej wzroku – chociaż wiatr targał ciemnymi włosami, wydała się absolutnie nieruchoma.
- Sztorm to własność nieba. Morze nie musi mieć z nim nic wspólnego. Ale chce.
- Nie wiem. Słuchaj… Nie jest ci już zimno? To znaczy, jasne, chciałaś zobaczyć morze, ale dzisiaj nie jest bardzo ciekawe, a ja… - zarumienił się, modląc do wszystkich bóstw deszczu, by wypieki spłynęły z jego twarzy razem z wodą - … Ja mieszkam tu niedaleko, i…
Nie dokończył. Obróciła się na pięcie i pociągnęła go za rękę, szybkim krokiem kierując się w głąb miasta.
- Nie mogę tego słuchać – powiedziała cicho, a on udał, że nie dosłyszał.
Po chwili znaleźli się przed kolorowymi drzwiami jednego z drobnych sklepików poupychanych ciasno w uliczkach ciągnących od portu do serca Karivijelle. Szeireil zatrzymała się i spojrzała na towarzysza.
- Nic. Być może. Nie mogę, muszę wracać. Bo tak chcę. Trzy dni. To twój wybór.
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie był nawet pewien, czy powinien czuć się jak skończony idiota, czy nie.
- To odpowiedzi na twoje pytania. Wychodzą ci z ust. Wytrzyj je. – Niemal odruchowo otarł dłonią wargi, znów czując ciepło w policzkach. – I potraktuj to jako prezent.
Odwróciła się i odeszła ciemną uliczką, nie oglądając się ani razu. Zbity z tropu, sprawiał wrażenie przemoczonego szczeniaka. Zostawiła go, tak po prostu? Nie wiedział czemu, przez chwilę serce niebezpiecznie zaciążyło mu w piersi, jakby miało osunąć się i upaść na ziemię.
A potem pomyślał o pytaniach, które kłębiły mu się głowie chwilę przedtem, poukładał je i dopasował do jej słów.
To twój wybór.
Jedynie zaśmiał się cicho i pobiegł za nią.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Yen dnia Czw 22:41, 04 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:16, 05 Gru 2008    Temat postu:

Moriana otworzyła drzwi.
- Ojej, a co ty tu… Hm. Skoro już jesteś… Chodź! – Złapała go za rękę i zbiegli ze schodów.
Pociągnęła go przez dom Eleazara, kilka uliczek i brukowaną ścieżkę niedaleko zanurzonej w morzu mrocznej Świątyni.
Zaczynało się powoli rozjaśniać przed świtem.
Ostatecznie znaleźli się w niewielkim parku, pełnym wodnych stworzeń. Na niewielkiej scenie pośrodku parku stała grupka zgrzanych od tańca rusałek. Kilka z nich trzymało w dłoniach srebrne flety boczne. Zza ich pleców widać było świątynię.
Kilka fontann nagle trysnęło pod niebo iskrzącymi, kolorowymi smugami wody.
- Dar przed świtem – szepnęła Moriana, zaciągając kaptur na głowę. – Niedługo nadejdzie Vianara, Pani Sztormów, drapieżna jak dzikie koty. To hołd ku niej…
Niebo zaciemniło się ponownie, jak gdyby noc postanowiła powrócić, a Geddwyn zasłuchał się, zapatrzył…
…A gdy ponownie się rozejrzał, Moriany nie było obok.
Byli natomiast mieszkańcy Kariviji, podpatrujący na niego z najróżniejszymi uczuciami. Jedna z bezkształtnych istot morskich pociągnęła nosem.
- Woda – skomentowała aprobująco i przemknęła obok, zostawiając mokry ślad na trawie.
Kilka innych stworzeń wydawało się nim bardzo zainteresowanych. Największą uwagę poświęciła mu jednak grupka srebrnowłosych elfów.
Wstawał nowy dzień.
Byli podobni do Eleazara… Może nieco zadzierali nosa, ale nie wyróżniali się niczym szczególnym, dlatego nie zmartwił się, gdy zaczęli iść w jego kierunku.
Choć w tym momencie atmosfera zaczęła się jakby… zagęszczać.
Jeden z nich, najwyraźniej przywódca grupy, poprawił kołnierz długiego płaszcza.
- Ty, nieznajomy – odezwał się. Dosyć niemiłym tonem. – Kto cię tu przyprowadził?
- On cuchnie obcością – powiedział inny.
- Jest niewierny – dorzucił trzeci z kolei.
- Obraża świętość naszego Majestatu.
- Obraża Światłość. Jest karykaturą dzieła stworzenia!
- Czuję jego moc… Nie ma prawa kalać świętej ziemi Synów Światłości.
Elfy Światła ściągnęły wargi, odsłaniając zęby w odwiecznym geście drapieżników.
- Trzeba go nawrócić – zasyczał jeden z nich.
- Nawrócić… Albo unicestwić.
Odrzucili poły płaszczy, a moc otoczyła ich łuną.
To chyba oznaczało kłopoty.

***

W torbie Rilane śnieżna kulka przetoczyła się bezładnie, i wypadł z niej kryształowy płatek śniegu, śliczny jak zaklęte marzenie.
Królowa Śniegu przyglądała się temu z serca swojego królestwa. Machnięciem ręki zamknęła obraz, i odwróciła się do elfa natury, stojącego u jej boku.
- Czy to nie za wcześnie? Ona nic nie wie o mnie. O naszych celach, marzeniach… Nawet o swojej podróży nic nie wie.
Elf mimowolnie wzruszył ramionami. Miał ciemnozielone ubranie oprószone śniegiem, jasne włosy i oczy niczym zimne niebo w pogodny dzień.
- Nie wiem, pani… Ale jednak coś w niej nas przekonało, prawda?
- Czasem boję się tych intuicyjnych decyzji, Skyttenie.
Uśmiechnął się. Miał długie, jasne rzęsy.
- Mogłabym się jej ujawnić. Ale jeszcze nie teraz. Nie dziś… Życzę ci szczęścia, mała wiedźmo – wyszeptała jeszcze i odwróciła się, odchodząc.

