Tersa
Ołówek
Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Marzeń
|
Wysłany: Pią 18:17, 28 Sie 2009 Temat postu: Gasnący promień słońca [NZ] |
|
|
Niebo przybrało barwę różu, czerwieni i pomarańczy. Dzień się kończył. Światło, które dawało bezpieczeństwo wielu niewinnym stworzeniom powoli, bardzo powoli znikało za horyzontem ustępując podstępnemu mrokowi. Z jaskini umiejscowionej na skalistym stoku góry Gothin wyszła kobieta o nieziemskiej urodzie. Twarz jej była nienaturalnie blada, idealnie kontrastująca z krwistą czerwienią na ustach. Szczupła sylwetka spowita była czarną, jedwabną suknią, która podkreślała kobiece krągłości. Jej postawa była pełna szlacheckiej godności. Ostatnie promienie słońca schowały się. Głęboka czerń rozlała się docierając w każdą szczelinę. Jedynym źródłem światła były świece zapalone w pobliskiej wiosce. Kobieta powoli, jakby z niechęcią podniosła gęsto przystrojone czarnymi rzęsami powieki. W mroku zabłysły dwa czerwone punkty. Uśmiechnęła się pokazujące swe śnieżnobiałe zęby. Nie był to jednak zwykły, radosny uśmiech. Przesycony on był nienawiścią i grozą, a równocześnie pożądaniem i czułością. Rozejrzała się szybko. Nagle znieruchomiała zatrzymując głowę pod pewnym kątem. Uniosła lekko brodę, wciągnęła głęboko powietrze. Jej oczy rozbłysły. Ze zdumiewającą szybkością odwróciła się. Uśmiech znikł, a na jej twarzy wyraźnie malowały się wstręt i nienawiść. Usiadła na ziemi. Chowając głowę pomiędzy kolana zaczęła gorzko szlochać. Jej płacz był urywany. Znienacka wstała i nie kontrolując swoich ruchów ruszyła wprost na skalną ścianę. Dwa metry od niej zatrzymała się. Niespodziewanie odwróciła głowę, a następnie resztę ciała. Podbiegła na koniec klifu i skoczyła w niekończącą się przepaść. Wszystko to stało się w nadludzkim tempie. Lecąc swobodnie w dół kobieta rozłożyła swoje grafitowo-czarne skrzydła zlewające się z ubiorem. Mimo swej wielkości wyglądały na bardzo delikatne. Skrzydła wręcz niezauważalnie lekko uniosły się i opadły. Kobieta popłynęła w powietrzu za niewyczuwalną dla nikogo wonią budzącą w niej nieopanowany apetyt.
W tym samym czasie w miasteczku Milthem w maleńkiej izbie drewnianego domku na łożu przykrytym białą pościelą leżała kobieta. Cała zlana potem, dręczona drgawkami i wysoką gorączką szeptała imię swego ukochanego, który dniem i nocą siedział przy niej. Podane leki przez miejscowego lekarza nic nie wskórały. Nawet uzdrowicielka już ją przekreśliła. Pozostała tylko nadzieja Lervina, nadzieja która w żaden sposób ją nie uzdrowi. Nie słuchając nikogo ciągle czuwał na niskim stołku ściskając dłoń swej jedynej. Chciał być przy niej w ostatnich godzinach życia.
Nikt nigdy nie widział miłości tak wielkiej i tak pięknej, jaka zakwitła pomiędzy nimi. Jeszcze niedawno tak pięknie się uśmiechała, była taka szczęśliwa, gdy wkładał jej na palec pierścionek zaręczynowy. Chwaliła się nim przed wszystkimi. Nie spieszyli się ze ślubem twierdząc, że mają przed sobą jeszcze całe życie i jeszcze więcej... Zawsze była taka troskliwa, czuła, delikatna... Nie potrafiła obojętnie przejść obok cierpiącego. Właśnie to doprowadziło ją do śmierci. Byli właśnie na spacerze w pobliskich górach, gdy usłyszeli donośny płacz małej owieczki. Pobiegli za jej głosem. Wychudzona samotnie leżała na wystającej półce skalnej. Petrina nie chciała jej tak zostawić, więc nieświadoma niebezpieczeństwa przykucnęła na brzegu skały. Wołała swego narzeczonego, aby jej pomógł, gdy nagle skała się odkruszyła i spadła przygniatając owieczkę, a wraz z nią Petrinę. Od tej pory dziewczyna nadal jest nieprzytomna. Lervin podświadomie czuł, że powoli uchodzi z niej życie, lecz był wobec tego całkowicie bezsilny. Chwycił jej nadgarstek. Puls słabł, a wraz z nim serce. Zrobił wszystko co mógł by ją uratować. Łzy rozpaczy powoli spływały mu po policzkach. Tak bardzo cierpiał. Chciałby podarować jej chociażby kilka cennych godzin życia, aby mogła pożegnać się z nim, z rodziną, z przyjaciółmi. Jednak nie wymyślono jeszcze niczego o takim działaniu. Chociaż... Nagle oczy mu rozbłysły, a na ustach pojawił się uśmiech. Przypomniał sobie o czarownicy mieszkającej niedaleko wioski w lesie. Kiedyś, gdy był bardzo młody pomagał jej w utrzymaniu gospodarstwa w zamian za wyżywienie jego rodziny. Jako najstarszy z rodzeństwa czuł się do tego zobowiązany po utracie ojca. Wiedźma często opowiadała mu o cudach jakie potrafią zdziałać niektóre rośliny. Mówiła mu też o tak zwanym kwiecie nadziei. Przyrządzony według przepisu napar z niego potrafił uzdrowić każdego. Jednak miał jedną wadę. Chory powracał do zdrowia tylko na 12 godzin. Po wyczerpaniu limitu czasowego natychmiast umierał.
- Przepraszam cię kochanie. Zaraz wrócę. – powiedział, po czym pocałował umierającą w czoło i wybiegł z izby. Biegł najszybciej jak potrafił. Starał się nie potykać, lecz w gęstniejącym mroku było to bardzo trudne. Wbiegając do lasu dwa razy boleśnie zderzył się z drzewem. Chata stała na małej polanie, wokół której rosła lawenda. Nie pukając otworzył drzwi , które z hukiem uderzyły o ścianę. Nie zważając na to rzekł:
- Babko Gryzeldo! Babko Gryzeldo! Gdzie jesteś? Mam wielką prośbę!
- Dziecko! Czy nikt ci nigdy nie powiedział, że czarownic się nie straszy?! Magłabym cię zabić! Zresztą gdzie się podziały twoje maniery, chłopcze? – rzekła wiedźma wychodząc ze schowka pod schodami.
- Moje maniery wraz ze wszystkim co posiadam umiera tak jak moja nażeczona. I nawet byłbym wdzięczny gdyby babka mnie teraz zabiła. Jeżeli Petrina umrze, umrę razem z nią!
- Nie wygaduj głupot i mów po coś tu przylazł, bo jeszcze przed chwilą mi się wydawało, że się śpieszysz.
- Wszyscy jednoznacznie orzekli, że moja kochanka nie wyzdrowieje. Jednak ja nadal mam nadzieję. I może babka Gryzelda mogłaby przyrządzić trochę nadziei dla Patriny? Podarujmy jej jeszcze kilka godzin życia.
- Ależ Lervinie! Co ty za brednie mówisz!? Jak mam jej dać to czego oczekujesz? Przecież to nie moż... Zaraz, zaraz... Czy ty mówisz o kwiecie nadziei? – chłopak kiwnął głową – Hm... Dobrze myślisz... Ale niestety...
- Każdą cenę zapłacę! – powiedział wyzywająco.
- Chłopcze, chłopcze... Leć już lepiej do swojej kochanki i spędź przy niej ostatnie chwile. Nawet gdybym miała kwiecie nadziei to życia by jej nie starczyło zanim bym zrobiła z niego wywar zdatny do wypicia.
- Wiec przybiegłem tu po nic? Na pewno nie ma babka gotowego gdzieć schowanego?
Wiedźma pokręciła głową. Bez pożegnania wybiegł w ciemną noc obficie przeklinając. Po niespełna 5 minutach był już z powrotem w wiosce. Starając się iść jak najszybciej, zręcznie omijając trzeszczące deski w podłodze, przeszedł przez korytarz. Otworzył drzwi i nagle zastygł w miejscu z nieco uniesioną nogą i z ręką leżącą nadal na klamce. Mrugnął kilka razy niedowierzając własnym zmysłom. Lecz nic tym nie wskórał. W pokoju panowała nienaturalna cisza. Patrina bezwiednie zwisała z rąk kobiety, nieziemsko pięknej kobiety. Ciało Petriny osunęło się na ziemię. Lervin podbiegł do niej. Chwycił jej zimną dłoń i z nadzieją sprawdził puls. Nic. Przycisnął palce jeszcze mocniej. Nadal nic. Odeszła z tego świata. Odeszła nic nie mówiąc nikomu. Sama, całkiem sama. Lervin pogładził opuszkami palców jej policzek. Pochylił się. Zamknął oczy. Przyłożył swoje usta do ust narzeczonej i delikatnie pocałował ją najczulej jak mógł. Starał na razie nie myśleć, że to był ich ostatni pocałunek, pożegnalny. Może jej dusza jeszcze nie opuściła ciała, może poczuła tą gorączkę miłości buchającą z jego serce. Odchylił się lekko i spojrzał w jej oczy, które były zamknięte. Wcześniej można z nich było wyczytać tak wiele dobra, miłości i czułości. Bezwiednie przesunął swoją dłoń niżej. Dotykał teraz jej długiej, gładkiej szyi. Pieścił ją. Nagle ręka zastygła mu ze zdziwienia. Szyja wcale nie była gładka tak jak wcześniej. Przesunął palcem po nierównościach. Wyczuł dwa małe wgłębienia. Przeniósł wzrok z zamkniętych powiek na to miejsce. Dopiero teraz zauważył, że dłoń ma całą umazaną krwią. „Nie. – pomyślał - Ona nie umarła sama. Ktoś jej w tym pomógł!” Przypomniał sobie o kobiecie, która trzymała na swoich ramionach Petrinę, kiedy ona umarła. O kobiecie, której usta i broda były umazane krwią. O kobiecie, która prawdopodobnie nadal przebywa z nim w pokoju. O kobiecie, która nie jest kobietą, i która zabiła Petrinę. Dopiero teraz zrozumiał co się tak naprawdę stało. Wstał ociągając się z zerwaniem cielesnego kontaktu z niedoszłą małżonką. Odwrócił się szybko i stanął twarzą w twarz z wampirzycą. Nie spodziewał się, że będzie stała tak blisko. Przez chwilę stał zdezorientowany, poczym spojrzał głęboko w jej czerwone oczy i wybuchnął. Słowa wyrzucał z siebie z największą nienawiścią na jaką mógł się zdobyć.
- To ty, tak? To ty ją zabiłaś?! – cisza – NIENAWIDŹĘ CIĘ! ZABIŁAŚ JĄ! ZABIŁAŚ JĄ! NIENAWIDZĘ CIĘ! ZABIJĘ CIĘ!!! – krzyknął i rzucił się na kobietę z rękoma wyciągniętymi po to by zabić. Ściskając z całej siły szyję zabójczyni oczekiwał. Lecz nie było żadnych znaków, że kobieta się dusi. Zamiast tego zaniosła się głośnym śmiechem. Zdezorientowany nie wiedział co robić.
- Ha, ha, ha! Nie możesz mnie zabić. Ha, ha, ha. Nie możesz zabić czegoś co już jest martwe. Ha, ha, ha.
Poluźnił lekko uścisk.
- Ale... Ale Ty przecież nie jesteś martwa. Przecież widzę. – rzekł zbity z tropu.
- Ja nie żyję. Ja istnieję. Jestem wampirzycą.
Opuścił ręce i machinalnie odsunął się. Kobieta opuściła powieki, podniosła głowę i kierując się iskierką strachu w oczach mężczyzny, zaniosła się niekontrolowanym śmiechem. Natomiast Lervin wcale jej się nie bał. Źle odczytała uczucia, które nim kierowały. Ta iskierka w jego oku wcale nie była spowodowana strachem, lecz nagłym zrozumieniem słów, które od dawna odbijały się o ścianki jego umysłu. Kiedyś, gdy wiedźma przyrządzała jakiś eliksir niespodziewanie przerwała, podniosła głowę i powiedziała: „Pamiętaj! Nie wszystkie istoty są takie jak ty. Przemieszczające się zło można zgładzić jedynie ogniem!”. Wtedy jeszcze nic z tego nie rozumiał. Dopiero dziś, w tej chwili go olśniło. Spojrzał na świeczkę stojącą na prowizorycznym stoliku nocnym złożonym z kilku książek i deseczki. Na szczęście była zapalona. Po cichu zrobił kilka kroków w prawo i sięgnął po świeczkę niezdarnie rozlewając wosk. Powoli przesunął ją pomiędzy siebie, a wampirzycę, tak aby nie zdmuchnąć płomienia. Nagle uświadomił sobie, że przerażający śmiech ucichł. Spojrzał na kobietę, która znieruchomiała i spoważniała uważnie śledząc ruch ognia.
- Zabij mnie. Zabij mnie. Zabij mnie. - Powtarzała cichym szeptem. Lervin musiał bardzo się skupić, aby usłyszeć. Kobieta przeniosła wzrok z płomienia na twarz mężczyzny i bezgłośnie poruszyła wargami. Larvin wyczytał z nich tylko słowo „Proszę”. Zbliżył się. Teraz dzieliła ich tylko płonąca świeca. Lervin lekko przechylił świecę. Jego wyobraźnia posunęła się nieco bardziej naprzód. W głowie miał obraz płonącego potwora, który wyssał resztki życia z najważniejszej osoby w całym jego życiu, i który błaga go litość. Lecz uświadomił sobie, że tak nie będzie. Wampirzyca będzie stała w pełni zdając sobie sprawę z cierpienia, ale nie będzie go prosić o litość, będzie mu dziękować za to że skrócił jej nie wiadomo jak długie życie. Nie zrobi tego. Nie spełni jej życzenia. Ale dlaczego? Dlaczego na niego się nie rzuciła? Dlaczego go nie zabiła? Dlaczego się nie broni? Dlaczego się poddaje? Dlaczego chce umrzeć?
- Dlaczego? – wyszeptał. Wszystkie swoje pytania zawarł w jednym słowie – Dlaczego? – Wiedział, że go zrozumiała. Spojrzał w jej czerwone oczy. Ujrzał w nich dzikość, lecz pod tym było coś więcej. Jej prawdziwa osobowość. Mało widoczna, ale jednak.
- Nienawidzę siebie z całego serca. Nienawidzę tego potwora, który żywi się moją duszą. Coraz łatwiej mi jest zabijać, ale nienawidzę tego. Nic nie mogę na to poradzić. Wiem, że jestem potworem. Wiem, że ranie innych. Lecz samo pragnienie jest silniejsze ode mnie. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Jestem słaba, cholernie słaba. – Usiadła na skraju łóżka i zaczęła szlochać. – Zabij mnie, bo nie chce już być tym kim jestem. – Spojrzała na Lervina załzawionymi oczami pełnymi smutku. Przez tę krótką chwilę bardzo się zmieniła. Nie była już tą samą groźną, pełną żądzy mordu postacią. Przed Lervinem siedziała kobieta, piękna kobieta wypełniona po brzegi smutkiem i skruchą. Chciał jej ulżyć i spełnić jej prośbę, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o pewnej osobie, która była jego jedynym słońcem, za którym mógł bezpiecznie podążać. Teraz ono zgasło i nie pozostał ani jeden promyk i to za sprawą kobiety, która siedzi przed nim i błaga go o litość. Ale on nie potrafi, nie potrafi ulżyć istocie, która tak go skrzywdziła. Raniąc tyle niewinnych ludzi zasłużyła sobie właśnie na taki los, ale... Te oczy. Wyrażały tyle uczuć, które powinny nawzajem się wykluczać.
Zło. Dobro.
Nienawiść. Miłość.
Pragnienie. Obrzydzenie
Radość. Smutek.
Agresja. Spokój.
Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Lecz czy wampiry mają jakąkolwiek dusze? Przecież są to bezlitosne stworzenia pragnące tylko jednego, krwi. Jednak patrząc w jej czerwone źrenice odczuwa się inne wrażenie. Tak jakby w tym ciele skrywały się dwie istoty. Może naprawdę tak jest? „Nie wiem i prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem – pomyślał Lervin – Chociaż... Zaraz, zaraz... Jest pewien sposób. Ryzykowny, ale jest.” Przycupnął przy kobiecie i przybliżył swoje usta do jej ucha równocześnie delikatnie obejmując ją ramieniem.
- Nie spełnię twojej prośby. Nie zasługujesz na to. – szepnął – Jesteś najgorszym potworem jaki widział świat. Powinnaś ciągnąć swój żywot w nieskończoność w wielkich męczarniach. - Zamilkł. Po chwili ciągnął dalej – Zabiłaś sens mojego życia. Nie zasłużyłem sobie na to, a jednak to zrobiłaś. Potwór. Bezduszny potwór! – powiedział z wielką odrazą, poczym z grymasem odwrócił twarz. Wampirzyca zaniosła się gorzkim szlochem. Widząc to, na twarzy Lervina przez krótką chwilę pojawił się uśmiech samozadowolenia. Wstał. Podszedł do okna. Spojrzał na niebo obsypane gwiazdami, lecz nigdzie nie mógł znaleźć księżyca. Nagle szybko odwrócił się i podbiegł do kobiety, którą chwycił mocno za ramiona.
- Zabierz mnie ze sobą! – powiedział głośno prawie krzycząc. Kobieta powoli podniosła głowę i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Nie wiedząc czy zrozumiała powtórzył - Zabierz mnie.
W następnej chwili znajdował się w żelaznym uścisku ramion wampirzycy. Rozłożyła skrzydła i wylecieli przez zamknięte okno w ciemną i zimną noc.
P.S.: Po raz pierwszy odważyła się na publikacje mojego opowiadania, więc zależy mi na szczerej opinii. Proszę się nie oszczędzać się w krytyce
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tersa dnia Nie 21:05, 13 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|