Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Arleen
Stalówka
Dołączył: 03 Maj 2007
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob 15:32, 13 Paź 2007 Temat postu: Shades of Grey [NZ] |
|
|
Coś dla wielbicieli fantasy i elfów... Akcja, nieco romantyzmu i sporo tajemnic...
"- Dlaczego mnie przed nimi ukryłeś? A teraz zabrałeś do siebie…? - spytała w końcu. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby usiłowała doszukać się w nich podstęu lub kłamstwa. Lauengram nie odwrócił wzroku, odważnie odwzajemnił spojrzenie.
- Nie lubię mundurowych. - odparł spokojnie. – I sądziłem… że jesteś kimś nieco innym. – przyznał po chwili lekko zażenowany."
Lauengram, młody przemytnik z Imperium, może uważać się za człowieka, który ma w życiu szczęście, któremu lubi dopomagac sobie urokiem osobistym i sprytem. Wraz z przyjacielem, samozwańczym półelfem i wróżbitą, żyją z dnia na dzień szukając przygody... i dobrego wina.
Sana, młodziutka druchii, ucieka przed owianą mgłą tajemnicy przeszłością. Od samotnej druchii w końcu odwraca się szczęście... W portowym mieście Marienburg na jej trop wpadają nie tylko miejscy strażnicy.
Fortuna jednak bywa przewrotna i patrząc surowym okiem na elfkę, uśmiecha się do Lauengrama...
W tym wypadku pisze w świecie, będącym hybrydą WFRP i Forgotten Realms. Wizja Mrocznych Elfów (druchii) to takie pomieszanie Warhammera i Forgotten Realms, bo tak naprawdę żadna mi w pełni nie odpowiada.
‘Złoto szczęścia nie daje, ale bardzo w życiu pomaga’, jak twierdzi ulubione powiedzenie mieszkańców Wolnego Miasta Marienberg. Najwyraźniej coś w tym przysłowiu tkwi, bowiem jak Imperium długie i szerokie bardzo niewiele miast mogło dorównać temu ośrodkowi handlu i kultury. Zewsząd zjeżdżali tu kupcy i handlarze, pragnący jak najlepiej sprzedać swoje artykuły. Począwszy od prostych straganiarzy, oferujących proste i tanie wyroby własnych rąk, poprzez zręcznych rzemieślników różnych profesji, a kończąc na bogatych kupcach sprawdzających przyprawy, luksusowe tkaniny i zbytkowne towary każdy mógł próbować swoich sił w handlu. Niektórzy odnosili sukcesy, stawali się bogaci i szanowani, inni do końca życia nie potrafili wyjść z długów, które pozaciągali na ‘dobry początek interesu’, ale to był Marienberg. Tu życie toczyło się swoim własnym, pośpiesznym rytmem. Ludzie różnych narodowości, także przybysze z odległego Kitaju, czy Arabii, mieszali się z przedstawicielami innych ras Starego Świata. Pewien elf niegdyś porównał Marienberg do żywego organizmu. Mózgiem miasta był nieskazitelny Ratusz, sercem jego wspaniały, zbudowany z rozmachem rynek. Tłumy kupujących i sprzedawców przetaczały się przez ulice niczym krew przez arterie ciała, a całe miasto tętniło życiem, handlem i muzyką. Czyste, brukowane ulice wypełniały nęcące zapachy z różnej maści zajazdów i gospód, ze straganów kusiły wyszukanymi kształtami oraz wszystkimi kolorami tęczy zamorskie towary, którymi zachwycali się szlachetni panowie i piękne, odziane w jedwabie damy.
Wieczorami puls przyśpieszał do zawrotnego tempa, gdy na ulicę wychodzili spragnieni wrażeń mieszkańcy i podróżni, by zażyć nieco nocnego życia. Ulice rozświetlały dziesiątki latarni i lampionów. Wino lało się wartkim strumieniem na wytwornych balach, mniej szykownych potańcówkach w zajazdach, czy zwyczajnych popijawach w portowych tawernach. W Marienburgu nie można było się nudzić, choćby człowiek chciał.
Mniej strojna, wciąż jednak wyglądająca przyzwoicie, była dzielnica rzemieślników, gdzie za niewielkie pieniądze lokalni wytwórcy oferowali owoce swojej pracy. Tutaj też pobożni mieszkańcy, a także podróżni mogli złożyć datek oraz zanieść prośbę do swego bóstwa o bezpieczną podróż, czy powodzenie w interesach.
Jednak każde miasto miało też swoją ciemną stronę. Portowa część Marienburga była zatłoczona, brudna i duszna, jak zresztą każda tego typu dzielnica większości portowych miast. Z nieoświetlonych, ponurych uliczek często spływały brunatne strugi śmierdzących ścieków. W tej dzielnicy po zmroku nie słychać było tanecznej muzyki, lecz odgłosy pijackich burd, nie widać było też nikogo, kto choćby stał obok porządnego człowieka. Tutaj mieszkali ci, którym się nie powiodło, lub ci, którzy sukces osiągnęli w nielegalnym fachu. Tutaj królowali złodzieje, prostytutki i wszelkiej maści typki spod ciemnej gwiazdy. Jedynym domem modlitwy mogła być zakonspirowana świątynia boga złodziei, Ranalda, lub zabiedzona kapliczka, gdzie kapłani Shaylli, opiekunki chorych, prowadzili prowizoryczny przytułek wraz z sierocińcem. Niestety, mimo ich tytanicznych wysiłków oraz dobrej woli bezdomne dzieciaki nadal wałęsały się pod nogami i było ich tylko trochę mniej niż bezpańskich psów, biegających całymi watahami po zaśmieconych ulicach.
