caislohen
Orle Pióro
Dołączył: 25 Mar 2008
Posty: 182
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:39, 03 Sie 2008 Temat postu: Opowieść krasnoludzka [M] |
|
|
No cóż, ja też coś pokażę - mam nadzieję na poważną i wyczerpującą rozbiórkę.
Mgła opadająca na pokryte grubym śniegiem góry ograniczała widoczność do zaledwie kilku kroków.
Młody krasnolud Folko wracał właśnie do wartowni, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę.
Podszedł bez wahania i zauważył leżącego na śniegu człowieka.
Zdziwił się. Nigdy nie widział człowieka w górach.
Sprawdził czy ranny jeszcze żyje – ciało była zmarznięte i nieprzytomne, ale serce jeszcze biło. Krasnolud zabrał człowieka na plecy i ruszył w dalszą drogę.
Wkrótce ukazała się Główna Furta, a przy niej Bolgo.
- Już myślałem, że nie wrócisz – mówił krasnolud z rudą brodą. – Graliśmy z Tolkiem jeszcze chwilę w kazat, jak poszedłeś, ale... A to co, u licha?
Rudy pomógł Folkowi nieść zmarzniętego człowieka.
- Gdzieś ty go znalazł? W górach?
Młody krasnolud milczał.
Obaj krasnoludowi przenieśli rannego do wartowni, by tam ogrzać go przy kominku.
- Myślałem, że już nikt nie odważy się zapuścić do Ergorhai – mówił Bolgo. – A tu, proszę, człowiek. Dobrze, że to nie elf, albo któryś z tych z wybrzeża. Jak im tam? A! Erani – to dopiero przeklęta rasa.
- Nie gadaj tyle. Pomóż... – Folko próbował zdjąć płaszcz z drętwego ciała człowieka.
Drwa w kominku już trzaskały, wzbijając w górę iskry, a w małym kotle grzał się miód.
- Ciekawe, jak długo biedaczek leżał na tym mrozie? – zastanawiał się Bolgo, głaszcząc po brodzie.
Ranny nadal był nieprzytomny, ale skóra zaczynała się powoli rumienić.
- Zważywszy ma to że żyje, krótko – odparł Folko. Spoglądał na twarz człowieka. Gładka i smukła niczym u elfa, lecz to nie był żaden elf. Długie czarne włosy, wydatne usta.
Krasnoludowie rzadko spotykają przedstawicieli innych ras, mimo to potrafią je odróżniać. Mieszkańcy Ukrytego Miasta Kharad tylko wtedy, gdy sami zawitają w miastach ludzi, gdzie roi się od elfów, ludzi, eranów czy innych krasnoludów.
Kiedyś często w górach pojawiali się niekrasnoludowie, przyzwyczajono się do tego i zaczęto poznawać rasy, ale teraz srogie zimy i wieczny śnieg odstrasza śmiałków.
Nikt nie ryzykuje zamarznięciem, ale zdarzają się szaleńcy.
- A gdzie Tolk? – zapytał Folko po krótkiej ciszy.
- Pewnie znów wypił za dużo miodu i leży gdzieś w spiżarni. Pójdę sprawdzić.
Bolgo jeszcze coś mruczał pod nosem, gdy odchodził, a młody krasnolud tymczasem dorzucił drwa do ognia i przykucnął przy rannym.
- Niech tylko spojrzę – wołał Tolk już od samego wejścia do głównej sali wartowni. – Upolowałeś go, czy co?
- Leżał zmarznięty na wschodniej skarpie. Wracałem właśnie z obchodu, gdy natknąłem się na niego – tłumaczył Folko. Siedział przy stole i pił miód. Przed nim leżał jakiś zwój.
Tolk podszedł do rannego.
- Że też jeszcze łażą po górach – zaśmiał się i obejrzał twarz człowieka. – Myślą, że znają szlaki, lub odnajdą Kharad.
Bolgo ryknął śmiechem.
- Nikt nie odnajdzie Ukrytego Miasta – wtrącił, siadając do stołu. – Chodzą bezczelnie po górach i umierają.
- Ten nie szukał Kharad – oznajmił Folko z nad kufla. – Był posłańcem, znalazłem przy nim to.
Krasnolud wskazał na zwój.
Zapieczętowany i prawie nienaruszony papier leżał spokojnie, czekając, aż ktoś go otworzy i przeczyta zawartą treść.
- Niech topory biją! – zawołał Tolk. – Przecie to skarb. Taki posłaniec na pewno niesie coś cennego.
- Tylko słowa. Dla nas to nie bogactwo – dodał Bolgo z żalem.
Trzej krasnoludowi wpatrywali się na zwój.
- Trzeba otworzyć! – zawołał Tolk.
- Niebawem człowiek może się obudzić – oponował Folko. – Na pewno będzie chciał wędrować dalej.
- Nie bądź głupi młodziku. Masz ci los – Tolk podrapał się po kędzierzawej czuprynie. – Lepiej wiedzieć, co też taki człowiek niesie. A może to zła nowina? Trzeba otworzyć zwój.
- A który z nas potrafi czytać ludzkie znaki? – zauważył słusznie Folko. – Każdy widział człowieka zaledwie kilka razy.
Młody krasnolud wstał. Wziął kufel i nalał sobie ciepłego miodu.
Tolk spuścił głowę – rozpieczętowanie posłania nie miało sensu.
- Jest w Kharad – rzekł tym razem Bolgo. – Krasnolud imieniem Khor. Wy go nie znacie, nigdy nie byliście na południu miasta w Iolk. Ale to nieważne. Otóż Khor był dość długo poza Kharad i ponoć zna ludzki język, pismo, mowę, wszystko.
- Kolejny głupiec – warknął Tolk pod nosem.
- No tak, ale przecież zanim tutaj przybędzie, to ten człowiek się obudzi. A i tak nie wolno nam otwierać cudzego zwoju – Folko odwrócił się od towarzyszy.
- A coś taki dobry się zrobił, co? – Tolko czuł gorycz. Już miał ochotę uderzyć młodego krasnoluda.
- A chcesz żeby ten człowieczek, jak się obudzi, pomachał ci mieczem przed nosem? – odparł Folko.
- Miał broń? – zainteresował się Tolk. – Toż ci dopiero skarb.
Młody krasnolud wskazał pod stół, a dwaj pozostali ujrzeli tam zwinięty mokry płaszcz. W środku zawiniątka były dwa noże, sztylet z ozdobnym rubinem w rękojeści i miecz półtoraręczny.
- Po co go jeszcze trzymamy przy życiu? – Tolk z zachwytem spoglądał na skarby. – Takie kosztowności, a my go jeszcze grzejemy?
- Nie zabijemy go – zaoponował Folko.
- A co w zamian za gościnę dostaniemy? Człowiek pośpi sobie, poje, ogrzeje, a potem ruszy dalej w drogę. Jeszcze będzie mówił, żeśmy go zatrzymali.
- Spokojnie – wtrącił Bolgo. – Za raz będziecie skłonni sobie wzajemnie paść do gardeł. I po co to? Dla kilku świecących ostrzy? Przez człowieka? Zastanów się Tolk.
Krasnolud uspokoił się. Siadł przy stole i spuściwszy głowę, zamilkł.
- Jak na razie człowiek jest od nas zależny – tłumaczył rudy krasnolud. – Nie będzie w stanie nam zagrozić
Nastąpiła cisza.
Ogień w kominku trawił drewno z piskiem i trzaskiem, a ranny nadal leżał nieprzytomny.
Wieczór nastał szybko i pora była już spać. Wartownicy postanowili czuwać na zmianę przy człowieku, uprzednio pełniąc służbę na wieży.
Gdy przyszła pora na Tolka, w głowie krasnoluda pojawiła się przebiegła myśl.
Nie wspiął się na wieże, tylko od razy poszedł do kominka napić się miodu, a przy okazji zrealizować swe wcześniejsze zamierzenia.
Zwój nadal leżał na stole. Głupi Folko, myślał Tolk. Zostawł papier na stole w nadziei, że nikt nie odważy się go odpieczętować.
Krasnolud zaśmiał się cicho i dorzucił drewna do kominka. Przy kuflu miodu chciał przeczytać to, co napisano w zwoju, lecz gdy już miał łamać pieczęć, usłyszał jakiś szmer.
Zamarł bez ruchu.
Tolk stwierdził, że zmarznięty człowiek się budzi. Ranny jedynie coś mamrotał po nosem.
Krasnolud przysiadł przy nim i dotknął jego czoła.
Teraz było rozpalone. Na policzkach pojawiły się rumieńce, a usta całkowicie sczerwieniały.
Tolk pobiegł po pobratymców. Jeszcze śpiący Bolgo i Folko szli przecierając oczy, nie rozumiejąc powodu tak nagłej pobudki.
- Człowiek się budzi! Szybko! – powtarzał Tolk z ekscytacją, choć sam miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. – Szybko, szybko, trzeźwieje.
Wszyscy trzej przykucnęli przy rannym.
- Miodu – rzekł Folko. – Teraz trzeba rozgrzać ciało od środka.
Tolk podał napój, a młody krasnolud i Bolgo usadzili wygodnie człowieka, który znajdował się jeszcze w dziwnym letargu, lecz pił miód i majaczył na zmianę.
- Jesteśmy na dobrej drodze – sapnął Rudy. – Wkrótce odzyska przytomność i będziemy mogli się czegoś dowiedzieć.
- Albo dostać po głowach – mruknął Tolk.
- Do wschodu słońca powinien się ocknąć – odparł Folko, lecz w jego głosie była nuta rezygnacji, jakby coś go martwiło. – Pilnujcie go.
Pozostawił towarzyszy przy rannym, a sam poszedł do wyjścia z wartowni. Było jeszcze ciemno, ale czerwona łuna na wschodzie rozszerzała się. Śnieg nie padał, mgły już nie było.
Folko usiadł na progu wejścia do wartowni i wyjął fajkę. Gdy już ćmił, a dym unosił się spiralami w górę, podszedł Bolgo.
- Czym się tak frasujesz? – zapytał siadając obok. Także wyjął i zapalił fajkę; dodał ściszonym głosem: - Ciepła noc...
- Cisza przed burzą – rzekł Folko.
Bolgo przygryzł ustnik fajki i spojrzał pytająco na towarzysza.
- Wkrótce przybędzie zmiana – mówił młody krasnolud. – Wiesz kto będzie jej przewodniczył?
Cisza.
- Nie zdołamy ukryć człowieka, a Thormundssen nie będzie pytał o wytłumaczenia.
- Co? – zapiszczał rudy krasnolud. O mało nie udusił się fajkowym dymem. – Thormundssen będzie nas zmieniał?
Ruda broda, aż zadrżała z trwogi.
- Za ile ma przybyć? – dodał.
- Za dzień, dwa. Ale słyszałeś o Thormundssenie nie jedno, jest w stanie przybyć nawet dziś wieczór.
Bolgo zaklął pod nosem. Wstał i spojrzał do środka wartowni.
Tolk siedział przy człowieku i rozgrzewał zmarznięte dłonie rannego.
- Przecież on zabije nas, a potem tego człowieka – jęknął rudy krasnolud. – Że też on musiał się trafić.
Kolejne przekleństwo. Bolgo nie ukrywał zdenerwowania. Usiadł z powrotem na progu.
- Nie powinniśmy się tak martwić – mówił cicho. Fajka już mu całkowicie zgasła, lecz włożył ustnik do ust i mełł go. – Przecież Północna Wartownia to nie samo co Kharad. Nie będzie aż tak zdyscyplinowany i pełen dumy. A poza tym, człowiek nie wie co się z nim dzieje, Thormundssen zrozumie. Ten człowiek to nie szpieg, nie ma zagrożenia, więc nie ma powodów, by go zabijać. Jeśli Thormundessonowi to nie przemówi do rozumu... – Bolgo chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale przerwał mu krzyk Tolka.
- Łapcie go! Ucieka!
Nie zdołali się odwrócić, gdy człowiek przeskoczył nad nimi i wybiegł z wartowni. Upadł na śnieg, lecz błyskawicznie wstał. Pobiegł dalej.
Folko o Bolgo odruchowo rzucili się w pościg.
- Szybko! – wołał Folko.
Śnieg. Główna Furta.
Człowiek miał za długie nogi, zbyt szybkie jak na krasnoludy.
Bolgo zatrzymał młodego krasnoluda. Obaj dyszeli, a z ust wzlatywała para, jak z nozdrzy ściganego jelenia.
- Nie złapiemy go – sapnął Folko.
- Wiem – warknął Rudy. – Nie rozumiesz? Problem sam się rozwiązał.
Człowiek znikł. Rozpłynął się w otoczeniu, bardzo to zdumiało dwóch krasnoludów.
- A gdzie Tolk? – zapytał Folko.
Rudy krasnolud wzruszył ramionami.
- Wracajmy – rzekł. – Zimno, jak cholera. Ważne, że problemu już nie mamy.
- No tak – westchnął młody krasnolud.
Gdy człowiek wybiegł, a za nim ruszyli Bolgo i Folko, Tolk długo się nie zastanawiał. Zabrał zwój ze stołu i czym prędzej przełamał pieczęć.
Rozwinął ostrożnie papier, a ze środka wypadł złoty pierścień. Był lśniący i bez skazy; w oczach Tolka pojawiła się iskra.
Krasnolud jednak najpierw spojrzał na list. Słowa były niezrozumiałe – spodziewał się tego. Pięknie naznaczone znaki nie miały wartości, zupełnie różniły się od run, czy kopalnych symboli.
Tolk wrócił do pierścienia. Bardzo mu się spodobał. Wziął go w dłoń i przypatrywał się uważnie. Dawno nie widział takiego skarbu. Pogładził lekko powierzchnię palcem.
- Jesteś mój – szepnął do siebie i nałożył pierścień.
Zaraz potem Tolka ogarnęła dziwna moc. Upadł na ziemię i wił się w dziwnych konwulsjach. Jęczał dziwnie i próbował zdjąć pierścień z palca, lecz coś nie pozwalało na to.
Słyszał dziwny głos w głowie, nie rozumiał go, lecz zdawał się dziwnie znajomy. Ciemność spowiła umysł krasnoluda, siły wkrótce opadły. Chwilę potem leżał już nieruchomo.
- Tolk – wołał Folko. – Słyszysz mnie?
Krasnolud próbował ocucić pobratymca.
- Co? Co się stało? – pytał Tolk, gdy już zbudził się z letargu.
- Znaleźliśmy Cię leżącego na ziemi.
- Rozpieczętowałeś zwój! – wyrzucił Bolgo. – A pierścień? Był w środku? To on tak cię omamił.
Tolk czuł się zawstydzony.
Bolgo wyrzucił zwój i pierścień w ogień kominka. Przepadło.
Wszyscy trzej pokrzepili się miodem i zastanowili się co powiedzieć Thormundssenowi o broni, która pozostała po człowieku.
Po śniadaniu wrócili na służbę.
Folko obserwował okolicę z wieży, Bolgo poszedł na codzienny obchód, a Tolk siedział przygnębiony przy kominku.
Wieczorem zauważono trzy małe postacie.
Pośród bieli gór Ergorhai maszerowali zmiennicy Północnej Wartowni.
Folko, Bolgo i Tolk spakowali się i przygotowali do przekazania wartowni zmiennikom, a także na powitanie Thormundssena.
- Dlaczego nikogo nie ma przy Furcie? – zawołał jeszcze przed wejściem barczysty krasnolud z czarną brodą. – Tak pilnujecie naszego królestwa?
Twarz Thormundssena była pochmurna, lecz szybko pojawił się na niej uśmiech.
Krasnolud zaśmiał się i powitał dotychczasowych wartowników. Pozostali dwaj zmiennicy poszli w ślady dowódcy.
Thormundssen zawołał za miodem.
- Nareszcie można spocząć w cieple. Dawajcie kazat, pogramy – Otarł brodą usta. – A co to?
Kopnął broń leżącą pod stołem.
- Znaleźne – powiedział Folko. – Bolgo znalazł na obchodzie.
Rudy krasnolud skinął.
Thormundssen ryknął śmiechem. Czarna broda falowała jak wzburzone morze.
- My też natknęliśmy się ma coś ciekawego – rzekł. – Jakiś człeczyna się zbłąkał i leżał trupem w śniegu. Pewnie znaleźliście to, co zgubił.
Znów rubaszny śmiech. Teraz wszyscy krasnoludowi się śmiali.
- A tak w ogóle – odezwał się znów Thormundssen. – Działo się coś?
- Nie – odpowiedział Folko. – Jak zwykle nuda...
PS macie na pożarcie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|