***

- Widziałem wczoraj tę kobietę. Tę, która przypomina zgaszone światło dnia – powiedział Gavriel do Moriany.
- Wróciła? To dobrze.
- Towarzyszy jej młody wilczek. Myślę, że zaczarował sam siebie. Albo Wilk w nim zaczarował chłopca. Ale może ktoś, kto ma w sobie zwierzę, może jej pomóc – zamyślił się. Moriana zmarszczyła brwi, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co powiedział jej Anioł, ale w końcu wzruszyła ramionami. Nie zapytała, co miał na myśli. – Ciekawe, czy zabierze go ze sobą na statek.
- Ja widziałam rano Diervala. Kiedy pokazywałam Geddwynowi hołd Vianarze. Poszłam z nim do doków.
- Widziałem – uśmiechnął się Anioł.
- Przynajmniej już wiem, czemu zgodził się zabrać nas wszystkich.
- Ach… Pielgrzymka?
Wyszczerzyli zęby w uśmiechu.
- To takie nieodpowiednie określenie.
- Ale takie urocze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:29, 05 Gru 2008    Temat postu:

Zima nigdy nie umiera.
Nawet najbardziej gorącego dnia lata śnieg wysoko w górach nie topnieje. Istnieją krainy, które wiecznie skuwa lód.
Śnieg nie był obcy dla Rilane. Wychowywała się w końcu w górach, gdzie zima czasem trwała przez dwie trzecie roku. Po niej nadchodziła wiosna – pełna błota i burz, krótka i kapryśna, przeradzająca się nagle w lato, które żyło tam tylko kilka dni. Jesień była tylko niedługim, szarym i ponurym okresem poprzedzającym triumfalny powrót zimy.
Kiedy Vinfreda opuściła jej pokój, rozhisteryzowana i rozwrzeszczana, wciąż przekonująca brulion, że przecież jest tylko brulionem i nie może posiadać własnej świadomości, Rilane owinęła tajemniczą kulę kawałkiem materiału i troskliwie umieściła w bocznej kieszeni torby. Czuła, że wyrzucenie przedmiotu na wiele się nie przyda, a wolała nie mieć go ciągle przed oczami.
Gdy przekładała kulę, płatki śniegu, które niewiadomo skąd wzięły się w bagażu, stopniały pod dotykiem jej palców.

*

To Faërie. Tutaj łączą się wszystkie światy, tutaj nie ma słowa niemożliwe. Tutaj możesz spotkać wszystkie dobre wróżki z bajek – i wszystkie stwory z koszmarów.
Czy to aby na pewno rozsądne wędrować ulicami jednego z miast tego świata, pomimo pomału przemijającej burzy i szybko zapadającego zmroku?
I pomyśleć, że zarzucała Vin brak rozumu.
Targ był zbyt kolorowy, zbyt tłoczny, zbyt przepełniony magią i zapachami, zbyt gwarny, zbyt… po prostu zbyt. Nie miała ochoty na nim przebywać.
Dom elfa choć spokojny i przytulny – dusił. Dusił, zamykał, więził.
Puste, boczne uliczki nęciły i przyciągały. Zapuściła się w ich labirynt, nie myśląc o niebezpieczeństwach, jakie mogłaby w nich napotkać. Była czarownicą. Nie można być czarownicą i wciąż się czegoś lękać, bo wtedy nie jest się nią naprawdę – a przynajmniej tak sobie powtarzała od wczesnego dzieciństwa.
Tylko dlaczego jakiś cichy głos podpowiadał, że uciekała przed błękitnym chłopcem, dziewczynką z warkoczykami i ich chatką wśród sztucznego śniegu?
Wędrowała ciemnymi zaułkami, krążyła w kółko bez żadnego celu. Wyminęła kilka dziwacznych stworzeń: nie zwróciły na nią uwagi, a może właśnie zwróciły i dlatego okrążyły ją szerokim łukiem.
Rilane była wiedźmą.
Zezłoszczoną, zdenerwowaną i zagubioną wiedźmą. A co za tym idzie - także bardzo niebezpieczną.
Nogi zaniosły ją chyba gdzieś na skraj miasta do ruin jakiegoś budynku, powoli porastających mchem. Dopiero tam wreszcie się zatrzymała, może zbyt zmęczona, żeby kontynuować szaleńczą wędrówkę, a może po prostu pod wpływem kaprysu. Usiadła na niskim, kamiennym murku, zapewne kiedyś będącym częścią ściany.
Otaczały ją ciemności. Cisza oplatała ze wszystkich stron.

*

Zima nigdy nie umiera naprawdę.
Skrywa się wysoko w górach i daleko na północy, czekając, aż przeminie lato.
Tylko skąd wzięła się tutaj?
Rilane wcale nie była zdziwiona, kiedy z chmur zamiast deszczu spadł śnieg.
Możliwe, że była to iluzja, możliwe, że padał tylko tutaj. Teoretycznie było na niego zbyt ciepło – ale tutaj nic nie jest niemożliwe, prawda?
Wyciągnęła przed siebie rękę, chwytając w dłoń jeden płatek.
Miniaturowe dzieło sztuki, niepowtarzalne, idealne, białe i zimne, istniejące tylko przez jedno mgnienie oka.
Przemieniło się w wodę niemal w tej samej chwili, w której dotknęło jej skóry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:02, 06 Gru 2008    Temat postu:

Witaj, mała wiedźmo, zdawał się szeptać wiatr wokół niej.
Śnieg wciąż padał, okrywając miękką warstwą poszarpane ruiny, topiąc się na mchu, otaczając stopy Rilane.
Czy rozróżniasz chłód zimy i ciepło naszych czarów?
Płatki śniegu zawirowały nagle, poderwane podmuchem wiatru. Topiły się, opadając na twarz czarownicy, na jej rzęsy, policzki, dłonie.
Przypatrz się uważnie…
Pośrodku ruin stała postać, niewyraźna, jak oglądana przez zaszronioną szybę. Unosiła ręce, malując w powietrzu kolejne ornamenty, jakby od niechcenia rzeźbiła w mrozie. Postać obejrzała się, zerknęła na Rilane i zastygła w bezruchu. Po nieskończenie długiej chwili zniknęła powoli, niczym Kot z Cheshire.
Czy pozwolisz nam jeszcze się spotkać?
Śnieg powoli przestawał padać. Płatki stawały się mniejsze i rzadsze.
Czy wpuścisz nas…?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:31, 07 Gru 2008    Temat postu:

Wiatr niósł ze sobą nie tylko śnieg.
Razem z białymi płatkami w powietrzu wirowały zaklęcia, słowa wypowiadane przez niewidzialne istoty, ciche nawoływania i pytania.
Rilane słuchała ich w milczeniu. Nigdy nie podążała za obcym wezwaniem, a nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na zadane pytania, nie umiałaby odszukać w sobie właściwych słów.
Siedziała w miejscu, wpatrując się w na wpół przezroczystą postać, kreślącą w powietrzu wzory. Może powinna się bać, ale nie czuła strachu - ogarnął ją dziwny spokój, nie pozostawiający miejsca na inne uczucia, a niepokój, złość i rozdrażnienie uleciały gdzieś i znikły bez śladu.
Cicha, nieruchoma, o bladej twarzy, na której nie malowały się żadne emocje, z jasnymi włosami przyprószonymi śniegiem, osiadłym także na rzęsach i ubraniu, wtapiała się w krajobraz, zdawała się być nieodłączną częścią tego miejsca i ktoś mógłby wziąć ją nawet za rzeźbę, lub widziało - takie samo jak to, które skrywało się za zasłoną białych płatków tańczących w powietrzu.
Na pewno nie wyglądała w tej chwili na żywą istotę.
…do zobaczenia…
Tajemnicza postać powoli rozwiała się, a wiatr znów stał się tylko zwykłym wiatrem - zawodził i szeptał, tak jak robiły to wszystkie wiatry wszystkich światów, lecz jego śpiew nie układał się w zrozumiałe słowa.
Śnieg przestał padać, a biały puch, który zdążył okryć ruiny cieniutką warstwą, zaczął szybko topnieć i już po paru chwilach nikt nie odgadłby, że miała tutaj miejsce jakakolwiek anomalia atmosferyczna.
Gdyby oczywiście przeoczył postać Rilane, nie ruszającą się ze swojego miejsca. W jej włosach wciąż znajdowały się płatki. Z ubrania strzepnęła je palcami, prawie tak samo zimnymi jak sam śnieg. Powinna być przemarznięta, ale nie odczuwała chłodu.
Co takiego obudziłaś tamtym zaklęciem? Tylko dwie niewielkie figurki?
Czyją uwagę przyciągnęłaś?
Chmury odsłoniły niebo. Pierwsze gwiazdy mrugały przyjaźnie, ale mała wiedźma nie zwróciła na nie spojrzenia. Nigdy nie usiłowała wśród nich odnaleźć tej jednej, swojej własnej. Nie zachwycała się ich pięknem.
A jednak lubiła nocne niebo. Zawsze wolała chłodny blask księżyca od oślepiającego światła słońca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Miya
Jawny Koszmar


Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze światów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:53, 17 Gru 2008    Temat postu:

Jakby w jednej chwili świat zmniejszył się do tego jednego skrawka drogi, na której gromada elfów otoczyła Geddwyna. Do jednego skrawka nieba nad ich głowami, pociemniałego jakby specjalnie dla dramatyzmu. Inaczej reszta świata zauważyłaby cokolwiek i zareagowała... Z drugiej strony, być może tutaj takie rzeczy były na porządku dziennym i nikt się nie przejmował wyskokami elfów-fanatyków.
Dziwne... Istoty ich pokroju powinny być pełne wdzięku, tymczasem w ich obliczach było coś twardego i nienaturalnego, co kompletnie odbierało ochotę do bliższej z nimi znajomości. A może to tylko ich ton i słowa? Dawno temu Geddwyn słyszał od Kropli Rosy coś o niejakich "Synach Światłości". To raczej nie byli ci konkretni, ale podobni im osobnicy zdarzali się w niejednym świecie i zbyt często jak na jego gust mieli upodobanie do korzystania z ognia. Nie, żeby miał coś przeciwko ogniowi ogólnie, wszak była nim jego młodsza siostra. Ale w niewłaściwych rękach... Brrr.
- Dlaczego uważacie, że obrażam Światłość? - zdecydował się zapytać, zdradzając szczere zaciekawienie.
Spojrzeli po sobie z pewnym zdziwieniem, a otaczająca ich poświata odrobinę przybladła. Zdumieni, że heretyk śmiał się przeciwstawiać? Czy że... Właśnie, że w ogóle się przejął? Na tę myśl Geddwyn miał ochotę parsknąć śmiechem, ale jakoś się powstrzymał - nie należało ich doprowadzać do ostateczności tak od razu.
- Obrażasz nasz Majestat swą obecnością - powtórzył przywódca, a pozostali zaszemrali zgodnie - Poddaj się, a nie odmówimy ci procesu. Staw opór, a... - urwał, mrużąc oczy jak zadowolony kot. Trudno było powiedzieć, która z tych dwóch możliwości bardziej przypadła mu do gustu.
Karykatura dzieła stworzenia, tak go nazwali. A któż to dał im wiedzę o zamysłach Stwórcy? Byli leciutko irytujący, nie da się ukryć...
- Na początku był Mrok - zaczął z namysłem, szukając w głowie odpowiednich słów. Zdecydowanie lepiej radził sobie z wizjami. - Były istoty, które od zawsze żyły tylko w Mroku i uważały, że tak być powinno, ponieważ innego życia nie znały.
Mówił nieobecnym głosem, coraz bardziej do siebie, coraz mniej do nich.
- Aż kilka z tych istot odkryło ogień i od tej pory nie podobał im się już się Mrok, więc wszczęły bunt przeciw takiemu porządkowi rzeczy. "Istnieje zatem coś innego, coś przeciwnego", mówiły, "Udowodnijmy to wszystkim"...
Dlaczego nie reagowali? Dlaczego stali w miejscu bez słowa? Pulsująca wokół nich moc dowodziła, że czas się nie zatrzymał... Może jedynie trochę się rozrzedził.
- "Jesteśmy Światłością", krzyczały te istoty, stawiając świat w płomieniach. "Jesteśmy ręką Stwórcy, a kto się nam sprzeciwi, tego Światłość oślepi!", wołały, wypalając oczy swoim pobratymcom, po czym szły naprzód, z zamiarem obejścia całego świata...
Mówił powoli, ostrożnie dobierając słowa, ale dobrze pamiętał tamten świat. Kiedyś dostał zamówienie na taki obraz - i rzadko kiedy coś rysowało mu się gorzej i bardziej opornie.
- Ale kiedy przyszedł czas, że Stwórca zapalił na niebie słońce...
- Dość!! - przerwał jeden z elfów wściekle i ochryple.
- Dość tego! Dość! - zaczęli mu wtórować pozostali. Dziwna, niepokojąca chwila minęła. Wschodziło słońce.
- Jaka bluźniercza moc podszepnęła ci tę kłamliwą opowieść? - przemówił przywódca, robiąc krok do przodu.
- Chciałem tylko dać wam faktyczny powód - uśmiechnął się promiennie Geddwyn, uosobienie życzliwości wobec wszystkich żywych istot.
- I nie ominie cię stosowna kara - te słowa zawisły w powietrzu jak szara, lepka mgła. A może naprawdę podnosiła się mgła?
No nic, nie takie już przygody przeżywał. Może nawet iśc pod sąd. Przejść kilka kroków w geście dobrej woli, a potem rozpłynąć się niepostrzeżenie. Trawie nic się nie stanie, jeśli przez chwilę będzie bardziej mokra...
...O, a jednak niektóre istoty zwróciły uwagę na ten uroczy spektakl. Przystanęły wkoło i zaczęły klaskać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Miya dnia Śro 17:54, 17 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:15, 18 Gru 2008    Temat postu:

Zanosiło się na burzę. Ciężkie, kłębiaste chmury wzbierały na zmierzchającym niebie, a czarne cienie mew pikowały w stronę poprzybijanych na wybrzeżu pali. Wzburzone na morskiej tafli fale wydawały ponure pomruki, uderzając o doki. W porcie panował ożywiony jak na tę porę dnia ruch. Kupcy nadzorowali załadunek i rozładunek statków handlowych, a zbłąkani żeglarze pospiesznie przycumowywali swe łodzie. W panującym zaduchu zapachy potu, świeżo złowionych ryb i drogocennych przypraw mieszały się w nieznośną, drażniącą nozdrza woń.
Nic zatem dziwnego, że Maverick uciekł w najdalsze zakamarki portu, trzymając przy nosie lnianą chusteczkę nasączoną znalezionymi na bazarze olejkami. Siedział na przewróconym, na pół spalonym - zapewne przez przeszłe burze - pniaku; siedział i dumał.
A wtedy zjawiła się ona.
Była tak samo eteryczna, tak samo dumna i wyniosła jak wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Podczas gdy okoliczne dziewczęta biegały w zwiewnych sukienkach, bezwstydnie odslaniając gołe, opalone nogi, ona krązyła blada jak sama Śmierć i w długiej, połyskującej złotem szacie. Wokół nieznajomej unosiła się aura wyjątkowo silnej czarownicy.
Maverick trwał, skutecznie udając obojętność na wdzięki tajemniczej damy. I konsekwentnie nie patrzył jej w oczy. Wiedział aż nazbyt dobrze, że gdyby rzucił w nie choć jedno spojrzenie, jego dusza byłaby niechybnie zgubiona.
Jeśli żywił nadzieję, że czarownica minie go bez słowa, nie zatrzymując na nim nawet na chwilę wzroku, gorzko się rozczarował. Przystanęła bowiem naprzeciwko niego. A zaraz potem, sam nie wiedział skąd właściwie, zjawiły się czarne kruki o połyskliwych piórach i usiały nimi nagą, ubitą glebę. Bezimienna dama rozsiadła się na pierzu niczym na najwygodniejszych, puchowych poduszkach.
- Mój miły - zaczęła, a jej głos podzwaniał srebrzyście. Maverick milczał, choć nie podobał mu się ten poufały ton. - Wreszcie cię odnalazłam! Cóż za zbieg okoliczności!
"Doprawdy?", prychnął w myślach. "Nazwałbym to raczej perfidną celowością".
- Czego ode mnie chcesz, wiedźmo? - wychrypiał, starannie unikając jej wzroku. Na jej twarz wpełzł delikatny uśmieszek. Nie zwiastował niczego dobrego.
- A po cóż te nerwy, mój miły? Jestem młoda i piękna, wszak widzę w twoich oczach, że i tobie nie jest mój urok obojętna. Po cóż więc udajesz, że mnie nienawidzisz, chociaż nawet nie wiesz, z jaką sprawą do ciebie przybyłam?
Milczał uparcie, wpatrując się w targaną wiatrem sosnę.
Dama klasnęła w ręce.
- I wierz mi, mogłabym udawać kobietę z twoich snów, mogłabym grać tysiące postaci... Ale po cóż, skoro przejrzysz każdą grę i zedrzesz ze mnie każdą maskę? Ach, zapomniałabym! - zaśmiała się perliście - Nie możesz używać tej twojej magii, bo natychmiast cię znajdą. I tak byś zresztą nie mógł, masz jej coraz mniej... A wiedz, że tu nie ma kryształów. Co zrobisz, mój miły?
"Co zrobisz? Co zrobisz? Zrobisz? Zrobisz? Bisz?" powtarzało echo w jego głowie. Resztkami sił walczył z przemożną chęcią naplucia jej w twarz.
Wstała. Brzeg szaty pofrunął w powietrze. Wiatr wciąż się wzmagał, a chmury ciemniały z każdą chwilą.
- Nic nie zrobisz - prychnęła, wybuchając rubasznym rechotem. - Stary, głupi Maverick! Myślałeś, że umkniesz przed przeznaczeniem? I że ja, JA, ROZUMIESZ, nie pojmę, że to przede mną uciekasz?! Myślałeś, że wystarczy zmylić pogoń, wskoczyć w międzywymiarowe wrota i już - pstryknęła palcami - cię nie znajdę? Że jeśli oni, ci glupcy w togach, mędrkowie za psi grosz, nie umieją cię znaleźć, to i ja nie będę potrafiła?!
Im więcej słów z siebie wyrzucała, im dalej brnęła w potok wyrzutów, tym bardziej oboje zbliżali się do prawdy. Prawdy, której chciało tylko jedno z nich.
- Pomyliłeś się, Maverick! Obliczyłeś wszystko co do sekundy i co do uncji magicznego pyłu, ale zapomniałeś o jednym. Miłość jest najwyższą siłą. Kochałam cię, draniu! Kochałam!
Wreszcie odważył się spojrzeć w jej złote oczy. Ale one nagle przestały być złote. Butelkowa zieleń płonęła teraz jadowitym blaskiem, a w każdej z tęczówek tkwiło wypisane, niemal wypalone jedno tylko słowo.
Sharadiel.
Zabrakło mu słów, gdy pojął, kim była niezwykła kobieta.
- I tak jak ty zgniotłeś mój list i rozerwałeś moje serce, tak ja zgniotę i rozerwę ciebie - zapowiedziała, lśniąc w blasku zachodzącego słońca. Złota poświata też płonęła.
A potem wszystko się skończyło, zanim zdołał choćby pomyśleć o ucieczce. Ba, zanim nawet zdołał pomyśleć, że oto stoi w obliczu śmiertelnego zagrożenia.
Myślał, że umiał się nią bawić. Ale to ona bawiła się nim. Sharadiel. Nie ta gładka, dobroduszna, naiwna Sharadiel, którą znał.
Chciał ją okłamać. Ubiegła go.
Ubiegła!
I nim zdołało mu przemknąć przez myśl ostatnie życzenie, nim słońce skryło się za linią horyzontu, ptaki umilkły, a świat z głuchym trzaskiem rozpadł się na pół.
Później nie było doków, żeglarzy i nadciągającej burzy.
Nie było Faërie.
Nie było już niczego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Aylya
Uczciwa Łachudra


