Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Nekromanta BOOM
Stalówka
Dołączył: 10 Mar 2008
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
|
Wysłany: Wto 15:39, 01 Kwi 2008 Temat postu: Człowiek Który Sprzedał Świat [NZ] |
|
|
CZŁOWIEK KTÓRY SPRZEDAŁ ŚWIAT
PROLOG
- ... Widzisz, chłopie, trza się znać na handlu. W dzisiejszych czasach człowiek nie przeżyje bez pieniędzy. Oczywiste mówisz? Niekoniecznie. Dziad mój po śmierci babki żył sam jeden w środku puszczy, łowił ryby, czasem upolował królika, chodził stale w jednym płaszczu, zakupionym jeszcze za młodu i obdartych kapciach. I jakoś żył, ale to pewnie wyjątek potwierdzający regułę. Cała rodzina uważała go za dziwaka, zawsze przyjeżdżał na święta z wiadrem pełnym ryb. Ale co ci będę opowiadał. Że niby ciekawyś? Skoro tak.
Wychowałem się na wsi. Mieszkałem w małym domku, obok mieliśmy plac, stodołę, a dalej pole. Mniejsza. Miałem dwóch braci: Tomka i Ryśka oraz trzy siostry: Weronikę, Maję i Marysię. Wesoła to była gromadka. Ojciec jednak trzymał nas krótko i ciągle zaganiał do pracy, powtarzając „Kto nie pracuje, ten nie je”. Surowy był, aż za bardzo, ale chcąc nie chcąc, wyszło to nam wszystkim na dobre. Gdy nie pracowaliśmy, uczyliśmy się, choć tak naprawdę było na odwrót, jako że każdy wolał się uczyć. Ja polubiłem matematykę, moi dwaj bracia woleli język polski i historię, zaś dwie starsze siostry odkryły w sobie talent do muzyki, jedna grała na pianinie, druga została później śpiewaczką operową. I tak ojciec osiągnął to, co chciał osiągnąć. Każdy z nas został kimś. Trzecia siostra? Ach, tak! Zapomniałem o niej... nie bez powodu. Miała na imię Matylda, choć wszyscy wołaliśmy na nią Marysia. Słodkie to było dziecię. Rude włosy, szeroki nosek, piegowata buzia i czarna jak smoła oczy. Byłaby zapewne oczkiem w głowie naszego ojca, gdyby nie fakt, że nic nie potrafiła.. Była beztalenciem. Zawsze miała malutkie dłonie, więc nie grała na pianinie, śpiewała, zaprawdę, jak kogut o poranku, więc nie kształciła się wokalnie, o nauce już nie wspominając. Jedyne czego się nauczyła to alfabet, a i tak szło jej to opornie. I w końcu, gdy już wszystkim zdawało się, że zostanie taka bezużyteczna do końca życia, nagle zaczęła rysować. Stało się to jednego pięknego dnia gdy ujrzała dwa motyle latające tuż nad łąką. Wtedy zawołała do mnie: „Przynieś mi papier i kredki”. Lekko zdziwiony przyniosłem jej kartkę ze swego zeszytu, ołówek i kilka kolorowych kredek. Dość szybko narysowała pierwszy szkic. „Jak ci się podoba?” – zapytała. „Bardzo ładnie” – odpowiedziałem. Skłamałem. Rysunek był paskudny, przypominał bardziej rozgniecionego motyla niż takiego żywego, ale najważniejsze że coś zaczęła robić i że wreszcie ją to cieszyło. Gdy się podszkoliła, a jej rysunki wyglądały coraz lepiej, ojciec kupił płótno i farby. Pierwsze malowidła nie były najlepsze, ale z obrazu na obraz widać było postęp. Po jakiś dwóch latach od tego momentu, ja wtedy wybierałem się na studia, wystawiła kilka ze swoich dzieł na jakimś konkursie młodych artystów, czy coś takiego. Choć uważałem, że jej ostatnie obrazy są bardzo dobre, tak zwani „znawcy sztuki” mieli inne zdanie. Wyśmiali je, nazywając „paskudnymi malowidłami piętnastoletniej smarkuli”. Marysia rozpłakała się i wybiegła z sali. Po powrocie do domu przestała malować. Gdy ja i moi bracia wyjechaliśmy na studia, dwie nasze siostry gdzieś koncertowały, ona została sama z ojcem i matką. Mogę tylko wyobrazić sobie co mogła czuć, gdy każdy z nas coś osiągnął tylko nie ona.
Pewnego dnia wszyscy zebraliśmy się w domu podczas obiadu. Ojciec pytał każdego z nas jak idzie nauka, co porabiamy i tak dalej. Marysi nie było, wyszła z samego rana na spacer. Zjedliśmy obiad, popołudnie przemieniło się w wieczór, a Marysi wciąż nie było. Dopiero gdzieś około ósmej wyszliśmy na jej poszukiwania ale było za ciemno. Następnego ranka ponowiliśmy próbę. Tym razem ją znaleźliśmy. Leżała martwa w lesie w kałuży krwi, otaczała ją aura światła, w ręku trzymała zakrwawiony nóż. Minęło długo czasu nim dławiony potworną rozpaczą, ujrzałem drewniany stojak, a na nim obraz. Pamiętam go dokładnie. Na głównym planie widniał człowiek odziany w czerń: czarny płaszcz, czarne spodnie, czarne buty, cylinder, nawet laskę miał czarną. Był odwrócony plecami, więc nie widziałem jego twarzy. Spoglądał tylko na czerwone niebo, gdzie właśnie zachodziło słońce. Stał bodajże na krawędzi jakiegoś klifu, prawą ręką zdawał się coś wskazywać.
Dwa dni później odbył się pogrzeb, lecz wybacz, nie chcę ci go opisywać. Powiem jeszcze tylko, że przyszedł później do nas jakiś mężczyzna, który chciał odkupić obraz. Proponował nawet za niego sto tysięcy. Widziałeś kiedyś tyle pieniędzy? I nie był to byle kto, tylko jakaś wysoko postawiona szycha, poseł, o ile mnie pamięć nie myli. Rodzice jednak zachowali obraz, ostatnią pamiątkę po zmarłej siostrze. Oprawili go w najdroższą ramę na jaką tylko było ich stać i powiesili na ścianie w salonie. Sama zaś rodzina? Cóż... po śmierci Marysi nie spotykaliśmy się już tak często, ja wyjechałem do Warszawy by tu dalej studiować, Ryszard wyjechał do Gdańska, Tomasz do Berlina zaś Weronika i Maja stale gdzieś koncertują. Nie widziałem ich chyba ponad półtora roku.
Wtedy raz jeszcze wypił zawartość kieliszka i odstawił go z powrotem na ladę – Mocne to to...
- Samobójstwo? Czy to nie dziwne?
- Dziwne, nie dziwne, wiesz jakie są kobiety, wrażliwe, uczuciowe i słabe emocjonalnie. A co dopiero Marysia, przecież była jeszcze dzieckiem.
Znów się napił.
- Ty mi lepiej powiedz co robisz w takim miejscu jak to i czemu słuchasz bajań takiego gbura jak ja?
- Ech, Jarek, Jarek....- wzdychał młodzieniec siedzący tuż obok – Troszczę się o ciebie, to wszystko.
- Heh. Jakoś nie troszczyłeś się o mnie przez te kilka lat.
- Bo nie było potrzeby.
- A teraz jest?
Młody brunet o długich włosach wskazał skinięciem głowy na pusty kieliszek, który Jarek trzymał w dłoni.
- To jest chwila słabości.
- Wstawaj, chłopie, idziemy stąd.
Podniósł go, podnosząc za ręce i postawił na nogi – No, Jarek, krok po kroku, krok po kroku
Wyszli z baru i szybko złapali taksówkę.
- Na Sienkiewicza proszę.
Gdy wyszli już z taksówki i znaleźli się przed klatką schodową, zarzucił go sobie na plecy i wszedł schodami na drugie piętro, gdzie znajdywało się ich mieszkanie. Otworzył drzwi i szybko wszedł do jednej z sypialni, poczym rzucił już ledwo przytomnego Jarka na łóżko. Sam zaś lekko odetchnął i włączył telewizor. Położył się na kanapie i szybko zasnął.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nitocris
Orle Pióro
Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Maranesii
|
Wysłany: Wto 16:52, 01 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Podobało mi się. Świetny styl, choć raczej nie w moim guście. wciąga. jest takie życiowe, choć można było upodobania bardziej rozprzestrzenić. troszkę to dziwne, że bracia lubią to samo, a siostry co innego. poza tym fragment, gdzie jest sama opowieść jest styloistycznie inny, a fragment dalszy inny. trochę się gryzą, a nawet nie trochę. poza tym mam zastrzeżenie. nie sądzę, by w tym stylu mówili we współczesnym świecie, chyba że to jest kiedyś. ale styl wypowiedzi jest bardziej na daaaaawne czasy. poza tym bardzo mnie zaintrygował pomysł z marysią. był na prawdę oryginalny, a zwłaszcza ten obraz. ogółem jest dobre.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nekromanta BOOM
Stalówka
Dołączył: 10 Mar 2008
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
|
Wysłany: Sob 15:28, 05 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ I
- Jarek! Jarek, wstawaj! Jarek! Jarek! – nawoływał Daniel szturchając swojego kolegę w ramię.
- Czego mnie budzisz, debilu jeden...
- Spóźnisz się na zajęcia.
- Zostaw mnie, nie idę na zajęcia.
- Odbiło ci?
- Łeb mnie napierdala. Zostaw mnie, powiedziałem.
Daniel jednak nie usłuchał i mocnym szarpnięciem za kołdrę, zrzucił go na podłogę.
- Idź pod prysznic, to ci dobrze zrobi.
Istotnie, zimny prysznic podział na Jarka bardzo pobudzająco w dodatku na chwilę uśmierzył ból głowy. By nie marznąć dłużej prędko obmył całe ciało i po wyjściu z kabiny umył zęby i dokładnie się wysuszył. Następnie założył niebieską koszulę i stare jeansy, poczym wyszedł z łazienki i udał się do kuchni.
- Śniadanie gotowe, drogi przyjacielu.
Na stole kuchennym Daniel położył płaski talerz, a na nim trzy mocno ścięte jajka, obok zaś leżał koszyk z chlebem i szklano wypełniona herbatą..
- Siadaj, siadaj. Jeszcze gorące.
Kolega odsunął Jarkowi krzesło. Ten usiadł i przysunął się do stołu. Wszystko pachniało znakomicie.
- Wierz co... – rzekł Jarek już powoli zajadając jajecznicę – To wygląda tak, jakbyś był moją żoną.
- Miło mi.
- Hej, hej! Co to miało znaczyć? To nie było zabawne, jasne?
- Jasne, jasne – śmiał się serdecznie Daniel – Nie musisz powtarzać.
- Ech... – chrząknął wypiwszy łyk ze szklanki – Co to za świństwo?
- Herbatka ziołowa, dobra na kaca.
- I tak smakuje ohydnie.
Daniel wytarł ręce o ścierkę i usiadł naprzeciwko, zakładając szybko nogę na nogę. Poprawił tylko rękawy swojej białej jak śnieg koszuli i począł wpatrywać się w swojego kolegę. Jarek od razu rozpoznał jego dziwne zachowanie i niewinny wzrok.
- No dobra, o co chodzi?
- Słucham? – udał zdziwienie – Nie smakuje ci?
- Smakuje. Dlatego właśnie pytam się, o co chodzi?
- Ależ drogi przyjacielu, czyż kolega nie może od czasu do czasu zrobić drugiemu koledze śniadanie nie żądając niczego w zamian?
W odpowiedzi Jarek jeszcze mocniej zmarszczył brwi i wypił kolejny łyk ohydnej herbaty.
- No dobra – Daniel pochylił się bliżej stołu – To może od razu przejdę do rzeczy.
- Słusznie.
Wstał i ruszył w kierunku małego okna wychodzącego na parking.
Daniel, podobnie jak Jarek, miał dwadzieścia lat. Obaj studiowali na tym samym uniwersytecie, z tym że Daniel zamiast historii wybrał dziennikarstwo. Jak sam twierdził kierunek dość prosty, wystarczy być kreatywnym, myśleć logicznie i znać parę osób, jednak co to dokładnie znaczyło nigdy nie wyjaśnił. Choć oceny miał dobre, raczej rzadko się uczył. Zwykle przebywał gdzieś poza mieszkaniem, głównie w różnych pubach i restauracjach.
Wyglądał bardziej na biznesmena niż dziennikarza. Był dość wysoki, szczupły i stale chodził wyprostowany, jakby eksponując klatkę piersiową chciał wyrazić swoją dumę. Czarne włosy miał zawsze krótko ostrzyżone, a garnitur doskonale dopasowany, nie rozstawał się też nigdy z białą koszulą i krawatem, zazwyczaj jasnego koloru. No i twarz. W kobiecych kręgach Daniel zawsze uchodził za przystojnego młodzieńca, na dodatek dżentelmena. Kto wie, może to był właśnie klucz jego wszelkich sukcesów. Ładna buźka i lśniące białe zęby.
- Jest sprawa – odezwał się po dłuższej chwili ciszy – Poznałem taką osobę...to znaczy dziewczynę, chodzi do naszej uczelni. Gadaliśmy... wiesz o co chodzi.
- Żartujesz? – parsknął śmiechem Jarek – Nie mów, że się zakochałeś?
- Kpisz sobie? – bronił się – Ładna jest to chce ją zaliczyć.
- Przestań chrzanić. Ty nawet prostytutkę potraktowałbyś jak księżniczkę.
W odpowiedzi kolega pokazał mu środkowy palec.
- Ja chcę cię poprosić o przysługę a ty ze mnie żartujesz? A pamiętasz kto cię wczoraj zawlókł pijanego do domu, hę?
- Już dobra, nie bulwersuj się i powiedz o co ci dokładnie chodzi.
Daniel znów usiadł i raz jeszcze przyjął postawę eleganckiego dżentelmena.
- Musisz iść ze mną jutro do baru „Lisia Jama”, to knajpa na Kościuszki. Ze znajomych mi źródeł wiem, że będzie tam jutro po dwudziestej pierwszej.
- A po co ci ja?
- Śpieszę tłumaczyć. Otóż zanim się z nią bliżej zapoznam, muszę się coś o niej dowiedzieć. I tu wkraczasz ty.
- Że co?
- Podejdziesz do niej i wypytasz o różne rzeczy, ale rzecz jasna zrób to subtelnie bo weźmie cię za jakiegoś idiotę. To raz. Dwa, dowiedz się gdzie mieszka i kiedy ma zajęcia. Trzy, jeśli wszystko pójdzie dobrze zaproponuj jej kolejne spotkanie. I cztery...naprawdę ubierz się w coś porządnego bo w tej starej koszuli i podartych jeansach wyglądasz jak ćwok. Dość mówiąc, iż gdybyś stał tuż obok manekina w ciucholandzie, w ogóle bym cię nie zauważył.
- Jesteś pogięty...
- No – odparł nie przejmując się ostatnią uwagą – To skoro wszystko jest już uzgodnione, widzimy się dziś o dwudziestej. W końcu potrzebujesz czasu żeby się przygotować, a ja dopilnuję by tak było
Wyszedł z kuchni i udał się do przedpokoju.
– Aha – rzucił jeszcze zakładając buty – Na którą miałeś te zajęcia?
Jarek przegryzł ostatni kęs jajecznicy i spojrzał na mały zegarek stojący obok kuchenki. Była godzina dziewiąta.
- Cholera...
Gdy wbiegł do dużej sali gdzie odbywały się zajęcia, było już za późno. Ostatni uczniowie pakowali swoje zeszyty, a wykładowca zgasił właśnie tablicę świetlną, z pomocą której poprowadził zajęcia.
- Profesorze – przemówił Jarek ciężko dysząc – Pan wybaczy, że się spóźniłem.
- Mnie nie masz o co przepraszać, przecież to nie dla mnie się uczysz.
- Wiem...wiem profesorze. Chciałem się tylko spytać czy ktoś może nagrał dzisiejszy wykład. No, wie pan...
Młody profesor podniósł oczy znad cienkich okularów, opadających mu na nos i uważnie przyjrzał się studentowi.
- Wiesz co ja sądzę o nagrywaniu na zajęciach?
- Przecież pan mnie zna – rzekł potulnie Jarek – Pan wie, że nie ominąłem żadnego wykładu... poza ostatnimi dwoma.
Profesor tylko uśmiechnął się kącikiem ust, podciągnął okulary i raz jeszcze pochylił się nad papierami zapełniającymi jego biurko.
- Krystyna nagrywała. Jest pewnie teraz w bibliotece.
- Dziękuję – Jarek szybko zawrócił i pędem pobiegł po schodach – Zaraz – rzucił jeszcze na odejściu – A jak ją rozpoznam?
Wykładowca podniósł głowę i uśmiechnął się.
- Po włosach.
Biblioteka była ogromna. Choć bywał tu bardzo często, za każdym razem gdy otwierał duże bukowe drzwi, wydawało mu się, że trafił do małego miasta. Wysokie regały, na których znajdowały się książki wszelkiego rodzaju, piętrzyły się przed nim niczym budynki, podzielone w dodatku na kategorie. Minąwszy dział z historią współczesną, Jarek znalazł się w środku pomieszczenia, gdzie znajdował się punkt kontrolny i czytelnia, a tu kilkadziesiąt ławek rozmieszczonych w czterech rzędach. Zebranych studentów było na oko dwudziestu.
- „Po włosach” – ironizował – Poznam ją po włosach. Co za durna podpowiedź. O kogo może chodzić?
Rozejrzał się. Była blondynka, obok brunetka, za nimi jakiś łysol, znów blondynka, dalej metal, grubas, znowu metal, koleś w dresie i jakaś starsza kobieta, która miała problem z rozłożeniem krzesła.
- Może źle go zrozumiałem – myślał – Może chodziło mu o włosy łonowe albo pod pachą.
- Przepraszam, szukam książki na temat Dywizjonu 303.
I wtedy ją zobaczył. Stała właśnie przy biurku zwracając wypożyczone książki. Miała rude włosy. Piękne, lśniące rude włosy opadające na wysokość łopatek, chude nogi i wspaniałą gładką skórę.
- Czytałaś może książkę Arkady’ego Fiedlera?
- Nie. Czy warto?
- Oczywiście, w końcu był naocznym świadkiem wydarzeń Bitwy o Brytanię.
- Skoro tak, to ją wezmę.
Gdy odebrała książkę i usiadła na jednej z pierwszych ławek, Jarek wciąż stał w tym samym miejscu niczym słup. Z niewiadomych powodów nagle zrobiło mu się gorąco.
- Ty jesteś Krystyna? – zapytał
- Tak, to ja.
- Na imię mi Jarek, chodzę z tobą na zajęcia.
- Ach tak... – zamyśliła się – Pamiętam cię.
Na te słowa uśmiechnął się z nieoczekiwana radością.
- Chodzi o to, że spóźniłem się na zajęcia a podobno ty je nagrałaś.
- Usiądź.
Dziewczyna zajrzała do torby i wyjęła z niego odtwarzacz mp3.
- Proszę, tylko juto mi go oddaj.
- Jasne, dzięki... – zawahał się, lecz po chwili wziął odtwarzacz. – Dajesz mi go tak po prostu?
- Nie tak po prostu, przecież niedługo zaczynają się sesje.
Spojrzała na niego błękitnym oczami i uśmiechnęła się szeroko.
- Widzimy się jutro.
Jarek zamyślił się na chwilę, poczym schował podarunek do kieszeni swojej kurtki.
- Chętnie...chętnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|