Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Yen
Gołębie Pióro
Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza drzwi Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:44, 23 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Nie miała wątpliwości – czekało na nią morze.
Nie myśląc o zakwaterowaniu ani o ewentualnych wskazówkach, obróciła się na pięcie i szybkim, spokojnym krokiem zawróciła do miasta.
Idąc wśród bluszczy, cały czas miała przed oczami czarne oceany. Nie widziała jeszcze morza, jednak wszechobecna jasność i lekkość dawały do zrozumienia, że nie znajdzie tu nigdzie zatopionych gwiazd. Woda z jej świata była nieskończoną, żywą, śpiąca istotą, strażnikiem, bogiem. Czymś zbyt głębokim, by wdawać się z nim w dyskusję.
Może tutaj będzie inaczej.
Wyszła na jasne ulice portowego miasta. Nie była pewna, czy wie, w którą stronę ma iść – ani czy będzie potrafiła wrócić. Nie zwracała na to jednak najmniejszej uwagi.
Spacerowała wzdłuż cieni. Kiedy stała na otwartej przestrzeni, w słońcu, czuła się jeszcze bardziej przewietrzała, ciemniejsza i pusta niż zazwyczaj. Mrok w pewien sposób ją wypełniał – mogła się w nim rozlać i rozmazać, nie tracąc samej siebie.
Skręciła w wąską, wyludniona uliczkę. Było cicho i spokojnie – wysmukłe liście pnącza spływającego po murach budynku łaskotały jej ramię. Kiedyś, w spadającej gospodzie, ktoś powiedział jej, że morze przyciąga ludzi. Miała nadzieję, że przyciągnie też ją, chociaż właściwie nie była człowiekiem.
I gdy tak szła w bliżej nieokreślonym kierunku, nagle na jej drodze pojawił się kot.
Jak gdyby nigdy nic wyszedł z cieni, przystanął kilka kroków przed nią i zaczął myć futerko. Szeireil rozpoznała w nim morskie zwierzątko, jedno z tych, które bawiły się przy bramie, kiedy wjeżdżali do miasta.
Stanęła, przyglądając mu się uważnie.
Miał krótką, śliską sierść, która połyskiwała niemrawo. Był mały i raczej chudy.
A mimo to…
Lew unosi łeb i ryczy, ryczy, a świat drży.
Podeszła bliżej. Kot jedynie uniósł głowę i zwrócił ku niej spojrzenie zielonych oczu. Nie uciekał. Już wcześniej zauważyła, że nie boi jej się żadne zwierze. Nie miały czego – wszystko, co mogłoby zrobić im krzywdę, zniknęło.
Przykucnęła i położyła dłoń na miękkim grzbiecie.
To trwało tylko chwilę. Przez moment poczuła, że każdy włos, każdy kawałek ciała tej drobnej istoty pasuje do niej idealnie. Że mogłaby wziąć go w objęcia i pochłonąć, utulić od wewnątrz, pomóc mu rozkwitnąć… Lew ryczy, świat drży.
Lecz potem wszystko zniknęło równie szybko, jak powstało, a Szeireil zrozumiała, że okropnie się pomyliła.
Gwałtownie odskoczyła, z całej siły odpychając od siebie kota. Zwierzę prychnęło głośno i szybko pobiegło wzdłuż uliczki.
Szeireil przyłożyła dłoń do serca, które biło jak szalone. W głowie szalała burza. Jeszcze chwila, a popełniłaby straszliwy błąd… Teraz już wiedziała.
To nie było takie proste. Być może w ogóle nie było możliwe.
Usiadła na ziemi i skuliła się w cieniach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:00, 24 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
– Na co ci to? – Ionas przycupnął nieopodal, z rozsądnej odległości przyglądając się zielonemu notesowi w ręce Vin.
Dziewczynka zerknęła na królika z niezadowoleniem, mrużąc oczy.
– Kiedy już ze mną rozmawiasz, to siadaj przynajmniej jakoś obok, co? Jesteś daleko i nie widzę jakie robisz miny!
– Co ci do moich min? – zdziwił się Ionas, nie odrywając wzroku od zielonej okładki, ozdobionej złotymi, falistymi szlaczkami. Kartki w zeszycie były starannie ze sobą pozszywane. Vin kompletnie się na tym nie znała, ale miała wrażenie, że papier jest dobrej jakości, podobnie jak wieczne pióro i atrament, które kupiła na jednym z licznych straganów. Oglądała je teraz uważnie, a na jej twarzy malowało się coś w rodzaju respektu i obawy człowieka pierwotnego przed ogniem. W świecie, z którego przybyła, papier był cenny, o wiele cenniejszy i rzadszy od złota – to, jak łatwo nabyła gruby brulion, niejako utwierdziło ją w przekonaniu, że faktycznie znalazła się w Krainie Czarów, z dala od wspomnień o Mesjaszu i sławetnej teorii Króliczka Chaosu.
Vin siedziała na skraju lasu, otaczającego Karivijelle, zerkała tęsknie na morze i zastanawiała, po co, u diabła, kupiła sobie zeszyt.
– Mimika jest ważna. Na przykład po czym mam poznać, że żartujesz, jeśli nie będę widziała twojej twa… miny?
Ionas zastanowił się uczciwie.
– Zaczęłabyś się śmiać, gdybym zażartował.
– Nie można ci odmówić optymizmu – mruknęła Vin, po raz kolejny kartkując swój nowy nabytek.
W Gildii nigdy nie pisała zbyt wiele – przez trzy lata pobierała lekcje kaligrafii, pomęczyła się chwilę z ortografią i na tym właściwie skończyła. Nieczęsto udawało jej się przeczytać jakąś książkę – te, które dawano jej w prezencie, gdy była dzieckiem, traktowały na ogół o szczęśliwych kotkach i ich równie szczęśliwych właścicielach.
Były nudne.
Nauczyciel zaś raczył ją książkami historycznymi. Na drzwiach jej sypialni ktoś powiesił kodeks Gildii, który Vin odczytywała przed zaśnięciem, licząc zakazy zamiast baranów. Trudno powiedzieć, żeby należała do moli książkowych.
– Czym zapłaciłaś? – zapytał Ionas, podchodząc dostatecznie blisko, by móc obwąchać brulion.
– A wiesz, to było dziwne. Nie chcieli pieniędzy. Sprzedawczyni najpierw pokazała mi różne zeszyty – czyste i we wzorki, z białymi i kolorowymi kartkami, zapachowe, takie które same odpisują, tańczą i stepują…
– Zmyślasz.
– Wcale nie.
– Zaczynasz mówić wierszem. Zmyślasz.
Vin westchnęła ciężko.
– Jak chcesz. W każdym razie oglądałam zeszyty, jakiś chłopak przy stoisku obok kupował szklane kwiaty, ponoć przynoszą szczęście. W międzyczasie musiałam pozbyć się tego przyjemniaczka z naszej ekipy, no, tego na C. I non stop martwiłam się o pewnego królika, samotnego na skraju obcego lasu… nie patrz tak na mnie! No widzisz, widzisz? Mimika się przydaje, to mordercze spojrzenie mocno mną wstrząsnęło!
Po raz kolejny rozminęła się z prawdą – spojrzenie Ionasa, choćby niewiadomo jak wściekłego, nie wywierało na niej żadnego wrażenia. Wprawdzie miał kły, ale nie wpływały na jego wizerunek uroczego futrzaka – wyglądał słodko nawet wtedy, kiedy je szczerzył.
– Powiedz wreszcie czym zapłaciłaś!
– No już, już. A więc. Ehem. Wybrałam zeszyt, a sprzedawczyni mówi, że nie chce żadnych pieniędzy. Mówi, że mogę jej oddać kolor oczu…
– Coś takiego!
– …wspomnienia z dzieciństwa, uczucia wyższe, system wartości, przekonania religijne, pamięć krótkotrwałą i specjalne talenty, o ile jakieś mam.
Ionas przyglądał się jej w milczeniu, najwyraźniej zapomniawszy o zielonym brulionie, fiolce pełnej atramentu, piórze i skórzanym woreczku, w które były zapakowane. Vin wzruszyła ramionami.
Za żadne skarby świata nie przyznałaby się, jak duże wrażenie wywarł na niej nietypowy cennik.
– I… czym ostatecznie zapłaciłaś?
Wzruszyła ramionami.
– Hm, właśnie nie wiem. No nie patrz tak, uznałam że się zgrywa, więc jej powiedziałam, żeby sama coś wybrała. Pomachała mi ręką przed oczami i pozwoliła odejść. Z zakupami. – Nagle przyszła jej do głowy straszliwa myśl. – Hm… nie zabrała mi koloru oczu, prawda?
Królik przyjrzał się jej uważnie. Oczy jednak wciąż były zielone.
– Chodźmy do domu tego elfa. Nie chcę siedzieć w lesie, kiedy wy pójdziecie do portu!
Vin skinęła głową, podnosząc się z ziemi. Zaczynało się zmierzchać, a na ramionach wystąpiła jej gęsia skórka. Noce robiły się coraz chłodniejsze.
– Prowadź! – zawołała, machając ręką w stronę Karivijelle.
– Ja? Nie znam drogi! Jestem królikiem, nie kompasem!
– Kiedy ja też nie znam…
Wymienili ponure spojrzenia.
– Jak sądzisz? Zapłaciłaś za niepotrzebny zeszyt orientacją w terenie?
– Nigdy nie byłam za dobra w odnajdywaniu drogi… ale… może coś w tym jest. Nieważne, będziemy szli przed siebie. No co? Nie zasnę tu, chcę na morze!
Zagubieni podróżnicy ruszyli w drogę, mniemając słusznie, że spacer w kierunku morza rozwiąże ich problemy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lill
Autokrata Pomniejszy
Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:04, 24 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Ta dziewczyna roztaczała wokół siebie jakąś niepojętą aurę. Fascynujące. Wyglądała na jedną z tych, które jednym kiwnięciem palca niszczą jedną galaktykę ot tak, dla własnego kaprysu. Wyczuwał w niej duży potencjał magiczny, nieużywany. Taki nieoszlifowany brylancik, prawdziwa perła, gdyby brał pod uwagę odbudowę Armii Niepokonanych. Tylko jak zagadać, jak ją podejść?
Nie miał wiele czasu na rozważania. Po południu dziewczyna zostawiła królika na skraju lasu (przynajmniej ten przerośnięty futrzak nie będzie przeszkadzał), sama zaś ruszyła w stronę targu, o którym kiedyś wspominała ich przewodniczka, ta cała Moriana. Bez chwili wahania podążył jej tropem. Dziesięć kroków za Vin (przedstawiła się mu, czy może wyczytał to imię z jej zaklętej twarzy?), udając, że wcale go nie ma, z Altairem zwiniętym w kłębek z maleńkimi pazurkami wystającymi z przepastnej torby. Teraz Maverick jakoś nie miał chęci paradować w różowym kołnierzyku.
Targ nie był szczególnie oddalony od miejsca ich pobytu. Ot, parę leśnych ścieżek, naszpikowanych gadającymi drzewami i upiorami o bladych twarzach. Nic trudnego do przejścia dla kogoś, kogo po Hadesie ganiało ongiś stado rozwścieczonych cerberów, sklonowanych przez jakiegoś roztargnionego profesora w okularach. O wiele gorzej prezentowało się samo targowisko. Pełno ludzi, a wśród nich mogli być przecież strażnicy z innego wymiaru albo też oddziały Międzywymiarowej Policji. Pozostawało wmieszać się w tłum, licząc, że nikt nie dostrzeże jego niezwykłych oczu.
I, rzecz jasna, nie zgubić Vin.
Zaledwie o tym pomyślał, między dziewczynę a niego wsunęła się przysadzista kobieta w mieniącej się wszystkimi barwami spódnicy. Masywnymi rękoma obejmowała cuchnącą beczkę.
- Przejście dla śledzi! Tak, tak, młodzieńcze, przesuń się - zwróciła się do niego, przystając na chwilę. - Wy to w ogóle szacunku nie macie dla ludzi pracy... - dodała, wzdychając. Maverick z rosnącą złością patrzył, jak Vin oddala się coraz bardziej.
- Do licha! - warknął, posyłając do przodu jedno z najbardziej banalnych zaklęć, jakich uczył się już na samym początku edukacji maga. W jednym z dalekich światów, w których miał okazję bywać, mali, żółci ludzie o skośnych oczach nazywali ten czar "masahuku". Faktycznie, chodziło tylko o wzniesienie kłębów dymu i dźwięk, który odstraszał wszystkich w promieniu stu metrów. Kobieta odskoczyła, podobnie uczynili ludzie dokoła, sam Maverick zaś rzucił się w pogoń za Vin.
Dopadł ją przy stoisku z podejrzanie wyglądającymi zeszytami. Nieomal zgniótł przy tym chłopaka, który właśnie kupował szklane kwiaty, znajdujące się na stoliku obok.
- No, jednak się udało - wydyszał niezbyt inteligentnie, opierając ręce o krawędź stoiska tuż obok zdumionej Vin.
Dziewczyna zmrużyła oczy. Nie miała wcześniej okazji przyjrzeć się twarzy Mavericka, ale te łachy rozpoznałaby wszędzie.
- Udało... yhm, jesteś seryjnym zabójcą i gonisz mnie z nożem za pasem?
- Skąd ta myśl? - obruszył się natychmiast. - Przybywam w pokoju, o pani. - Skłonił się nisko. Kilka przechodzących przekupek wybuchło głośnym śmiechem na ten widok.
Vin zacisnęła zęby i pięści - zdecydowanie, ten straszny człowiek wiedział jak ją wprawić w zakłopotanie. Nigdy nie potrafiła poradzić sobie z nagłą i niespodziewaną szarmancją u rozmówców, nawet jeśli była udawana.
- Dobrze. Panie. Z czym przybywasz, jeśli nie w smak ci obcinanie mi głowy?
- Widzisz... - Maverick zniżył głos do konspiracyjnego szeptu - ... mam sprawę. Wyglądasz na dziewczę mądre i rozgarnięte, a ta kraina niekoniecznie dla takich jak ty jest stworzona...
Tu urwał, zawieszając głos, jakby pytał Vin o zdanie, a nie stwierdzał fakt. Na jego twarzy odmalował się wyraz wyczekiwania.
Zmarszczyła brwi, w myślach analizując jego słowa. Rozgarnięta? Ona?
- Niewiele wiem o tej krainie. Właśnie się dowiedziałam, że jestem cały świat od swojego świata, jeśli rozumiesz co mam na myśli. Będę szczera, panie C., nie ufam panu za grosz, ale... właściwie to chcę usłyszeć co masz do powiedzenia. Bo załóżmy, że ten świat nie jest dla mnie. I co dalej?
- Mi też on nieszczególnie pasuje. Przypadkiem - zaakcentował to słowo - opuściłem moją rzeczywistość i znalazłem się właśnie tutaj. Zastanawiam się, jak wrócić do domu i myślałem... No, myślałem, czy nie pomogłabyś mi w powrocie, gdybyś jednocześnie mogła wrócić do swojego świata?
Vin zakrztusiła się śliną.
- Wróciła?! Do siebie?! Oj, panie C., pan apeluje o altruizm, bo ja na pewno nie chcę wracać do miejsca, gdzie mnie goni policja, wojsko, łowcy nagród, Gildia i miłośnicy - tfu! - króliczego mięsa. Ale... jaki jest twój świat, panie C.?
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Mój świat? - Na jego twarz wstąpił błogi uśmiech. - Tam chmury są białe, a niebo ma barwę granatu. Czas płynie inaczej niż tutaj, a ludzie - "i nie tylko", dodał w myślach sam do siebie - nigdy się nie starzeją, dopóki sami tego nie zechcą. A ja... Cóż, nie będę ukrywać, przez jakiś czas byłem królem jednej z wysp. Najpiękniejszej i najbarwniejszej ze wszystkich, Tartyngii. Tam syreny wieczorami kołysały marynarzy do snu, a egzotyczne kwiaty pachniały przez cały rok.
Vin obrzuciła go krytycznym spojrzeniem - trudno było określić jego wiek, a brudne szmaty, jakie miał na sobie, nie przemawiały na korzyść tej opowieści. Niestety, nie znała go na tyle dobrze, żeby stwierdzić, czy mówi prawdę.
- Wychodzi na to, że to magiczne miejsce. Co w takim razie nie pasuje ci w Faerie, panie C.? I... właściwie... jak miałabym ci pomóc?
- Och, moja droga Vin - zaśmiał się rubasznie. - Nie rozmawiajmy o tym w TAKIM - zatoczył ręką krąg - miejscu! Dokończmy tę rozmowę w bardziej po temu odpowiednich warunkach.
Tak naprawdę chciał tylko zyskać na czasie, ale nie miał zamiaru powiedzieć jej tego w twarz.
Dziewczynka przez długą chwilę przypatrywała mu się w milczeniu. Zerknęła na stadka przekupek, które - zapewne! - przysłuchiwały się ich rozmowie.
- No dobrze. Pewnie bywają dyskretniejsze miejsca. Lepiej żebyś się na któreś zdecydował, bo tak się składa, że interesuje mnie, czego tak właściwie ode mnie chcesz. Nie jestem czarownicą, ani nic takiego. Nie wiem czemu... eeee... król... nie może wrócić sam do swojego świata. Nic już nie wiem, w gruncie rzeczy, oprócz tego, że chcę kupić zeszyt. A, i tego, że to różowe coś jest całkiem ładne. Gdziekolwiek się teraz znajduje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:42, 25 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Moriana patrzyła, jak jej nowi znajomi rozbiegają się nerwowo. Przez chwilę stała niezdecydowanie w drzwiach, a potem westchnęła, nagle czując się dziwnie - przerażająco nawet - samotnie.
Cicho wślizgnęła się do domu i odnalazła ostatni z pokoi, niewielkie pomieszczenie tonące w ciemnoniebieskich barwach. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na niewiarygodnie wygodnym, sprężystym łóżku.
- Gavrielu... - szepnęła, przymykając oczy.
Nie przybył od razu. Wyjęła więc z torby, ukrytej pod płaszczem, oprawiony w skórę zeszyt. Przekartkowała go i odłożyła zniechęcona, a po chwili podeszła do okna, zza bladoniebieskiej firanki obserwując ogród elfa.
Cisza, spokój... Męskie kroki za drzwiami, zgrzyt klamki. Obejrzała się.
Gavriel stanął w drzwiach z uśmiechem.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała tylko.
- Myślisz, że dobrze robię?
- Zajmując się nimi? - upewnił się Gavriel. Tym razem to on stał, oparty nonszalancko o framugę.
- Mhm.
- Właściwie, czemu nie - odpowiedział. - Co tylko z nimi zrobisz na statku?
Wzruszyła ramionami.
- Chodźmy stąd. Nie chcę siedzieć w pokoju.
Młody, biegnący wąską uliczką wilczy zmiennokształtny wpadł nagle na skuloną w cieniu postać. Omal się nie wywrócił i obejrzał się na ową istotę. Nie poruszyła się nawet, a jego coś zaciekawiło w tej samotnej postaci. Podszedł do niej i przykucnął obok.
- Hej? Mogę ci w czymś pomóc? Zgubiłaś się? No, spójrz na mnie. Mogę ci pomóc. Mój ojciec - zawahał się na moment, - mój ojciec jest dosyć znany. I lubi mnie. No chodź, pomogę ci się znaleźć, zgubienie się nie jest powodem do takiego wysiadywania w cieniu. No, chodź - powtórzył, wyciągając rękę do ledwo widocznej w mroku kobiety.
*
W dokach jak zawsze panował gwar. Trwały przygotowania do rejsów, towary rozładowywano i załadowywano na najrozmaitsze statki, mężczyźni i kobiety najróżniejszych gatunków i ras biegali po terenie portu, a dźwięki różnorodnych języków przeplatały się w jednolity szum. Wśród żeglarzy wielu należało do rasy katta marno. Ciemnoskórzy, jasnowłosi i potężnie zbudowani, byli kolorowo ubrani, obwieszeni błyszczącą biżuterią, a ich długie, lwie ogony drżały z podekscytowania. Ich nogi przypominały bardziej kocie łapy, a palce u rąk były dłuższe i szersze niż innych ras. A chlubą i miłością ich rasy były statki - drewniane, piękne i lśniące.
Moriana wybrała się do portu wraz z Gavrielem. Bez płaszcza czuła się mniej zauważalna, ale podobało jej się takie zwyczajne przechadzanie po mieście, jakby była tutejszym mieszkańcem, jedną z niezliczonych istot załatwiających sprawunki, albo po prostu spacerujących dla przyjemności z przyjacielem.
Zgubili się w dokach szukając właściwego statku, a kolejne wskazówki katta marno nie za wiele pomagały Morianie; w końcu jednak trafili na właściwego żeglarza, a ten zaprowadził ich do kapitana, przysadzistego mężczyzny w szerokich, czerwonych spodniach, chuście zawiązanej na czole i dwóch kordach za pasem.
- A więc jednak przybyłaś, ludzka panno - przywitał ją z uśmiechem.
- Witaj, Diervalu an'Thara. Cieszę się, że zdążyłam.
- Odpłyniemy za jakieś trzy dni - powiedział, potrząsając głową, aż kolczyki zadzwoniły dźwięcznie. - Spodziewałem się, że załadunek tych wszystkich błyskotek potrwa dłużej, ale myliłem się najwyraźniej. Jesteś gotowa do takiej podróży? Tej, na wyspy, i tej następnej, szalonej?
- Tak sądzę... Ale poznałam kogoś. Znalazłam na gościńcu do Karivijelle przybyszy z innych światów.
- Chcesz ich zabrać - domyślił się kapitan, w nerwowym nawyku gładząc rękojeść korda.
- Nie wiem, co o tym sądzisz, kapitanie...
- Opowiedz o nich.
- Jeden z nich jest mi kimś duchowo bliskim i związanym z wodą - rozpoczęła, przywołując w myślach obraz Geddwyna.
Niesamowicie piękna, wysoka kobieta o złotych oczach zatrzymała Mavericka, gdy szedł wąską uliczką.
- Czego tu szukasz, nieznajomy? - zapytała niskim, dziwnie ochrypłym głosem. - Jakie pragnienie serca zagnało cię do Miasta Morskiej Magii, owianego urokiem Karivijelle? Co pozwoliło ci odnaleźć tę zagubioną ulicę, na której końcu mieszkają czarownice?
Patrzyła na niego w oczekiwaniu, a w swych oczach pozwoliła mu czytać, gdyż była czarownicą.
Morze szumiało, gdy rusałki znad delty Oviiry przybyły, by w tanecznym korowodzie śpiewać pieśni. Potrącały czasem przechodniów, a barwne, lśniące wilgocią skrzydełka trzepotały niespokojnie i radośnie. Zakręciły wokół zabawnej dziewczynki z białym króliczkiem, a kilka roześmiało się cicho, przerywając pieśń. Opryskały ich wodą ze skrzydełek i pobiegły dalej, przez plażę, prosto w morskie fale, a potem dalej wzdłuż brzegu, śpiewając i śmiejąc się.
- Dziś wieczorem będzie burza! - krzyknęła jedna, a jakby na potwierdzenie jej słów wiatr zawiał mocniej.
- Mają rację - powiedział Gavriel. - Chodźmy na rynek.
- Ciekawe co robi Geddwyn.
- Widziałem jego rysunki w altanie. Trzeba będzie je schować przed deszczem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Airel dnia Sob 20:47, 25 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:39, 25 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Morze było wielkie.
Morze było ciemne.
Morze było w jakiś sposób żywe.
I odrobinę przerażało Rilane, która opuściła pokój oknem i wybrała się na małą wycieczkę krajoznawczą. Nic zresztą dziwnego, że na kimś wychowanym w górach, ogrom wód robił tak piorunujące wrażenie.
- Zgubiłaś się, dziewczynko?
- Spadaj – wymamrotała mała czarownica, nie odrywając oczu od Świątyni Morskiej Magii. Magiczne fluidy wręcz wibrowały dookoła imponującego budynku, zanurzonego do połowy w słonej wodzie. Tyle, że były…
Obce. Inne. Magia tego świata nie była magią Rilane.
Ciekawe, jak bardzo różniła się od czarownic tej rzeczywistości?
- Hej, może trochę grzeczniej!
Mężczyzna, który ją zaczepiał, wyraźnie nie miał przyjaznych intencji.
Nie miał też rozumu.
Obu tym rzeczom dobitnie dał wyraz, mocno ściskając ramię wiedźmy. Biedak, nie wiedział, że Rilane także nie posiadała czegoś, co można by nazwać przyjaznymi intencjami, za to na mocy jej nie zbywało.
Czarownica uśmiechnęła się do siebie, obserwując delikwenta, który w przyszłości miał interesować się głównie muchami i kumkaniem. Zaklęcie utrzyma się co najmniej dwa dni.
Kiedy wreszcie przestała z satysfakcją spoglądać na żabę i uniosła głowę, dojrzała w oddali rude, dziwnie znajome włosy. Ach tak, dziewczyna od królika najwidoczniej także postanowiła obejrzeć sobie morze i świątynie z klifów.
Rudowłosa zbliżyła się nieco, a potem nagle padła na piasek i zwróciła się do towarzyszącego jej białego królika:
- No dobra, dobra. Nie mamy jedzenia, wody ani schronienia. Ale tym razem jestem absolutnie pewna, że trafimy we właściwe miejsce. Spójrz na to tak: nie na południu, nie na północy, nie za wschodzie... to musi być zachód, nie?
Rilane zmarszczyła brwi, spoglądając to na dziewczynę, to na morze. W okolicy nie było chyba jedzenia (o ile ktoś nie gustował w żabich udkach), schronienia też nigdzie nie mogła dojrzeć, ale wodzy to raczej nie brakowało - Jesteśmy na zachód od domu Eleazara – odezwała się, chwytając żabę w rękę i rzucając ją gdzieś za siebie. Niech sobie troszkę pobiega. – I jest tu też mnóstwo wody.
Vin drgnęła, odruchowo starając się zasłonić Ionasa. Nie musiała tego robić - gryzoń skulił się za najbliższą, niewielką wydmą, łypiąc na Rilane z przestrachem.
- Jest woda - mruknęła ponuro Vin. Wyglądała na zmęczoną. - Ale nie mam ochoty sprawdzać jej zdatności do picia. Co do kierunków, to od dłuższego czasu staram się dotrzeć do domu, w którym powinnam smacznie spać! Ale nie, nie spałam. Bo po co. Lepiej jest ścierać podeszwy, obcierać nogi i... i... i w ogóle!
- Gratuluję orientacji w terenie – prychnęła wiedźma, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Żeby dojść stąd do domu tego elfa, trzeba po prostu iść prosto w jednym kierunku… to pewnie dla ciebie zbyt skomplikowane?
Spojrzała na królika, który właśnie wyjrzał za wydmy. Natychmiast ukrył się z powrotem.
- I na wszystkich bogów, ja nie jadam królików.
Vin zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia jak powinna zareagować - w ciągu szesnastu lat życia przywykła do tego, że ludzie traktują ją z szacunkiem, a nawet podziwem. Prawda, że przez ostatni rok zajmowali się głównie tropieniem miejsca jej pobytu, ale mimo to - nikt jej nigdy nie ubliżał.
Zdumiewające.
- Ależ ja szłam w jednym kierunku. Tylko że za każdym razem to nie był ten kierunek.
Rilane przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się. Szeroko.
W tej chwili nie było potrzeby udawania uroczej dziewczynki.
- Ofiara losu – szepnęła słodkim głosikiem.
Vin zamrugała oczami, a na jej twarz wpłynął czerwony rumieniec zakłopotania.
I gniewu.
- Jeśli już musisz wiedzieć, panno nie-znam-cię-i-nie-chcę znać, to nie mogę znaleźć drogi z powodu czarów. Zapłaciłam na targu własną umiejętnością odnajdywania właściwej drogi! A u mnie w domu nie było takich cudów, tam się płaciło pieniędzmi. Pie-nię-dzmi... uaaa. - Mimo własnego oburzenia, rudowłosa dziewczynka nie umiała powstrzymać ziewnięcia.
Żeby pohamować śmiech, Rilane musiała spróbować wsadzić sobie własną pięść do ust.
O dziwo, nie miała nawet ochoty zamieniać dziewczyny w żabę.
- Nierozsądne dziecko – stwierdziła z niedowierzaniem. – Zgodziłaś się oddać kawałek siebie w transakcji handlowej? Powiedz, wcześniej już na takiej samej drodze straciłaś rozum, co? Nie wiesz, że w czymś takim może tkwić jakiś paskudny haczyk?
Vin zmierzyła Rilane wzrokiem. I kto tu jest dzieckiem?!
- Nie jestem nierozsądna. Wręcz przeciwnie, rozsądek podpowiadał mi, że nie można oddać wspomnień albo koloru oczu za... eee... zakupy. Nie moja wina, że ludzie są tutaj tacy nawiedzeni! Jedno grzebie mi w mózgu, drugie namawia do jakiegoś międzywszechświatowego przekrętu i utrzymuje, że jest królem, a ty... a ty, zamiast się wyzłośliwiać, wskaż drogę, co? Albo zasnę, zjedzą mnie kraby, moje doczesne szczątki obrosną glonami i będę cię straszyć po nocach!
- Kiedy masz do czynienia z magią, słowo „niemożliwe” należy wykreślić ze słownika – pouczyła ją wiedźma, mrużąc oczy. – Mogę ci wskazać drogę… ale nie wiem, czy mi się chce. Wiesz, nigdy nie widziałam jak kraby kogoś jedzą. No i… nigdy nie spotkałam ducha. To mogłoby być ciekawe doświadczenie.
Rilane zamyśliła się na chwilę. Po kilku sekundach złośliwy uśmiech pojawił się na jej twarzyczce. Zabawa kosztem Vin była co najmniej interesująca.
- Chcesz, to nawet mogę ci pomóc stać się tym duchem z pominięciem krabów. Zainteresowana?
- Przerażająca groźba, zwłaszcza że wyszła z ust półtorametrowej blondynki. Nie, żebym miała coś do tego koloru, nie wierzę w stereotypy.
Półtorametrowej.
Półtorametrowej!
- Mam metr sześćdziesiąt jeden, niewydarzony rudzielcu! – wrzasnęła Rilane, a jej wybuch wściekłości został uwieńczony trzema innymi wybuchami.
Jedna sosna zapłonęła, druga widowiskowo wyleciała w powietrze, a po wydmie, za którą chował się królik, została tylko dziura w ziemi. Zwierzak miał szczęście, że nic mu się nie stało.
Wiedźma wzięła głęboki wdech, usiłując się uspokoić. Nie umiała najlepiej panować nad emocjami, gdy ktoś zwracał uwagę na jej wzrost i dziecięcy wygląd. Właściwie i tak dobrze, że nie wysadziła całej okolicy.
Vin nerwowo zerknęła na królika, który przywarł do ziemi, dygocąc ze strachu. Upewniwszy się, że nic mu nie jest, wykrzywiła się do Rilane.
I pomyśleć, że jeszcze do niedawna narzekała na brak partnerów do kłótni! Teraz oddałaby wiele, aby ta mała... wiedźma stąd znikła!
- Mamy kompleksy, co? Ale na twoim miejscu nie próbowałabym spopielać stworzeń, które są od ciebie mniejsze. Bo kiedy usuniesz małe zwierzątka futerkowe i owady, gadanie że masz metr pięćdziesiąt jeden nic ci nie da! A teraz. Już. Stąd. Pójdę. Jestem śpiąca. Ionas, chodź!
Odwróciła się na pięcie, mamrocąc coś o niestabilnych psychicznie czarownicach.
Rilane prychnęła cicho.
Miała dziwne wrażenie, że rudowłosa panna nie zginie śmiercią naturalną.
- Hej, dzieciaku! – krzyknęła za nią. – Gratuluję wyboru kierunku. Idziesz dokładnie w przeciwną stronę. Aha i te postacie w oddali to meduzy, ale wcale się nie zmartwię, jak jakaś spojrzy ci w oczy.
Czarownica ułożyła się wygodnie na piasku i znów spojrzała na świątynie.
W sumie było zabawnie. Mała Vin była interesującą partnerką do rozmowy. Czy też kłótni. Może to dobrze, że wybuch nie zmiótł dziewczynki z powierzchni ziemi.
Ale lepiej, żeby nie czepiała się jej wzrostu na statku, bo wtedy może się to skończyć długą kąpielą.
Kiedy Vin upewniła się, że Rilane przestała interesować się jej poczynaniami, po cichu, ostrożnie zawróciła we wskazanym przez wiedźmę kierunku.
Jakoś nigdy nie lubiła meduz.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Sob 22:57, 25 Paź 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:43, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Pamiętniku!
…Nie, zły pomysł.
Diariuszu!
Znacznie lepiej, ale czegoś tu jednak brakuje.
Dzienniku pokładowy!
Akurat. Nawet nie znaleźli się jeszcze na statku. Może to i dobrze – Vin przybyła do portu zaraz po tym, jak udało jej się wreszcie porządnie wyspać w przeznaczonym dla niej pokoju, i bardzo szybko doszła do niepokojącego wniosku. A mianowicie: statki się kołyszą.
Nie lubiła, gdy grunt pod jej nogami stawał się niepewny.
Okupiony częścią mej duszy szatański brulionie!
Do tego nie posunąłby się nawet pan C. Ba! Całkiem możliwe, że poeta, którego Vin poznała w Gildii, nigdy by tak nie napisał.
Dziewczynka przygryzła wargę, zmarszczyła brwi, po czym jednym, zdecydowanym ruchem wyrwała kartkę z zeszytu. Ku jej zadowoleniu, papier odszedł gładko.
Teraz, kiedy Rilane uświadomiła jej, jak wysoką zapłaciła cenę, starała się znaleźć w zielonym brulionie zalety, które mogłyby usprawiedliwić jej lekkomyślność. Niestety bez powodzenia.
Przez godzinę usiłowała od nowa nauczyć się odróżniania lewej strony od prawej – z równie mizernym skutkiem.
„Świetnie” – pomyślała. – „Rozpoczynam nowy etap podróży jako kaleka. I to nie bohaterka wojenna z tragicznie odrąbaną nogą, tylko ostatnia łajza, która podpisałaby cyrograf za szklankę wody w upalny dzień”.
Schowała zabazgraną kartkę do kieszeni – odruch nabyty jeszcze w Gildii, w jej własnym świecie, krainie bezcennego papieru. Podniosła się z ławki, obrzucając morze i kołyszące się na falach statki pożegnalnym spojrzeniem. Na dziś wystarczy.
Odwróciła się i ruszyła w głąb Karivijelle, na rynek. Tym razem nie zamierzała niczego kupować – mimo to, okrzyki, zapachy i barwy straganów wabiły ją i przyciągały do siebie.
– Vin… – Marudny głos królika wyrwał dziewczynkę z nieprzyjemnych rozmyślań o nieustannym chybotaniu i posiłkach na pokładzie.
– Czego? – spytała krótko.
– Nie uważasz, że to co robisz, jest bestialskie?
– Znaczy co, to że idę na rynek? Czy to, że masochistycznie rozmyślam o bujających się statkach? To, że wyrywam kartki z zeszytu? To, że…
– To, że sznurówką przywiązałaś moją nogę do swojego buta. Na dobry początek.
