Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
pankratek
Stalówka
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 4/5
|
Wysłany: Pią 13:49, 15 Sty 2010 Temat postu: Ultimatum dla Ducha - kryminał z elementami p-f [NZ] |
|
|
To pierwszy rozdział, jak Was zaciekawi będą następne.
Część pierwsza
SIĘGNĄĆ DNA
1.
Czarny kot przebiegł przez ulicę.
Piotr Duch nie zwolnił kroku. Nie próbował też żadnych magicznych sztuczek, by odczarować zły omen. Nie był przesądny. Jak miałby być, skoro właśnie w ten niby pechowy piątek, trzynastego, zaledwie kilkanaście minut po północy otrzymał najwyższe w życiu honorarium za to, że pomógł hinduskiemu konsorcjum pomyślnie zakończyć negocjacje w sprawie zakupu polskich hut stali. Wyeliminowanie faworytów, Ukraińców, było majstersztykiem. Że udało mu się to tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, nie ważne. Ważne, że zadziałał skutecznie. Nikt nie wie i nie domyśla się nawet, co znalazł na Ukraińców takiego, lub co im zaoferował, że zdecydowali się nagle i niespodziewanie odstąpić od rozmów. Nie wie nawet jego zleceniodawca. To sobie zagwarantował w kontrakcie. A Ukraińcy nie mają powodu się chwalić. Dyskrecja to podstawa. Dyskrecja, profesjonalizm i skuteczność – tym już od prawie piętnastu lat zdobywał klientów. Co raz bardziej znaczących klientów.
Nic więc dziwnego, że nawet tabun czarnych kotów przebiegających Duchowi drogę nie pozbawiłby go dobrego humoru, kiedy, po obfitym śniadaniu w pobliskiej kawiarni, wracał do siebie po to tylko, by spakować rzeczy i ruszyć w drogę na zasłużony odpoczynek. Trzy dni, no, prawie trzy dni, w absolutnej ciszy. Tylko szum lasu, plusk wiosła, gdy starą łodzią leniwie przecina się zieloną rzęsę leśnego, na wpół zarośniętego jeziorka, trzask ognia wieczorem i ani żywego ducha. Prócz niego oczywiście. Dwa lata temu kupił za bezcen opuszczoną gajówkę, wyremontował i przyjeżdżał do niej kiedy tylko mógł. Nazwał ją Duchówka i nazwę tę wyrył na belce nad gankiem. Bywał tam sam. Jak dotąd zawsze sam.
Helena, pomyślał, ją może by tam zabrał. Żadna dotąd kobieta tak go nie zafascynowała. Była stenotypistką w ekipie ukraińskich negocjatorów, a prywatnie żoną Aloszy Kirilenko, asystenta szefa ukraińskiej ekipy Iwana Aleksandrowicza Jewtuszenki. Miss Ukrainy sprzed dziewięciu lat była nie tylko kobietą piękną, ale też silną i niezwykłą osobowością. Po raz pierwszy w życiu miał poczucie, że spotkał kogoś z kim od pierwszej chwili wyczuwał emocjonalną bliskość. Nie rozumiał motywów jej postępowania, nawet ich nie pochwalał, a mimo to... Podobno bywa tak w życiu, że od pierwszego wejrzenia... Kpił z tego dotąd. A tymczasem... Żałował, że los zetknął ich ze sobą w sytuacji, która wykluczała szansę na cokolwiek więcej niż wspólny, zdecydowanie parszywy deal. Kiedy go proponował, nie sadził, że ona się zdecyduje. Robił to raczej po to, by nie wyrzucać sobie później, że nie sprawdził wszystkich możliwości. Nie zdziwiło go więc, że propozycję współpracy odrzuciła z oburzeniem. Tego się spodziewał. Zdziwiło go, że po kliku zaledwie dniach zmieniła zdanie. Czemu? Jaki miała w tym interes? Co tak nagle skłoniło ją do tej zmiany? Nie skusiły jej pieniądze. Niemałe, trzeba przyznać. Tego był pewien. A więc co? Nie raz o tym myślał i ciągle nie rozumiał. Nie rozumiał też, dlaczego zaprząta sobie tym głowę, kiedy jest już po wszystkim. A jednak... Tak, ją chciałby zabrać do Duchówki, myślał wchodząc do swojego biura, ją chyba tak, bo....
- Gleba! - usłyszał i poczuł jednocześnie na karku chłodny dotyk lufy. Pozbawiony emocji, bezbarwny głos, budził strach. Piotr poczuł jak wzdłuż kręgosłupa spływa mu stróżka zimnego potu. Pierwszy raz w życiu ktoś na serio groził mu bronią. W szkole wywiadu ćwiczyli takie sytuacje. Uczyli się właściwych zachowań. Ale szkoła to szkoła, a życie to życie. Bał się, potwornie się bał. Napad? W centrum Warszawy? W samym środku dnia? W jego zabezpieczonym alarmem biurze? To wszystko mogłoby go dziwić, gdyby pozwalało mu na to osłupienie. Bez oporu położył się twarzą do podłogi własnego gabinetu. Sposób, w jaki błyskawicznie został skuty kajdankami, świadczył, że ma do czynienia z profesjonalistą. Pocieszające. Skoro nie został zlikwidowany od razu, to znaczy, że facet ma wobec niego inne, bardziej dalekosiężne plany. Nie miał pojęcia jakie. Ważne, że żył.
- Siadaj! - padło kolejne polecenie.
Zanim się pozbierał, jego miejsce za biurkiem zajął już intruz. Pozostało mu do wyboru krzesło przed biurkiem lub jeden z foteli przy okolicznościowym stoliku. Problem w tym, że niewygodnie się siedzi z rękoma skrępowanymi z tyłu. Paraliżujący strach minął, jego miejsce zajęła wściekłość.
- Postoję, jeśli nie zrobi to panu różnicy – zaproponował przesadnie grzecznym tonem, dając w ten sposób do zrozumienia gościowi, że nie widzi powodu do długiej wizyty i poufałego przechodzenia na ty.
- Nie – facet bezczelnie rozsiadł się za biurkiem, jak za swoim. Gdyby nie kominiarka na głowie, można by powiedzieć, że wyglądał jak definicja przeciętności: średnio wysoki, średnio zbudowany, w średnim wieku. Biały T-shirt, dżinsy, koszula w kratę i średnio znoszone adidasy. Głos? Mimo swej bezbarwności, jakby skądś Piotrowi znany, choć zupełnie niecharakterystyczny. Właściwie równie przeciętny jak reszta.
- Niech pan się czuje jak u siebie w domu – zakpił, choć wcale nie było mu do śmiechu.
- Dzięki - gościowi nie trzeba było powtarzać zachęty. Z leżącej na biurku kasetki wyjął cygaro, przyciął, zapalił. - Dobre. - Stwierdził.
Piotr zapomniał o strachu. Cygara, to była jego pasja. Był ich smakoszem. A tu jakiś profan, ćpający zapewne na co dzień marychę, pali jego Cohibe Esplendidos, jedno z najlepszych cygar na świecie i protekcjonalnym tonem bąka konwencjonalną pochwałę. To prawie tak, jakby gwałcił mu narzeczoną i jednocześnie chwalił, że nieźle się bzyka. Gdyby nie skute ręce, pewnie rzuciłby się gnojkowi do gardła. Nie mógł, więc stał jak palant przed biurkiem i patrzył. Facet palił i też mu się przyglądał. Może prowokował Piotra do jakiejś gwałtowniejszej reakcji, być może po to, by móc mu przywalić. Milczeli obaj. Duch opanował emocje.
- Nie jest panu za gorąco w tej czapeczce? - przerwał w końcu milczenie. - Mamy przecież wiosnę.
- Racja - i nieznajomy zdjął kominiarkę.
Wyłoniła się spod niej twarz Marcina, kumpla z czasów studiów na prawie a później kursu w szkole wywiadu w Kiejkutach. Faceta, z którym wycinali różne zwariowane numery, ale przecież nie takie, i nie po latach niewidzenia się. Poza tym wydorośleli, jak by nie było, w międzyczasie.
- Wolny! Czy cię, kurwa, pojebało?! - puściły Piotrowi nerwy.
- Nie.
- Jesteś tego pewien?
- Tak jak tego, że tu jestem.
- W takim razie rozkuj mnie natychmiast, bo pomyślę, że ktoś tu zwariował.
- Nie - z tonu Marcina wynikało, że nie żartuje.
- O co chodzi? - Duch już nic nie rozumiał. Zaniepokoił się nie na żarty. W końcu nie widzieli się prawie piętnaście lat. Nie wiedział, co się przez ten czas działo z jego dawnym kumplem, nie miał pojęcia co teraz robi, gdzie służy. Może już nie wywiad a CBŚ albo CBA, albo jeszcze coś innego. Ktoś na niego doniósł? - Przyszedłeś mnie aresztować? To pokaż nakaz.
- Musimy pogadać.
- Nie będę rozmawiał skuty.
- Tak? - Marcin z przyjemnością zaciągnął się cygarem.
- Tak! - Piotr, gdyby mógł, wyrwałby mu to cygaro z ust i zgasił w oku. - I jeśli nie pokażesz mi nakazu, to zapewniam cię, że podam was do sądu. Puszczę z torbami tę twoją agencję, bez względu na to, jak się ona nazywa.
- Paw.
- Co?!
- Prywatna Agencja Wywiadu, w skrócie PAW. Rozmawiasz z właścicielem.
- Odbiorą ci licencję.
- Nie mam licencji. Jesteśmy agencją PR. Nikt nie wydaje licencji na doradzanie, jak udzielać wywiadów mediom.
- To doradzam ci, żebyś skończył tę zabawę. Mnie już znudziła.
- Mnie też. Więc pogadajmy, jak starzy kumple z wojska.
- OK. Spierdalaj!
- Tyle tylko masz mi do powiedzenia?
- Wystarczy.
- To teraz ja.
- Zdejmij mi kajdanki i spieprzaj. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
- No widzisz - ucieszył się Wolny, jakby Piotr potwierdził jego przypuszczenia. - I w ten sposób doszliśmy do sedna.
- Jakiego znowu sedna?
- Czyli kajdanek. Skułem cię, żebyś mnie nie wyrzucił, zanim nie pogadamy.
- A co masz mi takiego ważnego do powiedzenia?
- Mam propozycję.
- Raczej miałeś. Chyba nie liczysz, że po tym wszystkim...
- Wysłuchasz, zastanowisz się i zdecydujesz.
- OK. Masz 15 minut. Słowo, że cię nie wyrzucę. Ale najpierw mnie rozkuj.
- Nie.
- Dlaczego?!
- Bo jak nie przyjmiesz propozycji, to dostaniesz czas do namysłu, dużo czasu. Nie chcemy krępować cię terminami, ale sądzimy, ze skrępowane ręce mogą pomóc ci szybciej uporać się z problemem.
- My? Kto to my?
- Ja i mój zleceniodawca. Ja jestem tylko headhunterem.
- Raczej kidnaperem?
- Stosuję, jak widzisz, head hunting i kidnaping łącznie licząc na efekt synergii.
- Headhunter, synergia. Ble ble ble ble. Ty chyba czytasz słownik wyrazów obcych do poduszki. - Piotr starał się ironią pokryć wściekłość na to, że we własnym gabinecie stoi skuty przed biurkiem, za którym, w jego fotelu, rozwala się ten gnojek, którego kiedyś uznawał za kumpla. - Nawet, jeśli się zgodzę teraz, to skąd wiesz, że się nie wycofam?
- Bo wiem, że umiesz liczyć zyski i straty, nie tylko finansowe.
- OK – Duch spasował. Nogą przesunął stojące przy biurku krzesło tak, by siąść na nim wygodniej, mając oparcie z przodu – Streszczaj się. Nie mam czasu.
- W pewnym prowincjonalnym szpitalu zamieniono kobietom po porodzie córki. Jedna matkę już znamy. Trzeba odnaleźć drugą, dyskretnie sprawdzić DNA dziecka i jeśli będzie właściwe zwrócić dzieci prawowitym rodzicom. Twoim zadaniem będzie zdobycie DNA, resztą zajmiemy się my.
- Zwariowałeś? Nie możecie sobie znaleźć jakiegoś prywatnego detektywa?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo tu jest potrzebna najwyższa dyskrecja. A ty ją zapewnisz. Dla własnego dobra.
- O co w tym wszystkim chodzi? Po co wam to? I kim jest ten twój zleceniodawca?
- Nie twój interes.
- Masz rację. I niech tak zostanie. Szukaj innego frajera. A teraz mnie rozkuj i do niezobaczenia.
- Chwila.
Wolny, trzymając cygaro między zębami, otworzył leżącego na biurku laptopa Piotra. Odpalił. Pojawiło się pytanie o hasło dostępu.
- Podaj hasło.
- Nie pamiętam.
- Nie szkodzi. Nasz fachowiec je rozszyfruje. Za parę godzin wpadnę, to ci przypomnę. Widzisz, jak kajdanki się przydają - ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. W progu zatrzymał się. - No więc?
Nie było sensu się upierać. Piotr podał. Marcin wklepał. Laptop zadziałał prawidłowo.
- Bingo! Wygrałeś. – pochwalił Piotr z przekąsem – I co dalej? Nic tam nie znajdziesz - Był pewien swego. Twardy dysk był pusty. Wszystkie istotne dane przechowywał na Pen Driwie, z którym nigdy się nie rozstawał.
- Bo niczego nie szukam – Marcin uruchomił internet – Raczej trochę dołożę. Ustawił komputer tak, by obaj widzieli ekran. Strona, którą otworzył zawierała drastyczne materiały pedofilskie. Ściągnął je na twardy dysk. Przeszedł na kolejna stronę. Znów ściągnął parę filmików. Potem otworzył kilka stron sadystycznych, na których gwałcono i okaleczano ofiary. Wyjął z kieszeni dyskietkę. Odpalił. Tym razem hardcor był totalny. Gwałcono i mordowano matki i ich małe dzieci. Piotr, mimo że twardy facet, dostawał mdłości, a Marcin wysyłał zawartość dyskietki na strony amatorów takich wrażeń wraz z zaproszeniem na tego typu imprezy w realu. Wreszcie skończył. Z torby wyjął skoroszyt z plikiem wycinków prasowych.
- Tu znajdziesz potrzebne informacje. Reszty się domyślisz. Poukładaj to sobie. Jeśli nie przyjmiesz zlecenia, albo coś ci nie wyjdzie, ten laptop, zwyrodnialcu, wróci do ciebie razem z policją – ostrzegł pakując komputer do torby. - Wybacz stary, w tym co robię nie ma nic osobistego. Przykro mi nawet, że trafiło na ciebie. Ale sam rozumiesz: nadajesz się do tego najlepiej. Nie dlatego, że to trudne, ale dlatego, że tu konieczna jest najwyższa dyskrecja. A ty słyniesz z dyskrecji. - Wziętym z biurka mazakiem napisał mu na czole numer gadu-gadu. Zgłoś się w poniedziałek między dwunastą a pierwszą, uzgodnimy szczegóły. A teraz połóż się grzecznie na brzuchu, to cię rozkuję. I nie próbuj się ruszyć, dopóki nie wyjdę.
Duch nie miał wyboru. Znów ułożył się na podłodze.
- Trzymaj się – Marcin pochylił się nad nim – Powodzenia. Zwracając matkom ich prawdziwe dzieci, masz szansę zrobić dobry uczynek. I jeszcze jedno: wiemy, że jesteś drogi, ale cena, w granicach rozsądku, nie gra roli.
To były ostanie słowa, które usłyszał Duch przed krótką przerwą w życiorysie. Dawny kumpel miał do niego wyraźnie ograniczone zaufanie i zanim uwolnił go od kajdanek, celnym uderzeniem kolby pistoletu w kark, odebrał mu możliwość gwałtownej i nieprzemyślanej reakcji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
kamil2109
Stalówka
Dołączył: 15 Gru 2009
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/5 Skąd: Podkarpacie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 14:23, 15 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
na początku miałem takie wrażenie że piszesz o jakimś Duchu ;p ale z dalszym czytaniem już miałem pewność że Duch to nazwisko albo pseudonim........
pankratek napisał: |
kumpla. - Nawet, jeśli się zgodzę teraz, to skąd wiesz, że się nie wycofam? |
myślę że tutaj powinien być "enter".... tzn że powinieneś w pogrubionym miejscu zrobić przerwę i zacząć najlepiej od nowej linijki.....
ogólnie tekst mi się podoba... wiesz co ci powiem?? to taka całkiem nie podobna do ciebie charakterystyka pisania.... czytam inne twoje teksty i piszesz je na inne tematy... takie bardziej nie poruszane.... a tu widzę pierwszy tekst powiedzmy w cudzysłowiu "normalny".... nie zrozum mnie źle normalny pod względem tego iż taki jak piszą inni na tematy przygodowe........ natomiast twój nick kojarzy mi się z tematami nie typowymi których nikt nie porusza i trzymaj tak dalej...... pozdrawiam!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
pankratek
Stalówka
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 4/5
|
Wysłany: Pią 15:05, 15 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Dzięki, ze tak szybko przeczytałeś.
W sprawie "entera" - dyskutowałbym, ale gdybyś, jako redaktor, tak to zmienił, nie miałbym nic przeciw.
Cieszy mnie, że mimo zmiany poetyki, tekst ci się podobał. Może i Duch, w którymś momencie cię zaskoczy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:49, 23 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Ooo, muszę powiedzieć, że się nie spodziewałam po tobie dłuższej i bardziej tradycyjnej formy... Mam nadzieję, że nie piszesz tego, bo czujesz się zmuszony, za bardzo cenię twoją indywidualność, żeby oczekiwać, że wtłoczysz się w formę, która nie będzie ci pasować.
Podoba mi się absurdalność fabuły, zwyczajne, nie wymagające drastycznych środków zadanie poparte metodami perswazji rodem z thrilirera. Postępowanie Marcina jest tak nielogiczne, tak nierealistyczne, że aż intrygujące.
Jedna rzecz, której za świadomą nie uznam: spróbuj wrzucić choć jeden filmik na dyskietkę... ba, znajdź mi laptopa ze stacją dyskietek!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
pankratek
Stalówka
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 4/5
|
Wysłany: Sob 23:03, 23 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Jestem Ci wdzięczny za to, że tak odebrałaś tę scenę. Rzadko zdarza się autorowi, by jego czytelnik złapał o co chodziło w sposób tak mu bliski.
Oczywiście nie piszę tego tekstu z musu, ale dla przyjemności budowania niespodzianek w kolejnej, innej niż dotychczas formie.
Zachęciłaś mnie do publikowania następnych, mam nadzieję równie zaskakujących kawałków.
Czekam na Twoje zdanie.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
pankratek
Stalówka
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 4/5
|
Wysłany: Sob 23:21, 23 Sty 2010 Temat postu: Ultimatum dla Ducha - cd |
|
|
2.
Życie dało Agacie Graczyk popalić szybko i skutecznie. Facet, który zrobił jej dziecko, kiedy była jeszcze naiwną i zakochaną do szaleństwa nastolatką, okazał się tchórzem i nieudacznikiem, z którego alimentów ściągnąć się nie dało, bo w wieku trzydziestu dwóch lat nadal był studentem na garnuszku mamusi. Następny przygarnął ją, kiedy zaszła z nim w ciążę i rodzice kazali jej wynosić się z domu. Pobrali się, bo był dobry. Ale firmę, w której pracował, zlikwidowali, a z zasiłku nie dało się żyć. Trzeba było coś robić. Jadąc na casting do nocnej knajpy, gdzie miała tańczyć na rurze, spotkała Kamila, kolegę z podstawówki. To on załatwił jej pracę w biurze poselskim Ważnego.
Było fajnie. Kasa, od czasu do czasu imprezki. Któregoś dnia poszła z Ważnym do łóżka. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że Kamila to dotknęło, bo podkochiwał się w niej nieśmiało. Zbyt nieśmiało. Po okresie biednej stabilizacji i nudnego ciupciania raz w tygodniu, po ciemku, miała ochotę poszaleć. Otrzeźwiała, kiedy, po którymś rannym powrocie, zobaczyła, że męża nie ma w domu. Nie tylko jego, ale i jego rzeczy też.
Pomógł jej Kamil, załatwił jej do dzieci Białorusinkę, którą wciągnął na listę płac biura, jako sprzątaczkę, tak że Agata nic nie musiała jej płacić.
Kiedy Ważny zabrał ją, szeregową pracownicę biura poselskiego w małym miasteczku, do Warszawy do Sejmu i skończyło się na orgietce u Najważniejszego, poczuła, ze los daje jej szansę. Ważny wyraźnie się w niej podkochiwał, a na Najważniejszym tez robiła wrażenie. Zaczęła robić partyjna karierę. Razem z Kamilem dostała się do rady miasta. Polubiła go. Pomagał jej, interesował się dziećmi. Jej natomiast co raz mniej podobało się partyjne życie towarzyskie. Widziała, jak od czasu do czasu któraś z dziewczyn nagle niknęła i nikt nawet o nią nie pytał. Postanowiła zadbać o siebie. Po ponad roku od pierwszego bzykania z Najważniejszym zakomunikowała Ważnemu, że jest w ciąży i że już za późno na skrobankę. Wściekł się. Gdyby go Kamil nie powstrzymał, pewnie by ją pobił. Szkoda, zrobiłaby obdukcję i miałaby jeszcze jednego haka.
Wkrótce wezwali ją do Warszawy.
- Albo ty usuniesz ciążę, albo my ciebie. Umrzesz, kurwa, przy porodzie! Masz to, jak w banku – wysyczał Najważniejszy, kiedy stwierdziła, że nie jest wykluczone, że to on jest ojcem.
Przeraziła się nie na żarty. Razem z Kamilem próbowali nawet spędzić ciążę jakimiś specyfikami, które poradził im znajomy weterynarz. Bez skutku. Masakra. Ważnemu Kamil powiedział, że jak co, to on się przyzna do ojcostwa.
- Tak? - zdziwił się Ważny – Za co?
- Za nic.
- I ty myślisz, że ja w to uwierzę? Dzieciak się urodzi, a wy DNA i będziecie nas razem szantażować? Ładnie to sobie, kurwa, wykombinowaliście. Ale nie ze mną te numery. Niech się ta dziwka pozbędzie dzieciaka, bo będzie źle. Ma tydzień czasu.
- Spierdalaj! – usłyszał Kamil, kiedy zaproponował jej powtórnie próbę spędzenia płodu.
Wkurwił ją maksymalnie tą uległością wobec Ważnego. Wkurwiona była też objawem własnej słabości, kiedy w panice chciała zabić własne dziecko. DNA ?! Sami podpowiedzieli jej obronę.
Kiedy pod koniec tygodnia Ważny przyjechał do biura, był zdecydowany na ostateczne załatwienie sprawy Agaty. Postraszy ją. A jeśli to nie poskutkuje, trzeba jej będzie zafundować pobicie z poronieniem. Ściągnie się chłopców z daleka na gościnne występy i tyle. Już miał ją wzywać do siebie, kiedy zobaczył na biurku list. List Agaty do naczelnego lokalnego dodatku Gazety. „Jeśli Pan czyta ten list, to zdarzyło się ze mną coś bardzo złego.” Usiadł z wrażenia.
Przeczytał raz, jeszcze raz i jeszcze... Powinien coś zrobić, ale nie wiedział co. Kiedy podniósł głowę po kolejnym przeczytaniu listu, stała w drzwiach i uśmiechała się.
- Co to, kurwa, jest? - zapytał.
- Polisa. Polisa na życie. Jeśli nie zadzwonię pod pewien numer przez dwadzieścia cztery godziny, oryginał tego listu trafi do gazety. Szykuj, kurwa, wyprawkę tatusiu.
Ważny nie był zachwycony warunkami, ale co mógł zrobić, Agata miała argumenty nie do obalenia. A więc tak: podwyżka i kontrakt zapewniający jej nieusuwalność z pracy oraz pierwsze miejsce na liście do Sejmiku Wojewódzkiego w wyborach samorządowych. W zamian, w wywiadzie, dla zaprzyjaźnionego dziennikarza lokalnej gazety, miała powiedzieć, że ojcem dziecka nie jest nikt z partii.
Kiedy urodziła, Ważny pojawił się z bukietem, a umyślny dostarczył bukiet od Najważniejszego. Obserwatorzy z zewnątrz mogli tylko podziwiać, jak partia troszczy się o swoje członkinie, co dyspozycyjny pismak skrzętnie opisał, umiejętnie wplatając w tekst, że szczęśliwy tatuś, a przyjaciel Agaty, nie ma żadnych związków z partią.
Potem zaczęło się dziwnie. Białorusinka nagle musiała wrócić do domu. Ponieważ Aga, jako samotna matka z trójką dzieci, miała o wiele mniej czasu, a partia miała kłopoty i musiała wystawiać tych, którzy całkowicie poświecą się kampanii, wycofano ją na dalekie miejsce, na pierwszym umieszczając Kamila.
Wkurzało ją to, ale nie chciała zaogniać sytuacji, dopóki była na urlopie macierzyńskim. Kiedy wróciła, okazało się, że może liczyć jedynie na pół etatu, bo nie wypada wyganiać dziewczyny, która ją zastępowała. Wtedy po raz pierwszy poruszyła sprawę alimentów.
- Daj sobie siana - poradził Ważny, kiedy mu o tym powiedziała – bo wylądujesz na bruku.
Nie posłuchała i wylądowała. Ledwie po raz ostatni trzasnęła za sobą drzwiami biura, natychmiast wykręciła numer do Gazety. Nie daruje, postanowiła, nie daruje.
Następnego dnia rankiem, kiedy z satysfakcją czytała w Gazecie swoją historię, zadzwonił dzwonek. Otworzyła drzwi myśląc, że to sąsiadka, którą prosiła, by popilnowała dzieci, w czasie kiedy ona pójdzie do pośredniaka. Tymczasem przed nią, z wielkim bukietem kwiatów w ręku, stał Kamil. Zatrzasnęła drzwi bez słowa.
3.
- I po tym wszystkim ty do niej z kwiatami? - Marcin nie mógł się nadziwić.
- Tak.
- A ona ci pac, drzwi?
- Tak. Nawet nie zapytała, po co przyszedłem.
- A ty ciągle...
- Tak.
- Nie rozumiem.
- Bo tu nie ma nic do rozumienia. To z rozumem nie ma nic wspólnego. - Kamil wypił kolejną pięćdziesiątkę, popił sokiem, westchnął ciężko – To czujesz tu, w trzewiach. To jest choroba. Nie wiem czego: wzroku, węchu, słuchu, nerwów, a może wszystkiego razem. To cię ogarnia, nie panujesz nad tym. Stary, ja czasami brałem. Brałem, bo moglem. Brałem, bo miałem super odjazdy. Ale z każdego odjazdu wracałem. Bezpiecznie wracałem, nie wciągało mnie. To ja panowałem nad dragami, a nie one nade mną. A tutaj... Nie wiem, nie potrafię, nie umiem....
- Czego nie umiesz?
- Nie umiem się wyzwolić. Kiedy wycięli jej ten numer, pomyślałem: dobrze ci tak dziwko... - wypity alkohol nie tylko rzucał się Kamilowi na dykcję, ale sprawiał również, że zamyślał się nagle i odpływał, nie kończąc wątku.
- Jaki numer? - Marcin próbował ściągnąć go na ziemię. Jeszcze nigdy nie widział Kamila w takim stanie. Widywali się rzadko, ale zawsze w takich sytuacjach podziwiał go za optymizm, poczucie humoru i całkowicie luzackie podejście do życia. -Jaki numer jej wycieli?
- No ten z zamianą.
- Jaką zamianą?
- Dzieci.
- Co?
- Normalnie, zamienili jej dzieciaka! I cały numer z DNA pierdut! A to się, kurwa, zdziwi.
- Zamienili jej dziecko?! - Marcin nie mógł ukryć zdumienia.
- Tak!
- Jak?
Coś takiego było w glosie Marcina, że Kamil otrzeźwiał. Zrozumiał, że powiedział za dużo, o wiele za dużo.
- No... To znaczy nie wiem. Tak mówili.
- Kto?
- To znaczy... dziewczyny z biura – plątał się wyraźnie – a może to tylko plotki... czy ja wiem, przez nią chyba głupieję do końca...
Marcin nie naciskał. Pozwolił Kamilowi odpłynąć. Sam też miał o czym myśleć. Właśnie przestał być oficerem WSI. Ściągnięto go specjalnie na weryfikację, w związku z rozwiązaniem jego służby i powołaniem nowej. W ankiecie, którą z tego powodu musiał wypełnić, w miejscu, w którym domagano się donosu na dotychczasowych kolegów, wpisał: „Kumam, ale nie kapuję. Jebał was pies.” I w ten sposób rozstał się z armią.
Afganistan nawet żelazne nerwy Marcina z lekka nadwyrężył. Szczególnie ostatni tydzień. Wtedy właśnie otrzymał poufną wiadomość, że przysłany przez nowa ekipę rządową facet z wywiadu wojskowego, dwudziestoparoletni harcerzyk, po krótkim, wieczorowym kursie wywiadu i antykomunizmu, zamiast zabezpieczać wojsko przed inwigilacją, wypytuje z wyjątkowa gorliwością o niego i jego interesy, psując mu opinię i układy wśród Afgańczyków. Wkurwił się nieziemsko, kiedy, skradłszy bezczelnie gówniarzowi laptopa, spojrzał w jego notatki. Nie dość, że nie zaszyfrowane, to niebezpieczne, gdyby się dostały w obce ręce, ale co gorsza kłamliwe, stawiające w złym świetle właściwie połowę dowództwa zmiany. Wziął więc harcerzyka na rozmowę na osobności, żeby wytłumaczyć mu niegodziwość i niebezpieczeństwo takiego postępowania. Ale kiedy tamten, po pierwszym solidnym kopie w dupę wyjął broń i zaczął coś o aresztowaniu, w imieniu i tak dalej. wytrącił mu pistolet i solidnie zlał. Niestety, gówniarz był wyraźnie impregnowany na edukację. Nic nie zrozumiał. Więcej, zaczął grozić żandarmerią, sądem polowym, samym ministrem nawet. Marcin nie miał wyjścia, obezwładnił gościa, przyłożył mu nóż do gardła i powiedział:
- Przykro mi koleś, to nie są podchody pod obóz harcerek. Nie nadajesz się na tę wojnę i nie chcesz się nadawać. Jesteś niebezpieczny dla zbyt wielu ludzi. Żal mi twojego młodego życia.
Zarznął go błyskawicznie i bez skrupułów, tak, jak to zazwyczaj robią talibowie. Śledztwo w tej sprawie szybko wykazało rażący brak ostrożności ze strony niedoświadczonego oficera i bardzo niebezpieczną utratę jego laptopa, który zapewne dostał się w ręce wroga. Dowódca w raporcie do Warszawy sugerował, by nie narażać tak młodych osób na zbyt wielkie niebezpieczeństwo.
Likwidując, przed powrotem, interes w Afganistanie, Marcin nie zapomniał przelać odpowiedniej kwoty na swe prywatne konto w niedużym i bardzo dyskretnym banku w Monako. Za radą starszych kolegów, już od pierwszych lat służby, założył je i regularnie zasilał, na wypadek, gdyby okazało się, że dla dobra służby musi ją nagle i niespodziewanie opuścić. Teraz było jak znalazł. Uwolniony od armii, korzystając z bezpieczeństwa finansowego, postanowił, po załatwieniu wszystkich formalności, wybrać się do Grecji, zwiedzić, Kretę, Cypr, Rodos, może wynająć jakąś małą chałupkę w którymś z greckich miasteczek, łowić ryby, pić wino, odświeżyć swoją grekę, coś poczytać, coś pooglądać, może coś poderwać, nie myśleć o niczym praktycznym, póki się da. A potem rozejrzeć się za robotą bodyguarda, kapitana na jachcie dla bogaczy lub czymś podobnym. Tu, w kraju, nie widział dla siebie przyszłości.
Nad ranem dwaj starzy kumple odpłynęli – oddzielnie. Każdy na swoje wyspy nie do końca szczęśliwe.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|