Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:47, 24 Lis 2006 Temat postu: Jeńcy [NZ] |
|
|
Na początek winna jestem jednak całe mnóstwo wyjasnień - skąd się tkaie coś u mnie wzięło...
Otóż An przedawkowała ostatnio fantasy, taką standardową. Kombinacja "Dziedzictwo" (aka "bezpłciowy marysuizm do kwadratu") + "Dragonlance" (aka "ale dla Raistlina warto...") dprawiona amatorką twórczością i grafikami z kontekstem erotycznym, okazała się niebezpieczna dla zdrowia psychicznego An. Efekty wypłynęły nie nosem i uszami, na szczęście, a przez palce na nudnym wykładzie... i wypływają nadal, bo nudne wykłady się nie kończą.
Nie odmówiłam sobie rzeczy, od których osobiście nie moge się uwolnić, czyli przeerotyzowania tekstu i seksu miezygatunkowego, prócz tego cała historia jest raczej mroczna (ale nie beznadziejnie ponura!). Więc ostrzegam. Rating dałabym R.
Wrzucam po kawłaku, bo jeszcze się pisze, a całości (planuję 20-30 stron) pewnie by fvorum nie przyjeło.
"JEŃCY"
Gdy wojska Władcy Ciemności najechały elfie miasto w dolinie Avallenre, pozostawiły po sobie wypalona ziemię. To, co kiedyś było wyniosłymi wieżami z białego kamienia, teraz sterczało w żałosnych ruinach, zburzone, spalone, ograbione z drogocennych ozdób i sprzętów. Dumne, stare drzewa ścięto przy samych korzeniach, zburzono fontanny i świątynie, spalono ogrody. Woń dymu, krwi i palonego mięsa unosiła się w powietrzu, wyparłwszy słodki zapach kwiatów.
Ocalali mieszkańcy, teraz jeńcy wroga, opłakiwali utracone miasto. Wszystko, co znali, całe ich życie, legło w gruzach. Oto byli świadkami końca wszystkiego, co kochali. To, co było dla nich symbolem piękna i ładu, teraz zostało zniszczone, podeptane butami dzikich ludzi i bestii, ograbione, zbrukane i sprofanowane. Posagi bóstw, wota ze świątyń, filigranowe srebrne kraty okienne, tkaniny zdobiące wnętrza domów i pałaców – wszystko to leżało teraz zgromadzone bez szacunku na wozach, przemieszane ze sobą, zniszczone. Orkowie nosili na swych paskudnych, grubych szyjach piękne naszyjniki, dzicy ludzie ze wschodu okrywali się drogocennymi gobelinami. Paskudni, pokryci łuskami smokowcy, złowrodzy dowódcy tej armii przechadzali się po ulicach zniszczonego miasta, szczerząc z zadowoleniem spiczaste, gadzie zębiska.
Po alabastrowej szyi Elarii spływała krew. Gdy ją schwytano, smokowiec wyrwał z jej ucha drogocenny kolczyk. Rana, jedyna, jaką księżniczka odniosła podczas bitwy, pulsowała tępym bólem już od kilku godzin. Dziewczyna siedziała pomiędzy innymi pojmanymi i z niedowierzaniem patrzyła na zniszczenia. Jak to się mogła stać, że atak nastąpił tak nagle, jak to się mogło stać, że została rozbita armia Avallenre, doskonale wyszkolona, dowodzona przez księcia Variena, brata Elarii, największego z elfich wojowników, bohatera, o którym śpiewano pieśni we wszystkich krajach zachodu.
Dzikie hordy wdarły się do doliny, niszcząc i paląc wszystko, co napotkały na swej drodze. Elaria próbowała uciec, lecz nie zaszła daleko, wpadłwszy w szpony smokowców. Ten, który ją porwał, zranił ją, zabierając kolczyk, potem jednak dostrzegł, ze ma do czynienia z członkiem rodziny królewskiej. Od tej pory obchodzono się z nią lepiej, niż z większością elfów z Avallenre. Widziała, jak mieszkańcy miasta, często osoby, które znała, są bestialsko gwałceni i mordowani. Może powinna podzielić ich los, może to byłoby lepsze, niż bycie bezsilnym świadkiem upokorzeń i śmierci... Lecz smokowiec, dowódca armii, któremu ją przekazano, traktował ją z brutalnym szacunkiem, należnym więźniowi, którego czeka szczególne przeznaczenie.
Teraz siedziała u stóp swego strażnika, patrząc, jak ci, którym nie udało się umrzeć lub umknąć są spędzani w jedno miejsce i zakuwani w łańcuchy. Wrogowie kłębili się dookoła placu, niegdyś centrum Avallenre, komentując i śmiejąc się wulgarnie. Elaria przygryzała tylko wargi i walczyła z łzami. Kajdany na rękach i kostkach ocierały jej skórę.
Tłum rozstąpił się nagle, przepuszczając wysokiego, masywnego mieszańca – pół-człowieka, pół-orka. W jednej z olbrzymich łap niósł pikę, na której czubku zatknięta była głowa. Gdy wbił drzewce naprzeciw dowódcy armii, Elaria krzyknęła, rozpoznając zastygłe, wykrzywione przez śmierć i strach rysy swego brata. Varien, niegdyś tak piękny... Śmierć zmieniła go we własną groteskową karykaturę.
Półork uśmiechnął się najpaskudniejszym uśmiechem, jaki księżniczka kiedykolwiek widziała.
- Ja żem zabił dowódcę – oznajmił donośnie. – Nagrody żądam.
Płacz jeńców opłakujących śmierć swego księcia mieszał się z pełnymi podziwu i zazdrości komentarzami najeźdźców. Paskudny mieszaniec promieniował dumą.
- Twoja odwaga zostanie nagrodzona – powiedział smokowiec. – Otrzymasz teraz tyle złota i kosztowności, ile waży ciało dowódcy, ja zaś powiadomię naszego władcę. Jego wysokość z pewnością doceni twe zasługi.
Półork obejrzał się, zerkając na zgromadzonych pośrodku placu jeńców.
- Tyle złota ile elf waży, dobrze – zgodził się. – I brankę jedną chcę.
- Wybieraj – kiwnął głową dowódca.
Elaria z lękiem i obrzydzeniem patrzyła, jak szkaradny żołnierz sił ciemności podchodzi do pojmanych i długo się im przygląda. W końcu wskazał jedną z elfich dziewcząt, nieładną jak na standardy mieszkańców Avallenre, lecz z punktu widzenia innych ras nadal olśniewająco piękną, niską, kasztanowowłosą.
Krzyczała i kopała, gdy dwóch strażników, smokowiec i ork, wyciągało ją spomiędzy pozostałych więźniów i zmieniało kajdany na żelazną obrożę z łańcuchem.
Elaria miała już dość. Na samą myśl o tym, co czekało tą nieładną, drobną pannę, zbierało jej się na mdłości.
- Wytnę ci serce, skurwysynu! – wrzasnęła ile sił w płucach. – Utnę ci parchatego fiuta, jeśli ją tkniesz, zasrańcu!
- Powodzenia pięknej pani życzę – rzekł niewzruszony mieszaniec, szczerząc się do księżniczki.
Pociągnął za łańcuch na szyi kasztanowowłosej. Ta, zachęcona przekleństwami miotanymi przez Elarię, splunęła na niego, gdy tylko znalazła się dość blisko.
- Ja ci go prędzej odgryzę – zapowiedziała.
- Czekał będę – mieszaniec niewiele sobie robił z gróźb. – Ciekawym, jak ostre ząbki ma taka mała, leśna dziewuszka.
Najeźdźcy gruchnęli śmiechem, część z nich zaczęła głośno domagać się przeprowadzenia publicznej próby. Półork zaśmiał się tylko i pociągnął za sobą, klnącą i szarpiącą się, nową własność.
Elaria patrzyła na to wszystko bezsilnie. Na nieszczęsną, kasztanowowłosą dziewczynę, na brzydkiego mieszańca, na pozostałych jeńców, których wściekłość i rozpacz strażnicy uspokajali uderzeniami bata, na nabitą na dzidę głowę Variena. Wszystko... wszystko stracone, zniszczone, zdeptane... Nawet, gdyby królestwo Karanesse, państwo najszlachetniejszego z ludzkich plemion, obroniło się przed nawałnicą wojsk ciemności, Avallenre było już bezpowrotnie stracone, pohańbione i splugawione przez najeźdźców.
Ona jedna z rodu królewskiego została pojmana, mogła więc mieć nikłą nadzieję, że jej ojcu i drugiemu z jej braci udało się zbiec. Póki nie widziała ich ciał, okaleczonych tak, jak ciało Variena, mogła wierzyć...
Oprócz nędznej wiary pozostała jej jeszcze duma, niezachwiana duma elfiej księżniczki. Tylko duma pozwalała jej przetrwać podróż na wschód, ku przerażającej twierdzy Władcy Ciemności – ku fortecy, z której żaden elf i żaden człowiek z zachodu nie powrócił żywy.
***
Były chwile, gdy pragnęła się zabić. Lepsza w końcu śmierć, niż tortury i upokorzenia, które z pewnością czekały ją u kresu podróży. Traktowana ze specjalnymi względami, nie była niemal bita, nikt nie próbował nawet jej dotknąć, choć wulgarne odzywki słyszała niemal co chwili, najczęściej od ludzi, czasem od orków, rzadziej ze strony smokowców. Strażnicy szybko nauczyli ją posłuszeństwa, pastwiąc się nad pozostałymi jeńcami, ilekroć próbowała uciec lub zranić któregoś z nich.
Od kajdan miała otartą skórę, od brudnej wody dostała biegunki, jedzenie było ohydne, wóz, na którym wieziono ją wraz z kilkorgiem innych więźniów podskakiwał na wybojach, a drzazgi z nieoheblowanych desek wbijały jej się w ciało. Wkrótce trudno było rozpoznać w niej tę piękną księżniczkę elfów, której urodę opiewali ludzcy i elfi minstrele, o której rękę starali się władcy, o której jedno spojrzenie zabiegali najwięksi bohaterowie.
Niegdyś była tą, która magów i wojowników wysyłała na samobójcze wyprawy po bezcenne artefakty. Jej kochankowie przelewali w jej imię krew i ginęli z jej szarfą na piersiach i z jej imieniem na ustach. Każdy z nich przysięgał dokonać niewyobrażalnych czynów, by zasłużyć na jej łaski. Gdzież byli teraz? Część z nich poległa broniąc Avallerne. Elaria widziała, jak młody elfi wojownik, niegdyś bez pamięci w niej zakochany, ginie przywleczony na plac i na jej oczach żywcem pocięty na drobne kawałki. Nie pamiętała nawet jego imienia, pamiętała jedynie pełne uwielbienia spojrzenie. Gdy umierał, w jego oczach nie było już miłości, a jedynie ból i strach.
Żaden z jej adoratorów z doliny nie mógł już przyjść jej z pomocą, lecz byli przecież inni.
Dumny mag, którego obdarzyła kiedyś łaskami i któremu dała dostęp do pradawnej elfiej wiedzy. Dzięki jej względom i protekcji, stał się najpotężniejszym z czarnoksiężników świata. Mógłby przylecieć na magicznych skrzydłach i uprowadzić ją sprzed nosa wrogom.
Król Karanesse, który dla niej był gotowy oddalić swą małżonkę, matkę swego syna, który nigdy nie był jej kochankiem, lecz adorował ją publicznie, ilekroć gościła na jego dworze. Przybyłby na czele ogromnej armii, pokonał wrogów i pomścił zhańbione Avallenre.
Wszyscy ci, których z pogardą odrzuciła, gdyż nie wypełnili jej żądań, gdyż nie byli godni, gdyż taki miała kaprys – och, teraz byłaby im wdzięczna za przybycie, obdarzyłaby ich miłością, jakiej dotąd nie widział świat.
Gdzie byli? Pewnie mieli własne problemy, może wierzyli, że zginęła i opłakiwali jej śmierć. Ale ona żyła, czekała na ratunek, bezsilna, prowadzona tam, gdzie jej żywot miał zostać zakończony w okrutny sposób. Czekały ją setki lat mak i hańby, bo przecież Władca Ciemności nie odmówiłby sobie przyjemności znęcania się nad księżniczką pokonanego ludu – dla demonstracji i własnej satysfakcji.
Może powinna była wybrać śmierć. Jadąc rozważała setki sposobów popełnienia samobójstwa. Powstrzymywała się jednak. Nawet w kajdanach, nawet uwięziona, upokorzona i cierpiąca, była symbolem. Pani z królewskiej elfiej krwi winna dawać swoim podwładnym przykład odwagi i godności, wlewać w ich serca nadzieję. Póki ona wierzyła, mieli prawo wierzyć inni.
Po ponad tygodniu wycieńczającej podróży dotarli do miasta położonego w olbrzymiej kotlinie, której poszarpane ściany świadczyły, że był to niegdyś kamieniołom. Niecałe sto lat temu okolicę opanowali orkowie, z miejscowego kamienia konstruując toporne domostwa. Nie miały one nic z dystyngowanego wdzięku elfich miast ani dumnej siły ludzkich siedzib, wyglądały nędznie, jakby skonstruowano je naprędce i jakby zaraz miały się rozpaść. Barbarzyńskie rasy umiały jedynie niszczyć dokonania innych, niezdolne do wzniesienia własnoręcznie czegokolwiek, co miałoby szansę przetrwać wieki i tysiąclecia. Byli po prostu głupi. Bogowie obdarowali ich inteligencją tak samo, jak ludzi z zachodu i elfy, lecz zło, które przed wiekami zagnieździło się w sercach tych ludów, uniemożliwiło im wzniesienie się na poziom wyższy, niż półzwierzęcy, jaki prezentowały obecnie. Właśnie dlatego stali się doskonałymi sługami dla szalonego nekromanty, który zaprzedał swą dusze złu i jako Władca Ciemności stanął na ich czele. Żadna inteligentna, cywilizowana rasa nie dałaby się tak omamić, nie poszłaby za kimś, czyje rządy zapowiadały jedynie zniszczenie.
Budynek, w którym ulokowano więźniów przylegał do wielkiego placu, najwyraźniej targowiska. Zazwyczaj musiano trzymać w nim bydło, bo wewnątrz cuchnęło zwierzęcymi odchodami. Przyniesiono wiadra z wodą i polecono jeńcom umyć się. Dostali lepsze niż dotychczas jedzenie, przysłano cyrulika, by opatrzył najpoważniejsze rany. Elaria bez trudu domyśliła się, że cześć z jej rodaków zostanie tu wystawiona na sprzedaż. Chory, brudny i niedożywiony niewolnik wart był mniej niż zdrowy, czysty i najedzony.
Ona sama otrzymała nowe ubranie, szorstkie i zgrzebne, ale względnie czyste. Ulokowano ją w odgrodzonym kącie, pod strażą. Gdy spytała, czemu musi patrzeć na to wszystko, powiedziano jej, że takie są rozkazy. Uznałaby to za najbardziej bestialską rzecz, jakiej doświadczyła, ale przecież wcześniej widziała o wiele więcej zła.
Klienci zjawili się następnego dnia, brudni, cuchnący barbarzyńcy, odziani w klejnoty zapewne zagrabione podczas którejś z poprzednich wypraw wojennych. Mówili chrząkającym językiem, poszturchiwali niewolników i macali ich jak bydło, płacili złotem. Z ciekawością przyglądali się elfiej księżniczce, ze śmiechem słuchali jej złorzeczeń.
Trzeciego dnia pojawił się gość, którego Elaria nie spodziewała się ujrzeć, nie tutaj, nie teraz i nie w takim stanie. Drobna kobieta, która weszła do budynku, witana pełnymi zaskoczenia okrzykami więźniów, nie była orkiem, dzikim człowiekiem ani smokowcem. Była elfką, tą samą kasztanowowłosą dziewczyną, którą księżniczka ostatni raz widziała ciągniętą przez szkaradnego półorka. Teraz dziewczyna ubrana była w długą, wydekoltowaną suknię z rdzawej tkaniny. Na szyi, zamiast obroży, miała misterną plecionkę ze złota i zielonej emalii, wyobrażającą dwa smoki. Wspaniały strój i biżuteria nie były jednak w stanie ukryć śladów po zębach i paznokciach na jej skórze.
Dziewczyna dotarła w końcu do kąta, w którym siedziała jej władczyni. Uśmiechnęła się niepewnie
- Cieszę się, że żyjesz pani – rzekła. – Bardzo chciałam cię ujrzeć, wreszcie się udało. Czy czegoś ci trzeba?
- Wolności.
- Tego niestety nie mogę ci dać. – Kasztanowowłosa ze smutkiem pokręciła głową. – Gdybym mogła... Mam na imię Saliya, pani. Dziękuję ci, że wtedy się za mną wstawiłaś.
- Moja słodka, wierna Saliyo... – Ealria poczuła się szczęśliwa. Choć trochę, choć na chwilę. – Tak się cieszę, że żyjesz... Sądziłam, że ten potwór cię zabił. Och, jeśli kiedykolwiek będę mogła, przysięgam, przysięgam, że własnoręcznie go wypatroszę.
Saliya dotknęła wspaniałego naszyjnika okalającego jej szyję.
- Wolałabym nie...
- Co ty wygadujesz? Widzę przecież, jak cię pokaleczył!
- Och, to... – dziewczyna zarumieniła się lekko. – On też ma parę śladów po mnie, prawdę mówiąc.
Minęło trochę czasu, nim do Elarii dotarł sens tych słów. Była oszołomiona. Stała przez chwilę, lustrując swą poddaną wzrokiem, w końcu splunęła jej w twarz.
- Zdradziecka kurwa! – wrzasnęła. – Sprzedajna dziwka! Precz mi z oczu!
Saliya wycofała się pomału z niepewną miną.
Księżniczka upadła na kolana i rozpłakała się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:17, 25 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
"Posagi bóstw"
posągi
"mak i hańby"
mąk.
To z pewnością nie przypomina Eragona. Tam księżniczki były słodkie i niewinne a żadna elfka nie zachowałaby się tak, jak ta kasztanowłosa elfka.
I chyba właśnie to mi się najbardziej tutaj podoba. To takie... prawdziwe?
Jak rozumiem ma to być opowiadanie o elfich jeńcach? Nigdy jeszcze nie spotkałam się z takim pomysłem. A zapowiada się interesująco, zwłaszcza w twoim wykonaniu. Nie wiem, mam wrażenie, że akcja trochę za szybko szła na przód, ale może było to zamierzone?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:42, 29 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
Heh, bo to stworzyłam z koniecnzości odreagowania... Za któymś razem człowiek msui coś w tym zrobić, piekne, szlachetne elfi i złe armie rpzybyłe ze wschodu - to się sprawdza tylko u Tolkiena...
Tytuł jest roboczy, ale obawiam się, że stanie się też tytułem ostatecznym.
Dodaję drugi kawałek Od razu mówię, że to co tu wrzucam, to wersja robocza - w końcowej niestety wątek Arthana i Saliyi zostanie zredukownay do minimum (poprostu osłabia wymowę reszty i rozwala mi kompozycję... a szkoda, bo Arthan wyszedł mi bardzo ciekawy... hmmm, sami oceńcie)
***
Arthan odwrócił się i spojrzał na swój nabytek. Elfia dziewczyna potknęła się i leżała teraz z twarzą w błocie. Podszedł i przykucnął nad nią, szczerząc zęby. Podniosła głowę i spojrzała na niego wyzywająco.
- Słuchaj, ty masz wybór – zakomunikował. – Albo ty będziesz za mną grzecznie szła i nie będziesz się szarpała, albo ja ciebie sobie przez ramię przerzucę.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła się na niego, a potem wstała pomału. Mieszaniec z przyjemnością podziwiał jej drobne, pięknie ukształtowane ciało. Poszarpane ubranie i zadrapania świadczyły o tym, że nie obchodzono się z dziewczyną dobrze, ale cóż, była wojna...
Teraz szła już spokojniej, choć ociągając się, przerażona. No cóż, jeśli by się zastanowić, miała powody.
Udało mu się zająć na noc pokój w jednym z mniej zniszczonych domów. Był pod wrażeniem elfiej architektury i rzemiosła i pomału zaczął snuć marzenia o własnym domu, udekorowanym pięknymi przedmiotami z tego miejsca. Czemu nie? Kosztowności, które już otrzymał, było dość wiele, by żyć wygodnie do końca życia, a to był dopiero początek nagród. Wreszcie miał też okazję spędzić noc wygodnie, pod dachem, na miękkim łóżku. Był zadowolony z siebie. Przez pewien czas zastanawiał się, czy, dla dopełnienia obrazu triumfu, nie zabrać ze sobą także głowy Variena, ale szybko stwierdził, że byłoby to zbyt prymitywne. Była wojna, owszem, ale Arthan nie był barbarzyńcą.
Niezależnie od tego, co myślała przykuta teraz do filara elfia dziewczyna.
Ozdobną zaponą zapłacił jednemu ze smokowców za pilnowanie kwatery i własności. Ufał tym gadom bardziej, niż ludziom czy orkom, wśród których wielu niechętnie patrzyła na mieszańca, zazdroszcząc mu dodatkowo odniesionej chwały. Któryś mógłby stwierdzić, że to on bardziej zasłużył na zdobycz – nie, żeby Arthan nie umiał radzić sobie w takich sytuacjach, ale po prostu nie życzył sobie, by ktoś dotykał jego własności.
Oczywiście trzeba było świętować. Koledzy z oddziału, i ci, którzy Arthana lubili, i ci, którzy polubili go nagle, jako świeżo upieczonego bohatera, przybyli tłumnie, przynosząc ze sobą flasze żołnierskiej gorzałki i butelki zrabowanego wina. Pili i śmiali się do późna w jednym z pokojów domostwa.
Generalnie Arthan przypomniał sobie o elfiej dziewczynie dopiero po wszystkim, kiedy, z przyjemnym szumem w głowie, wrócił do swej kwatery i zaczął rozbierać się do snu, a ona krzyknęła, kiedy zdjął spodnie.
Stanął nad nią, z powodu wypitego alkoholu nie będąc pewnym, co to przykute do filara stworzenie tu robi i czemu właściwie krzyczy. Dopiero po chwili połapał się w sytuacji i sama myśl o tym, że ta śliczna, filigranowa dziewczyna ze spiczastymi uszami jest jego własnością, wystarczyła, by go pobudzić.
Elfia panna wrzasnęła jeszcze głośniej.
- O żeby cię, ty mi tu nie krzycz! Ty myślisz, że ja nie miałem okazji do gwałcenia elfów w czasie bitwy? Jakbym ja chciał cię po prostu wziąć, to bym już to dawno zrobił, a niech cię...
Dziewczyny wcale to nie uspokoiło.
Mieszaniec westchnął, drapiąc się za uchem.
- Ty mi nie krzycz, ja śpiący jestem – dla podkreślenia tych słów ziewnął szeroko, prezentując zestaw ostrych, białych zębów. – Upiłem się. Ja bym miał na ciebie ochotę, ale jestem za pijany, więc ty się nie martw. Tylko ty nie krzycz i daj spać. I jakby co, to ja Arthan jestem.
Poczym ziewnął znowu i rzucił się na łóżko. Zasnął natychmiast.
Saliya siedziała na podłodze, słuchając jego chrapania. Była w lekkim szoku. Cały dzień wszystkie mięśnie miała napięte, cały dzień gotowa była do obrony. Nic się nie stało. Nie musiała się bronić, tylko szyję miała otartą od obroży, była brudna i było jej zimno, ale oczekiwała gorszego losu. Ten półork mógłby ją bez trudu rozerwać, a po prostu zasnął, zmorzony wypitym winem. Mogłaby powiedzieć, że bogowie czuwali nad nią, przynajmniej na razie.
Przez pewien czas siedziała, nasłuchując donośnego chrapania pijanego mieszańca, poczym zapadła w niespokojny, urywany sen.
Nazajutrz wojska zaczęły niespiesznie zbierać się w drogę. Wyprawa zakończyła się powodzeniem, wracali w triumfie na wschód, do swego państwa, do swych miast, domów i rodzin. Arthan nie miał rodziny, nie miał też domu, ale planował go mieć. Możliwie ładny, taki, żeby wszyscy zazdrościli jemu, mieszańcowi, posiadanej pozycji. Elfia niewolnica też była jakimś świadectwem statusu, ozdobą, dodatkiem do zwycięstwa, chwały, majątku.
Złotem i innymi zdobyczami Arthan objuczył jednego konia, na drugiego wsiadł sam. Sailyi zaproponował siedzenie przed lub za sobą, a gdy ta nie odezwała się ani słowem, przerzucił ją po prostu przez koński grzbiet. Już po paru metrach dziewczyna dostała bardzo bolesną nauczkę – ześlizgnęła się i zawisła na łańcuchu, zaś metalowa obręcz mocno wbiła się w jej kark. Półork musiał zatrzymać konia.
- No i widzisz, jak się to kończy? – rzekł do elfiej panny, siedzącej na ziemi i masującej bolącą szyję. – A teraz ja ci daję wybór, dziewuszko. Albo ty siadasz za mną i się trzymasz mnie, albo – tu wyszczerzył żeby w paskudnym uśmiechu. – ty siadasz przede mną i ja ciebie trzymam.
Chcąc nie chcąc, musiała usiąść za masywnym mieszańcem i jakoś się go chwycić. Był za szeroki, by mogła pewnie go objąć, więc chwyciła tylko za pasek. Czuła się zażenowana, zwłaszcza, ze towarzysze z oddziału półorka nie szczędzili sprośnych komentarzy i domysłów co do tego, co działo się ostatniej nocy. Słyszeli jej krzyki, nie mieli więc wątpliwości, wielu było natomiast zdziwionych, że dziewczyna jest w stanie siedzieć na koniu. W efekcie przez cały dzień Saliya była czerwona jak piwonia. Nikt jej nie tknął palcem, a miała wrażenie, że cały ten oddział zdążył już w wyobraźni zgwałcić ją na wszelkie możliwe sposoby.
Drżała ze strachu na samą myśl o kolejnym postoju, ale i tej nocy nic się nie stało. Owszem, Arthan znów bezczelnie paradował bez ubrania. Owszem, próbował nawiązać rozmowę – Saliya odpowiadała mu półsłówkami. I na tym się skończyło, zasnęli oboje, on na stercie skór i zrabowanych tkanin, ona przysłupie namiotu, o który zaczepiony był jej łańcuch.
Trzeciej nocy dziewczyna odważyła się odezwać.
- Do czego ja ci jestem właściwie potrzebna?
Mieszaniec, który siedział właśnie wygodnie na swoim posłaniu, czyszcząc faliste ostrze olbrzymiej flambergi, uniósł głowę.
- Ja wiem... pewnie ty będziesz za moją służkę robić.
-W łóżku? – spytała i po chwili zapragnęła odgryźć sobie język, bo w odpowiedzi jej właściciel podszedł i przykucnął przy niej, uśmiechając się tym swoim paskudnym uśmiechem.
- A chcesz? – spytał, przysuwając się tak, że poczuła jego zapach, ciężki, obcy, wwiercajacy się w nos.
- Raczej cię zabiję – warknęła, szczerząc zęby.
- Dobra, dobra, podłoga też może być... hej, dziewuszko, ja żem żartował, to ty się na żartach nie znasz?
- Nie, kiedy jestem przykuta do masztu namiotu, a jakiś wielki typ dyszy mi w twarz – Skrzywiła się. – Cuchniesz orkiem. Idź się umyć.
- Bym chciał, jakby dość było wody w obozie.
- Mijaliśmy jezioro w lesie, idź tam.
- O bogowie, tom pięknie trafił, małe chucherko z lasu mną rządzi... Niech ci będzie, pójdziemy do jeziora – rzekł, odczepiając łańcuch.
- Czemu mnie ciągniesz za sobą?
- Coby mi cię żaden z kumpli nie dotknął. Rusz że się, dziewuszko. - Wstał i pociągnął za łańcuch. Saliya ruszyła za nim.
Przeszli przez obóz, częściowo pogrążony we śnie. Gdzieś w głębi toczyła się zabawa, widać było złocisty odblask ognia i słychać śmiech i głośny, pijacki śpiew.
Strażnik, ork, siedział na kamieniu, ze znudzoną miną i pustym bukłakiem po gorzałce. Był wstawiony, ale nie na tyle pijany, by nie zauważyć wymykającej się dwójki.
- Do lasu – oznajmił Arthan, wskazując na swoją niewolnicę.
Ork zaśmiał się ochryple.
- Elfa w lesie lepiej rżnie się – powiedział, a Saliya zazgrzytała zębami.
- Ucięłabym mu ten paskudny jęzor – oznajmiła, gdy oddalili się już trochę.
- Oj, bojowa to ty jesteś... – Arthan pokręcił głową. – Ale ty nic nie poradzisz, że chłopcy rozochoceni zwycięstwem. Wojna, wiadomo, krew się gotuje i człowiek sobie na takie rzeczy pozwala, o jakich by w domu nie pomyślał nawet. Ja dla ciebie miły jestem, ale nie myśl, żem ja nie robił rzeczy, za które się wstydzę. Na wojnie człowieka ponosi.
- Was zawsze ponosi. Sumienia nie macie ani zasad, bogowie się was wyrzekli.
- Oj, dziewuszko, a tobie kto takich bzdur naopowiadał?
- Wystarczy mi, że widziałam, co robicie z moim miastem – mruknęła.
Niemal potknęła się o korzeń. Weszli już do lasu, zielonego i chłodnego. Jego skraj wojsko zdążyło już nadwerężyć w celu zdobycia drewna na opał i do budowy palisady, lecz dalej las nadal rósł nietknięty, piękny, żywy. Jego soczysta zieleń koiła oczy Saliyi, zmęczone już ciągłym widokiem wojsk ciemności i ich ohydnego obozu. Tutaj, między srebrzystymi pniami buków, dziewczyna czuła się niemal jak w domu.
Jezioro było raczej bajorem, płytkim i błotnistym, lecz oświetlone blaskiem księżyca wydawało się dziewczynie najpiękniejszym miejscem na ziemi. Jego powierzchnia falowała łagodnie, atramentowo czarna, ze srebrzystymi refleksami na miękkich załamaniach fal. Gdzieś w głębi lasu śpiewał nocny ptak.
Saliya poczuła, jak po jej policzkach płyną łzy. Tutaj przez choć chwile mogła czuć słodko-gorzki smak utraconej wolności. Gdyby tylko mogła wyrwać się i pobiec przez las, po prostu pobiec...
Arthan musiał zauważyć jej łzy i domyśleć się, o czym marzy.
-Ty słuchaj, ja ci daję wybór. Albo ty nie uciekasz, albo ty uciekasz, a ja cię łapię. A jak ja cię łapię, to ja cię łapię za takie miejsca, za jakie ty byś wolała, żebym ja cię nie łapał. Więc ty lepiej nie uciekaj.
Nie przymocował nigdzie łańcucha, zostawił ją po prostu na brzegu, a sam zrzucił ubranie i wszedł do wody.
Naprawdę liczył, że nie będzie próbowała uciec? Wystarczyłoby kilka kroków, i już osłoniłyby ją drzewa, ona nawet nie zdążyłby się zorientować i dobiec, byłaby w lesie. Była smuklejsza, lżejsza, szybsza, znała lasy i umiała sobie w nich radzić. Jeden krok zaledwie dzielił ją od wolności. Dobrze, półork zapowiedział, że spróbuje ją załapać. Znów dał jej wybór. Jak dotąd, za każdym razem wybierała to, co było wygodne dla niego, rezygnując z bezcelowej walki. Ale przecież nie mogła się zawsze poddawać, kiedyś trzeba było spróbować. I przecież okazja była idealna.
Skoczyła w kierunku lasu. Łańcuch, cięższy, niż się spodziewała, spowolnił ją i zadzwonił złowieszczo. Mieszaniec, zaalarmowany tym dźwiękiem, wyskoczył z wody. Potrzebował zaledwie kilku potężnych susów, nim powalił Saliyę na ziemię.
Poczuła, jak wali się na nią wielkie, ciężkie ciało, mokre i szorstkie. Jedna ogromna ręka chwyciła jej piersi, druga biodra. Dziewczyna szarpnęła się, wygięła i wbiła zęby w tą dłoń, która spoczywała wyżej.
Szamotali się przez chwilę w ciszy, aż w końcu półorkowi udało się unieruchomić dziewczynę. Leżała w bezruchu, czując jego oddech na karku i dłonie na ciele. Gdyby zaczęła krzyczeć...
Poderwał się nagle, podnosząc ją. Wydała z siebie zaskoczony pisk.
- Ty się musisz umyć. – oznajmił Arthan. – Elfem cuchniesz.
Wrzucił ją do jeziora. Wrzasnęła, wpadając z pluskiem w mętną wodę. Przez chwilę łańcuch ciągnął ją do dna, potem odzyskała równowagę i stanęła, po pierś w wodzie.
- Trzeba mi było kazać się wykąpać, a nie wrzucać do wody! – krzyknęła, wściekła.
- A byś weszła ze mną razem?
- W życiu!
Arthan rozsiadł się przy brzegu z miną tak zadowoloną, że Saliya zaczęła wątpić w rzekomą niechęć orków do higieny. Ciekawe, jak spodobałaby mu się łaźnia z marmurowym basenem pełnym gorącej wody. Chyba nawet myślał o tym lub o czymś podobnym, bo wyraz twarzy miał rozmarzony.
Zerknął na elfią pannę, wciąż stojącą sztywno tam, gdzie ją wrzucił.
- Ty mi teraz plecy wymasuj – polecił.
- Jeszcze czego!
- Ty mi teraz wymasujesz plecy, albo...
- Ty wymasujesz moje.
- Skąd wiesz? – zdziwił się.
- Chyba zaczynam cię rozumieć – mruknęła, podchodząc i kładąc dłonie na szerokich, muskularnych barkach. Musiała przyznać, że mięśnie miał imponujące i że badanie ich struktury palcami było nawet interesujące... cóż, dla niego z pewnością, bo zamruczał z zadowoleniem, opierając głowę o jej piersi.
- Ty byś ubranie mogła zdjąć...
- Przy napalonym orku? Jeszcze czego! – fuknęła, dziękując w duchu bogom, że w ciemnościach nikt nie widzi jej rumieńców.
Nie nalegał więcej. Saliya odkryła, że jej to pochlebia. Dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że jej pragnie i że nie miałby żadnych problemów ze zmuszeniem jej do uległości. Równocześnie nie próbował jej zmuszać. Czy miała to postrzegać jako jakiś rodzaj szacunku? Czy też jako próbę oswojenia jej? Co mu chodziło po głowie? Nie zachowywał się jak orkowie, o których dotąd słyszała. Czy to dlatego, ze był w połowie człowiekiem? Miał w sobie krew ludzi z zachodu, ich lśniące, czarne włosy i wąskie, dumne usta. Szpeciły go wystające dolne kły i szeroki, płaski nos, ale gdy przyzwyczaiła się do jego widoku, nie był taki paskudny, jak na pierwszy rzut oka. Gdyby poznała go w innych okolicznościach i gdyby nie był, oczywiście, półorkiem, mogłaby nawet uznać, że jest całkiem miły. Tylko, że bycie czyimś oswojonym elfem nie było, mimo wszystko, przyjemną perspektywą.
Położył ręce na jej dłoniach, gestem stanowczym, ale nie władczym, ani brutalnym.
- Czy dziewuszka ze ślicznymi rączkami powie wreszcie, jak ma na imię?
- Saliya.
- I od razu lepiej, nie? – Odchylił głowę do tyłu i, uśmiechając się, spojrzał jej w oczy. Chciała uciec przed jego wzrokiem. – A wiesz ty, Saliyo, żeś ty mnie mogła łańcuchem zadusić?
Nie pomyślała o tym! Zastygła w bezruchu, wściekła na samą siebie. Mogła... naprawdę mogła!
- No ja się cieszę, żeś ty tego nie zrobiła. – Ścisnął jej dłonie. – I miło było. My musimy to powtórzyć kiedyś.
Na następnym postoju wezwał kowala i zmienił jej metalową obrożę na sznur.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:14, 29 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
Osłabia wymowę całości? Mm. Dlaczego? Że przy takim przedstawieniu postaci „zdrada” elfki wydaje się mniej… zdradowata? (chichot) Nie wiem, jak to nazwaćXD
W każdym razie Arthan rzeczywiście wyszedł ci fajny. Saliya zresztą też. I bardzo podoba mi się ogólne przedstawienie postaci, a w tym, że już trochę dość ma się tych idealnych, biednych ofiar, które walczą ze złymi, podłymi najeźdźcami…
„żeby w paskudnym uśmiechu”
zęby
„ona przysłupie namiotu, o który zaczepiony był jej łańcuch.”
Przy słupie
Poważniejszych błędów nie zauważyłam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonia Garton
Kałamarz
Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z doliny Morgul
|
Wysłany: Wto 20:24, 12 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Bardzo mi się podoba to co piszesz.
Całość, sprawia wrażenie takiej, jakbyś napisała to ot tak, po prostu.
Charakterystyka postaci Arthana i Saliy (dobrze odmieniłam) a właściwie to całe ich zachowanie to jak wyglądają, jest bardzo ciekawym doświadczeniem, przynajmniej dla mnie.
Nie spodobała mi się elfia księżniczka, może to tylko takie powierzchowne wrażenie, złość tej dziewczyny tak ją oszpeca, ale wydaje mi się po prostu zarozumiała i nieprzyjemna.
Tak jakby nie miała zielonego pojęcia o dobrym wychowaniu, tu zwracałabym szczególną uwagę na jej wulgarne wypowiedzi, nie pasujące do elfiej księżniczki i tworzące jej własną postać.
No cóż, mogę tylko pogratulować i czekać na kolejny rozdział.
Sonia Garton
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sonia Garton dnia Śro 23:14, 13 Gru 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 10:02, 13 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Notkę? Ja przepraszam, co to, blog? Ja nawet na moim blogu z opowiadniem nia używam słowan "notka" tylko "część", "odcinek"... a co dopiero na forum...
Elaria nie zachowuje się zgodnie z etykietą, owszem, ale zauważ, że robi to tylko w chwilach najwyższego wzburzenia i w stosunku do osób, których nie darzy szacunkiem. Ooo, władcy też mogą zachowywać się wulgarnie i małostkowo, nie wątpię, że są na to nawet precedensy historyczne, choć teraz nie ich przytoczę. A poza tym elfowie w moim opowiadaniu nie są słodcy, uroczy i dobrzy. Są wyniośli i dumni, ale po za tym większości z nich (Zwłaszcza wysoko urodzonych, bo Saliya jest raczej prostolinijna i otwarta - w przeciwieństwie do Elarii czy jej brata) nie można nazwać szlachetną - co zresztą będzie pokazane. Mam dość stereotypu "dobrych" elfów i "szlachetnych" księżniczek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonia Garton
Kałamarz
Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z doliny Morgul
|
Wysłany: Śro 23:13, 13 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Notkę? Ja przepraszam, co to, blog? |
Moja droga ja używam takiego określenia z przyzwyczajenia, edytuję jeśli chcesz. A z przyzwyczajenia dlatego, że posiadam kilka blogów funkcjonujących, a na blogowisku właśnie takiego zwrotu się używa, prawda?
Forum to elita, powiedziałbym nawet, że się stoczyłam z tego, bo najpierw czytałam forum, ale forum to nie było miejsce dla dwunastolatki, którą wtedy byłam i nie dorastałam do pięt osobom, które tu pisały i piszą. Dlatego przeniosłam się na blogi (choć nie w całości) i stąd moje przyzwyczajenie.
Cytat: | Elaria nie zachowuje się zgodnie z etykietą, owszem, ale zauważ, że robi to tylko w chwilach najwyższego wzburzenia i w stosunku do osób, których nie darzy szacunkiem. Ooo, władcy też mogą zachowywać się wulgarnie i małostkowo, nie wątpię, że są na to nawet precedensy historyczne, choć teraz nie ich przytoczę. A poza tym elfowie w moim opowiadaniu nie są słodcy, uroczy i dobrzy. Są wyniośli i dumni, ale po za tym większości z nich (Zwłaszcza wysoko urodzonych, bo Saliya jest raczej prostolinijna i otwarta - w przeciwieństwie do Elarii czy jej brata) nie można nazwać szlachetną - co zresztą będzie pokazane. Mam dość stereotypu "dobrych" elfów i "szlachetnych" księżniczek. |
Zauważyłam. Zauważyłam to i Twoją indywidualność co do elfów, podoba mi się to bo wszystko nie może być takie samo. Ale ja po prostu nie lubię wulgaryzmów. Nie pasują do czasów. Zauważ, że większość pisarzy nie używało przekleństw, a jeśli to dopasowane do epoki, czasów itd.
A, że władcy używali wulgaryzmów i byli małostkowi to normalne, byli ludźmi jak my, toteż temu wcale nie przeczę. Ale też - odpowiednich do swoich czasów. Kiedyś powiedzenie "do diabła" było nietaktem w towarzystwie, szczególnie w średniowieczu. Możesz mi napisać w e-mailu,y bądź nawet tu przykłady, zawsze jest dobrze dowiedzieć się czegoś nowego, a w tym przypadku dokładniej faktów co do rzeczy znajomej.
No cóż.
Nie zmienia to faktu, że czytelnicy różnie odbierają opisane przez autora postacie. Z opisanych do tej pory scen, nie podoba mi się Elaria.
Każdy ma postać którą lubi, a której nie lubi. Tak czy inaczej napiszę, jeśli zmienię o niej zdanie.
Tymczasem czekam na kolejny rozdział
Z uszanowaniem
Sonia Garton
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:05, 15 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Zwracam honor. Zinterpretowałam twoją wypowiedź jako zarzut przeciw moim elfom i przeciw samej konstrukcji postaci, jak widać błędnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonia Garton
Kałamarz
Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z doliny Morgul
|
Wysłany: Sob 20:58, 16 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Jasne, nie ma sprawy, faktycznie mogło to tak zostać odebrane, a to źle bo bardzo mi się podoba.
Czekam na nowy odcinek
Sonia Garton
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:05, 18 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
No to wątku mieszańca i jeog własności ciąg dalszy...
***
Sznur dało się przeciąć. Pomału, po trochu, o kamienie, ostre krawędzie, własnymi zębami – nitka po nitce Saliya osłabiała powróz. Armia ciągnęła nieubłaganie na wschód, a każda przebyta mila zmniejszała szanse na ucieczkę – zmniejszała, lecz nie niszczyła ich. Choćby i z samego serca wschodnich krain, choćby i z Czarnej Wieży – zewsząd dało się jakoś uciec. A Saliya była uparta.
Arthan okazywał jej aż nadmierne zaufanie. Z jednej strony sprawiało to dziewczynie przyjemność, z drugiej jednak złościło ją. Myślał, że może ją kupić? Myślał, że za którymś razem po prostu posłusznie mu się odda? O nie, jeśli jej chciał, powinien ją po prostu wziąć. Komunikowała mu to każdym ruchem, każdym słowem. Nawet, jeśli godziła się zrobić coś, co jej kazał, dawała mu do zrozumienia, że nie robi tego z własnej woli. A on był cierpliwy, denerwująco cierpliwy.
Miała dość oglądania co wieczór, jak rozbiera się do naga i bezceremonialnie paraduje po namiocie. Znała już każdy mięsień, każdy włosek i każdą bliznę na jego ciele, mogła wyobrazić sobie każdy szczegół, kiedy zamykała oczy. Pamiętała jego ciężar, ciepło oddechu i dotyk. Nienawidziła ich.
Chciała mu zetrzeć z twarzy ten paskudnie miły, szczery do bólu uśmiech, zamknąć mu czymś usta, żeby tylko przestał gadać, a gadał dużo. Czasem, gdy miała już dość tego, że siadał naprzeciw niej ze skrzyżowanymi nogami i opowiadał, długo, rozwlekle i niesamowicie kwieciście, o krajach, które czekały na nich na wschodzie, groziła, że weźmie tę jego paskudną flambergę i odetnie mu genitalia, ręce i głowę. Krzywił się wtedy, niezadowolony, nie lubił słuchać tych gróźb.
Kiedyś, chyba był w złym humorze, skoczył na nią i zatkał jej dłonią usta. Ugryzła go, ale nie puścił, choć wbiła zęby głęboko, do krwi.
- Nie mów takich rzeczy – zagroził. - Nie mów. Nie znasz mnie. Ty mnie wcale nie znasz.
Ale przecież odciął głowę księcia i nabił ją na pikę. Co to za różnica?
Czy ten pół-ork naprawdę miał jakieś uczucia, jakieś emocje, coś, co sprawiało mu przykrość, co go bolało? Czasem w to wierzyła, choć z trudem przychodziło jej się do tego przyznać.
I w końcu, po ponad tygodniu, dotarli do miasta położonego w dawnym kamieniołomie. Saliya jechała już z przodu, jakoś tak się złożyło, że Arthan stwierdził, że w ten sposób mniej będzie sobie obcierać „delikatne ciało”, a ona, czerwona oczywiście, zgodziła się nawet na to, by objął ją w pasie. Mieszaniec, gadatliwy jak zawsze, mógł teraz łatwiej pokazywać jej i opisywać każdy ciekawy, jego zdaniem, kamień, zakręt i budynek.
- Popatrz no, dziewuszko, tu orkowie powiesili ostatnich ludzkich nadzorców. A skurwysyny to były straszne, ja o nadzorcach mówię. Ci orkowie to też mili nie byli, ale co im się dziwić, to tak, jak ty, kiedy mi się rzucasz. Popatrz, tu my będziemy mieć park, widzisz, tu płynie woda akweduktem, i drzewa już rosną, ja wiem, że małe na razie i nędzne, ale kiedyś będzie tu pięknie. A tu mamy targ, spójrz. Żebyś ty wiedziała, jakie tu cuda można kupić, to by ci te zielone ślepka na wierzch wyszły. A tu świątynia. Ja wiem, żeś ty piękniejsze widziała, ale ta stu lat nie ma, tam wieżę się dobuduje i złota kopułą nakryje, będzie pięknie błyszczała w słońcu. I posągi bogów są piękne w środku, nie uwierzyłabyś. A jak święto, to się procesję urządza, kapłani w odświętnych strojach, ofiary... Z ludzi? Co ty, dziewuszko wygadujesz, kto ci takich rzeczy do główki napchał, my bogów przecież czcimy, tych samych, co i wy, nie jakieś demony. O, a tu my mieszkać będziemy, widzisz? Najlepsza gospoda w całym mieście, pokój nam za pół ceny dadzą i dobrą kolację, i gorącą kąpiel.
Rzeczywiście, karczmarz płaszczył się przed bohaterem wojennym i jego zdobycznym złotem. Pokój był przestronny, miał okna wychodzące na przyszły park, wielki kominek. Wyposażony był w wyglądające wygodnie łóżko, pięknie wykonany stół z wypolerowanym gładko blatem i krzesła o rzeźbionych oparciach. Na podłodze leżało futro jakiegoś zwierzęcia, na ścianach kilimy zdobione wzorem, jakiego Saliya nigdy dotąd nie widziała. Może to wszystko nie było olśniewające, ale z pewnością mniej toporne i prymitywne, niż się spodziewała.
Arthan zdjął jej sznur z szyi. Nie założył go już więcej, stwierdzając, że gdyby uciekła w mieście, miałaby większe szanse na przetrwanie. Ale wcale nie radził jej uciekać. I nie chciał, żeby uciekała.
Po kolacji, na którą składały się jakieś dziwne potrawy o nieco zbyt intensywnym dla delikatnego elfiego podniebienia smaku, zostawił ją samą, zamknąwszy oczywiście drzwi. Trochę przyglądała się oknom, w których ktoś zamontował, niestety, kraty, zupełnie, jakby przewidział, że jakaś elfia dziewczyna będzie chciała uciekać z gospody.
Wściekła i zrezygnowana, usiadła na rozłożonej na podłodze skórze. Nie zamierzała zostać. Jakoś ucieknie, przynajmniej spróbuje.
Jej wzrok padł najpierw na broń, którą Arthan złożył w kącie, potem zaś na resztki kolacji na stole. Nóż do mięsa wyglądał dostatecznie ostro, by wywalczyć nim sobie drogę do wolności. Podniosła go i zważyła w dłoni, z przyjemnością obserwowała odblaski na jego ostrzu. Potem znów usiadła na skórze i czekała.
W końcu, późnym wieczorem, w zamku zgrzytnął klucz, zawiasy zaskrzypiały i Arthan wrócił, niosąc jakieś tkaniny przewieszone przez ramię.
Ledwo zamknął za sobą drzwi, Saliya skoczyła na niego z dziką furią. Cofając się przed ostrzem noża wymierzonym w swoją twarz, mieszaniec potknął się i upadł z łomotem. Dziewczyna wylądowała na nim, dźgając na oślep. Chwycił ją za nadgarstki i poturlali się po podłodze. Gdy się zatrzymali, Saliya znów była na górze i trzymała pół-orkowi nóż przy szyi. Dyszała ciężko, oczy jej błyszczały.
Widząc, że nie próbuje go już zadźgać, pomału odsunął ręce.
- No i mnie masz.
Wyszczerzyła drobne zęby, krawędzią noża dotknęła jego szyi.
- Jeśli ty chcesz, to proszę.
Pochyliła się i ugryzła go w ucho. Nóż z brzdękiem upadł na podłogę.
Arthan uśmiechnął się i położył dłoń na pośladkach dziewczyny. Znów został ugryziony, tym razem w wargę. Saliya pochylała się nad nim z dzikim uśmiechem, jakiego wcale się po niej nie spodziewał. Jej ręce wsunęły się pod poły nowego kaftana.
Przetoczył się tak, że dziewczyna znalazła się pod nim. Szybkimi ruchami wydobył ją z poszarpanego ubrania, które nosiła w ciągu ostatnich dni. Była tak piękna, jak sobie wyobrażał. Polizał ją po szyi, pomału przesunął dłonią po całej długości jej ciała, ostrożnie, nie będąc do końca pewnym, czy Saliya nie próbuje uśpić jego czujności i czy nie wbije mu jednak noża w brzuch.
Nie wbiła.
Jej dłonie niezdarnie próbowały rozsznurować mu ubranie, tak, że w końcu sam się tym zajął. Nie miał ochoty na delikatne pieszczoty i ona chyba też nie, bo szybko oplotła go w pasie nogami i wbiła mu paznokcie w barki. Kochali się gwałtownie na podłodze, gryząc się i drapiąc.
Nigdy nie sądził, że będzie robił coś takiego z elfią dziewczyną. One były delikatne, wrażliwe, łatwo było je zranić. Zawsze tak myślał i zachowanie Saliyi było dla niego zaskoczeniem. Powiedział jej to.
- A poprzednie, które miałeś?
- Elfiej kobiety ja nie miałem żadnej – odparł.
Uniosła się na tyle, by móc mu spojrzeć w oczy.
- Naprawdę?
- A co żeś ty myślała? Ja może żołnierz, ja może zabijam i wrogom głowy ucinam, ale są rzeczy, jakich ja bym nigdy nie zrobił nikomu.
Kiedy to mówił, w jego oczach Saliya ujrzała cień czegoś przykrego. Tak, jak wtedy, kiedy groziła, że go pokroi.
Poczuła niesmak. Czyżby cały czas się myliła? Cały czas drżała jak osika, choć była w rękach kogoś, kto nie zrobiłby jej krzywdy. Ale skąd miała wiedzieć. Nie powiedział jej przecież...
A teraz było za późno. Leżała naga na jego piersi, wcale nie dlatego, że została zmuszona, lecz dlatego, że chciała. Początkowo planowała tylko zagrozić mu nożem, nie zabijać go, w żadnym wypadku, może lekko zranić, gdyby nie miała wyjścia, i uciec, ale potem coś w nią wstąpiło...
- A ja żem ci ubranie nowe przyniósł, a widzę, że tobie ono raczej nie będzie potrzebne... – Przesunął palcem po jej wargach.
Ugryzła go.
Roześmiał się.
- Cóż to, moja leśna dziewuszka domaga się powtórki?
- Tak.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonia Garton
Kałamarz
Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z doliny Morgul
|
Wysłany: Wto 19:30, 19 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Jakoś mało komentarzy pod tą notką, a tkwi tu już od wczoraj...
Wiem, bo widziałam, byłam wczoraj ale późno i nie miałam siły czytać...
Mi osobiście się podobało, tylko zastanawiający jest fakt, że notka taka krótka, wydawało by się, że Weny masz pod dostakiem i inspiracje jakąś też musiałaś mieć, publicznie domagam się kolejnej częśći, a raczej drógiej połowy tej.
Pozdrawiam
Sonia Garton
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:28, 20 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
No proszę mogła uciec, zabić go, a przynajmniej zranić, a ta... oj, niegrzeczna dziewczynka. A raczej "leśna dziewuszka". CóżXD
Tak, Arthan to bardzo fajna postać. Elfka też jest bardzo dobrze opisana, choć nie wzbudziła mojej sympatii. Choć nie dlatego, że "zdradziła", bo dbanie o swoją skórę jest bardzo prawdziwe. Po prostu jakoś jej nie lubię.
Weny życzę i czekam na ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
An-Nah
Czarodziejskie Pióro
Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: własna Dziedzina Paradoksu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:43, 07 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Ciąg dalszy jest do strony 14, potem się zatkałam == eh. Na razie kolejy kawałek.
Saliya obudziła się ze świadomością, że ostatecznie została oswojonym elfem. Mieszaniec, który przez ostatnich parę dni trzymał ją związaną, teraz spał w najlepsze, obejmując ją zaborczo masywnym ramieniem. Teraz dziewczyna musiała przyznać, że pociąga ją jego silne ciało i że lubi dźwięk jego głosu. Nie, nie powiedziałaby, że była zakochana, ale naprawdę było przyjemnie mieć przy sobie kogoś, kto patrzył na nią z nieukrywanym pożądaniem. Może to dlatego, że w Avallenre była zawsze tą najbardziej niepozorną, niezauważaną. Arthan wyciągnął ją z tłumu, poświęcił jej swoją uwagę, adorował, no dobrze, w dziwny sposób, ale skąd miała być pewna, czy w innych okolicznościach...
W innych okolicznościach pewnie by się nie spotkali. A nawet jeśli, nie poświęciłaby mu więcej, niż jedno spojrzenie. Ile był wart jeden mieszaniec, paskudny owoc haniebnego związku orka z człowiekiem z zachodu?
Jak się okazało, wystarczająco wiele, by na chwilę poświęcić własną wolność.
Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko. Na chwilę czy na zawsze? Co teraz? Oddała mu się, miała liczyć na jego wdzięczność, na to, że ją wypuści? Nie sądziła, by miał na to ochotę. Gdyby naprawdę był aż tak łaskawy, uwolniłby ją od razu. Chciał mieć oswojonego elfa – i miał go, miał elfią pannę, która odkryła, że krzyczeć, drapać i gryźć można nie tylko w samoobronie.
Usłyszała głośny pomruk, gdy jej właściciel – jej kochanek – przebudził się i zobaczył ją obok siebie. Oparty na łokciu, przyglądał się jej w sposób tak bezwstydny, że znowu się zaczerwieniła, choć wczorajszej nocy zobaczył już wszystko, co było do zobaczenia.
- A ty ciągle wstydliwa jesteś.
- Bo patrzysz na mnie, jakbyś mnie chciał zjeść.
- Są lepsze rzeczy – mruknął, pocierając palcem czubek jej piersi.
Wywinęła się i wyskoczyła z łóżka.
- Lepiej mi powiedz, jakie masz plany.
- Wstać. Ubrać się... hmmm... Ja bym wolał, żebyś ty bez ubrania została, ale tak na miasto nie pójdziesz... Śniadanie zjeść. Miasto ci pokazać.
- Nie o to mi chodzi. – Podeszła do sterty ubrań, które zignorowała wieczorem, i podniosła suknię z miękkiej wełny w kolorze rdzy. - Co ze mną. Co zrobisz ze mną.
- Ja bym sobie ciebie zatrzymał – westchnął, patrząc, jak dziewczyna układa fałdy sukni. – Ale ja się boję, że ty byś nie chciała.
- Chciałabym wrócić do domu...
- Ty już nie masz domu, dziewuszko.
- Bo go zniszczyliście.
Milczał przez chwilę. Spojrzała mu w oczy i niemal się przeraziła. O ile przywykła do jego śmiechu i bezczelnej czasem szczerości, o tyle bała się tego cienia, który czasem widział w jego wzroku. Podeszła kilka kroków, niepewna, co ma właściwie zrobić, ale Arthan już nie patrzył na nią, szukając ubrania.
- Nieważne. Ty się namyślisz, co ty właściwie chcesz zrobić i gdzie iść, ja ciebie siłą nie zatrzymam, choć bym chciał.
Teraz tak mówisz – pomyślała, ale nie powiedziała tego, pocierając tylko otarcie na szyi.
Po śniadaniu rzeczywiście zabrał ją do miasta. Bez sznurów, łańcuchów, jakichkolwiek środków ostrożności. Chciała spytać, czy gdyby nie poprzednia noc, traktowałby ją tak samo. Nie spytała.
Miasto było gwarne. Wszystko w nim było intensywne: barwy, zapachy, dźwięki. Tak, jak poprzedniego dnia zaskoczył ją wyrazisty smak miejscowych potraw, tak teraz ze zdumieniem i fascynacją chłonęła nowe obrazy. Domy, wybudowane z miejscowego kamienia, były przeważnie masywne i toporne, lecz ich mieszkańcy wykazali się niezwykłą pomysłowością, jeśli chodzi o zaspokajanie potrzeb estetycznych. Ściany pokrywano tynkiem i malowano na nich barwne ornamenty, a czasem nawet sceny – czy to z nieznanych elfiej pannie legend, czy to historyczne lub też rodzajowe. Rośliny nie czuły się dobrze na tej skalistej ziemi, lecz te namalowane na ścianach i murach wyrażały tęsknotę mieszkańców za zielenią. Ich intensywne barwy ożywiały kamienne ulice. Zdecydowanie intensywne kolory były tu popularne. Złoto i czerwień nadawały fasadom prostych w konstrukcji domów bogaty wygląd, malachit i głęboki lazuryt koiły zmęczone ognistymi barwami oczy.
Tłumy, które kłębiły się na ulicach, składały się w większości z orków, choć Saliya widziała też ludzi ze wschodu i smokowców. Żołnierze, którzy wrócili do domu, lub korzystali z chwili wytchnienia przed podróżą do stolicy, okupywali głównie tawerny i zamtuzy, lecz kilku spało na ulicy, kilku innych zaś rozłożyło na placu targowym zdobyte w Avallenre przedmioty, żądając za nie cen albo zbyt niskich, albo niedorzecznie wygórowanych.
Widok elfiej kobiety, idącej ulicą u boku pół-orka wywoływał zainteresowanie. Przez cały czas Saliya czuła czyjś wzrok lustrujący ją uważnie – jej drobną sylwetkę, małe, spiczasto zakończone uszy, odsłonięte ramiona, paskudne otarcie na szyi. Czasem były to spojrzenia ciekawskie, czasem jednak pełne nieskrywanej niechęci lub wręcz nienawiści, czasem lubieżne. Zorientowała się, że przyciśnięta do ramienia Arthana czuje się o wiele bezpieczniej. A mieszaniec, prowadząc ją ulicami, aż promieniował dumą, zupełnie, jakby chciał pochwalić się zdobyczą przed całym miastem.
- Patrzą na mnie, jakby w życiu nie widzieli elfa.
- Bo nie widzieli. A ty mi powiedz, jakby któryś z nich do was przybył, nie patrzyliby twoi na niego?
- Nie wpuszczaliśmy orków do Avallenre
- I do nas żeście nigdy nie szli. I popatrz ty, jak to się skończyło. Wojny trzeba było, żebym ja cię spotkał.
Zmusiła się do uśmiechu. Arthan chyba ciągle liczył na to, że z nim zostanie. Dlaczego miałaby... Cały czas miała wrażenie, że coś ściska jej szyję, ze łańcuch istnieje nadal, niewidzialny. Otarta skóra piekła i szpeciła ją, była jak piętno. Czy takie ślady znikają?
Przystanęła, pocierając szyję. Pół-ork zatrzymał się i nakrył jej dłoń własną.
- Ciebie bardzo boli?
- Wcześniej nie byłeś taki troskliwy. – Skrzywiła się.
- Wcześniej ty byś myślała, że ja się śmieję z ciebie – powiedział. Miał rację, i to było najgorsze. Zacisnęła usta. – Ja ci coś kupię, żeby mniej bolało. I coś, żeby nie było widać.
Miała ochotę odmówić. I znów nie zrobiła tego. Chciała go nadal nienawidzić, nadal się go bać – to byłoby prostsze. Nie kupiłby dla niej chłodnej, pachnącej ziołami, kojącej ból maści, nie wybrałby tego naszyjnika, dwóch splecionych ze sobą złotych, zdobionych emalią smoków, tak pięknych, że nie uwierzyła, gdy powiedział jej że to robota orków.
Wszystko było nie tak.
Chciała wrócić do domu, ale jej dom nie istniał. Spłonęło jasne Avallenre, wycięto jego piękne lasy, miną wieki, nim drzewa odrosną, nim miasto zostanie odbudowane, o ile ktokolwiek ocalał i umknął najeźdźcom. Nawet, gdyby się stąd wydostała, dokąd by poszła? Do Karanesse? Dalej na zachód, do innych elfich królestw? Żyłaby tam, nosząc ślady na szyi niczym piętno, niczym piętno nosząc wspomnienie Arthana. Czułaby się nieczysta tak samo, jak tutaj czuła się więźniem.
Kiedy zapinał naszyjnik, ona była o krok od płaczu. Gdy znów spojrzał jej w oczy, nie ujrzał w nich jednak łez. Nic chciała, żeby widział jej łzy. Jeszcze miał przyjść na to czas.
- Chcę zobaczyć mój lud – rzekła. – Moją panią. Czy mogłabym...?
Zaprowadził ją do miejsca, które napawało ją wstrętem. Znów uwierzyła, że orkowie są pozbawionymi serca bestiami. Jak można było traktować przedstawicieli najstarszej i najpiękniejszej rasy świata niczym zwierzęta? Ci, których znała, których mijała na ulicach każdego dnia, zgromadzeni w zagrodach jak bydło na targu. W ich oczach widziała błaganie o pomoc. Nie mogła pomóc.
Księżniczkę trzymano osobno, jakby miała jedynie patrzeć na upokorzenie swego ludu. Nadal piękna, choć chuda, z oczyma podkrążonymi i zapadniętą twarzą, Elaria spoglądała jej w oczy z taką samą dumą, jak w dniu upadku Avallenre.
- Cieszę się, że żyjesz pani. Bardzo chciałam cię ujrzeć, wreszcie się udało. Czy czegoś ci trzeba?
- Wolności.
Wolności... czegoś, co Saliya mogła dostać, ale czego nie mogła dać uwięzionym tu elfom. Swojej pani, która wtedy, na głównym placu, krzyczała i groziła. Prawdziwa władczyni, dumna, pełna troski o swój lud, nieugięta, kajdany nosząca niczym klejnoty koronne.
- Tego niestety nie mogę ci dać. Gdybym mogła... Mam na imię Saliya, pani. Dziękuję ci, że wtedy się za mną wstawiłaś.
- Moja słodka, wierna Saliyo... Tak się cieszę, że żyjesz... Sądziłam, że ten potwór cię zabił. Och, jeśli kiedykolwiek będę mogła, przysięgam, przysięgam, że własnoręcznie go wypatroszę.
- Wolałabym nie... – dłoń Saliyi powędrowała do naszyjnika. Najpierw łańcuch, potem sznur, teraz piękna plecionka ze złota i emalii... Cały czas była niewolnicą Arthana, ale nie chciała jego śmierci.
- Co ty wygadujesz? Widzę przecież, jak cię pokaleczył!
- Och, to... On też ma parę śladów po mnie, prawdę mówiąc.
Księżniczka splunęła jej w twarz.
- Zdradziecka kurwa! – wrzasnęła. – Sprzedajna dziwka! Precz mi z oczu!
To bolało. Saliyi huczało w głowie, zupełnie, jakby ją ktoś uderzył. Cofnęła się. Księżniczka patrzyła na nią z nienawiścią w szarych oczach.
Cofnęła się kolejny krok i kolejny, aż do wyjścia, odprowadzana spojrzeniami swojego ludu, ludu, który kochała, ludu, który właśnie wyklinał ją, piętnował jako zdrajczynię.
Sprzedała się. Za uśmiech, silne dłonie, naszyjnik z emaliowanymi smokami. Za chwilową iluzję przyszłej wolności, która okazała się bardziej gorzka od niewoli. Nie miała dokąd iść, nie z piętnem na ciele i na duszy.
Płakała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:27, 08 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
O. Ciekawy rozdział, nie powiem. Okazuje się, że księżniczka była może trochę niesprawiedliwa wobec Saliyi? W każdym razie i efia niewolnica i jej właściciel są ciekawymi postaciami. Az mi się szkoda zrobiło tej leśnej panny, bo rzeczywiście nie ma teraz co ze sobą zrobić.
Cóż, na ciąg dalszy czekam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonia Garton
Kałamarz
Dołączył: 11 Gru 2006
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z doliny Morgul
|
Wysłany: Wto 11:31, 26 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Ojej... już jakoś nie piszesz nic w tym temacie... a szkoda. Ja właśnie przeczytałam sobie od początku. Jak myślisz, napiszesz coś jeszcze?
Sonia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|