Była Zjadaczka przez chwilę uczciwie rozważała tę kwestię.
– Nie – odpowiedziała w końcu. – Nie uważam.
Ionas obrzucił ją łzawym spojrzeniem.
– Napiszę do Ligi Ochrony Przyrody! – zagroził.
– Każdy sąd by mnie uniewinnił. Być może ratuję życie nieporadnemu futrzakowi, przy okazji w ogóle się nie męcząc. Zmęczyłabym się, gdybym musiała cię nosić.
Logika tego stwierdzenia była mocno wątpliwa – żelazną czyniła ją tylko i wyłącznie głęboka wiara Vin. A propos wiary, wypadałoby znaleźć gdzieś jakąś cegłę… choćby i prowizoryczną. A jeszcze lepiej kilka cegieł, tak aby miała zapas wiadrystycznych ofiar na czas morskiej podróży…
Zanim Vin zdążyła poprosić królika o radę, dotarli do rynku.
Pierwsze z brzegu stoisko było zastawione różnorodnymi cegłami.
– Cegłę? – zapytał niski człowieczek, wyglądając zza podziwianego przez Vinfredę stosu. – Standard? A może cegła-ekstra? Miniaturowe cegły dla kolekcjonerów? Egzotyczne cegły zza morza? Cegły z innego świata? Historyczne? Z monogramem? Dedykacją? A może specjalny, multikolorowy sześciopak? Przypominam, że przy zakupie większym niż dwadzieścia pięć standardowych cegieł, oferujemy pudło pustaków i małego ceramicznego kota gratis!
Umysł Vin miał tę irytującą cechę, że wyłapywał z długich przemów nic nieznaczące szczegóły, o których niełatwo było mu potem zapomnieć. Gdyby ktoś jej powiedział, że umrze za pięć sekund, zamiast przeciwdziałać, zapytałaby czemu nie za trzy.
– Ceramicznego kota? – zdziwiła się.
Człowieczek westchnął.
– Tak, ceramicznego kota. Robi je moja siostrzenica. Prosiła żebym rozprowadzał. W ramach reklamy, na zachętę…
– Ale dlaczego właśnie kota?
– Czort wie, co się roi w głowie tym kobietom.
Vin nie udało się w porę skonstruować żadnej zadowalającej riposty. Multirasowy tłum zagęścił się i chcąc nie chcąc musiała oddalić się od upatrzonego straganu.
No cóż, i tak nie zamierzała niczego kupować. Taki był plan.
W tym mieście na pewno znajdą się jakieś pozbawione właścicieli cegły, najlepiej nie mające nic wspólnego z zaprawą murarską.
Królik mocno uczepił się jej buta – i słusznie, tłum ludzi i nieludzi jakoś nie chciał zmaleć, a temperatura rosła. Vin pomyślała że jeszcze chwila, a będzie w stanie wiele poświęcić za szklankę czegoś do picia.
W tym samym momencie obok niej zatrzymał się wysoki, nienagannie ubrany jegomość z rogami. Uśmiechał się, kołysząc lekko kryształowym pucharkiem.
– Wody? – zagadnął.
Ech, pal sześć przyrzeczenia i wnioski wyciągane z popełnionych błędów. Cyrograf to nie jest zły pomysł…
Ionas przezornie odciągnął ją od nieznajomego, posługując się niezawodnym argumentem kłów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lill
Autokrata Pomniejszy
Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:15, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Odkąd tylko wyszedł z portu, Maverick czuł, że ktoś go śledzi. Owiewał go nieznany dotąd, kobiecy zapach, choć niepozbawiony znajomej, niepokojącej nuty. Drażnił mu nozdrza już wtedy, gdy mag stał wsparty o drewnianą barierkę, wpatrując się w siegające aż po horyzont morze. Wiedział doskonale, że ucieczka ze stałego lądu to jego jedyna szansa - na morzu aura magiczna nie była już tak silna, mógł w nieskończoność ukrywać się przed międzywymiarową policją. A nawet jeśli nie w nieskończoność, to przynajmniej dostatecznie długo, by obmyślić plan powrotu na Althusa i zagarnięcia jeśli nie całej władzy, to chociaż tej, do której wszakże już od dawna miał prawo, choćby jako dziedzic. Poza tym, rzecz jasna, w trakcie podrózy mógłby spotkać jakąś istotę chętną do handlu magicznymi kryształami w zamian za... Cóż, nie miał zbyt wiele do zaoferowania, ale zawsze coś by się znalazło.
Morze szumiało kusząco. W oddali Maverick dostrzegł ich przewodniczkę, Morianę, krążącą nerwowo, jakby kogoś szukała. Pewnie zastanawiała się, do którego statku upchnąć gromadkę przybyszy z rozmaitych światów tak, by nie pozabijali się wzajemnie. Słuszna uwaga. Choć po cichu liczył, że szczęśliwy traf umieści go w pobliżu Vin, jakkolwiek tak dziewczyna chciała wiedzieć zdecydowanie zbyt dużo, nadto zaś była wyjątkowo opryskliwa w stosunku do - bądź co bądź - niedawnego władcy paru sporych i wpływowych krain. Nadal uważał, że ich siły w połączeniu mogłoby sprawić, że wróciłby tam, gdzie jego miejsce. A futerko Altaira wreszcie przestałoby wzbudzać wybuchy wesołości u każdej napotkanej istoty.
Szedł szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na otaczające go jesienne drzewa ani nawet na maleńkie krople, niepostrzeżenie osiadające na połatanych ubraniach. Znów poczuł tę dziwną, niezidentyfikowaną woń, jakby piżma i wanilii. Liście wirowały na podmuchach chłodnego wiatru.
Pojawiła się nagle, niczym letnia burza. Tak zwyczajnie, jakby istniała od zawsze, stanęła przed nim, nie pozwalając się wyminąć na wąskiej ścieżce. Wysoka, dostojna, w powłóczystych szatach. Miała twarz niczym królowa z jakiejś egzotycznej baśni. Idealnie prosty, wąski nos, wystające kości policzkowe, zarumienione lica, usta o barwie malin... I te oczy.
Dotąd Maverick myślał, może nieco narcystycznie, że to on ma piękne oczy. Wydawało mu się, że ta liliowo-błękitna otchłań, w której zagubiło się bezpowrotnie już tyle kobiecych serc, jest nieskończenie idealna, dokładnie taka, jaka być powinna. Jednym spojrzeniem mógł zniewolić najbardziej wolnych i zburzyć najtwardsze mury. W jego oczach tkwiła siła po stokroć potężniejsza od tej skrytej w mieczach czy najwyższej nawet magii. Był tego świadom i wykorzystywał przy każdej okazji tę tajną, niewymagającą nakładu sił broń.
Tymczasem jej oczy były takie... Czyste. Niewinne niczym łza, połyskujące jakby sam Stwórca - jakkolwiek byście Go nie nazwali - posypał je złotem ze swego niebiańskiego skarbca. Miały kształt nie małych paciorków, jak to zwykle bywało u napotkanych przez Mavericka kobiet, lecz wielkich, pełnych korali, kunsztownych jak i ona sama. Dopełniały ideału, tworzyły jedność z tą piękną, smukłą sylwetką. Przez chwilę Maverick miał nieodparte wrażenie, iż nie jest godzien spoglądać w tak szczere, pozbawione obłudy czy hipokryzji oczy. I tak jak nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, tak ten jeden raz nie wytrzymał tego do bólu uczciwego spojrzenia i najzwyczajniej w świecie spuścił głowę.
Tysiące dzwoneczków wydawało się podzwaniać nad ich głowami, gdy zbliżyła się ku niemu niemal bezszelestnie, po to tylko - zdawałoby się - by położyć dłoń na jego licho odzianym ramieniu.
- Czego tu szukasz, nieznajomy? - spytała. Jej głos miał nienaturalnie niską barwę, podszytą lekką chrypką, jakby mówiła zbyt długo i o rzeczach zbyt banalnych. - Jakie pragnienie serca zagnało cię do Miasta Morskiej Magii, owianego urokiem Karivijelle? Co pozwoliło ci odnaleźć tę zagubioną ulicę, na której końcu mieszkają czarownice?
Odważnie podniósł głowę. Przez chwilę na linii ich spojrzeń sypały się iskry niczym z magicznych różdżek, a świat wokół zatopił się w czerni i bieli. Czarownica. Najpotężniejsza czarownica, jaką kiedykolwiek spotkał.
I najpiękniejsza.
Nim jednak poczuł się gotów udzielić odpowiedzi, ona rozwiała się niczym idealny, nierealny sen. Tak jak pojawiła się bez uprzedzenia, tak też znikła. Pozostał po niej delikatny, piżmowo-waniliowy zapach i złoty pyłek połyskujący na liściach, opadłych na wąską ścieżkę. Zaczynało padać.
Gdy Maverick otworzył zaciśniętą mimowolnie dłoń, poczuł jeszcze dobitniej powiew tajemnicy. W jego ręce pełno było błyszczącego, złotego piasku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:08, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Była burza.
To znaczy, dopiero miała być. Ale jej sugestia unosiła się już w powietrzu i Geddwyn całym sobą czuł, jak się zbliża. Idąc szybkim krokiem przez rynek nie był już pewien, czy jeszcze idzie w ludzkiej postaci, czy już rozpłynął się w deszcz. Minął ciągniętą przez króliczka Vin i nie został zauważony, więc nad tą sprawą należało się poważnie zastanowić...
Wokół szumiał wiatr, a Geddwynowi szumiało w głowie od natężenia cudzych emocji. Już nawet nie próbował ich rozróżniać - w Karivijelle było tyle istot, a każda reprezentowała sobą coś innego. Dobrze byłoby się nad tym dłużej zastanowić, ale mętlik w głowie nie pozwalał, dekoncentrował, popędzał. Naprzód, naprzód, naprzód...
Dopóki nagle nie nastała pustka.
Rozejrzał się - ot, stał sobie przed straganem, wokół którego wcale nie było pusto; ciągle mijały go różne istoty, ale miał wrażenie, że ten kawałek przestrzeni jest zupełnie wolny od życia. Zwykle postrzegał innych jako kłębki emocji ubrane w mniej lub bardziej ładną powierzchowność, a tu dostrzegał tylko to drugie - jeśli tak właśnie patrzyli na świat zwykli śmiertelnicy z przytłumioną empatią, to srodze im współczuł.
- To one wsysają w siebie uczucia - usłyszał - Ale nikt, kogo dotąd spotkałem, nie zwracał na to uwagi aż tak.
Geddwyn spojrzał na mówiącego te słowa sprzedawcę, młodzieńca o spiczastych uszach i falistych liniach na skórze. Uśmiechał się miło, wskazując na rozłożone przed nim figurki i biżuterię, ale w jego oczach kryło się coś dziwnego, czego duch wody nie umiał nazwać. Może powinien jak najszybciej stąd odejść?...
- A ci, do których te uczucia należały? - zapytał jednak z ciekawością - Nie zwrócili uwagi?
- Raczej nie - roześmiał się elf - Zostali pozbawieni czegoś, o co się nie troszczyli, a czasem wręcz im przeszkadzało. I nie miałem jeszcze klienta, który by tak dygotał.
Dygotał? Geddwyn wziął głęboki wdech i jakoś się opanował.
- Czy ode mnie też już coś zabrałeś?
- Od ciebie nie sposób niczego zabrać - sprzedawca uniósł brwi ze zdziwieniem - Przecież robisz to samo, co ja. Czerpiesz z cudzych emocji...
Urwał, kiedy podfrunęła do niego mała wróżka na mogoczących skrzydełkach i zaczęła mu coś szeptać do ucha. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, okrążyła Geddwyna i odleciała w swoją stronę.
- ...Ale ty nie bierzesz za nic zapłaty. Dlatego przyjmij teraz coś małego, tak dla odmiany - podjął dziwny elf. W jego rozumowaniu bez wątpienia był jakiś błąd, ale po co się nad tym zastanawiać? Oto wyciąga dłoń, na której spoczywa całkowicie darmowa perła, mieniąca się wieloma kolorami - dlaczego by jej nie przyjąć? Kropla Rosy z pewnością zasypałaby sprzedawcę pytaniami, a zaczęłaby od "gdzie tkwi haczyk?", ale jej tu przecież nie było.
- Dlaczego to zawsze musi być perła? - mruknął Geddwyn, kiedy klejnot już spoczął w jego dłoni; oprócz niezwykłej barwy wyglądał zupełnie normalnie i nie emanował niczym szczególnym.
No nie, pomyślał duch wody w nagłym przebłysku dobrego nastroju. Czasem są jeszcze kryształy.
Odwrócił się bez słowa i poszedł drogą, która mogła prowadzić nad morze albo dokądkolwiek, gdzie mógłby spotkać swoich towarzyszy. Czekanie na nich w domu Eleazara byłoby mało zajmujące, skoro wyczerpał już zapas natchnienia.
Pogrążony na powrót we własnych myślach szedł przed siebie, nucąc pod nosem, dopóki nie dotarł przed świątynię i o mało nie wpadł na Rilane.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yen
Gołębie Pióro
Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza drzwi Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 0:25, 08 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Pachniał czymś świeżym i mokrym.
- A jakie są powody siedzenia w cieniu?
Chłopak zamrugał ze zdziwieniem. Szeireil zauważyła, że – w przeciwieństwie do niemal wszystkich dotychczas napotkanych przez nią ludzi – patrzy prosto na nią. Nie błądzi wzrokiem, nie szuka czegoś tuż obok niej, ponad jej ramieniem. Potrafi ją dostrzec, nawet teraz, kiedy nie była niczym ponad cień wtulony w białe cegły.
Miał wielokolorowe oczy – jedno niebieskie, drugie brązowe. Sprawiały wrażenie pary barwnych, rozświergotanych ptaszków. Lecz było tam coś jeszcze; coś stalowoszarego, ciemnego, przyczajonego tuż pod ciemną kroplą źrenicy.
- Hm… – zmieszał się odrobinę, czując na sobie jej wzrok – Smutek, rozpacz, może, nie wiem, samotność… Ale czemu…?
Nim się spostrzegł, złapała dłoń, którą wyciągnął w jej stronę, lecz zamiast wstać, pociągnęła go do siebie. Zaskoczony, upadł przed nią na kolana. Spojrzała mu głęboko w oczy, przejrzała się w nich jak w lustrze.
Był tam.
Dzień dobry, rzekł Wilk.
Nie odpowiedziała. Teraz dla niego była niema.
…tak niedosłyszysz. Szkoda. Mogłem spróbować.
- Gdzie jesteś? – wyszeptała. Młodzieniec rozchylił lekko usta, jakby próbując znaleźć w sobie odpowiedź, jednak zdobył się jedynie na ciche kaszlnięcie. Nie mrugał.
Wilk patrzył przez czarne, okrągłe okno i mówił do miejsca, które kiedyś wypełniało złote futro i pióra.
…rzeczy, których nie wiem, będąc takim, jak teraz. Zostają tutaj, głęboko. Cieszę się, że to widzisz. Nikt nie widzi. Pamiętam więcej, gdy chodzę na czterech łapach. Moja wiedza kryje się w sierści. Skacze tam razem z pchłami. Słyszysz?
Szeireil ujęła twarz chłopca w dłonie i przybliżyła ją do siebie, starając się zajrzeć jeszcze głębiej w źrenicę. Nie protestował. Mogłoby się wydawać, że zasnął z otwartymi oczami.
…widziałem go, naprawdę. My widzimy siebie nawzajem. Białe tygrysy chodzą po śniegu, ale zdradza je uśmiech – kły są czarne.
Jej wargi poruszyły się bezgłośnie tuż przy jego oku. Prosiła o coś. Tak jej się przynajmniej wydawało.
…to go męczy. Ale dobrze, że jest ktoś, kto rozumie rzeczy, które nie istnieją. Kto widzi twoje?
Jest, nie ma.
Chłopak zamrugał gwałtownie, kichnął, przetarł oczy. Szeireil z żalem odsunęła się i opuściła ręce.
- Rany, wybacz, nie mam pojęcia… – zaczął przepraszająco, lecz dostrzegł wyraz jej twarzy – Co się stało?
- Pewien człowiek poszedł kiedyś do lasu i znalazł w nim głupie zwierzę – mówiła cicho, wpatrując się w swoje kolana – Podszedł do niego i powiedział, że ma dwa życzenia. Zwierzę, wysłuchało treści tych życzeń, po czym zabiło człowieka. Lecz dlaczego głupie zwierzę nie umiało spełnić drugiego pragnienia? – zawiesiła głos. Po chwili uniosła wzrok – Przepraszam. Twój Wilk jest mądry. Cieszę się, że mogłam go wysłuchać.
- Ach, jasne. To może… chcesz się czegoś napić? – spytał. Czuł się dziwnie. Siedząca przed nim dziewczyna odrobinę go przerażała. Nie chodziło nawet o jej rzadko spotykany kolor skóry, przeszywające spojrzenie czy niezrozumiałe słowa. Było w niej coś bardzo, bardzo ciemnego.
Mimo wszystko, wraz z niepokojem rosła w nim fascynacja.
Przechyliła lekko głowę.
- Może mam powód, by siedzieć w cieniu. Może nie. Jak myślisz?
- To zagadka? – uśmiechnął się niepewnie.
- Na szczęcie dla ciebie, nie moja. Ale tak. Jak wszystko – oboje jednocześnie podnieśli się z ziemi. Nie wiedzieć czemu, Szeireil poczuła, że powinna teraz odejść. Wiedziała też, że nie odejdzie. Nie chce odejść. Potrzebuje przy sobie kogokolwiek, kto potrafi na nią spojrzeć. Nie zdawała sobie sprawy, jaką sprawia jej to ulgę.
Nie widziała już Wilka – wiedziała jednak, że tam jest.
- Chcę zobaczyć morze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:51, 08 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Padało.
Pożegnali Diervala, a katta marno z aprobatą przyglądali się Aniołowi. Szli powoli przez miasto, chłonąc ciepły deszcz. Grzmiało, a niebo zaciemniało się szybko.
Szli wąskimi uliczkami, pełnymi malutkich, przytulnych sklepów, omijając rynek, aż krople stały się duże i ciężkie, a kosmyki włosów przylepiły się Morianie do uszu.
- Chodźmy do domu - zawołała do Gavriela, przekrzykując wiatr i gwar. - Pobiegnijmy! - dodała, z miejsca przeskakując kałużę i wbiegając w największy deszcz ze śmiechem. Anioł parsknął i pobiegł za nią.
Gdzieś przez mgnienie, gdy wybiegła na skały przy Świątyni, wydawało jej się, że dojrzała Geddwyna. Zwolniła, ale wzruszyła ramionami i ze śmiechem pozwoliła się dogonić swemu Aniołowi. Śmiali się, gdy rozwinął olbrzymie, pierzaste skrzydła, zlewając ich kolejnymi potokami wody, a niebo rozdarła błyskawica.
- Pobiegnijmy dalej!
Nim zdążyła chwycić za klamkę, drzwi otworzył jej Eleazar, w milczeniu przepuszczając ją do wnętrza domu. Podniósł brew, przyglądając się wodzie cieknącej po skórzanych spodniach i przemoczonej, przyklejonej do ciała koszuli. Gavriel przymknął na chwilę oczy i gdy tylko rozproszyła się lekka mgiełka, stał przed nimi suchy.
- Wiesz, trwa burza! - Moriana z radością zakomunikowała elfowi.
- Kto by pomyślał.
- Czy będziecie grali po burzy? Czy elfy będą grać?! Bo chciałabym! I chciałabym też... Oj. Rysunki Geddwyna, Gavriel, zapomniałam...
- Te szkice z ogrodu? Jakaś rusałka wniosła do domu. Teraz siedzi i czeka, aż wróci ich właściciel. Powiedziała, że ktoś, kto rysuje takie rzeczy, z pewnością ma cudowną osobowość i ona musi, po prostu musi ją poznać, bo jak nie, to... No nie wiem. Umrze? Zwiędnie niczym ścięty kwiat? Cokolwiek. Teraz okupuje pokój, dzierżąc szkice w dłoniach. Z takim zapamiętaniem mogłaby być bojowniczką o Istotne Cele Wyższe.
- Czy jej też to powiedziałeś?
- Ba, przecież wpuściłem ją do domu. Powiedziałbym, że uczyniłaś go otwartym dla szerokiego grona zbieraniny, jedna rusałka nie czyni różnicy.
- Czyżbym wyczuwała pretensje?
- Złudzenia.
Prychnęła, wzruszając ramionami.
- Przebiorę się. Acha, - zaczęła mówić przez ramię, idąc korytarzem. - Dierval twierdzi, że skończy załadunek za jakieś trzy dni, więc nie martw się. Zaraz potem znikniemy z twojego życia.
- Obiecanki...
Piękne, anielskie skrzydła szeleściły.
W pomniejszych uliczkach Karivijelle kryło się wiele przepięknych zakątków. Maleńkie, czarowne księgarnie, kawiarnie na rogach ulic, teraz przepełnione oczekującymi na koniec burzy, domy wiedźm i wróżek, najdziwniejsze laboratoria, sklepy muzyczne ze stosami nut i instrumentów, prowadzone przez umuzykalnione morskie elfy, zakłady krawieckie i galerie.
Deszcz płynął brukowanymi ulicami, obmywając miasto, które jakby ożyło, nabierając barw, rozświetlane błyskawicami.
Krople dzwoniły o szyby w pokoju Eleazara, gdzie on, Moriana i Gavriel siedzieli w fotelach, popijąc grzane wino.
- Ciekawe, gdzie się teraz podziały te twoje znaleziska.
- Nie mam pojęcia. Muszę im powiedzieć, jak przyjdą, że czekają nas trzy dni do odpłynięcia. Może ktoś z nich się jeszcze rozmyśli... Ale zdziwiła mnie zgoda Diervala.
- Zabierasz Anioła. W widocznej postaci. Może to wystarcza. Cóż może być lepszego, niż Anioł Stróż na pokładzie?
- Duch wody? - odpowiedział pytaniem na pytanie Gavriel. - Ale wcale nie mam pewności, czy to zasługa Geddwyna. Nie tłumaczy to, czemu Dierval zgodził się zabrać całą czeredkę.
- Na pewno to przemyślał. A może żal mu było pustego miejsca na statku? - uśmiechnął się Eleazar.
- Chciałabym wiedzieć... - Moriana zamyśliła się, patrząc przez okno i dopiero po chwili zauważyła, że obaj mężczyźni patrzą się wyczekująco. - Chciałabym wiedzieć, jacy oni są. Co teraz robią. A najbardziej, co zrobią z tymi trzema darowanymi w Karivijelle dniami.
- Dowiesz się.
Eleazar wzruszył ramionami.
- Nie jestem przekonany, że to będzie ciekawe.
- Może teraz też biegają po deszczu?
Pokręcił głową.
- Nie sądzę... - Widząc pytające spojrzenie dziewczyny, wyjaśnił. - Nie przypuszczam, by byli tacy oszalali z radości jak ty, moja droga. Nie są wodnikami, ani niezrównoważonymi kelpie.
Westchnęła, ponownie patrząc przez okno. Liście uginały się pod ciężarem kolejnych kropel.
- Czuję w sobie jakąś tęsknotę.
- Może zaowocuje opowieścią, jak poprzednio.
- Opowieścią może zaowocować poznanie ich. Zapisałam trochę w zeszycie... Wczoraj. Ale nie wiem co będzie. Wolę nie wiedzieć. Zobaczę, dotknę, przekonam się, czy nie tak? Oni mają swoje historie.
Milczeli, pijąc wino, a krople bębniły o szybę w radosnym, gorącym rytmie.
Trzy dni.
Statek nieznacznie kołysze się na kotwicy.
Potraktujcie to jako obietnicę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:24, 09 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
- Może panienka kupi lustereczko?
Sprzedawca był szary.
Miał szary strój i szare włosy, szarą cerę i szare oczy. A jeśli ktoś patrzył dostatecznie uważnie, mógł zauważyć, że tak naprawdę to nie jest szarość, tylko brak barw.
I w tych wyblakłych oczach krył się jakiś głód.
Magia różnych rzeczywistości miesza się powietrzu i przyprawia o ból głowy. To tak jak z perfumami. Jeden zapach może zachwycić, lecz jeśli jednocześnie rozlejesz zwartość wielu buteleczek, choćby woń każdej była najpiękniejsza…
A gdyby magia tej istoty miała zapach, pachniałaby kurzem i zgnilizną.
Nie wszystkie przesądy są czystą głupotą. Są tacy, którzy potrafią zrobić z nich użytek…
Jasne, rozczochrane włosy, brązowe oczy, piegi na twarzy małej dziewczynki.
…jeśli chcesz ukraść komuś duszę…
Był tylko bezbarwną plamą, nicością i żadne z luster nie odbijało jego postaci.
…wystarczy wiedza, moc i lustro, ale możesz to zrobić tylko jeżeli nie posiadasz własnej.
Szkło pękło i rozsypało się w proch, a gdy ostatnie zwierciadło przestało istnieć, sprzedawca znikł z cichym jękiem. (Wściekłości? Rozpaczy? Ulgi?)
Słuchaj, bo to bardzo, bardzo ważne. Nie wszystkie czary są dobre.
Kraina czarów pełna jest pułapek.
Rilane westchnęła, odgarniając włosy z czoła. Nikt chyba nie zauważył straganu, luster, ani sprzedawcy, który rozpłynął się w nicość, gdy zniszczyła zwierciadła, nadające mu kształt. Zastawiał pułapki i wreszcie sam wpadł we własne sidła, niewłaściwie wybierając sobie ofiarę.
Uważaj, mała wiedźmo. Tutaj nie ty pociągasz za sznurki. Jeden nierozważny krok i sama staniesz się marionetką.
Niebo pokrywały gęste chmury, zwiastujące rychły deszcz. Rozsądek podpowiadał, że powinna wrócić do domu elfa, ale czuła, że jeśli tam pójdzie, to w pokoju udusi się z braku powietrza, oszaleje. Mogła zostać na targu, jednak miała dosyć tłumu.
Skierowała się w stronę morza, postanawiając, że wróci na klify. Przy świątyni było spokojnie.
Idąc czarownica bawiła się szklaną kulką, kupioną na jednym ze straganów. Chciała przekonać się, czy przyjmują tutaj pieniądze z jej świata. Przyjmowali. Choć nie wszędzie, bo niektórzy sprzedawcy nie chcieli w ogóle pieniędzy jako zapłaty. Takich omijała szerokim łukiem – nie należy ufać kupcowi, który nie docenia monet.
Troje dzieci lepi bałwana przed drewnianą chatką, przy której stoi ośnieżone drzewo. Jeśli potrząśniesz kulą, sztuczny śnieg uniesie się i przez krótką chwilę może się wydawać, że to nie jest tylko martwa chwila, scenka zamknięta w jednym mgnieniu oka…
Rilane potarła szkło, szepcząc zaklęcie.
Niebieskoskóry chłopiec po tak długim oczekiwaniu uniósł wreszcie głowę bałwana i nałożył ją na szczyt śnieżnej budowli. Dziewczynka czekająca obok z marchewką w ręku, przyprawiła bałwankowi nos. W oknach domku zamigotało światło, jakby właśnie ktoś rozpalił tam ogień, a gałęzie drzewa poruszyły się lekko, jak gdyby zawiał wiatr.
Wiedźma zamrugała, sama zdziwiona efektem. Czyżby i jej magia zmieniła się w Faërie?
Gdy znów opadła na ziemię, niemal dokładnie w tym samym miejscu, w którym napotkała Vin, wciąż wpatrywała się w zabawkę. Teraz dzieci biegały, obrzucając się śnieżkami.
Czy to na pewno były tylko ruchome figurki?
Czy może niechcący stworzyła iluzję?
Czy też naprawdę je ożywiła, pozostawiając zamknięte na wieczność w szklanym więzieniu?
Pierwsze krople deszczu uderzyły o ziemię. Ktoś zatrzymał się tuż obok niej, najwidoczniej wyhamowując w ostatniej chwili. Jeszcze krok i pewnie by ją zdeptał.
Rilane uniosła rozzłoszczone spojrzenie na Geddwyna.
- Czego? – warknęła, zasłaniając dłońmi szklaną kulę.
Nadchodziła burza.
Na targu deszcz zmył z bruku zagubione odłamki luster.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mad Len dnia Nie 21:10, 09 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miya
Jawny Koszmar
Dołączył: 23 Lip 2007
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze światów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:48, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Nie miał nic przeciwko temu, żeby wrócić do swojej gromadki - rzadko pozostawał w jednym nastroju na dłużej i już mu się sprzykrzyła samotność. I proszę - oto stała przed nim towarzyszka podróży, mała zmokła kurka w coraz większej ulewie. Gdyby jakimś cudem zaświeciło teraz słońce, rozświetliłoby krople deszczu na ubraniu i włosach dziewczyny, czyniąc z niej księżniczkę, która właśnie weszła do swojej baśni. Albo migoczącą boginkę prosto z nieba.
Naprawdę wściekłą boginkę, trzeba przyznać.
- Czego co? - zapytał Geddwyn w pierwszej chwili, jeszcze nie do końca wróciwszy do rzeczywistości.
- Czego chcesz - Ril rzuciła mu złe spojrzenie, kiedy zauważył, że trzyma coś w rękach, i spróbował podejrzeć. Było okrągłe i błyskało bielą, a ona egoistycznie chciała zatrzymać to dla siebie i skryć przed jego oczami.
- No, skoro akurat przyszło nam się spotkać... Pada, grzmi, przychodzi pora na skrycie się w domach albo dreptanie pod wspólnym parasolem. W domyśle: romantycznie... Ale niekoniecznie - stwierdził z uśmiechem, kładąc jej dłonie na ramionach - Nie masz parasola, ja nie mam parasola, ale mogę cię ochronić przed deszczem.
Za dobre chęci - i dalsze próby podejrzenia, ale kto by się czepiał szczegółów? - odpłaciła mu kuksańcem.
- Lubię moknąć - oświadczyła z przekonaniem - Za to ciebie nie lubię.
- W takim razie pewnie zgodzisz się zapozować mi do portretu? - bardziej wyraził przypuszczenie niż pytanie, odsunąwszy się ostrożnie. Jak nie zęby, to łokieć...
Ril zamrugała ze zdziwieniem i mruknęła pod nosem coś o wariatach.
- Zapewne się nie zgodzę - dodała już głośniej.
- Bo widzisz, jeśli mi nie zapozujesz, wtedy narysuję cię tak, jak cię widzę oczami wyobraźni... - ciągnął niezrażony, obserwując ją z coraz większym zaciekawieniem - To dla nas ryzyko, że znielubisz mnie jeszcze bardziej, więc wolałem zapobiegawczo zapytać.
Kiedy tak mówił, ona trwała w zamyśleniu, z miną jaką przybiera każda wiedźma, kiedy coś knuje.
- Gdybym miała rysować ciebie tak jak widzą cię... echem, oczy mojej wyobrażni - przy ostatnich słowach skrzywiła się jak po cytrynie - to pewnie zatytułowałabym ten obrazek: "Pajac".
- To byłoby ciekawe, dotąd zawsze to ja byłem tym od wizji, a odmiana mogłaby być miła... - Geddwyn parsknął śmiechem - Zwłaszcza z pomalowaną twarzą i w pantalonach w kolorowe romby.
- Ty nawet pantalonów do bycia klaunem nie potrzebujesz! - jęknęła Ril jakimś takim słabym głosikiem.
- A ty mogłabyś dawać całusa żabce. Na tym rysunku, no - sprecyzował, niepewny, skąd mu się wzięło takie skojarzenie. Może z wcześniejszej wizji z deszczową księżniczką? Żaba pasowałaby jej w sam raz! - Miałaś być zagrzebana w jesiennych liściach, ale nastąpiła zmiana planów. Najwyraźniej jesteś skomplikowaną osobą.
- Ja to żabę mogę najwyżej rozdeptać - syknęła dziewczyna, przerywając jego słowotok.
Popatrzył na nią uważnie, wreszcie uśmiechnął się z nagłym zrozumieniem.
- Masz kompleksy, co?
- A ty masz coś nie tak z głową - uznała, bawiąc się trzymanym w dłoniach okrągłym przedmiotem.
- A nie wiem. Ale mam wrażenie, że albo nie lubisz całego świata, albo samej siebie, a jedno i drugie skutecznie odbiera radość życia - rzekł duch wody w zamyśleniu, obracając w dłoni perłę. Nie pierwszy raz słyszał taką opinię o sobie i wcale mu nie przeszkadzała. - Jesteś w środku niezwykłej przygody, a tylko fukasz i fukasz.
- Aaa! Zauważyłeś, że nie lubię całego świata? - ucieszyła się jego rozmówczyni. Coś podobnego, jak łatwo jednak było ją uradować.
- No, zauważyłem. Tylko jeszcze nie wiem, czy dlatego, że jesteś wielką indywidualistką, czy po prostu dlatego, że świat dał ci w kość. Ale raczej jeszcze nie doszliśmy do etapu zwierzeń, więc nie pytam - wzruszył ramionami, choć jego mina sugerowała, że chętnie by zapytał.
- I nie dojdziemy - zapewniła Ril i uśmiechnęła się złośliwie, bezskutecznie próbując sobie przypomnieć, kiedy to dostała od świata w kość.
Bez wątpienia ocenienie jej tak od razu było trudne - podobnie zresztą jak całej reszty grupy, inaczej pewnie by się przy nich zanudził - ale co tam, rysowanie mogło jeszcze chwilę poczekać. Geddwyn uśmiechnął się szeroko i złapał towarzyszkę podróży za rękę. Nie w domyśle: romantycznie.
- Masz, dam ci coś - wcisnął jej w dłoń zakupioną perłę. Mógł to być bubel, ale jeśli faktycznie była tam zaklęta emocja, chętnie by się przekonał, jaka...
- Fuj! Będę musiała myć rękę!
- To umyjesz, ale weź - parsknął śmiechem, kiedy wyrwała mu rękę - Dostałem za darmo, więc niczego nam od tego nie ubędzie.
Błyskawica przecięła niebo. Właściwie Geddwyn chętnie pochodziłby sobie po deszczu, ale teraz, kiedy reszta grupy mogła być już z powrotem u Eleazara... No i zostawił rysunki w altanie, więc przy odrobinie pecha mogły się już rozpłynąć.
- Idziesz do domu czy wolisz sobie jeszcze pomoknąć?
- Pomoknąć - odpowiedziała Ril, a jej twarz i postawa tchnęły nieopisaną nadzieją.
Rzeczywiście, łatwo ją ucieszyć. Odwrócił się i odszedł, spełniając tę nadzieję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:43, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
– Myślisz że to jakaś sekta, czy raczej drużyna harcerska? – zapytała Vin, odruchowo ściszając głos. Ona i Ionas od dłuższego czasu siedzieli przed wejściem do nadmorskiej restauracyjki „Pod żaglem”, roztrząsając, czy mogą uznać smażoną rybę za danie wegetariańskie. Ionas był temu stanowczo przeciwny, ale od niedawna roślinożerna i stęskniona za mięsem Vin była gotowa pójść na pewne ustępstwa.
Kiedy akurat nie planowali menu i nie prowadzili absorbujących sprzeczek, zajmowali się biernym znoszeniem nudy. Raczej bez entuzjazmu. Przywykli do ciągłych ucieczek, mozolnego przedzierania się przez las i stałego pakowania w kłopoty – pobyt w Karivijelle, będący z początku miłym wytchnieniem i możliwością spania w prawdziwym łóżku, zaczynał im się nieznośnie dłużyć. Vin marzyła o wejściu na pokład – bo kto to słyszał, żeby jedynymi godnymi uwagi wydarzeniami były kupno niepotrzebnego brulionu i podwędzenie kilku cegieł z zamkowych ruin? Wolne żarty.
Dziewczynka leniwie przyglądała się mijającym ich mieszkańcom Karivijelle. Obserwowanie ich pozwalało zabić czas – z zainteresowaniem odprowadzała wzrokiem rogate, kolorowe, futrzaste, wielonogie, wielogłowe, wielookie, łuskowate lub skrzydlate stworzenia, cieszące się pogodą, spieszące dokądś lub po prostu spacerujące.
Kilka minut temu, nieopodal restauracji „Pod żaglem”, pojawiła się osobliwa grupa dzieci („Bo to są dzieci, prawda?” – zastanawiała się Vin). Bardzo szczupłe i drobnej budowy, ubrane w brązowe koszulki i krótkie spodenki (lub spódniczki) tego samego koloru. Przysiadły na kamiennym murku, otaczającym taras widokowy, z którego można było podziwiać niewielkie wysepki i wybudowane na nich świątynie.
Wszystkie, bez wyjątku – a było ich mniej więcej piętnaścioro, z przewagą chłopców – miały zielone, nieco ukośne oczy z pionowymi źrenicami, trójkątne uszy i różnobarwne futerko na twarzach i rękach.
A więc kotowaci. A przynajmniej tak nazywała ich Vin – nie spotkała po drodze wielu przedstawicieli tej rasy, ale kiedy pierwszy raz zobaczyła wyrośniętego kota na dwóch nogach, ubranego w spodnie i tunikę, przeżyła lekki wstrząs.
Dzieci siedziały nieruchomo, w milczeniu patrząc przed siebie.
– Mówię do ciebie, gryzoniu. Uważasz że to jakaś sekta, czy raczej harcerze? Hej! Wyłaź spod stołu.
– Nie mogę. Nie rozumiesz, że tu są koty? – pisnął królik, kurczowo trzymając się nogi krzesła.
– Nie do końca koty, raczej kotowaci ludzie, a to oznacza, że nie będą cię pacać pazurzastą łapą, tylko…
– Tylko znacznie gorzej?
Żelazna logika urodzonej ofiary. I gadaj tu z takim…
Vin drgnęła, kiedy na schodkach prowadzących do tarasu widokowego pojawiła się kolejna grupka kotowatych dzieciaków – mniej więcej w tym samym wieku co pierwsza, ale ubrana
w szare, a nie brązowe mundurki.
– Oj, oj… szykuje się wojna gangów? Stawiam swój kolor oczu, że brązowi wygrają.
– Czemu?
– Zżyłam się z nimi, a ten szary kotowaty w brązowym mundurku wydaje się silny… Wiesz, dorzucę jeszcze mój nowy brulion.
Nadal nie wymyśliła, do czego może jej się przydać zeszyt z zieloną okładką. Niezbyt dobrze radziła sobie z pisaniem, nie miała żadnych kronikarskich ambicji i nie potrafiła rysować. Ponadto, nadal nie umiała odróżniać kierunków. Nawiasem mówiąc, zaczęła się zastanawiać, czy znajdzie gdzieś w Karivijelle znachora (maga?), który potrafiłby jej pomóc i przyklajstrować właściwy kawałek duszy Vin z powrotem na miejsce.
Tymczasem grupka Szarych usiadła po turecku naprzeciwko Brązowych. Cisza trwała jeszcze tylko przez chwilę, po której to jeden z Brązowych odchrząknął i przemówił wysokim, dziecinnym głosem:
– Nadejszła wiekopomna chwila!
Siedząca obok niego kotowata dziewczynka prychnęła ze zniecierpliwieniem.
– Zawsze ten sam żart!
– Właśnie, Kollie, nie każemy ci być poważnym, wystarczy żebyś był oryginalny – dodał chłopiec w szarym mundurku, uśmiechając się pod nosem.
Vin zamieniła się w słuch.
Chłopiec, którego nazywali Kolliem, wyraźnie się nadąsał.
– Wcale nie muszę prowadzić naszych zebrań, jeśli wam się nie podoba. A w ogóle… po co wam te szare ciuchy? Ustaliliśmy, że będziemy się ubierać na brązowo! Aku, tłumacz się!
Kotowaty, który wcześniej domagał się oryginalności, niechętnie opuścił głowę, którą wystawiał do słońca, mrucząc.
– Mieliśmy się ubierać na brązowo, jasne, ale uznaliśmy, że chcemy podkreślić naszą odrębność – powiedział.
– Jaką znowu odrębność?
Aku wywrócił oczami.
– Myśl, Kollie. My wróżmy z dymu, a wy z ziemi. Czemu kolory nie miałyby tego symbolizować? Któregoś dnia ludzie będą prosili nas o rady, nasze wróżby są w końcu lepsze od jakichś karcianych głupot i rozmiękłych fusów…
– I co wtedy?
– Wtedy ci, którzy boją się dżdżownic pójdą do nas, a niepalący do was.
Kilku kocich zachichotało beztrosko, trącając się łokciami.
Vin słuchała dzieci z rosnącym zainteresowaniem. Wróżbici? Dziecięce zabawy, czy dorastająca na jej oczach gildia?
– Dość, dość! – krzyknął Kollie. Zdaniem byłej Zjadaczki, nie miał u swoich towarzyszy ani krzty autorytetu. Jak to się stało, że przewodził ich spotkaniom? No cóż, może najzabawniejszy był właśnie na tym stanowisku…
– Racja, dość – mruknął Aku. Tym razem śmiechy ostatecznie ucichły. – Mieliśmy mówić o przepowiedniach…
– O naszych przepowiedniach na najbliższe sto lat – dokończył z przemądrzałą miną Kollie. – Przepowiedniach o wielkim znaczeniu! Globalnych takich. Kto zacznie?
Aku wstał z westchnieniem, wyprostował się, przymknął oczy i wyrecytował szybko:
Trzy pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem,
Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach,
Dziewięć dla śmiertelników, ludzi śmierci poległych,
Jeden dla Władcy Ciemności na czarnym tronie
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie,
Jeden, by wszystkimi rządzić, Jeden, by wszystkie odnaleźć,
Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie.*
Kotowaci, Vin i wyglądający spod stołu Ionas przyglądali się chłopcu ze zdumieniem i powątpiewaniem. Milczenie nie trwało długo.
– Bredzisz – mruknęła dziewczynka w brązie.
Aku wzruszył ramionami.
– Właśnie to powiedział mi dym. Śmiejcie się, śmiejcie, liryczne przepowiednie są zawsze najtrudniejsze do zrozumienia. No, kto następny? – Rozejrzał się dookoła, patrząc na swoich towarzyszy wyczekująco. Vin udała ogromne zainteresowanie własnymi paznokciami.
– Nikt? – zdziwił się Aku. Teraz to on dowodził, Kollie zajmował się podziwianiem własnych butów. – Dobra, a może coś mniej globalnego? Jakaś mała, aktualna przepowiednia? Halo?
Jakaś dziewczynka poruszyła się niespokojnie i mruknęła:
– Widzę króla, który podaje się za kogoś, kim nie jest.
– Widzę kogoś podającego się za kogoś, kim nie jest, kto podaje się za kogoś, kim nie jest – dodała jej koleżanka z niepewną miną.
– I brulion, który powinien jak najszybciej zmienić właściciela – stwierdził ktoś.
Kotowaci zerknęli na swojego oficjalnego przywódcę, który wyraźnie się zakłopotał.
– No więc… eeee – zaczął Kollie – widzę… widzę nieświeżą rybę. Zabójczą wręcz – dokończył kulawo.
Vinfreda przyglądała się dzieciom z szeroko otwartymi ustami.
A potem podszedł do niej kelner. Na tacy, którą niósł, leżała wyjątkowo podejrzana ryba, wyglądająca z sałatki.
* Tolkien, oczywiście, a co! Był szklany kwiat z „Gwiezdnego pyłu”, to czemu nie cytować Tolkiena? W końcu w Faerie światy się przeplatają.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aylya dnia Pią 20:44, 21 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Airel
Bezskrzydła Diablica
Dołączył: 05 Lis 2007
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Faerie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:29, 22 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Gdyby Vin właśnie w tej chwili zajrzała do swojego zielonego brulionu, mogłaby z podziwem przyglądać się wykreślanym starannie literom. Bardzo czytelne, przede wszystkim były prześliczne.
Witaj, pani.
Nie wiem, czemu nazywasz mnie szatańskim. Nie znałem w swym życiu – żadnym ze swych żyć, nadmieńmy – żadnego szatana, do którego mógłbym się porównywać. Ale może twoje doświadczenia były inne, a przez to barwniejsze od moich. Z chęcią bym je poznał. Może dzięki temu poznamy się lepiej, a jeśli tak się stanie, będę mógł lepiej ci służyć.
Bo w końcu od tego jestem.
Jeśli napisałaś „dzienniku pokładowy”, rozumiem, że niedługo w planach masz jakąś morską wyprawę? Czy też może długi rejs rzeczny? Jestem bardzo ciekawy naszych planów.
Wybacz, że nie odezwałem się wcześniej, ale zaskoczyłaś mnie, wyrywając kawałek mojej osoby. Czy mogę cię prosić, abyś więcej tego nie robiła? Oczywiście, jeśli zapragniesz, możesz zrobić ze mną cokolwiek, ale byłoby dla mnie lepiej zostać w możliwie jednym kawałku. Wolałbym, byś poprosiła o wykreślenie twoich słów. Zawsze chętnie się dostosuję do Twoich potrzeb, pani.
Twój brulion.
„N” zakręciło zgrabny zawijas i litery znieruchomiały, w oczekiwaniu na przeczytanie.
***
W niewielkim saloniku siedziała rusałka, z uwielbieniem w oczach głaszcząc szkice Geddwyna. Moriany i Eleazara nigdzie nie było widać, ale z jednego z pokoi na górze dobiegała muzyka.
Rusałka była drobniutka, bosa, a tęczowe, wilgotne skrzydełka słały kolorowe błyski.
Stanął za nią, zaglądając jej przez ramię.
- Co tam widzisz? - zapytał zaciekawiony.
Podskoczyła na krześle.
- Ja? Ojej, skąd pan tu... Ja, znalazłam je w ogrodzie - plątała się, mówiąc. Zaczerwieniła się, speszona. Miała zabawny głosik. - Bo wie pan, zupełnie by zmokły! - oburzyła się. - A są takie piękne! Ja... Chciałabym poznać kogoś, kto taaak wspaniale rysuje. Żeby tak zakląć... zakląć... - zająknęła się i umilkła, speszona, wpatrując się uporczywie we własne palce.
Paznokcie u stóp też były tęczowe, w pastelowych odcieniach.
- Zakląć? Nie, nie przerywaj, ja słucham – zachęcił ją ciepło. - Komentarze karmią wenę – dodał radośnie.
- Zakląć los, który widzę, obrazy, i ten czar, wie pan… Karmią wenę? Komentarze? Pan… Nie, pan nie mógłby… Mógłby pan?
Oderwała wzrok od stóp, wpatrując się w niego z przerażeniem.
- Tak się tylko krygujesz czy mnie podpuszczasz? – Puścił do niej oko, uśmiechając się ciągle – Może i mógłbym, czemu by nie?
- K-k-k… K-kryguję?
Zaczął się martwić o jej oczy. Wyglądały, jakby miały zaraz wypaść i poturlać się pod szafę.
Przełknęła głośno ślinę.
- Nie… Nie mogłabym! – wyrzuciła z siebie. – Ale pan! – zatchnęła się i musiała zamilknąć na chwilę. – Pan! Ja na p-p-pana czekałam!
Geddwyn westchnął cichutko i wzrokiem poszukał najbliższego krzesła. Wyglądało całkiem wygodnie, więc usiadł, z zamiarem doczekania, aż to biedne stworzonko dojdzie do siebie.
Nie zanosiło się na to szybko.
Przynajmniej wciąż oddychała.
Powoli zdawała się uspokajać. W międzyczasie Geddwyn zaczął przysłuchiwać się muzyce dobiegającej z góry. Nie zauważył tu żadnych elektronicznych odtwarzaczy, ale wyraźnie słyszał mocną, rockową gitarę.
- Jak pan mógł? – spytała gniewnym szeptem, z ewidentnym wyrzutem.
Popatrzył się pytająco.
- Tak mnie zwieść! – syknęła oburzona. – Wyciągać zwierzenia! Osobiste. Te zwierzenia osobiste! – Wyczuła, że jej autorytet znów zaczyna się chwiać, więc wycelowała w niego paluszek. – I jest pan z wody!
- Wyciąganie zwierzeń nie jest niczym złym, o ile robi to odpowiednia osoba. Mam się w takim razie czuć zmieszany z błotem?
Spojrzała się na niego z takim strachem, aż się wzdrygnął. Oczka znów zaczęły się niebezpiecznie chwiać. Po chwili rozpłakała się na dobre.
- Niech mi pan wybaczy! Nie chciałam, ja nie zamierzałam, nie wyobrażałam sobie nawet! Po prostu… To takie duże przeżycie, że nie umiem logicznie myśleć. I niech pan nie patrzy jak płaczę!
Posłusznie zamknął oczy i pogłaskał ją po główce.
Miała mięciutkie, nieco śliskie włosy.
O dziwo, głaskanie zdawało się pomagać. Po chwili przestała chlipać.
- Może pan już patrzeć – powiedziała drżąco. – Ja się już uspokoję. Prze… Przepraszam.
Odetchnęła głęboko.
- Bo... Czekałam na pana, bo mam pewną prośbę.
Zaczęła mówić coraz szybciej, jakby bała się, że jej przerwie.
- Wiem, że pan się pewnie nie zgodzi, ale muszę, po prostu muszę zapytać! Niech pan mi daruje śmiałość, dobrze? Tylko, naprawdę, nie mogłabym nie zapytać, choć, wiem, nie musi mnie pan zwodzić, zrozumiem od razu, ale rozumie pan, czasem trzeba zapytać!
Popatrzyła na niego z oczekiwaniem.
Też się popatrzył.
Milczała.
Podniósł brwi, czekając.
W końcu się poddał.
- Tak?
- Czy… - nabrała powietrza. – Czy mógłby pan mnie tak nauczyć?
I dodała cicho pod nosem
- Posprzątam w pokoju, albo zaceruję koszulę...
Zaniemówił, mrugając nieco nerwowo.
- Nauczyć patrzeć na innych? Wypatrywać w nich to, co najważniejsze? To trochę jakbym miał uczyć kogoś, że woda jest mokra... – Przygryzł wargę, tłumiąc śmiech. – Choć o tym chyba już wiesz…
Prychnęła cicho.
- Ja widzę… Nie wiem, czy coś najważniejszego, ale… Ale coś widzę. Rysować tego nie umiem. – Wygięła usta w podkówkę.
- Co w takim razie umiesz? Zawsze możesz znaleźć swój własny sposób, żeby to wyrazić. a wtedy... Wtedy może ja to zobaczę i poproszę o autograf.
Popatrzyła na niego z bezbrzeżnym smutkiem.
- Niech pan ze mnie nie kpi.
Popatrzyła ponuro i groźnie na dywan, a potem znów zerknęła na Geddwyna.
- Mam takie dziwne szkiełka. One pozwalają mi się zabarwiać. Ale trzeba na nich też szkicować. Dopiero wtedy powstaje cały obraz. Moje szkice są płaskie, tylko kolory są pełne.
Wstała z krzesła, a skrzydełka oklapły jej, równie spochmurniałe jak ich właścicielka.
- Ale pan mi nie chce pomóc. Szkoda. Oglądając pana rysunki, myślałam... Ale to już nieważne. Przepraszam, że zajęłam panu czas - powiedziała, nie patrząc na niego i odkładając szkice na stolik.
- A gdybym cię poprosił o jedno takie szkiełko…
Znieruchomiała.
- Podarowałabyś mi?
Odwróciła się, a wyraz jej twarzy wahał się między powątpiewaniem, a szaloną radością.
Podeszła nieśmiało, drobnymi kroczkami, ściągając usta. Pomajstrowała chwilę przy torbie, przytroczonej do paska, aż wyciągnęła szklaną taflę wielkości kartki. Przelewały się w niej najrozmaitsze pastelowe odcienie.
- Proszę. Rysuje się ołówkiem. A gdyby… Gdyby chciał pan to pokolorować, proszę. – Wręczyła mu maleńki, wodny kwiatek. – Jak go pan wrzuci do wody, to przybędę i zabarwię.
Gdy wziął taflę w ręce, klasnęła, uradowana, i ze śmiechem wybiegła z domu.
***
Kiedy Geddwyn odszedł, Rilane znów spojrzała na szklaną kulkę. Jedno z dzieci weszło do chatki, a po chwilę wybiegło z jakimś przedmiotem w ręku. Rilane zmarszczyła brwi, przypatrując się uważniej. Przedmiot w rękach chłopca stawał się coraz wyraźniejszy, więc po chwili rozróżniała już kontury tej tajemniczej rzeczy.
Wyglądała jak dość duży płatek śniegu, połyskujący bielą i błękitem. Chłopiec wyciągnął ręce jak najwyżej, jakby próbował umieścić go na niebie. Śnieżny płatek – jeśli faktycznie przedmiot był płatkiem śniegu – po chwili uniósł się w górę i zawisł nad chatką jak gwiazda. Obracał się powoli dookoła własnej osi, lśniąc i załamując światło na ostrych krawędziach.
Jeszcze nigdy nie widziała takiego płatka. Mógłby być dziełem sztuki.
***
Zaprowadził ją nad morze. Wybrał grupę skał nad plażą, z której można było widzieć zarówno port, jak i otwartą przestrzeń oceanu.
Nie spodziewał się tylko, że zacznie padać.
Jasne włosy przylepiły mu się do czoła, ale nie miał nic przeciwko. Zerknął na swoją dziwną towarzyszkę, ale wyglądało na to, że jej deszcz również nie przeszkadzał, więc nie odezwał się, tylko stali razem, wpatrując się w gwałtownie szarzejące morze.
Wciąż czuł się dziwnie, ale było mu z tym całkiem dobrze. Odkrył ze zdziwieniem, że lubi towarzystwo tej ciemnej, tajemniczej kobiety. Że chętnie towarzyszyłby jej w jej wędrówce, gdziekolwiek by nie wiodła. Że coś w nim wyło, żeby wraz z nią szukać drogi.
Coś w nim wyło, dobre sobie. W końcu był też wilkiem.
Pokręcił głową z rozbawieniem, a gdy jeden z morskich bałwanów przetoczył się po skałach, mocząc ich dokumentnie, wziął kobietę za rękę, kryjąc się pod dachami miejskich budynków.
***
Choć padało, gdy wracał do domu elfa, wciąż towarzyszył mu zapach piżma i wanilii, nie pozwalając zapomnieć.
Czuł, że nie uwolni się szybko spod wrażenia, jakie sprawiła na nim.
Pod powiekami wciąż czuł spojrzenie jej czystych, złotych oczu.
Czy pozwolisz sobie zapomnieć?
Potrząsnął głową, pozbywając się natrętnych myśli.
Nie zapominaj o mnie – usłyszał jeszcze ochrypły głos.
Pewnie to tylko jego imaginacja.
(Z pozdrowieniami: Airel i Delilah)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Airel dnia Sob 20:44, 22 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:23, 22 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Chłopiec wybiegł z chatki i uniósł dłonie do góry.
Rilane wpatrywała się w jego błękitną postać, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Kogo on jej przypominał? Kogoś, kogo kiedyś znała, ale nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia. Może dlatego, że figurka była zbyt mała, aby dokładnie się jej przyjrzeć?
Wiedźma mocniej pochyliła się nad kulką, osłaniając ją przed deszczem.
Kiedy Geddwyn odszedł naprawdę poczuła ulgę – pomijając już to, że jego radość i ubranie drażniły ją, że ze wszystkich nowych… towarzyszy, jego chyba lubiła najmniej, może dlatego, że byli skrajnie różni, naprawdę nie chciała, żeby zobaczył co ukrywa w dłoniach.
Sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego.
Cóż, mała wiedźmo, odrzuciłaś swoją maskę? Tutaj nie próbujesz grać? A może… ona po prostu została zdarta? Wiesz, że udawanie nie ma dłużej sensu?
Czarownica krzyknęła ze zdumieniem, gdy zobaczyła przedmiot unoszący się w szklanej kuli. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak płatek śniegu, ale Rilane za dobrze znała tę grę świateł.
Kryształ ukształtowany magią? Czyżby ktoś przygotował pułapkę? Czy też sama niechcący zastawiłaś sidła?
Dziewczyna poderwała się na równe nogi, wypuszczając z rąk kulę. Potoczyła się w dół klifu, a wraz z nią perła, pozostawiona tutaj przez Geddwyna.
Rilane syknęła z wściekłością, wyciągając przed siebie rękę. Szkło pękło i poleciało we wszystkie strony, jeden z odłamków jakimś cudem doleciał do jej własnej twarzy, raniąc policzek. Głos czający się gdzieś w podświadomości, który skrył się tam, gdy przebywała na dziwacznym targu, umilkł.
Dlaczego nie wyczuła od razu sideł obcej magii, usiłującej ją opleść? Przecież nie dała się zwieść szaremu mężczyźnie i jego lustrom.
Wiedźma odwróciła się i ruszyła biegiem w stronę miasta. Jak wiele niebezpieczeństw kryło się w tej dziwacznej rzeczywistości, w której splatały się ze sobą wszystkie światy?
Wpadła do domu elfa zadyszana i przemoczona do suchej nitki. Na korytarzu potrąciła dziwaczne, skrzydlate stworzenie, niższe nawet od niej samej. O mało nie przewróciła istotki, ale nie zwracając na to uwagi, wbiegła do pokoju, który wcześniej zajęła. Można było odnieść wrażenie, że goni ją cała armia bardzo paskudnych, zębatych dziwadeł o złych zamiarach.
Rilane opadła na podłogę, usiłując złapać oddech.
Za wiele magii. A ona była na nią zbyt wrażliwa. Pobyt w tym mieście będzie męką. Jeśli tak dalej pójdzie, to doprowadzi ją do szaleństwa.
Potarła dłonie, wciąż pamiętając iskierki magii, które przebiegły przez jej palce, gdy pojawił się dziwaczny płatek z górskiego kryształu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ich pojawieniu nie towarzyszyło uczucie chłodu, właściwe dla szkodliwych zaklęć. Wręcz przeciwnie, były ciepłe, jak czar ochronny.
Głos pojawił się, zanim zaklęła kulę.
Uświadomiła sobie jego istnienie dopiero, gdy dojrzała dziwaczny płatek.
Czy umilkł dlatego, że rozbiła przedmiot, czy dlatego, że chwilę wcześniej popłynęła od niego magia?
Wiedźma uniosła głowę i z jej ust wyrwał się cichy krzyk.
Na szafce przy łóżku leżały dwa przedmioty. Perła Geddwyna i szklana kula – nietknięta.
Policzek Rilane wciąż był ubrudzony krwią.
Niebieskoskóry chłopiec trzymał za rękę dziewczynkę o jasnych włosach. Nad ich głowami nie błyszczał już kryształowy płatek śniegu, a oboje uśmiechali się radośnie.
Czarownica skulona przy drzwiach nie mogła jednak tego widzieć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|