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza granicy absurdu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:33, 18 Gru 2008    Temat postu:

Pióro skrzypiało, a na papierze z wolna pojawiały się nierówne, rozmazane litery.
Vinfreda, była Zjadaczka i potencjalna zbawicielka swego świata, po raz pierwszy od wielu miesięcy usiłowała sklecić w miarę sensowne zdanie za pomocą atramentu. Efekt nie był tak żałosny jak można by się spodziewać, mimo że odczytanie jej gryzmołów wymagało niemałych umiejętności.
Umiejętności, których najwyraźniej nie brakowało Brulionowi.

Raz, dwa, raz, dwa. Próba pióra. Czy naprawdę jesteś magicznym brulionem, czy ta paskudna wiedźma coś kręci?

Jeden nieostrożny ruch ręką, i już po chwili u dołu strony pysznił się ogromny kleks. Vin skrzywiła się z irytacją i odłożyła pióro na bok – ostrożnie, w pełni świadoma niebezpieczeństwa. Oparła się wygodniej o poduszkę i utkwiła spojrzenie w zeszycie.
Czekała.
I czekała.
A potem zaczęła czekać.
Nic się nie wydarzyło.
– Bzdury! – zawołała, na co Ionas skulił się odruchowo, wchodząc pod łóżko. – Coś tak przeczuwałam, że ta upiorna dziewucha jest genetycznie nieprzystosowana do mówienia prawdy. No i masz, oszukała mnie. Zrobiłam z siebie idiotkę, króliku. Jak ja nie znoszę tego uczucia.
Ionas mruknął coś cicho.
– Co mówisz?
– Powiedziałem: skoro cię oszukała, to dlaczego słyszę skrzypienie pióra?
Vin pochyliła się nad kartką w samą porę, żeby zobaczyć jak niewidzialna ręka kończy staranny, kaligraficzny napis skomplikowanym zawijasem. Zmarszczyła brwi i przeczytała z wysiłkiem:

Jeżeli tak chcesz nazywać moje – nie chwaląc się – rozliczne talenty, którymi zawsze chętnie Ci posłużę, to owszem, jestem magiczny. Ta, którą nazywasz „paskudną wiedźmą”, to w istocie potężna czarodziejka, która od razu wyczuła moją obecność.
Choć faktycznie, nie jest zbyt sympatyczną osobą.
Chętnie bym Cię poznał bliżej, pani. Jakie są nasze plany i jak mogę Ci pomóc?
Od tego jestem.
Twój brulion.


Vin odetchnęła. Tak, to było zdecydowanie dziwaczne. Z jakichś niejasnych przyczyn, o wiele łatwiej zaakceptować kotowatych w ludzkich ubraniach, od zeszytu obdarzonego własną świadomością.
Dziewczynka przygryzła paznokieć.
– I co ja mam mu odpisać? – spytała nerwowo.
Ionas wyjrzał spod łóżka, nadając swojemu pyszczkowi odpowiednio współczujący wyraz.
– Możesz odpisać co tylko zechcesz…
– Nie rozumiesz! – żachnęła się Vin. – Ja nie umiem rozmawiać z kimś, kogo nie widzę. I nie słyszę. Nie wiem kim jest, jak wygląda, ile ma lat…
– Może kiedyś wymyślą zeszyty z fonią i wizją? – zastanowił się królik. Dziewczynka jednak nie zwróciła na niego uwagi.
– …u diabła, ja nawet nie wiem, jak się nazywa! Mam tylko nadzieję, że nie Tom.
Biały królik przyglądał się jej ze zdziwieniem.
– Em… czemu nie może być Tomem?
– Sama nie wiem. Tak mi się powiedziało. A teraz cicho, chyba jednak odpiszę.
Sięgnęła po pióro i – lekko drżącymi z przejęcia dłońmi – odpisała. Jej litery wyglądały wyjątkowo niezdarnie w zestawieniu z pismem Brulionu.

Nazywam się Vin. I więcej na razie nie powiem, moi nauczyciele zawsze powtarzali, żebyśmy nie mówili zbyt wiele nieznajomym. Myślę, że zasada tyczy się też pisania.
Co do naszych planów, to za kilka dni mamy wyruszyć z portu na statku katta marno. Mówiąc „my”, mam na myśli bandę dziwaków z różnych światów. Chyba Ci to nie przeszkadza?
Jestem ciekawa, co dokładnie rozumiesz przez służenie mi pomocą. Bez obrazy, ale co może zrobić brulion? Choćby i magiczny?


Odetchnęła, odkładając pióro. Była to zdecydowanie jedna z dłuższych pisemnych wypowiedzi w jej życiu.
Cisza nie trwała długo – po chwili przerwało ją miarowe skrzypienie niewidzialnego pióra.

Droga Vin!
Twoi nauczyciele mieli rację. Nie należy ufać nieznajomym.
Potrafię wiele rzeczy. Nie jestem wprawdzie wszechmocny, ale zawsze chętnie Ci pomogę – w razie potrzeby. Czy jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić teraz, nim jeszcze znajdziemy się na morzu?


Zastanawiała się przez chwilę, błądząc wzrokiem po kolorowej narzucie na łóżku.
Gdybyś złowił złotą rybkę, gdyby zapytała cię o twoje trzy życzenia…

Brulionie, jest wiele rzeczy, których bardzo bym sobie życzyła. Przypuszczam, że z większością z nich miałby problem nawet sam Wiadro, bóg.
W tej chwili jednak nade wszystko chciałabym wyruszyć.
Czy czas mógłby przyspieszyć do dnia, w którym statek katta marno ma opuścić port Karivijelle?


Ściskając w dłoni pióro, czekała na odpowiedź. Zdawało jej się, że słyszy szelest kartek i czuje intensywny, wszechobecny zapach starego papieru.
Na zewnątrz wiał wiatr.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Yen
Gołębie Pióro


Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:02, 18 Gru 2008    Temat postu:

Wielka rzecz. Po prostu chciała przez jakiś czas pobyć sama. A słowa Eleazara – „drzwi będą otwarte dla każdego z nich” – nie wydawał jej się na tyle istotne, by wspomnieć swojemu młodemu towarzyszowi, że nie zalicza się do tej wąskiej grupy. Ale nikt też nie powiedział, że skoro weszła z nim do pokoju, koniecznie muszą razem wyjść.
Najwyżej trochę poszarpie się z klamką. A jeśli będzie bardzo zdesperowany, zawsze pozostaje okno.
Nie wiedząc, co powinna myśleć o swojej rozmowie z morzem, ruszyła ścieżką prowadzącą jak najdalej od niego, w ciepłe, zielone zaułki Karivijelle. Stragany warzywne, stoiska z owocami, miniaturowe szklarnie i zaczepiające przechodniów domorosłe zielarki – Szeireil wzięła głęboki oddech i zanurkowała w gęstwinie tak odmiennej od większości jasnego, niemal ulotnego miasta. Powietrze nakrapiane tysiącem woni i głosów pozwalało jej odetchnąć od słonego krzyku morza.
Dawno nie bawiła się tak dobrze.
Jej czarne oczy ciemniały jeszcze bardziej, gdy w zasięgu wzroku pojawiały się srebrne kwiatuszki zatopione w wodzie, cytrusy wielkości źrenicy, tysiącbarwne winogrona oplatające szyję niczym korale, orzechy, które przy rozgniataniu świergotały niczym ptaki, olbrzymie figi w kształcie niemowląt. Podchodząc do kolejnego straganu i przesypując między palcami niezwykle drogi, jaskrawy pyłek z róż przedwieczornych, poczuła w swojej resztce serca ukłucie żalu – przypomniały jej się góry skarbów przysypanych piaskiem w jej pustynnym gnieździe.
Ciekawe, czy jeszcze tam są.
- Zaszczepiłaś się na życzenia?
Odwróciła się dopiero, gdy poczuła na ramieniu uścisk czyjejś dłoni. Niechętnie podniosła wzrok znad skrzących się proszków i spojrzała przez ramię.
Kobieta była jeżem – to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło jej do głowy, pomimo, że małe stworzonko znała jedynie z niewiele wartej zagadki o jabłku i dwóch robakach. Tym właśnie była jednak stojąca za nią pomarszczona, drobna staruszka o włosach krótkich i szorstkich jak zwierzęce futro. Między placami, zatknięte za pasek i za uszy, ukryte w fałdach ubrania i wystające z torby sterczały igły.
Milczała dłuższą chwilę, więc kobieta podjęła z bezzębnym uśmiechem:
- Pytam, czy zaszczepiłaś się na życzenia, pani. To bardzo ważne. Bardzo ważne dla tak młodej damy.
Może dlatego, że tak bardzo przypominała zwierzę, była w stanie odróżnić ją od cudzego cienia. Może pozwalał jej na to wiek, może wyblakłe od morskiego słońca i ziołowych oparów źrenice.
- Nie jestem młoda – powiedziała jedynie Szeirel, przyglądając się połyskującej złotawo igle wystającej z jednej z licznych kieszeni torby. Podobała jej się.
Staruszka pokręciła głową.
- Nie szkodzi, nie szkodzi. Ta zaraza sięga coraz dalej. Kiedyś to młodzi szaleli, pragnęli, błagali, złorzeczyli, życzyli sobie i marzyli. A teraz co? Wszyscy! Nawet starzy jak ja zrzędzą i wymyślają, ile to im cudów w życiu zabrakło – splunęła teatralnie.
- Życzenia są wszędzie – odparła, odwracając się w stronę kobiety.
- No właśnie! Właśnie! Ale kiedyś siedziały grzecznie i tylko balowały czasami nocami, pod powiekami, a teraz co? Wyłażą im z tych zasmarkanych nosów, oczu, ust, wyłażą i panoszą się po świecie. Niech pani tylko pomyśli – te wszystkie dżiny w butelkach, złote ryby przy starach rafach koralowych, małe wróżki latające gdzie je wiatr zaniesie! I jak tu czuć się bezpiecznie we własnym świecie, skoro ktoś w każdej chwili może wypowiedzieć nasze imię, żując liść zgniłego kwiatka z drzewa Fa? – uśmiechnęła się szeroko, otwierając ramiona – Ale oto pojawiam się ja, moja pani! Teraz nie musisz obawiać się życzeń! Nie musisz zasypiać z lękiem, myśląc, że dla jakiegoś tłustego barona z górzystych krain na drugim końcu świata jesteś tą „najpiękniejszą”, i że poprosi o twą rękę Białą Panią, gotową spełnić jedno jego pragnienie w podzięce za ofiarowaną gościnę! – W jej krzywej dłoni błysnęła igła, zakończona z tępej strony szarym, zwierzęcy pęcherzem pełnym płynu. - Dzięki kilku tym kroplom odzyskasz wolność.
Jakiś rozwrzeszczany chłopiec przebiegł między nimi, wytrącając z dłoni sprzedawczyni strzykawkę. Szeireil złapała ją w locie, obejrzała, obróciła w palcach, dotknęła wargami. Nie wykazywała zainteresowania. Staruszka stęknęła cicho.
- Wyglądasz mi na taką, której drobna ochrona mogłaby się przydać, pani.
- Nie – wyciągnęła igłę w stronę kobiety, jednak ta przyglądała się jej z uporem – Ja nie istnieję. Nie ma mnie. Nie mam po co bać się ludzi, którzy nie są w stanie nawet mnie zauważyć.
Sprzedawczyni pokręciła głową.
- Czasami ludzie pragną rzeczy nieistniejących, niemożliwych. Ukrytych. Właśnie te wydają im się najwspanialsze.
Cisza prześlizgnęła się po ostrzu igły.
- Nie mam czym zapłacić – powiedziała po chwili. To strapiło nieco sprzedawczynię, jednak wzrok Szeireil znów zatrzymał się na lśniącej igle. Kiedyś uśmiechnęłaby się – teraz jedynie spojrzała na staruszkę i rzekła głosem, na dnie którego kryła się nutka rozbawienia.
- Ale mogę spełnić twoje życzenie.
Kobieta parsknęła cichym, starczym śmiechem.
- Ja nie mam życzeń, pani.
Szeireil zajrzała w głąb wyblakłych źrenic, przeczytała.
- Jeżeli druga córka trzeciego syna czwartej żony urodziła dziecko, które pokochało nie tą matkę, którą powinno, to gdzie może je znaleźć? – wyrecytowała słowa zagadki, czując, jak razem z pytaniem na jej język spływa słodkawy smak odpowiedzi. Sprzedawczyni wytrzeszczyła oczy – Będzie tam, gdzie odeszłaś z cudzym imieniem na ustach i jego imieniem w dłoni. Wiesz, gdzie to jest.
- Ja…
Wcisnęła jej szklana igłę w dłoń staruszki i wyciągnęła z torby złotą, również zakończoną zwierzęcym pęcherzykiem.
- Każdy ma jakieś życzenia – dodała tylko, odwracając się i jak gdyby nigdy nic zatapiając w tłumie.
Kobieta stała jeszcze długą chwilę, czekając, aż do jej oczu napłynął łzy. Te jednak nie przyszły.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:11, 20 Gru 2008    Temat postu:

Ktoś zapukał cicho w drewniane drzwi.
- Vin? - zapytała Moriana, uchylając drzwi. - Czekamy na ciebie. Jesteś gotowa?
Dziewczyna nagle poderwała głowę i spojrzała na Morianę z absolutnym zaskoczeniem. Otworzyła szeroko buzię i zamarła bez słowa.
- Statek czeka. Hm, tak... Zbieraj się, stoimy przed domem - dodała jeszcze Moriana i zamknęła za sobą drzwi.
Na zewnątrz stała już Rilane, Geddwyn, i Gavriel, rozmawiając ze zmiennokształtnym.
- Vin zaraz przyjdzie... Tak myślę. Cata... - zająknęła się. - Catallopus?
Rilane wzruszyła ramionami obojętnie, a Gavriel zamyślił się nagle.
- Nie istnieje.
- Słucham?
- On nie istnieje. Przynajmniej nie w tej rzeczywistości.
- Skąd wiesz? - dość opryskliwie spytała wiedźma.
- Zobaczyłem aurę tego mężczyzny w jej głowie - to mówiąc, Anioł wskazał na Morianę. - Nie istnieje taka w Krainie Czarów. Nie teraz. Wiem to.
- Ciekawe, co się stało... No dobrze. A Cień?
- Pozostaje chyba liczyć, że znajdzie nas w porcie.
Westchnęła, ale nie odezwała się, odruchowo dotykając wyrytej na klamrze sowy.
- Na co czekamy?
Nie zapytała, czy Wilczek - jak ochrzciła w myślach młodego chłopaka- zabiera się z nimi. I ona, i Gavriel nie mieli wątpliwości.
Wstawał kolejny, zamglony dzień.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Airel
Bezskrzydła Diablica


Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Faerie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:35, 26 Gru 2008    Temat postu:

Statek Diervala był imponującym, trzymasztowym galeonem. Na dziobie okrętu wyrzeźbiona była przepiękna postać Nuneil, Pani Wód, pośród kłębiących się morskich kotów. Długie kolczyki sięgały jej ramion, a włosy oplątywały burty statku.
Katta marno z kocią gracją wspinali się po masztach i pokładach, sprawdzając raz jeszcze olinowanie, i zabezpieczenie towarów.
Dierval osobiście nadzorował ostatnie prace. Pozdrowił Morianę z daleka i wysłał jednego z żeglarzy, nie zwracając już większej uwagi na gości. Katta marno, płowy jak lew, leniwie podszedł do grupki wędrowców, a ogon drżał mu lekko nad poziomem gruntu, gdy wraz z nimi wchodził po trapie.
- Witamy na pokładzie. Za jakieś trzy godziny będzie odpływ. Pokażę wam kajuty – mówiąc to, wskazał trap prowadzący na niższe pokłady.
Na samym dole znajdowała się ładownia, pełna zaopatrzenia, zapasów wody i towarów. Dalsze towary zajmowały cały dolny pokład. Na środkowym mieściła się część mieszkalna. Poszczególne miejsca oddzielały od siebie kolorowe, błyszczące zasłonki, ozdobione koralami i cekinami, zaczepione od góry i dołu o haki w pokładzie.
Od rufy znajdowały się miejsca przeznaczone dla gości. Katta marno od niechcenia machnął ręką, wskazując hamaki i kufry umocowane do pokładu, porozdzielane błękitnymi płachtami.
- Kajuty, tak? – parsknęła Rilane, ale żeglarz najwyraźniej w ogóle nie zwrócił na nią uwagi.
Na pokładzie rufowym mieściły się kajuty kapitana i oficerów, oraz niewielka mesa oficerska. Powyżej kajut znajdował się pokład rufówki, gdzie sternik gawędził z kucharzem.
Wraz z kapitanem po statku krążył jego oficer; wysoki, chudy, a od żeglarzy odróżniały go rytualne tatuaże na bicepsach. Obrzucił uważnym spojrzeniem Gavriela, który z uwagą przyglądał się busoli, przyśrubowanej przy kole sterowym.
Na środkowym pokładzie jeden z żeglarzy, z kilkoma czarnymi pasami na sierści porastającej uda, prychnął lekceważąco na widok wędrowców.
- Plątać się będą pod nogami.
Drugi go szturchnął.
- Nie narzekaj. Nuneil nam sprzyja.
W tym momencie z góry oficer począł krzyczeć ochrypłym, niskim głosem, a żeglarze wybiegli w pośpiechu.
W końcu, zbliżał się odpływ.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:09, 27 Gru 2008    Temat postu:

Denerwowało ją nieustające kołysanie. Grunt pod stopami powinien być stały, pewny i nieruchomy. Żadne z tych określeń nie pasowało do pokładu statku.
Denerwowała ją postać wyrzeźbiona na dziobie okrętu. Było w niej coś dziwnego i niepokojącego. Może dlatego, że przedstawiało boginię wód. Rilane nie miała zaufania do żadnych bogów.
Denerwowali ją towarzysze podróży. Wszystko w nich było irytujące: od ubioru, poprzez charaktery, aż do sposobu mówienia.
Denerwowali ją żeglarze obrośnięci sierścią i ich parskanie odnośnie plątania się pod nogami. Wiedźma odebrała to jako aluzję co do swojego wzrostu i dziecinnego wyglądu. Tak, była przewrażliwiona.
Denerwowały ją „kajuty”. Wszystko wskazywało na to, że większość podróży spędzi na wymyślaniu sposobów uniknięcia niepowołanego towarzystwa. I że zapewne wszelkie próby podjęte w tym kierunku będą skazane na niepowodzenie.
Krótko mówiąc: Rilane denerwowało absolutnie wszystko.
A już najbardziej jej własna głupota. W tej chwili nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego uznała towarzyszenie Morianie i szalonej kompanii za dobry pomysł.
Wiedźma stała przy burcie, wpatrując się w brzeg i rozważając, czy nie powinna przypadkiem zmienić zdania i wysiąść, póki jeszcze ma okazje. Z drugiej strony jednak - dokąd właściwie by wtedy poszła?
Jedna postać na plaży przyciągnęła jej spojrzenie - kobieta w strojnej sukni, kompletnie nie pasująca do całego krajobrazu, tak bardzo różniąca się od wszystkich innych istot przebywających w okolicy. Kobieta otoczona rozmigotanymi iskierkami magii - i mająca coś dziwnie różowego na szyi.
Rilane nie mogła dostrzec z tej odległości co to było. Ale krzywy uśmieszek, który pojawił się na ustach czarownicy, świadczył o tym, że się domyśla. Ta piękność z pewnością mogłaby ich oświecić co do okoliczności zniknięcia aury Catallopusa i wyjaśnić, co takiego właściwie się z nim stało.
Cóż, Rilane nie miała zamiaru o to pytać. Tamten mężczyzna, którego prawdziwego imienia nawet nie znała, nic dla niej nie znaczył. A już na pewno nie zadzierałaby z jego powodu z potężną czarodziejką.
Wiedźma kiwnęła lekko głową, w geście pozdrowienia. Czarodziejka stała dość daleko, ale zdaje się, że odpowiedziała tym samym. I rozpłynęła się w powietrzu.
Typowe.
Znudzona dziewczyna przez chwilę obserwowała żeglarzy zwinnie poruszających się po pokładzie. Gdzieś mignął jej kapitan, potem w polu widzenia pojawił się wysoki osobnik z dziwacznymi tatuażami, zapewne będący oficerem.
Z cichym westchnieniem Rilane oparła się o burtę, znów spoglądając w stronę brzegu. Rzeźbione włosy Pani Wód oplatające statek niemal dotykały bladych rąk wiedźmy.
Pewnie dogadałabyś się z tym Niebieskim. Dobrana byłaby z was para. No o ile oczywiście też masz spaczony gust jeśli idzie o ubrania. Te kolczyki co nieco o tym mówią… - pomyślała i skrzywiła się lekko.
Te kolczyki też ją denerwowały.
Gdyby była religijną osobą, zapewne zaczęłaby się modlić, żeby nikt do niej nie zagadał. Miałoby to z pewnością katastrofalne skutki dla statku, który na ten przykład mógłby wylecieć w powietrze. Nie miałaby nawet nic przeciwko, gdyby nie to, że sama znajdowała się na pokładzie rzeczonego statku.
Ale Rilane nie przepadała za bogami. Zresztą gdyby się pomodliła, zapewne postanowiliby zrobić jej na złość.
- A niech to szlag - wymamrotała cicho.
Nie sprecyzowała, co takie miał szlag trafić. Może dlatego, że byłoby tego za dużo.
W każdym razie niewykluczone, że miała na myśli szron, który znikąd osiadł na drewnie tuż przy jej dłoni.
Starła go rękawem. Przeklęty śnieg. Czy to już obsesja, czy też miała pełne prawo czuć się prześladowana?
- Cholerne Faërie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Forumowe RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin