Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Wczoraj, Dziś, Jutro [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Blueberry
Kałamarz


Dołączył: 26 Cze 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:49, 27 Cze 2010    Temat postu: Wczoraj, Dziś, Jutro [M]

Miniaturka napisana kilka tygodni temu podczas nagłego przypływu weny. Niezbyt udana raczej, ale postanowiłam ją wstawić, bo chcę wiedzieć, co myślicie (:

Wczoraj, dziś, jutro

Szczególną i stałą rzeczą w moim niesamowicie nieprzewidywalnym i zmiennym życiu było to, że cały czas było mi zimno. Czy na dworze był upał czy mróz, ja zawsze odczuwałam jednakowy, przenikający do szpiku kości chłód.
Moja mama zawsze opatulała mnie szczelnie kocem, gdy widziała że drżę, jednak ja nie odczuwałam tego typu zimna, który można załagodzić za pomocą bawełnianego koca. Chłód, który czułam był lodowatym oddechem chuchającej mi na kark śmierci, nigdy nie pozwalającej mojemu ciału na pozbycie się gęsiej skórki i nigdy nie pozwalającej mi na wyzbycie się strachu.

Wczoraj

Nie pamiętam początku mojej choroby, towarzyszy mi ona od najwcześniejszych dni. Jestem w stanie przypomnieć sobie swoje trzecie urodziny – już spędzone w szpitalu, tuż przed przeszczepem szpiku, kiedy już prawie nikogo nie wpuszczali do mojej sali, i moich rodziców mogłam obserwować tylko zza szybki.

Trzy miesiące później – upragniona remisja. Nie miałam wtedy pojęcia, co to znaczy, ale widziałam łzy szczęścia moich rodziców, one mówiły mi wszystko. Pamiętam, jak wypisano mnie ze szpitala - siedziałam na wózku inwalidzkim, który pchała moja mama, a przy wyjściu spotkała nas niespodzianka - cały personel, który zetknął się ze mną przez te kilka miesięcy, czekał tam by mnie pożegnać. Każda z tych osób, pachnąca szpitalem i proszkiem do prania fartuchów, obejmowała mnie i mówiła to samo zdanie: "Mam nadzieję, że już nigdy więcej się tu nie spotkamy"
Ich nadzieje się niestety nie spełniły.

Moi rodzice i moje rodzeństwo zostało przeszkolone, jak zauważać pierwsze oznaki powrotu krwiożerczej białaczki – siniaki, krwawienia. Wszyscy wypatrywali tych objawów na moim ciele, lecz i tak nikt nic nie zobaczył. Nie byli w stanie nic zobaczyć.
Cztery lata żyłam dość normalnym życiem, uciążliwym z powodu choroby zwanej przeszczepem przeciwko gospodarzowi, która wyniszczała mnie od środka, ale i tak była lepsza od raka. Z tą mogłam zwyczajnie żyć, z rakiem – nie.
Aż w końcu, sielanka musiała się skończyć – miałam osiem lat, gdy obudziłam się rano w łóżku, a wszędzie naokoło mnie była krew. Płynęła z nosa, uszu, nawet ust. Zrobiło mi się tak słabo na jej widok, że zdążyłam tylko krzyknąć jedno pojedyncze „mamo!“, po czym odpłynęłam w niebyt. Moja mama oczywiście była niesamowicie wyczulona na każdy taki, nawet najcichszy krzyk, także znalazła się u mnie w pokoju szybciej niż błyskawica. I mimo tego, że widok najmłodszej skórki całej we krwi spowodował, że jej nogi stały się jak z waty, to po mistrzowsku opanowała sytuację i po siedmiu minutach byłyśmy już pod szpitalem, po ośmiu na izbie przyjęć, a w dziewiatej minucie lekarze kładli mnie na łóżku przenośnym, z którym później biegli na oddział, gdzie przetaczano mi krew. A mama na korytarzu płakała tacie w ramię, bo wiedziała, że ich największy wróg właśnie powrócił.
Zrobili mi badania krwi – wszystko było potwierdzone. Czas było stanąć z powrotem do walki.

Dziś

Dziś pada śnieg. Jego malutkie płatki sypią się z nieba.

Dziś mam szesnaście lat, i mój rak jeszcze się nie poddał. Co prawda od czasu moich ósmych urodzin już dwa razy doszło do remisji, ale... Ale teraz już wiem, że to wszystko kwestia czasu. To już nawet nie rak mnie zabija, teraz zabija mnie mój organizm – wyniszczone nerki przestają pracować, żołądkowi coraz trudniej się trawi, serce już ledwo ma siłę bić. To białaczka rozpoczęła ze mną walkę, ale to nie ona własnoręcznie ją zakończy.
Zawsze ktoś z rodziny siedzi przy moim szpitalnym łóżku i ze mną rozmawia, słuchamy razem muzyki, oglądamy film, czy po prostu razem ze mną milczy. Milczenie czasem jest złotem.
Dzisiaj siedzi tu moja mama. Trzyma mnie za rękę i palcem delikatnie studiuje moje linie papilarne, ma półprzymknięte oczy. Dopiero ja przerywam ciszę.
- Mamo?
- Tak, skarbie?
- Mamo... ja wiem, że to juz wszystko zbliża się do końca. Wiem o tym – mówię bardzo, bardzo cicho, aż sama przez chwilę mam wrażenie, że tak naprawdę nie wypowiedziałam tych słów.
Mama zakrywa usta ręką, jej oczy zachodzą łzami. Zaczyna szybko, przecząco kręcić głową.
- Kochanie, nie, nie, nie. Nie. To nie jest koniec – jej głos się załamuje, jednak ze ściśniętym gardłem kontynuuje. - Przed tobą jeszcze wiele pięknych dni i szczęśliwych chwili. To nie jest koniec – powtórzyła, ale widziałam, jak cierpienie ściska jej gardło, jak oczy zachodzą łzami.
- Mamuś, proszę, nie okłamuj ani mnie, ani siebie. Obie wiemy, że na mnie już czas.
Po jej policzku spływa łza. Pierwsza, druga, trzecia. Cały czas przecząco kręci głową, nie chce przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Nigdy wcześniej nikt z rodziny nie wypowiedział tych wszystkich rzeczy na głos. Mama wstaje z fotela, na którym siedziała, i kładzie się obok mnie na łóżku, wtula głowę w moje ramię, uważając, by nie poplątać kabli idących od mojej kaniuli w klatce piersiowej do woreczków kroplówki.

Obie płaczemy, bo wiemy, jak niewiele wspólnych dni nam jeszcze zostało.
Łzy to słowa, których serce nie potrafi wypowiedzieć.


Kilka godzin później moja mama idzie do szpitalnego bufetu coś zjeść, gdyż od wczoraj nie miała nic w ustach. Na kilka minut po jej wyjściu do pokoju wchodzi mój onkolog, by sprawdzić mój stan i zobaczyć czy na monitorach, które kontrolują moje funkcje życiowe, wszystko gra.
- Jak się dziś czujemy? – pyta na powitanie.
- Jak na kogoś, kto od trzynastu lat choruje na raka, dziękuję, nie tak źle - zdobywam się na odrobinę śmiechu. On jako jedyny ochrania mnie przed postradaniem zmysłów.
- Twój czarny humor zawsze mnie zaskakiwał, Gosiu – lekarz kręci głową z delikatnym uśmiechem.
Gdy już zbiera się do wyjścia po odnotowaniu mojego stanu w karcie pacjenta, zatrzymuję go, łapiąc ręką za ramię, co wymaga ode mnie niemałego wysiłku.
- Co się stało? – pyta zdezorientowany
- Chcę tylko o coś spytać, doktorze.
- A więc zamieniam się w słuch.
Wbijam wzrok w swoje dłonie, zaciśnięte na prześcieradle. W końcu odchrząkuję i łamiącym się głosem pytam:
- Ile czasu mi zostało?
Lekarz kiwa powoli głową, jakby wiedział, że kiedyś to pytanie padnie. Po chwili milczenia w końcu zaczyna mówić, ostrożnie ważąc słowa.
- Raczej... raczej już nie zobaczysz, jak ta jabłoń stojąca po drugiej stronie ulicy kwitnie. Pewnie nie doczekasz premiery nowej części Harry’ego Pottera w kinach. Nie sądzę, byś spędziła jeszcze jedną Wielkanoc ze swoją rodziną, Gosiu.
Przytakuję w rytm jego słów. W gardle czuję sporą gulę, która przez dłuższą chwilę uniemożliwia mi mówienie. Doktor powoli wstaje, i już odwraca się, by wyjść, jednak wtedy akurat daję radę wypowiedzieć słowa:
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. Czy... czy mogłabym mieć do pana jedną prośbę?
Lekarz potakuje.
- Czy mógłby pan za mnie pójść do kina na premierę Harry’ego Pottera?
Z wahaniem doktor odwraca się do mnie przodem, widzę w jego oczach łzy, jednak uśmiecha się.
- Oczywiście, pójdę. Gosiu, będę za tobą naprawdę tęsknił.
- Ja za panem też – odpowiadam, ledwo poruszając ustami.

Oboje bardzo się lubiliśmy, i oboje mieliśmy świadomość, o ile nasze życia były szczęśliwsze, gdybyśmy nigdy się nie spotkali.

Jutro

Jutro mama będzie znów siedziała przy moim łóżku i trzymała mnie za rękę. Znów będziemy milczały, bo słowa zbyt bardzo ranią.
Mój oddech będzie robił się coraz cięższy, coraz płytszy, aż w końcu w ogóle nie będę mogła go złapać. Sprzęt kontrolujący moje funkcje życiowe zacznie groźnie pikać, a w pokoju po kilku sekundach już będą dwaj lekarze i trzy pielęgniarki. Pielęgniarki wyciągną moją szamoczącą się mamę z pokoju, lekarze będą próbować mnie ratować, aż w końcu na monitorze pojawi się długa, prosta kreska. I rozlegnie się przeciągły, jednostajny dźwięk.
Jeden z lekarzy wyjdzie z pokoju, podejdzie do mojej mamy płaczącej na korytarzu. W jej oczach zabłyśnie iskierka nadziei, jednak on tylko pokręci przecząco głową.
„Przykro mi“. Odejdzie powoli, niesamowicie współczując tej biednej kobiecie.
A moja mama zaciśnie czerwone od płaczu powieki i powoli osunie się po szpitalnej ścianie, pomalowanej obrzydliwą jasnozieloną farbą. Obejmie rękami kolana i będzie płakać, bo właśnie straciła swoją najmłodszą córkę. Właśnie straciła swoje dziecko.

Pojutrze

Pojutrze świat będzie uboższy o jedną mnie, ale i pewnie będzie bogatszy o kilka żyć.

Pojutrze zakwitnie jabłoń po drugiej stronie ulicy.




No to tyle, mam nadzieję, że się spodoba... (;


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:31, 27 Cze 2010    Temat postu:

Regulamin rzecze:
8. Teksty można zacząć publikować dopiero, gdy jest się na forum przynajmniej dwa dni i ma na koncie najmniej pięć wypowiedzi. Wypowiedzi są, dwa dni nie minęły jeszcze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Nie 22:31, 27 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Blueberry
Kałamarz


Dołączył: 26 Cze 2010
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:33, 27 Cze 2010    Temat postu:

Przepraszam najmocniej, kierowałam się tymi dwudziestoma czterema godzinami od zarejestrowania które są potrzebne do założenia tematu. Przepraszam jeszcze raz. Usunąć temat?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 7:49, 28 Cze 2010    Temat postu:

Nie, nie trzeba. Ale na przyszłość pamiętaj o regulaminie.

Zaś co do tekstu - pierwsze zdanie aż przygniata przymiotnikami. Są bardzo ciężkie i ciężko się po nich podnieść. Nie jest to zbyt zachęcający początek. Samo opowiadanie - hm, cóż mogę powiedzieć. Nic specjalnie zachwycającego, takich opowiadań o śmiertelnych chorobach jest dużo i tego tematu pewnie każdy ma trochę dość. Plus jest tutaj taki, że są w tym jakieś emocje i jakoś próbowałaś uchwycić tragizm tej postaci. Nie jest źle, ale na tak ciężki temat ponure teksty nikogo nie zachwycą.
Dialogi są dziwne. Wydają mi się jakieś takie wydumane, brakuje im naturalnego rysu. Nawet w tak ciężkiej sytuacji wypowiedzi ludzi pozostają zwykłe, czasem tak zwyczajne i w tak codziennym tonie, że jest to aż niepokojące.

Blueberry napisał:
I mimo tego, że widok najmłodszej skórki całej we krwi spowodował
Nie powinna tam być córka, nie skórka?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Cedalia
Pawie Pióro


Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 8:36, 28 Cze 2010    Temat postu:

Tematyka rzeczywiście troszkę oklepana, ale nie jest źle.
Masz bogate słownictwo, ja w przeciwieństwie do Malarii, nie odczułam, żeby poczatek był cieżki, mi się podobał.
Błędów się nie da doszukać takich jak interpuncka, gramatyka, ortografia.
Bynajmniej ja takich nie znalazłam.
Za co wielki plus, widać, że tekst przemyślany, musiał troszkę poleżeć jak sama na pisałaś kilka tygodni i dobrze.
Jednak moja rada, masz fajny styl i słownictwo, możesz pisać piękne rzeczy.
Dobrze, że wybralaś sobie taką tematykę ona też jest potrzebna , ale z zwykłej codzienności również można stworzyć dobre teksty.
A i podoba mi się "Pojutrze świat będzie uboższy o jedną mnie, ale i pewnie będzie bogatszy o kilka żyć.
Pojutrze zakwitnie jabłoń po drugiej stronie ulicy."


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:11, 01 Lip 2010    Temat postu:

Nie przepadam za taką tematyką - łatwo tu o tani sentymentalizm, o wyciskanie łez z oczu... Tutaj nie czułam zażenowania - przeczytałam bez problemów, spodobało mi się pogodzenie bohaterki z własnym losem. Nic szczególnego w tej miniaturce nie ma, ale i nic odstręczającego.
I popieram Malarię - początek przeładowany. Mimo wszystko taki tekst lepiej pisać prostym stylem, ograniczyć opisy i metafory.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań / Archiwum - zakończone i miniatury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin