Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:33, 24 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
Plastyk wychyla nos z pokoju
Korytarz szkolny był zatłoczony – owszem, ale wcale nie absolutnie.
Absolutne zatłoczenie korytarza uniemożliwiały formujące się, pooddzielane od siebie wąskimi korytarzykami grupki uczniów. Niektóre z nich składały się z chłopców, inne z dziewcząt – biedniejszych i bogatszych, niższych i wyższych, używających i nie używających kosmetyków (i innych substancji).
Nikt stała w pobliżu kosza na śmieci, tuż obok uchylonych drzwi ubikacji – w miejscu, którego najwyraźniej nie miała ochoty zająć żadna z grup.
Zdaniem Nikt, był to całkiem niezły punkt – znajdował się na wprost pokoju nauczycielskiego, a także w okolicach schodów, które będzie musiała pokonać wraz z dzwonkiem na lekcję. Jedyną niedogodnością byli gimnazjaliści, zmierzający w kierunku jej kącika, aby wyrzucić pojedyncze papierki i folie.
A przynajmniej część z nich odczuwała taką potrzebę – bo, co ciekawe, od czasu zmian, jakie z niewiadomych przyczyn zaczęły zachodzić tydzień temu, co poniektórzy uczniowie dochodzili do wniosku, że dużo prościej jest się pozbyć odpadków, zwyczajnie je zjadając.
Stojąca mniej więcej w połowie korytarza garstka nastolatków starannie przeżuwała własne torebki śniadaniowe.
Przypatrująca im się niechętnie Nikt odczuwała tępe, wyjątkowo niechciane i niezrozumiałe poczucie winy. W związku z własnymi niepokojami, palona silną potrzebą odnalezienia racjonalnego wytłumaczenia dziwacznych zachowań, wypożyczyła z gminnej biblioteki pokaźny stos książek, traktujących głównie o efektach wybuchów jądrowych i skutkach ubocznych napromieniowania.
Chętnie skorzystałaby z bibliotecznych zbiorów szkoły, ale, niestety – sprawująca nad nimi pieczę polonistka mniej więcej od trzech dni przekonywała młodzież i grono pedagogiczne, że jest w prostej linii potomkinią Habsburgów – przetrząsanie historycznych dokumentów zajmowało jej tak dużo czasu, że w końcu zmuszona była zrezygnować ze swoich obowiązków.
Szczygieł zaś grał w pokera.
Odwiedzająca swą matkę Młoda śpiewała głośno „O mój rozmarynie” – kompletny tekst piosenki zapisany miała na gipsie, w którym tkwiła jej ręka. Nauczycielka fizyki zaś, już czwarty dzień z rzędu siedziała pod ścianą, trzymając kolana pod brodą i bezmyślnie wpatrując się w przeciwległą ścianę. Nikt słyszała, jak Wiadro mówił, że stan, w jakim znajduje się jego koleżanka po fachu, jest najprawdopodobniej klasycznym przypadkiem katatonii.
Nikt kuliła głowę w ramionach, rozpaczliwie oczekując dzwonka, obwieszczającego nadejście ostatniej – chwała Bogu – lekcji.
Niedawne wydarzenia bardzo ją zmieniły – gdyby w gimnazjum pozostał ktoś o zdrowych zmysłach, zapewne zwróciłby na to uwagę.
Jej pierwszy i – a przynajmniej taką nadzieję miała sama zainteresowana – ostatni bohaterski zryw, przekonał ją ostatecznie do propagowanej przez jej koleżankę, Magdę, tezy, dowodzącej, że odwaga sama w sobie jest wyjątkowo głupią i niepraktyczną przywarą, którą należy zwalczać i dusić w zarodku. Alicja nie była pewna, czy aby na pewno wszystkie przejawy heroizmu niosą tego rodzaju konsekwencje, czy też znalazła się w wirującym, groteskowym leju schizofrenicznych zdarzeń, była jednak pewna, że nie ma ochoty tego sprawdzać.
Nie wychylać się. Nie wychylać. Nie… wychylać… się. Oto Pierwsza Zasada. Nie wychylać się.
Nikt z niejaką satysfakcją obserwowała, jak dwóch trzecioklasistów rzuca się wściekle na Szczygła – zwycięzcę partyjki pokera – do niedawna dumnego triumfatora, obecnie zaś przyduszanego do podłogi, charczącego nieszczęśnika.
„Nie wychyliłam się!”
Dźwięk dzwonka wypełnia cały Wszechświat. Na szczęście, nigdy nie trwa to dłużej niż pół minuty.
Nikt z westchnieniem wyrwała się z otępienia. Starannie omijając anormalnych przedstawicieli szkoły, oparła nogę na pierwszym stopniu schodów, prowadzących na trzecie piętro, po czym zmusiła się do zerknięcia w kierunku pokoju nauczycielskiego, z którego powoli wychylały się indywidua, do niedawna będące godnymi powszechnego szacunku pedagogami.
Ogólne zdziwaczenie odcisnęło na nich bardzo różne piętna. Niektórzy mówili (lub śpiewali) z zagranicznymi bądź całkowicie niezidentyfikowanymi akcentami, czy też z zastosowaniem slangu, inni ubierali się i czesali w sposób, wykraczający już poza tolerowane w towarzystwie kurioza.
Jeszcze inni zaś, zyskali całkiem nowe zainteresowania.
Nikt usilnie starała się zignorować rosnący na stole w pokoju nauczycielskim stos karykaturalnych dzieł autorstwa Wiadra. Miała wrażenie, że rysunki niebawem zsuną się z blatu, zaściełając podłogę, rosnąc i rosnąc, wydostając się na korytarz, i wciąż rosnąc.
O wilku mowa. Bramczyk wychynął z pokoju wraz z nieodłącznym blokiem rysunkowym, opartym na twardej podkładce. Przez chwilę przypatrywał się wszystkim z wariackim błyskiem w oku, by po chwili – kiedy już wybrał z tłumu uczniów najwłaściwszego modela – rozpocząć pracę nad wstępnym szkicem kolejnej karykatury. Nikt zastanowiła się, czy to możliwe, aby zdążył już wykorzystać twarze polityków i gwiazd telewizyjnych.
Ponuro przyglądała się nieświadomym własnego szaleństwa gimnazjalistom. Pomyślała, że jest najprawdopodobniej jedyną osobą, która pamięta jeszcze, że bazgrzący zapamiętale Wiadro – Kosiarz – nie powinien trzymać w dłoni bloku, opartego o plastikową podkładkę, ale twardy, granatowy dziennik, niebezpiecznie często zawadzający o głowy nieposłusznych uczniów.
I wtedy – dokładnie wtedy, kiedy przyszło jej to na myśl – na korytarzu zjawił się plastyk.
Nikt zamarła, szeroko otwierając oczy w zdumieniu.
Plastyk zawsze był ponurą i dość nudną – od ciemnozielonego sweterka począwszy, na sposobie prowadzenia zajęć skończywszy – osobowością, odwiedzającą gimnazjum wyłącznie raz w tygodniu, i skazaną na szarą egzystencję w cieniu nauczyciela WOS-u. Czym zresztą w ogóle się nie przejmował, nie poświęciwszy swojej pracy zbyt wielkiego zainteresowania.
Plastyk postąpił kilka kroków w kierunku schodów.
Plastyk obejrzał się przez ramię na członków klasy IIa – członków klasy Nikt.
Plastyk wyglądał tak jak zwykle.
Na twarzy plastyka widać było zdezorientowanie.
Plastyk był normalny.
Nikt usiadła z wrażenia.
***
28 października, 2007r. Poniedziałek. Godzina 18.30
Wkurzający Brulionie!
Aniechtoszlagtrafi!
***
Godzina 18.45
Pamiętniku!
Ja po prostu w to nie wierzę! Po raz pierwszy w swoim przydługim, (prawie) czternastoletnim życiu, miałam okazję w pełni zrozumieć znaczenie słów: „szczęście w nieszczęściu”.
I CO ja teraz zrobię?!
***
Godzina 19.00
Zaznaczam, że to powyżej nie było wcale pytaniem retorycznym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|