Aktualnie jedna grupa okradała z sakiewki jakiegoś szlachcica, który najwyraźniej się zgubił i zapytał jednego z małych uliczników o drogę, chcąc koniecznie wydostać się z tej dzielnicy nędzy. Druga usiłowała zwinąć jabłka z jednego z nielicznych straganów. W końcu jednak właściciel kradzionego dobytku się zorientował i małoletni amatorzy owoców rozbiegli się na wszystkie strony, uniemożliwiając kupcowi wskazanie jednego, konkretnego kierunku ucieczki złodziei. Wezwana na miejsce straż zgłoszenie przyjęła, któryś ze strażników, młody i jeszcze pełen zapału, usiłował nawet gonić młodocianych przestępców, szybko dał jednak za wygraną. Zrozumiał, że i tak za chwilę wmieszają się w tłum.
Tylko jeden z chłopców, młodszy od innych, bo może ośmioletni, został w tyle za kolegami, którzy nie mieli zamiaru czekać na niego. Złodziejska szajka rozbiegła się gdzie tylko mogła, lecz on w całym tym zamieszaniu wywalił się z impetem na bruk, a skradzione dobra w postaci jabłek, rozsypały się po najbliższej okolicy. Chłopak natychmiast zerwał się na kolana i zaczął je zbierać, usiłując w locie łapać te jeszcze toczące się. Udało mu się odzyskać już trzy, gdy jednak sięgnął ręką po czwarte, zamarł, bowiem jego łup zatrzymał się na jakimś bucie. Co gorsze, but miał właściciela, który zaskoczony puknięciem spojrzał pod nogi i schylił się, by podnieść owoc. Dzieciak przez moment patrzył na osobę, która przywłaszczyła sobie jego jabłko. Był to wysoki, szczupły mężczyzna w ciemnym płaszczu. Gdy odwrócił się w stronę chłopca spod szerokiego ronda kapelusza z piórkiem spojrzały na niego jasne oczy, a na twarzy, na której wciąż znać było młodzieńcze rysy, pojawił się wyraz zaciekawienia. Chłopczyk wstał powoli, śledząc owoc głodnym wzrokiem
- Twoje? - zapytał mężczyzna, wyciągając owoc ku chłopcu. Ten pokiwał głowa, po czym… bez słowa porwał odzyskaną zdobycz i uciekł w najbliższą uliczkę, ani razu nie oglądając się za siebie. Młody mężczyzna uśmiechnął się, ale już nie do małego złodziejaszka, lecz do wspomnień, znał bowiem takie życie aż nazbyt dobrze. Sam się tak wychował i gdyby nie wrodzony spryt, poparty zaradnością, skończyłby tak, jak kończy wiele takich dzieciaków. W więziennych lochach, względnie na szafocie.
W końcu Lauengram oderwał spojrzenie od gromady dzieciaków, które dzikim wrzaskiem oznajmiły sukces w obrabianiu zagubionej szlachty i rozbiegły się po wąskich uliczkach tej dzielnicy nędzy. Przywykł już do tego rodzaju scen - był w mieście od kilku dni, ciesząc się życiem dzięki uczciwie zarobionym na przemycie kislewskiej wódki złotym koronom i czekając na znajomego, z którym planował wyruszyć do Bretonii, gdzie miał do załatwienia kilka ‘formalności’ związanych ze starym zleceniem. Nie wiedział jeszcze, co będzie robił później. Często żył z dnia na dzień, nie mając w życiu jeszcze żadnego konkretnego celu. Na razie zarabiał robiąc mundurowym koło pióra, wcale nieźle się przy tym bawiąc, oraz zwyczajnie włócząc się po Imperium, w myśl powiedzenia, że podróże kształcą. W końcu jednak sterczenie na tutejszym małym i zaniedbanym ryneczku uznał za nudne oraz bezcelowe. W karczmie zaś czekał na niego ciepły posiłek i kufel zimnego piwa, które jak dobrze się zakręcić przy szynku i sypnąć paroma srebrnymi szylingami, nie było nawet rozwodnione. Spojrzał w niebo. Było już późne popołudnie, więc pora była najwyższa, by przestać się włóczyć po mieście. Nie przeszedł jednak nawet dziesięciu kroków, gdy nieliczni kupujący rozpierzchli się na boki, a nad rynkiem rozległ się ochrypły krzyk:
- Brać ją! Nie dajcie jej uciec…!
Lauengram odruchowo zszedł z drogi, sądząc, że na gorącym uczynku złapano kolejną złodziejkę z lokalnej kliki, lub małoletnią prostytutkę, która nie oddawała służbom porządkowym należnych tantiem w naturze. Lauengram, choć tutaj akurat nie zdarzało mu się popaść w konflikt z prawem, chciał dyskretnie się wycofać, tak na wszelki wypadek. Lubił czasem kusić los, bo jakże nudne byłoby życie bez odrobiny ryzyka, ale dziś nie miał już chęci na użeranie się z debilami w mundurach. Odwrócił się więc, wchodząc w najbliższą uliczkę. Przypominała bardziej rynsztok, gdyż brukowana nawierzchnia usiana była dziurami po brakujących kamieniach oraz śmierdzącymi kałużami. Osobiście nie lubił mundurowych, ale nie był też na tyle naiwny, by lubić wszystkich, którzy byli przeciwni ‘stróżom prawa i porządku’. Nie wyglądało to jednak na typowy pościg za złodziejaszkiem, więc zaciekawiony zerknął w stronę zamieszania, usiłując dokładnie dojrzeć coś się dzieje.
Otyły strażnik miejski, wrzeszcząc coś niezbyt zrozumiale i z trudem przeciskając się obok przechodniów, wskazywał zakutaną w burą opończę sylwetkę, ponaglając dwóch młodszych towarzyszy. Uciekinierka zaś zwinnie, z akrobatyczną gracją przemykała obok zdezorientowanych przechodniów… kierując się w stronę jego zacisznego schronienia! Lauengram zaklął pod nosem, usuwając się w cień, lecz uważnie nasłuchując. Tupot podkutych buciorów straży był coraz bliższy… I wtedy tuż obok niego przemknęła w dzikim pędzie szczupła, szara sylwetka. Mężczyzna drgnął, niemile zaskoczony, bowiem wogóle nie usłyszał odgłosu jej kroków! Zwolniła tylko na ułamek chwili, by obejrzeć się przez ramię, czy pościg za nią podąży. Miała ciemną cerę, może była Tileanką, lub Estalijką… Ale tylko tyle zdążył zaobserwować. Niemal od razu znów zaczęła biec, lecz poprzez mdlący odór zastałej, stęchłej wody młody mężczyzna wychwycił słodki zapach, trochę przypominający jaśmin. Trwało to ułamek sekundy… Potem dziewczyna pobiegła dalej, chyba skręcając w najbliższą uliczkę, przynajmniej na chwilę umykając pogoni.
Lauengram w pierwszej chwili odetchnął. Strażnicy zapewnie go miną, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem… Jednak po chwili zastanowienia uznał, że nigdy nie lubił straży miejskiej. Dziewczynie udało się ich na chwilę zmylić, choć zapewne nie na długo. Niewiele się nawet pomylił, bowiem już po chwili do uliczki wpadli strażnicy, rozglądając się nerwowo na wszystkie strony. Nieufnym wzrokiem obrzucili Lauengrama, którzy równie nieprzyjemnie zerkał na nich spod ronda kapelusza.
Było ich trzech. Pierwszy miał oznaczenia sierżanta, lecz był już starszy, niski i okrągły jak piłka - jego dwaj podwładni zapewne go tu dotoczyli, bo dobiec sam nie miał prawa. Na jego nalanej twarzy, niczym rosa na bladym liściu łopianu, perliły się krople potu. Drugi był młodszy, śmiertelnie blady i chyba nieco zabobonny, bo ściskał w ręku symbol Mannana, bóstwa morza, trzeci zaś niskim, nerwowym facecikiem, który łypał na prawo i lewo szczurzymi oczkami. Przez chwilę rozglądali się w milczeniu, jakby rozważając czy warto interesować się skromną osobą przypadkowego przechodnia w sposób uprzejmy, czy od ręki dać mu w łeb. Uznali chyba jednak, że bić nie warto i poszli dalej. Wtem jeden z mundurowych, Szczurek, jak w myślach nazwał go Lauengram, ruszył w stronę zaułka, w którym zniknęła tajemnicza uciekinierka.
Młody przemytnik długo się nie zastanawiał, choć właściwie sam nie znał powodu, dla którego tak przejął się tym zdarzeniem. Uznał jednak, że powinien zrobić cokolwiek. Udał więc, że usiłuje przejść, manewrując tak, by przypadkiem potrącić tłuściutkiego dowódcę.
- Uważaj jak łazisz, włóczęgo! - syknął rozzłoszczony strażnik, mierząc Lauengrama złym spojrzeniem. Szczurek odwrócił się gwałtownie, a jego dłoń mocniej zacisnęła się na halabardzie. Najmłodszy ze strażników zbladł tylko jeszcze bardziej, z napięciem oczekując na rozwój wypadków. Wszyscy patrzyli na tego bezczelnego młodzieńca.
Lauengram uśmiechnął się. Sukces!
- A cóż to, porządnych ludzi się czepiacie? I wyzywacie od włóczęgów? Jak się wasz kapitan dowie… - powiedział z zaczepną nutką w głosie.
- Grozicie mi? - warknął strażnik, który za punkt honoru postawił sobie najwyraźniej odbicie swojego życiowego niepowodzenia na przypadkowym przechodniu, lecz Lauengram z satysfakcją podjął wyzwanie. Przecież na to właśnie liczył; że wkurzeni ucieczką swej ofiary strażnicy będą bardziej skorzy do kłótni, a co za tym szło, do odwrócenia ich uwagi. Młodzieniec uniósł brwi, wyglądając na niewzruszonego uwagą. On i strażnik mierzyli się chwilę spojrzeniem. Wysoki, młody człowiek prezentował się jednak znacznie lepiej od zaniedbanego jegomościa w średnim wieku, który po dłuższej chwili to stróż odwrócił wzrok i pominął dodanie kolejnej obelgi.
- Grozisz mi? – powtórzył, lecz jakby ciszej i nieco mniej pewnie.
- Gdzieżbym śmiał odgrażać się stróżom prawa. - uśmiechnął się szeroko i przyjaźnie Lauengram, czym zbił grubaska z tropu. Nie chciał prowokować bójki, bo strażników było trzech. Podejrzewał, że bez kłopotu dałby sobie z nimi radę, nie widział jednak sensu robić sobie kłopotów, skoro miał zamiar jedynie odwrócić uwagę od ich potencjalnej ofiary. Dodatkowo ogromnym plusem strażnika okazał się fakt, że był najwyraźniej za głupi by pojąć ideę ironii, bo pokiwał głową z satysfakcją i zapytał;
- Widziałeś, żeby ktoś tędy biegł?
- Tak, ale potem podążył w ten labirynt ulic i tyle go widziałem. - bez mrugnięcia okiem skłamał mężczyzna.
- To lepiej miej oczy szeroko otwarte. To kobieta. Elfka… - strażnik splunął. - Te, jak jej tam… Drechi? - podrapał się po głowie. Lauengram zmarszczył brwi. W pierwszej chwili chciał poprawić go, bo wiedział, o co, czy raczej, o kogo chodzi. Druchii osławieni korsarze i budzące postrach Wiedźmy. Ugryzł się jednak w język, bowiem taka wiedza mogła mu ściągnąć na głowę tylko kłopoty. Fakt jednak pozostawał faktem, że samotna mroczna elfka w Marienburgu była ewenementem. Nie dziwne, że ją ścigali.
- Musiała być strasznie niebezpieczna skoro trzech takich zuchów jak wy ją goniło. – stwierdził po chwili, dochodząc do wniosku, że niezwykle nieprawdopodobnym się wydawało, aby rzeczywiście była to jakaś mroczna elfka.
- A ba! – uderzył się w pierś sierżant, któremu sarkazm najwyraźniej także był obcy. – Ktoś musi dbać o to miasto i spokój jego mieszkańców!
- Oczywiście. – kiwnął głową przemytnik, ale był to gest na odczepnego. Która bowiem z cieszących się złą sławą Wiedźm dałaby się przegonić po mieście zwykłym chłopkom w mundurach? Pewnie ci idioci pomylili Wiedźmę ze zwykłą elfką. Dla nich wszystko, co miało uszy w szpic mogło być druchii.
- Uważaj na tę diablicę, czar jaki rzuci i po tobie. – wtrącił trwożliwie ostatni z mundurowych, ten najmłodszy. Rozglądał się przy tym strachliwie, jakby w obawie, by straszliwa elfia czarownica nie rzuciła na niego jakiejś klątwy. ‘Szczurek’ klepnął go w plecy, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie, które miało przywrócić młodzika do pionu. Zamiast tego chłopak skulił się, wciskając głowę w ramiona i wyglądał jeszcze mizerniej. Lauengramowi po raz pierwszy w życiu żal było jakiegoś strażnika.
Pozostali zaś przejrzeli jeszcze pobieżnie okoliczne zakamarki i odeszli, rzucając na odchodne przemytnikowi pełne nieufności i mające uchodzić za groźne, spojrzenie. Młody mężczyzna nie przejął się tym zupełnie, a gdy tylko strażnicy zniknęła mu z oczu, ruszył w stronę uliczki, gdzie wbiegła dziewczyna. Na wszelki wypadek wyciągnął pistolet i zajrzał do zaułka.
Był ciemny, pełen połamanych desek, oraz jakiś szmat. Chyba przez to w pierwszym momencie jej nie zauważył, ale już drugie spojrzenie ujawniło, gdzie uciekinierka się schowała. Zdradziła ją jasna, prawie biała plama jej włosów. Klęczała przycupnięta za stosem zbutwiałych beczek, oparta bokiem o mur, oddychała ciężko i nierówno. Rzeczywiście mogła być elfką, bądź półelfką, bo spomiędzy kosmyków niesfornej czupryny dostrzegł spiczasto zakończone ucho. Zaskoczył go także fakt, że dała się podejść… Słuch jednak miała dobry, bo gdy odciągnął kurek od pistoletu, odwróciła się gwałtowanie, sięgając za plecy.
- Nie rób tego. - powiedział miękko. - Nie chcę strzelić, ale zrobię to, jeśli dasz mi powód.
Dziewczyna jęknęła tylko w geście rezygnacji, odwracając ku niemu szczupłą twarz. I musiał przyznać strażnikowi rację, bo choć nieco sponiewierana, gdyby chciała i dano jej szansę, mogłaby rzucić urok na każdego mężczyznę. Bez pomocy magii.
Miała regularne rysy twarzy i ciemną karnację. Lekko wystające kości policzkowe nadawały jej największemu atutowi, ogromnym oczom w kolorze fiołków, kształt migdałów. Jeśli zaś reszta dorównywała temu, co widział…
- Nie jesteś ze straży… - nie spytała, lecz stwierdziła.
- Celne spostrzeżenie. - pokiwał głową.
- Jeśli chcesz mnie zaprowadzić do wieży, to może lepiej będzie jak pociągniesz za spust. Patrzyła z rezygnacją, lecz nie na niego, na lufę pistoletu. Mówiła Wspólnym nieźle, z mocnym śpiewnym akcentem, który nieco utrudniał zrozumienie słów.
- Nie kuś. - ostrzegł, widząc determinację na jej twarzy, oraz dłoń ponownie podążającą za plecy, w stronę paska z bronią. Najwyraźniej gotowa była podjąć ryzyko… - Nie chciałbym zrobić ci krzywdy.
- To po co we mnie mierzysz? - zmrużyła oczy.
- Dla własnego bezpieczeństwa. - wyjaśnił spokojnie przemytnik. - Nie jestem twoim wrogiem. Gdybym chciał, żeby cię znaleźli, to po prostu poszedłbym dalej.
- Nie rozumiem… - dziewczyna wydawała się zbita z tropu.
- Czemu cię ścigali? – zmienił temat.
- Bo mam uszy w szpic i ciemną skórę. - skrzywiła się nieznacznie. - Nie odpowiedziałeś.
- Obiecaj, że nie wbijesz mi noża pod żebro, to podejdę bliżej.
Dziewczyna milczała chwilę, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma, w których teraz, zamiast nieufności, malowało się zdumienie. Wahała się.
- Obiecuję… - powiedziała po chwili niepewne mierząc go spojrzeniem fiołkowych oczu.
- Mam cię jednak na widoku. - ostrzegł Lauengram. Wydawało się jednak, że elfka mówi szczerze. Schował broń i ostrożnie podszedł do niej na wyciągnięcie ręki. Stała spokojnie, z rękoma wzdłuż ciała. Nie drgnęła nawet, gdy wyciągnął ręce i nałożył jej na głowę kaptur poszarpanej opończy. Widok musiał być jednak raczej marny, więc po chwili wahania zdjął własny płaszcz i łagodnym ruchem okrył jej ramiona. Drgnęła pod jego dotykiem, jak szczeniak, którego bito zbyt często.
- Dlaczego…? – szepnęła, odwracając się ku niemu, wtulając się w czysty płaszcz. Lauengram sam się chwilę nad tym zastanawiał.
- Intuicja. - mruknął w końcu. - Chodź, wyglądasz, jakbyś od dwóch dni nie widziała ciepłego obiadu, a balii od tygodnia… - zmienił temat, nie mając najmniejszego zamiaru tłumaczyć się przed nią z czegoś, czego sam do końca nie rozumiał. Zabieranie kompletnie obcej kobiety do siebie… Czyste wariactwo!
Z drugiej strony trzeba byłoby mieć serce z kamienia, by nie zlitować się na tym pokazowym zbiorem siedmiu nieszczęść. Wyraźnie zmęczona, brudna i zrezygnowana. Nie chciał jednak, by współczucie przysłoniło mu zdrowy rozsądek. Uważnie ją obserwując, lekko popchnął elfkę ku wyjściu. Zanim jednak wyszli, dziewczyna nagle zatrzymała się, zerkając przez ramię. Na jej twarzy gościł nikły uśmiech.
- Sana… - powiedziała krótko. Mężczyzna rzucił jej pytające spojrzenie.
- Mam na imię Sana. – wyjaśniła.
- Ach… A ja Lauengram. - odparł, nieco zażenowany, że nie przedstawił się wcześniej. Cóż, okoliczności były dosyć nietypowe, nie było czasu na uprzejmości. - A teraz już chodźmy. Tutaj nie jest zbyt bezpiecznie. - pośpieszył ją. Dziewczyna tylko skinęła w odpowiedzi głową, nie stawiając już żadnego oporu, gdy delikatnie, ale stanowczo młody mężczyzna wyprowadził ją z zaułka.
Lauengram przeprowadził ją przez dzielnicę dłuższą, bardziej krętą, ale mniej uczęszczaną i bezpieczniejszą drogą. Pół godziny później byli w pokoju, który na czas pobytu w mieście wynajął Lauengram. Sana, ku zaskoczeniu młodego przemytnika, zachowywała się całkiem normalnie, choć rzeczywiście wyglądała jak pokazowy przykład elfki druchii; ciemna cera, szare włosy, wielkie błyszczące oczy, smukła figura. Nie zachowywała się jednak jak Wiedźma. Co więcej; wyglądała raczej mizernie, jakby od kilku dni nic nie jadła i spała niewiele. Zdawała się krucha, delikatna i zupełnie niegroźna, jak bezpański szczeniak, ale mężczyzna podejrzewał, że nawet taka potrafiłaby być zrobić komuś krzywdę. Dziewczyna jednak, jakby nie zdając sobie sprawy z obaw nowego towarzysza, doprowadzała się do porządku, czesząc włosy, mokre po kąpiel. Wtedy Lauengram stwierdził, że nie były szare, ale białe, zaś cera miała ładny, jasnobrązowy odcień. Ubranie nie nadawało się chwilowo do noszenia, więc mężczyzna zwyczajnie dał jej jedną ze swoich koszul, która raczej nie była przewidziana na drobną dziewczynę. Wyglądała na niej bardziej jak sukienka. Potem kazał przynieść obiad dla dwóch osób i butelkę lekkiego wina. Sana, choć początkowo nieufna, na widok ciepłego posiłku nieco zmiękła. Nie wyglądała na biedną, jej stare ubranie było dobrze uszyte, z porządnych materiałów, tylko mocno wygniecione i przybrudzone. Przy pasie miała sakiewkę, w której coś brzęczało i chrzęściło. Wprawne ucho przemytnika rozpoznało monety i kamienie jubilerskie, miała więc gotówkę i to niemało - z jakiegoś powodu jedynym problemem było jej wydanie. Zjedli w milczeniu siedząc obok siebie na łóżku, pokoik bowiem był raczej mały. Po posiłku Lauengram nalał wina, postanawiając rozwiać nieco aurę tajemniczości jego nietypowego gościa. Sana, owinięta kocem, podziękowała mu z oszczędnym uśmiechem, nieśpiesznie popijając wino ze skórzanego kubeczka.
- Nie obraź się, ale wcale nie dziwię się tym strażnikom, że wzięli cię za druchii. Wyglądasz, wypisz wymaluj, jak jedna z Wiedźm. Tylko, że włosy masz ścięte.
- I nie mam czerwonych źrenic. - pokiwała głową, nieco zaskoczona. - Potrafisz odróżnić elfa od druchii, jestem pod wrażeniem.
- W sumie to jest między druchii, a tobą taka różnica jak między mną i Norsmenem. W skrócie; temperament, karnacja, religia i język. Mam rację?
- Masz. - pokiwała głową. - Popełniłeś tylko jeden błąd.
- Zawsze chętnie nauczę się czegoś nowego. - zasalutował jej kubkiem. - Jaki?
- Powiedziałeś „między druchii, a tobą”. - dziewczyna wpatrywała się w niego swoimi fiołkowymi oczami, wahając się, czy podjąć wywód. W końcu jednak przełamała się.
- Powinieneś raczej rzec „między elfem, a tobą”. Ja naprawdę jestem mroczną elfką. - umilkła po tym stwierdzeniu, nerwowo obracając w ręku kubek. Przemytnik chwilę wpatrywał się w nią, zaskoczony szczerym aż do bólu stwierdzeniem. Po chwili potrząsnął głową.
- Mówisz poważnie?
- Rzadko mówię niepoważnie.
- No cóż, to… - Lauengram odgarnął z czoła nieposłuszne kosmyki, szukając odpowiedniego do sytuacji słowa. - Nieoczekiwane.
- Czemu? – elfka przechyliła lekko głowę, jakby bawiło ją zakłopotanie jej przypadkowego wybawiciela.
- Druchii nie podróżują samotnie, szczególnie kobiety. Ludzie was się boją i nienawidzą.
- Ty też? - zmrużyła oczy stosownie do użytego przez niego określenia.
- Zależy od sytuacji. - odparł, wzruszając ramionami.
- Łatwo przeszedłeś nad tym do porządku dziennego. – zauważyła ostrożnie, naciągając koc głębiej na ramiona, jakby przypomniała sobie, że nie należało mu od razu ufać.
- Jesteś samotną kobietą. Być może druchii, ale samotną i wyczerpaną. Mroczne elfy słyną z wielu nieprzyjemnych zalet, ale chyba macie także swoje granice. Niewiele byś tymi małymi piąstkami zdziałała.
- Bezbronna? – uśmiechnęła się słodko, ale mina zaraz jej zrzedła, bowiem Lauengram wskazał, gdzie leżała jej broń. Dopiero teraz dziewczyna przypomniała sobie, jak podczas przebierania się niefrasobliwie odłożyła go na stojący na drugim końcu pokoju stół.
- Punkt dla mnie. – pozwolił sobie na uśmiech tryumfu. - Wyjaśnij mi coś jednak. Nie mogłaś zrobić tamtym strażnikom kilka nieprzyjemnych rzeczy, z jakich słyną Wiedźmy? Nie musiałabyś się chować jak zaszczuta kotka po śmierdzących zaułkach.
- Ja już nie potrafię posługiwać się magią. - przyznała cicho, spuszczając wzrok. - Gdybym zaś wyciągnęła broń roznieśliby mnie na halabardach, względnie ktoś wpadłby na pomysł, by użyć kuszy.
- Mądra decyzja w takim razie. - pokiwał głową, rozumiejąc już choć część historii.
- Dlaczego mnie przed nimi ukryłeś? A teraz zabrałeś do siebie…? - spytała w końcu. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby usiłowała doszukać się w nich podstępu lub kłamstwa. Lauengram nie odwrócił wzroku, odważnie odwzajemnił spojrzenie.
- Nie lubię mundurowych. - odparł spokojnie. – I sądziłem… że jesteś kimś nieco innym. – przyznał po chwili lekko zażenowany.
- Zaraz zacznę podejrzewać, że pomoc nie była bezinteresowna. - mruknęła spoglądając na niego spode łba, machinalnie naciągając koc na ramiona. Lauengram przez chwilę patrzył na nią, jakby się nad czymś zastanawiał,
- Wiesz, właściwie to mogłabyś się w jakiś miły sposób odwdzięczyć. - powiedział nagle, uważnie taksując jej sylwetkę. Sana wstrzymała oddech.
- Co? - przez chwilę zastanawiała się, co powinna zrobić. Uciekać? Dać mu w pysk i wyjść? Spojrzała na leżący nieco za daleko nóż… Zanim jednak zdołała coś wymyślić, siedzący przecież pół metra od niego młodzieniec pochylił się lekko ku niej. Poczuła jego dłoń na talii, a po chwili… pisnęła cicho, bowiem zamiast spodziewanego popchnięcia na pościel poczuła, jak mężczyzna delikatnie uszczypnął ją w policzek! Sana gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca. Lauengram zaś… zaśmiał się! Patrzyła jak ten młody człowiek śmiał się przez chwilę, by po chwili obdarzyć kompletnie zdezorientowaną elfkę rozbawionym spojrzeniem ciemnobłękitnych oczu.
- Tu… - powiedział po chwili, palcem dotykając policzka. Przez chwilę nie pojmowała, o co mu chodzi, lecz zaraz zrozumiała.
- Zażartowałeś sobie ze mnie! – stwierdziła, a jej oczy pociemniały z gniewu.
- Nie mogłem się powstrzymać… - odparł, niemalże ze łzami śmiechu w oczach.
- Ale po co? – uspokoiła, widząc jego rozbawienie, nadal jednak czuła się nieco urażona.
- Byłaś napięta, jak struna… No, ale ja czekam. - młody przemytnik przechylił lekko głowę. Sana odetchnęła, po czym pochyliła się, całując go delikatnie w policzek. Na twarzy miał dwu lub trzydniowy zarost, nie kłuł jednak, był przyjemnie miękki.
- Dziękuję… - powiedziała cicho, a jemu wydało się, że elfka lekko się rumieni?
- Zawsze jestem gotów ocalić damę z opresji. I wiesz co?
- Hm?
- Masz ładne nogi. - powiedział i wtedy zdała dobie sprawę, iż siedzi nieomal do niego przytulona. Poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie, gdy zauważyła, że koc zsunął jej się z nóg, a na wpół rozpięta koszula odsłoniła obojczyk i ramię. Lauengram roześmiał się raz jeszcze, radośnie i szczerze niczym dziecko, naciągnął jej ubranie na ramię i usiadł naprzeciwko. Łobuzerski uśmiech jednak nie schodził z jego ust.
- Od razu lepiej. - pokiwał głową. - Wyglądałaś jak siedem nieszczęść.
- I to pewnie dlatego mnie uratowałeś, co? - mruknęła, dopinając guziki, by ubranie nie płatało jej już figli. Była mu zobowiązana za ratunek i schronienie, ale wrodzona nieufność powoli brała górę nad wdzięcznością. Mężczyzna rzucił jej tajemnicze spojrzenie.
- Nie, przyjaciel mi wywróżył, że wkrótce spotkam kogoś niezwykłego. I oto proszę, jesteś ty… - Lauengram posłał jej szeroki uśmiech.
- Żarty sobie ze mnie stroisz?
- Gdzieżbym śmiał!
- To twój przyjaciel jest wróżbitą?
- Tak jakby. Ale tak naprawdę to powodem jest moja niechęć do munduru. A ty byłaś samotną, ściganą przez nich kobietą.
- Nie bałeś się, że wbiję ci sztylet w plecy?
- Miałem cię na muszce pistoletu, możesz mi wierzyć, że byłbym szybszy.
- Wierzę. - pokiwała głową, ręką poprawiając rozczochrane włosy. - Słuchaj, nie chcę się narzucać, ale mógłbyś wyświadczyć mi przysługę?
- Chyba tak, zależy, o co poprosisz.
- W karczmie na pewno jest jakaś praczka, albo służąca… Byłbyś tak miły i oddałbyś moje ubrania, żeby je wyprała? Reszta moich rzeczy została w poprzedniej karczmie i chyba ich już nie odzyskam. To moja jedyna zmiana ubrań… A w twojej koszuli daleko nie zajdę. - elfka przekrzywiła figlarnie głowę i rozłożyła ramiona, prezentując się w całej okazałości. Nie ulegało wątpliwości, że koszula Laiengrama nie jest kreacją na wyjście z domu; sięgała dziewczynie zaledwie do połowy ud.
- Może i nie, ale wyglądasz niezwykle interesująco. - przyznał z rozbrajającym uśmiechem. Sana parsknęła cicho.
- Rozmawiasz w ten sposób z każdą kobietą?
- Możesz mi wierzyć na słowo, że nie. Czasem tylko lubię się droczyć.
- A może ja nie mam poczucia humoru? Może naprawdę jestem typową druchii? - spojrzała na niego wyzywająco, zadzierając głowę. Tym razem to on parsknął.
- A jednak masz poczucie humoru, niczego sobie w dodatku. - a gdy na twarzy dziewczyny zobaczył kompletny brak zrozumienia, wyjaśnił; - Gdybyś była modelową Wiedźmą, nie siedziałabyś półnaga w pokoju przygodnie napotkanego mężczyzny, prosząc by zaniósł twoją jedyną zmianę ubrań do uprania.
- Punkt dla ciebie, Lauengram. - pokiwała głową, a po chwili wahania zebrała do kupy swoje ubrania. - Będziesz tak miły? W sakiewce mam trochę pieniędzy, wystarczy…
- Spokojnie, nie zamierzam im tu płacić za cokolwiek z góry. - skrzywił się nieznacznie, dając jasno do zrozumienia, co sądzi o uczciwości właściciela lokalu. - Nie martw się, zaraz to załatwię. Zostań tutaj. - powiedział, potem wziął od niej zawiniątko i już miał wyjść, gdy zawołała go po imieniu.
- Coś jeszcze?
- Tak jakby. Dziękowałam ci już?
- Chyba tak.
- Nie szkodzi… Dziękuję, Lauengram. - powiedziała cicho, uśmiechając się do niego, zupełnie inaczej niż wcześniej, jakby łagodniej i bardziej prawdziwie. Pokiwał głową.
- Żaden problem, zawsze do usług. - odwzajemnił uśmiech i skłonił się, nieco parodiując dworski ukłon. Potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Sana naciągnęła na ramiona koc. Z trudem zmuszała się, by trzymać oczy otwarte. Nie powiedziała tego swemu nieoczekiwanemu wybawcy, ale chowała się po mieście od dwóch dni, szukając okazji, by wymknąć się z niego i nie dać się schwytać straży. Mroczne elfy były korsarzami, nielubianymi tak samo jak piraci, a może nawet bardziej, bo ludzie ich nie znali. A jeśli czegoś nie znali, to zazwyczaj z góry uznawali, że jest złe. Druchii zaś wcale nie martwili się by naprawiać reputację. Wręcz przeciwnie, była im na rękę, szanowano je ze strachu. Sprawa miała się jednak nieciekawie, gdy któryś z druchii z jakiegokolwiek powodu został sam. Pojedynczego elfa niemal zawsze czekał marny los, jeśli nie znalazł sprzymierzeńców. Dziewczyna westchnęła cicho i wygodniej położyła się na łóżku, podkładając ramię pod głowę. Myślała nad tym, co ją dziś spotkało, czy raczej, kto.
Lauengram. Młody mężczyzna zaintrygował ją. Mimo początkowej nieufności nie odebrał jej broni, zabrał ją do siebie, dał schronienie. Ot tak, bo uważał, że tak trzeba. Zachowywał się jakby zupełnie mu nie przeszkadzało, iż ona jest druchii. Ludzie… W jej rodzinnym mieście niemal zawsze mówiono o nich z pogardą i lekceważeniem. Twierdzono, że gdyby nie to, że mnożą się jak szarańcza byliby jak szkodniki w przydomowym ogródku. Bardzo dobrze zapamiętała te lekcje i niestety dla niej, szybko musiała stawić czoła prawdzie. Ludzie potrafili być równie okrutni i nieustępliwi jak druchii. Wielu inteligencją i sprytem dorównywało elfom i z reguły byli przeciwko niej. Dziś po raz pierwszy ktoś tak jawnie wyciągnął ku niej rękę. Widać pośród ludzi zdarzają się i najlepsi i najgorsi… Westchnęła, zupełnie nie wiedząc, co o tym sądzić. Dotąd spotykała się jedynie z nieufnością i wrogością, często nienawiścią - niezrozumiały gest sympatii młodego człowieka zaintrygował ją. Do tej pory doświadczyła od świata ludzi wyłącznie strachu, a zignorowanie jej osoby zazwyczaj należało odczytać jako chęć uniknięcia ewentualnej zemsty. W takich chwilach Sana z rzadka cieszyła się z reputacji swej rasy. Wtuliła twarz w poduszkę. Szorstka pościel drapała, ale dziewczyna już wkrótce usnęła…
Nie obudziło jej nawet wejście do pokoju Lauengrama, który ze zdziwieniem stwierdził, że choć nie było go zaledwie kilka chwil, elfka śpi w najlepsze.
‘Ciekawe…’ pomyślał. Nie sądził, że elfy zwyczajnie śpią, tak, jak ludzie. Słyszał, że zapadają raczej w pewnego rodzaju letarg. Jakie to jednak miało znaczenie? Chyba żadnego, dziewczyna była wyczerpana i należał się jej odpoczynek. Początkowo chciał z nią porozmawiać, być może dowiedzieć się czegoś na jej temat, lecz uznał, że lepiej będzie, jeśli odzyska siły. Zresztą jej ubrania nie będą gotowe wcześniej niż na rano, a on nie miał zamiaru wypraszać jej tylko w koszuli. Poza tym… wyglądała tak krucho, że tylko ktoś kompletnie bez serca mógłby chcieć ją teraz budzić. Westchnął więc tylko, rozkładając na podłodze podróżną derkę, ale zaraz się rozchmurzył. Nie należał do osób, które lubiły narzekać, poza tym niecodziennie gości się u siebie mroczą elfkę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Arleen dnia Czw 19:13, 08 Lis 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:50, 08 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
Zastanówmy się.
Jeśli chodzi o minusy:
- chwilami zły zapis dialogów
- moim skromnym zdaniem zabieg z umieszczeniem na początku tej sceny rozmowy nie był potrzebny. Przyciągnąłby z pewnością nastolatki szukajace jedynie scen miłosnych w literaturze, ale mnie osobiście odstraszył... ale to bardzo subiektywna opinia.
- no cóż, jak na razie nie jest zbyt oryginalnie, ani pod względem zalążka fabuły, ani bohaterów. Ale z drugiej strony to dopiero początek i mam nadzieję, że w przyszłości zmieni się na lepsze.
- chwilami czułam się odrobinę znużona, a to mi się nieczęsto zdarza - ale może to wina faktu, że jestem zmęczona jak nie wiem co.
Plusy:
- całkiem ładny opis miasta: myślę, że nieźle udało ci się oddać jego... charakter?
- raczej brak błędów, ale w tej dziedzinie to ja ekspertem nie jestem.
- styl jest dobry
- udało ci się mnie zainteresować i w chwili wolnego czasu pewnie zajrzę do ciagu dalszego o ile się tkai pojawi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Arleen
Stalówka
Dołączył: 03 Maj 2007
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Czw 19:12, 08 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
No to lecimy z pytaniami;
Cytat: | - chwilami zły zapis dialogów |
Szkół zapisywania dialogów jest tyle, ile mam włosów na głowie i nigdy nie doszłam do wniosku, jak powinnam to robić. Ponadto Word wiecznie mi coś w nich zmienia. Jesli wskażesz mi wytyczne, być może uda mi się zapisywac je poprawnie.
Cytat: | - moim skromnym zdaniem zabieg z umieszczeniem na początku tej sceny rozmowy nie był potrzebny. Przyciągnąłby z pewnością nastolatki szukajace jedynie scen miłosnych w literaturze, ale mnie osobiście odstraszył... ale to bardzo subiektywna opinia. |
Mogę skasować. Kwestia gustu.
Cytat: | - no cóż, jak na razie nie jest zbyt oryginalnie, ani pod względem zalążka fabuły, ani bohaterów. Ale z drugiej strony to dopiero początek i mam nadzieję, że w przyszłości zmieni się na lepsze. |
Podobno w fantasy wszystko już było. Zależy też, co masz na myśli 'na lepsze'. Nie wiem bowiem czego oczekujesz od fabuły. I z góry odpowiadam na pytanie: NIE! Sana nie jest kalką Drizzta Do'Urdena, którego osobiście nie znoszę. Nie ucieka, bo jest 'dobrą druchii'. Ucieka... z innych powodów. A by przetrwać, musi8 przyjmować każdą pomoc, chwytać okazje i musiała się przystosować.
Cytat: | - chwilami czułam się odrobinę znużona, a to mi się nieczęsto zdarza - ale może to wina faktu, że jestem zmęczona jak nie wiem co. |
Miło byłoby wiedzieć, czy nużyło cię opowidanie, czy po prostu czytałaś je gdy byłas zmęczona. To dwie ogromne różnice i jeśli Cię nużyło, to znaczy, że nie ma sensu go kontynuować, bo jest nudne. Jeśli jestes zmęczona, to sprawa ma się kompletnie inaczej...
Cytat: | Plusy:
- całkiem ładny opis miasta: myślę, że nieźle udało ci się oddać jego... charakter?
- raczej brak błędów, ale w tej dziedzinie to ja ekspertem nie jestem.
- styl jest dobry |
Myślę, że tu wystarczy po prostu podziękować. Ni mniej ni więcej.
Cytat: | - udało ci się mnie zainteresować i w chwili wolnego czasu pewnie zajrzę do ciagu dalszego o ile się tkai pojawi. |
Możliwe, gdy dostanę w swoje ręce korektę i naniosę poprawki, które Ty możesz mi zasugerować.
Zastanawia mnie jednak nieco sprzeczne stwierdzenie z innym, jednym z powyższych; opowiadanie nużyło, czy jednak zaciekawiło?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:24, 08 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
Mhm.
1. Dialogi: cóż, jak szukałam informacji to w większości miejsc mówiono, że powinno to wyglądać tak:
- To było piękne - powiedziała Ania.
A w takim przypadku:
- To było piękne. - Ania wstała i podeszłą do okna.
Ale może i jest inaczej, a ja wszystko poplątałam.
2. Oryginalność: cóż, mówiłam, że to rzecz względna. Na razie po prostu sam początek wydał mi się trochę schematyczny, ale może dalej ujmiesz ten temat na włąsny, ciekawy sposób? Nie jestem jasnowidzem.
3. Znużenie: na samym początku poczułam się trochę znużona. Potem mi przeszło.
4. Tekst nie wprawił mnie w zachwyt ale zainteresował. Był na tyle dobry, żebym do niego wróciła w razie pojawieniu ciągu dalszego. A u mnie to już bardzo dużo.
5. Początkowa scena: napisałam, że to moje zdanie. Kogoś innego może to zachwycić.
Pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|