Kącik Złamanych Piór
- Forum literackie
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
|
Autor |
Wiadomość |
Nefhenien
nieśmiałek
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z zewnątrz
|
Wysłany: Nie 22:55, 18 Cze 2006 Temat postu: Ostrego pióra początki [Harry Potter][M] |
|
|
Tekst domaga się bety, której niestety znaleźć nie mogę. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś się znalazł i podjął betunku tego tekstu. Propozycje na PM poproszę.
Tekst pojedynkowy. Pojedynek odbył się na Forum Puchonów.
"Ostrego pióra początki"
Z dedykacją dla mej wspaniałej Madlen.
1.
- Tak, dobrze... Hmm... No tak... Oczywiście...
Rita wcale nie wiedziała dlaczego tak i wcale nie było to dla niej tak oczywiste. Jedyne, co wiedziała to to, że jej serce biło niesamowicie szybko, a dłonie pociły się niemiłosiernie. Była zdenerwowana, bardzo zdenerwowana i nic nie było dla niej oczywiste, do cholery.
- Hmm... – powtórzył jeszcze raz Redaktor Naczelny najbardziej elitarnej gazety w kraju, Proroka Codziennego. Przebiegł wzrokiem kilka równo poukładanych na jego biurku arkuszy papieru, poskrobał się po nosie i spojrzał wyczekująco na młodą kobietę, siedzącą nienaturalnie prosto na kanciastym krześle, tuż przed nim.
- Umm... – Widząc, że najwyraźniej naczelny oczekuje od niej jakieś odpowiedzi na owo tajemnicze "tak", poruszyła się niespokojnie na swoim krześle i szybko poprawiła długie włosy opadające na twarz.
- Droga pani Skeeter... Polubiłem panią od razu, wiec będę z panią szczery – uśmiechnął się zachęcająco. – Ma pani znakomite referencje, zdobyte przez panią zaszczyty są niewątpliwie do pozazdroszczenia... Materiały, które przyniosła pani ze sobą są równie interesujące... Jednakże... – zawiesił znaczącą głos.
- Jednakże? – W tym momencie Rita nie mogła się już powstrzymać i wytarła spocone ręce o spódnicę. Szybko rzuciła okiem na błyszczący materiał i odetchnęła z ulgą nie zauważając zbyt dużych plam.
- Jednakże w tym momencie Prorok nie potrzebuje nowych twarzy. Widzi pani, rynek jest przepełniony dobrymi dziennikarzami. Ba, wspaniałymi dziennikarzami. Ale są to dziennikarze bez nazwiska. A ludzie nie chcą czytać artykułów napisanych przez anonimowych dziennikarzy. Zapewne, sami nie wiedzą, co tracą dyskredytując szarych dziennikarzy... Czego najlepszym przykładem jest choćby i pani... – Redaktor naczelny mówił w tym tonie jeszcze przez całe trzy minuty, a z każdą sekundą pięknych słówek Rita wiedziała jedno: nie dostanie tej pracy. Nie z takim nazwiskiem. Cholera, tak bardzo na nią liczyłam.
- Rozumie pani, prawda?
- Oczywiście, panie redaktorze. Przepraszam bardzo za kłopot i dziękuję za poświecony mi czas...
- Tak, nie ma sprawy, droga pani. Radziłbym poczekać parę lat... Wyrobić sobie renomę... – Tak, tylko gdzie mam ją sobie wyrobić, skoro wszędzie ta renoma jest właśnie niezbędna? – Niech tylko pani pamięta, że Prorok stawia na takich, jak pani. Do zobaczenia.
- Do widzenia panu – rzuciła jeszcze przez ramię i pchnęła przeszklone drzwi biura Naczelnego Redaktora Proroka Codziennego, nie przejmując się głośnym trzaskiem z jakimi się za nią zamknęły.
2.
Drzwi zamknęły się z cichym odgłosem, którego nie usłyszała. Powolnym ruchami ściągnęła żakiet i zdjęła szpilki. Poukładała buty leżące na wycieraczce, choć i tak znajdowały się w idealnym porządku. Już miała skierować kroki do łazienki i wziąć naprawdę długą i odprężającą kąpiel, gdy jej wzrok spoczął na ściennym lustrze. Z nienagannie czystej tafli patrzyła na nią wyraźnie zmęczona dwudziesto paroletnia kobieta. Kobieta, która według wszelkiej logiki powinna być już wziętą dziennikarką, a nie bezrobotnym nieszczęściem z niezapłaconymi rachunkami za gaz. Uśmiechnęła się gorzko i nie poświęcając odbiciu więcej uwagi powlokła się do łazienki.
Po ponad godzinie siedziała już przy małym kuchennym stole, a przed nią spoczywał kubek z niezwykle mocną i gorącą herbatą. Nie lubiła kawy. I choć zwykle zielona herbata w ulubionym zielonym kubku poprawiała jej humor, to tym razem zdobyła się tylko na smętny uśmiech. Upiła łyk i przymknęła oczy, pozwalając odpłynąć myślom ku minionym wydarzeniom. Naprawdę potrzebowała tej pracy.
Przez całe popołudnie nie pozwalała sobie na rozpamiętywanie tego spotkania. Ale teraz, w zaciszu własnego mieszkania nie mogła się więcej powstrzymywać i przymknąwszy oczy wróciła wspomnieniami do rozmowy kwalifikacyjnej, zastanawiając się w którym momencie popełniła błąd. Źle się ubrała? Jej teksty nie były dość dobre? Rozpatrując każdą, nawet najgłupszą możliwość, doszła do wniosku, że nie ma pojęcia dlaczego w piątej z kolei redakcji grzecznie, acz stanowczo odmówili jej przyjęcia. Westchnęła głęboko i dopiła, już zimną, herbatę, rozkoszując się ciszą panującą w mieszkaniu. Trudno, jutro wybierze się do Żonglera, może tam jej się uda...
Odstawiła zielony kubek do zlewu, obiecując sobie w myślach, że umyje go później. Tak, dzisiaj już nic nie wymyśli. Lepiej zrobi, jak pójdzie wcześniej spać. Jej łóżko, choć puste i zimne, było jednak wygodne. Jutro kolejna rozmowa, a ona była taka zmęczona i samotna...
3.
- Oczywiście, wie pani, że Żongler nie wypłaca honorarium za artykuły? – Kolejny Redaktor Naczelny, kolejnej gazety. Zaczynała się poważnie zastanawiać nad zmianą zawodu. Kocham pisać.
- Tak, oczywi... Co?!
- Nie wypłacamy pensji naszym dziennikarzom. Uważamy, wraz z żoną, że wystarczającą nagrodą jest wydrukowanie artykułów.
- Ale, ale... – Była oszołomiona. Pierwsza redakcja, która nie pokazała jej drzwi zaraz po podaniu nazwiska i nie wypłacają honorarium. Cholera.
- Hm, rozumiem, iż nie jest już pani zainteresowana naszą współpracą? – Lovegood spojrzał łagodnie na wyraźnie zmieszaną kobietę tuż przed nim.
Nie wiedziała, co teraz zrobić. Pierwsza redakcja, która była nią zainteresowana. Może Żongler to nie Prorok, nie miał nawet jednej dziesiątej jego nakładu... Ale to wciąż gazeta. Gazeta! I chciała ją, Rite. Może... Może po paru miesiącach tutaj ktoś ja zauważy i... Ale pieniądze. Miała rachunki. Dużo rachunków. "...dziennikarze bez nazwiska". Słowa Naczelnego w Proroku wróciły do niej niczym bumerang. Bez nazwiska... Już wiedziała, co zrobi. Spojrzała pewnie w wyłupiaste oczy Lovegooda i dziękując w duchu za mocny głos powiedziała:
- Wezmę tę pracę.
- Och, to wyśmienicie! – Czy to było szczere? – Może pani zacząć już od dzisiaj. Proszę, to lista tematów... – Przełknęła głośno, gdy Lovegood podał jej listę tematów, na której czele widniała pozycja "Chrapaki krętorogie wśród nas". Wytrzymam.
4.
Po dwóch miesiącach nie wypatrzył jej nikt ważny, nie zaproponował pracy w elitarnej gazecie, chrapaki nie zrobiły się ani trochę bardzie interesujące, a ona nadal nie przestała się przeklinać za wybranie studiów dziennikarskich. Jednym słowem od czasu przestąpienia przez nią progu redakcji Żonglera nie zmieniło się nic w jej życiowej karierze. Co tydzień wysyłała sowią pocztą własne artykuły, ze wszystkich sił starając się zrobić poważny artykuł z niepoważnego tematu. Co tydzień jej nazwisko widniało w gazecie, czasem nawet na pierwszej stronie. Ale co z tego? Lovegood nie zaproponował jej stałego miejsca, nie napomknął nawet o jakiejkolwiek zapłacie. Na jej delikatne aluzje wytrzeszczał tylko te swoje błękitne oczy, tym bardziej upodobniając się do olbrzymiej żaby.
Po jakimś tygodniu od podjęcia pracy w Żonglerze Rita doszła do wniosku, że jeśli nie chce z powrotem wylądować na garnuszku rodziców, musi znaleźć jakąś płatną pracę.
Z ciężkim sercem zaczęła przeglądać ogłoszenia pod innym kątem niż praca dla dziennikarzy. W piątej gazecie w końcu znalazła coś, co nie odstręczało jej samym pomysłem. Może i nie było zbyt dochodowe, ale powinno wystarczyć, jeśli tylko pozbędzie się paru luksusowych nawyków. Podrzędny bar poszukiwał kelnerki. Nie wymagali referencji, tylko podstawowego wykształcenia. Wzdrygnęła się na myśl, jaki to musi być bar, ale dopisek "Przyjmę od zaraz" skutecznie przewiał jakiekolwiek obiekcje. Z głośnym westchnieniem odłożyła gazetę, wzięła torebkę i udała się pod wskazany adres. Po pół godzinie była już z powrotem, tylko po to by przebrać się w swój nowy uniform i zaraz wracać. Pod koniec tygodnia dostała pierwszą wypłatę, za którą mogła opłacić bieżące rachunki.
W sumie praca w barze "U Willmy" nie była taka straszna. Ubrana w różowy fartuszek, jak dla niej trochę za krótki, roznosiła kawę i pączki codziennie od siódmej rano do szóstej wieczorem. Co piątek dostawała pensję i choć w chwilach załamania obliczała jaki to marny procent tego, co zarabiałaby w Proroku, to nie mogła narzekać. Miała dach nad głową, pieniądze na czynsz, a co tydzień jej artykuły ukazywały się w gazecie. Próbowała robić dobrą minę do złej gry, ale wciąż, w każdej minucie, myślała, jak to jej życie miało wyglądać według Życiowego Planu Rity Skeeter, który ułożyła będąc na pierwszym roku studiów. Pomagał fakt, co prawda tylko trochę, że sama Willma była niezwykle miłą kobietą z którą zaprzyjaźniła się już po paru dniach pracy. Pan Lovegood w pewien sposób też był sympatycznym człowiekiem.
Po czterech miesiącach Rita pogodziła się z myślą, że nigdy nie będzie sławną dziennikarką. Po wielu przepłakanych nocach, rozmowach z Willmą i własnych przemyśleniach doszła do wniosku, że pora przestać się zamartwiać i zacząć korzystać z życia. Za namową Willmy skróciła włosy, zmieniła garderobę i uśmiechała się do co przystojniejszych klientów baru. Porzuciła też pracę w Żonglerze, tym samym zakopując głęboko dziennikarskie aspiracje.
5.
- Rita, stolik trzeci czeka na kawę!
- Już podaję, Will!
Dzisiaj było naprawdę tłoczno. Została jeszcze godzina do zamknięcia baru, a gości nie ubywało. Pewnie Willma będzie chciała, żebym znowu została po godzinach. Podała miłemu państwu z trójki czarną kawę i już miała wracać do baru, gdy kątem oka zauważyła ruch przy drzwiach. Krzyknęła do właścicielki, że przyjmie to zamówienie, poprawiła fartuszek i przywdziewając zachęcający uśmiech skierowała się do nowo przybyłych klientów, którzy usadowili się przy ósemce. Fachowym okiem oceniła grupkę nowoprzybyłych mężczyzn na trzy mocne kawy i talerz szarlotki.
- Dobry wieczór panom. Czym mogę służyć? – zaświergotała swoim "urzędowym tonem", jak to mawiała Willma, i obrzuciła klientów bacznym spojrzeniem. Gdy rozpoznała jednego z nich, uśmiech automatycznie spełzł z jej twarzy. Pierwszy z prawej mężczyzna odchrząknął, obrzucił towarzyszy spojrzeniem i powiedział:
- Poprosimy trzy czarne kawy. I szarlotkę.
Nie usłyszała go, ciągle patrząc na Redaktora Naczelnego Proroka Codziennego, który, o zgrozo, siedział tuż przed nią w jej barze i zamawiał kawę z szarlotką. Łut szczęścia czy niesamowity pech? Człowiek, od którego zależała cała jej kariera, siedział tu sobie najspokojniej w świecie i przeglądał menu!
- Halo? Proszę pani?
- Co? A tak... – Wstrząsnęła głową, próbując pozbyć się szumu w uszach i rzuciła jeszcze jedno spojrzenie Naczelnemu. – Przepraszam, mógłby pan powtórzyć? – Nie będziesz się w niego wpatrywać. Nie będziesz się zastanawiać, czy jego obecność coś znaczy. I na pewno cię nie pamięta, do cholery!
Gdy mężczyzna powtórzył zamówienie wycofała się do baru najszybciej, jak tylko mogła. Poczym, ciągnąc za sobą Willmę skryła się na zapleczu i oddychając głęboko usiadła na olbrzymim worku z kawą.
- Co jest, złociutka? – zapytała natychmiast Willma przymykając drzwi i ukradkiem rozglądając się po sali.
- Pamiętasz, Will, opowiadałam ci, jak szukałam pracy w różnych gazetach?
- Jasne, że pamiętam. Nigdzie cię, idioci, nie chcieli. Co z nimi?
- No. To właśnie jeden z nich, ten najważniejszy, siedzi przy ósemce. I co ja mam teraz zrobić?
- Złociutka, na pewno nie ukrywać się na zapleczu. Rozpoznał cię?
- Nie, chyba nie. Nie wiem. Może. Nie patrzył na mnie.
Willma z uwaga przyglądnęła się swojej podwładnej. Lubiła Ritę, czuła się niemal jak jej matka. I choć znały się tylko kilka miesięcy poznała trochę tą małą. I według jej oceny, a lubiła myśleć o sobie, jako o znawczyni ludzkich charakterów, Rita nie była kobietą, która chowała się po kątach, tylko dlatego, że jakiś zapyziały samiec nie chciał jej dać roboty.
- Kotku, weź się w garść. Obciągnij spódnice, przygładź włosy i zanieś tym dupkom ich kawę, uśmiechając się zniewalająco. Potem zbajeruj jednego, najlepiej naczelnego, zaciągnij do łóżka i złam serce. Po sprawie. - Na te słowa Rita rzuciła koleżance speszone spojrzenie, co widząc Willma zaśmiała się głośno i pogładziła ją po policzku.
- No, może bez tego łóżka. No idź. Pokaż im na co cię stać, złociutka – dodała i klepnęła ją ponaglająco po ręce. Młodsza kobieta przełknęła głośno ślinę, wygładziła spódnicę, poprawiła włosy i rzucając ostatnie, spanikowane spojrzenie Willmie wyszła z zaplecza.
- Państwa kawa. – Uśmiechnęłam się ujmująco i wbiła natarczywy wzrok w głowę naczelnego, który przeglądał jakieś papiery, zupełnie się nią nie przejmując.
- Ach tak, dziękujemy bardzo.
- Coś jeszcze?
- Nie, nie dziękujemy.
- A panowie to tak... przejazdem? – Siląc się na beztroski ton i próbując stłumić cichutki głosik, informujący ją, że zachowuje się jak idiotka, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Właściwie to przypadkiem. Mieliśmy zjeść kolację w pobliskiej restauracji, ale mieli jakieś problemy z szefem kuchni... – Mężczyzna w zielonym krawacie, ten który składał zamówienie, wyraźnie zaczynał się irytować nachalną kelnerką.
- Ach, więc interesy, tak? – W jej tonie musieli usłyszeć jakąś gorycz, gdyż pozostali dwaj, do tej pory zupełnie ją ignorujący, podnieśli głowy.
- Tak, to kolacja służbowa. Czy mógłbym poprosić cukier? – Naczelny przypatrywał jej się przez chwilę, poczym, nie czekając na odpowiedź, wrócił do swoich dokumentów.
- Em... Tak, oczywiście. Zaraz przyniosę. Smacznego. – Rozpoznał mnie?
Czując w ustach gorzki smak porażki wycofała się do Willmy, przeklinając w duchu własną głupotę.
- Błagam, tylko nie każ mi zanosić im tego cukru, Will. Zrobiłam z siebie idiotkę!
- Przesadzasz, kochaniutka – odpowiedziała, ale wzięła najbliższą cukiernicę i zaniosła ósemce. Wróciła po chwili i obrzucając Rite długim spojrzeniem. - Nie było tak źle. Przesadzasz. Dwójka czeka.
Na te słowa Rita tylko westchnęła, wzruszyła ramionami i podeszła do kolejnego stolika. Po obsłużeniu czterech klientów przestała myśleć o ósemce i zajęta bieganiną od jednego stolika do drugiego, myślała tylko o swoich obolałych nogach i kubku gorącej herbaty w łóżku. Już prawie zapomniała o trzech niemiłych panach, gdy ci nagle dali o sobie znać. A mianowicie podeszli do baru, prosząc o rachunek. Jako, że Willma była akurat zajęta na zapleczu to Rita musiała ich obsłużyć.
- Dziesięć dolarów, proszę pana.
- Tak, proszę. Reszta dla pani, za przemiłą obsługę.
- Dziękuję bardzo. I do widzenia panom.
Starając się ukryć ulgę, jaka ją ogarnęła po wyjściu kłopotliwych gości, przeliczyła napiwek. Dziesięć dolarów. Dużo. Zasłużyłam sobie. Zabrała się do zmywania naczyń, już z dużo lepszym humorem.
6.
- Na Merlina, zapomniałem tych dokumentów. Pewnie dalej leżą przy tym stoliku. Muszę się po nie wrócić. John, nie czekajcie na mnie.
- Jesteś pewien? Możemy cię podwieźć...
- Nie, nie. Dam sobie radę, naprawdę. Do widzenia, panie Lee. Trzymaj się, John.
Wymienił uścisk dłoni z zagranicznym inwestorem i skierował się z powrotem ku małej knajpce, z której wyszli parę minut temu. Po chwili stał już przy swoim stoliku i rozglądał za czarną teczką. Na stoliku, pod nim, na krześle. Nigdzie nie było. Zaklął cicho, piętnując własną głupotę i rozglądnął się za jakąś obsługą. Przy barze stała tylko ta młodziutka kobieta, której parę minut temu John dał napiwek. Podszedł do niej i uśmiechnął się najbardziej czarująco, jak tylko umiał.
- Przepraszam panią... – Czy mu się wydawało, czy kobieta zbladła, gdy tylko się odezwał? – Zostawiłem tutaj dużą, czarną teczkę. W środku były dokumenty, bardzo ważne zresztą. Nie widziała jej może pani?
- Um. Czarna, duża teczka? – Kobieta najwidoczniej unikała jego wzroku, rozglądając się nieco zbyt pospiesznie po sali.
- Tak, duża, czarna. Nie widziała...
- A tak. Widziałam. Właściwie, to wzięłam i schowałam, na wypadek... Już po nią idę. Chwileczkę.
Gdy znikła w drzwiach prowadzących zapewne do zaplecza, Gregory rozejrzał się po sali. Młoda kelnerka może zachowywała się nieco dziwnie, ale nie była aż tak interesująca, by zajmować jego myśli dłużej niż to koniecznie. A jeśli kontrakt z panem Lee dojdzie do skutku to..
- Proszę bardzo, panie Smith. – Jego rozmyślania przerwał powrót kelnerki z jego własną teczką.
- O właśnie, dziękuję bardzo... – Roztargniony odebrał swoją własność i już miał wychodzić, gdy coś przykuło jego uwagę. – Smith? Skąd pani... – Czy mu się wydawało, czy kelnerka rzeczywiście zarumieniła się?
- Yh... Wie pan, jest pan bardzo sławną osobistością... Redaktor naczelny... i to Proroka... – Wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- Tak, pewnie ma pani rację. No nic, dziękuję jeszcze raz za znalezie... – przerwał w pół słowa. Jej uśmiech... Uśmiechała się teraz do niego, śmiało, pewnie, przepięknie. Poczuł się, jakby nagle dostał pięścią w brzuch. Takiego uśmiechu nie widział od...
- Czy... Czy ma pani może ochotę na kawę? Znam świetną kawiarnię tu, niedaleko.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a w jej oczach przez chwilę migotało coś nieokreślonego. Rzuciła krótkie spojrzenie swej pracodawczyni i ściągnęła biały fartuch.
- Właściwie to czemu nie, panie Smith? Właśnie skończyłam pracę i chętnie bym się czegoś napiła w dobrym towarzystwie...
Gregory uśmiechnął się jeszcze bardziej czarująco i podał jej szarmancko ramię.
7.
Delikatnie przeczesywała swoje krótkie włosy, bawiąc się pojedynczym lokiem. Od czasu do czasu patrzyła w lustro, widząc tam odbicie śpiącego mężczyzny. W tych chwilach zagryzała wargi, a jej oczy błyszczały. Ten mężczyzna, śpiący w tym łóżku.
Jej rozmyślania przerwał odgłos, jaki towarzyszy budzącemu się człowiekowi. Odłożyła szczotkę na toaletkę i obróciła się na krześle.
- Już wstałeś?
- Uhm. Która godzina? – Wyglądał rozkosznie, taki na współ rozbudzony. Zmierzwione gęste, brązowe włosy, przymknięte powieki, ręka przecierająca twarz, próbująca odegnać resztki snu. Jej mężczyzna.
- Dopiero ósma. Śpij.
- Dobrze, kotku. Zrobisz mi kawy? – Uśmiechnął się przymilnie, na co ona uniosła tylko jedną brew i uśmiechnęła się kpiąco.
- A co mi dasz, kochanie?
- Buziaka?
- Hmm. Kusząca propozycja, ale muszę odmó... – Reszta zdania ulotniła się w niebyt, gdy wcale nie tak bardzo nieprzytomny mężczyzna rzucił się na nią, obcałowując całą.
- To jak? Zrobisz? Zróóób!
- No, dobra, już dobra. Ale zejdź ze mnie, mamucie! Ważysz chyba z tonę! – Roześmiała się, przewiązując mocniej pasek szlafroku.
- Kocham cię. – Popatrzył głęboko w jej oczy, starając się nie zauważyć, jak zesztywniała na to stwierdzenie.
- Wiem, Greg. – Odpowiedziała bardzo cicho, po pary wypełnionych bezruchem sekundach. Popatrzyła mu w oczy i pogłaskała zarośnięty policzek z niezwykłą czułością i łagodnością. – A teraz złaź ze mnie, mamucie. Zrobię ci tą kawę, skoro tak błagasz.
Uśmiechnął się, może nieco zbyt smutno, i wstał, kierując się do łazienki. Po chwili doszedł ją szum spływającej wody. I przytłumione wołanie:
- Z cukrem!
- Pamiętam! – odkrzyknęła, ale nie ruszyła się z miejsca. Kochał ją, wiedziała o tym. A ona... A ona... Westchnęła głęboko, wygładziła poły szlafroka i ruszyła do kuchni zrobić mu tę kawę.
***
- Mm, przepyszna, kotku.
- W końcu jestem kelnerką. Co jak co, ale na kawie się znam – roześmiała się i usiadła koło niego, zabierając się za własną herbatę. – O której wrócisz?
- Koło piątej. Będziesz? – Zmarszczył czoło, przeglądając jakieś papiery.
- Poproszę Willme i urwę się wcześniej z pracy. W środku tygodnia nie ma dużego ruchu. Co przeglądasz?
- Jakieś artykuły... Nie wiem, znalazłem u ciebie w pokoju. Leżały na...
- ...Na biurku.
- Coś nie tak, kotku?
- Nie, nic. Absolutnie. - Dopiła herbatę, która dziwnym trafem nie smakowała już tak dobrze. Chyba trzeba kupić inną mieszankę.
- Hmm... – Greg wrócił do przeglądania papierów, pogryzając tosta.
- I... I co o nich myślisz? – Starając się brzmieć spokojnie i jakoś uspokoić własny żołądek, Rita zagarnęła naczynia i zaczęła je zmywać, głośno pobrzękując porcelaną.
- O artykułach? Wyśmienite. Dawno tak dobrych nie czytałam. Zwłaszcza ten o młodocianych przestępcach. Hej, a właściwie to skąd je masz?
- Są moje – odparła krótko. – Naprawdę są... dobre?
- Czekaj, czekaj. Jak to: twoje? Przecież ty...
- Studiowałam dziennikarstwo. Nie mówiłam ci? Dziwne. Nie dostałam pracy w żadnej redakcji, a jakoś musiałam zarabiać. I teraz jestem kelnerką – odpowiedziała jednym tchem, uważnie go obserwując. Długo czekała, żeby powiedzieć właśnie tę kwestię. Oj, długo.
Takich słów kompletnie się nie spodziewał. Sapnął i ostrożnie odłożył kubek z niedopitą kawą.
- Byłaś u nas w redakcji?
Wiedziała, że o to zapyta.
- Och, oczywiście, że tak. Ale nie dopuścili mnie nawet do drzwi redaktora. – Uśmiechnęła się smutno.
- Ach, tak. – Wrócił do zimnego już tosta, a Rita pochwała umyte naczynia.
Przez całe dziesięć minut w kuchni panowała niczym nie zmącona cisza. W końcu Rita zaczęła się denerwować. Czemu milczy? Według planu, już dawno powinien coś powiedzieć.
- Spakować ci coś do jedzenia?
- Nie, nie, dziękuję Rituś. Musze już wychodzić.
Wstał, poszedł do przedpokoju i ubrał kurtkę dalej się nie odzywając. Gdy Rita podeszła do niego, by jak zwykle pocałować go na pożegnanie, uchwycił ją mocniej i patrząc w oczy zapytał:
- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym pokazał w pracy twoje artykuły?
Cieszyła się, że w przedpokoju było tak ciemno, bo nie mógł dostrzec błysku tryumfu w jej oczach.
- Ależ skąd, kochanie. Miłego dnia.
- Miłego dnia.
Wyszedł, a ona wróciła do kuchni i usiadła ciężko na krześle kuchennym. Czekała na tę chwilę całe dwa miesiące. Dwa miesiące z tym, co prawda, cudownym człowiekiem. Na początku nie mogła uwierzyć w powodzenie tego planu, ale Willma ją przekonała. "Dasz radę, złociutka. Rozkochaj go w sobie, a zobaczysz światła kariery."
- Miałaś rację, Will. To jest ten moment. Greg... – powiedziała do siebie i skierowała do pokoju. Niedługo musi wyjść do swojej aktualnej pracy. Tymczasowej, kochanie. Tymczasowej.
***
- Już jesteś, Greg?
- Aha. Wyszedłem wcześniej. Mam dla ciebie ekstra wiadomość.
- A czy ta ekstra wiadomość może poczekać? Obiad już gotowy. O, cześć, kochanie – Pocałowała go, uparcie wpatrując się w parującą zupę. – Jak było w pracy?
- Nie, nie może czekać. – Zignorował jej pytania i poczekał, aż spojrzy mu w oczy.
- Taak? A co jest ważniejsze od mojej pomidorowej? – Uśmiechnęła się, zaciskając jednocześnie pięści.
- Pomidorowa? Uau, uwielbiam twoją pomidorową. Ale wracając... Jak ci rano mówiłem, pokazałem paru ludziom w redakcji twoje artykuły i...
- I? Mów że!
- I możesz zaczynać od jutra!
Na te słowa rzuciła mu się w ramiona, krzycząc i płacząc z radości. Greg przytulił ją mocno i zaczął się śmiać, by po chwili porwać ją w ramiona i odtańczyć jakiś niezwykły taniec radości. Po wielu minutach krzyków, śmiechu i podziękowań uspokoili się na tyle, by zobaczyć, jak sławetna pomidorowa spala się doszczętnie.
- No to mieliśmy obiad – powiedziała grobowym głosem i po chwili oboje znowu śmiali się, jak szaleńcy.
Dopiero po kilkunastu minutach Rita uspokoiła się na tyle, by zasypać Grega lawiną pytań dotyczących jej nowej pracy. Na jakich warunkach? Od kiedy? Za ile? Naprawdę się podobały?
- Spokojnie, Rituś. Tak, naprawdę się podobały. Byli wprost zachwyceni. Pracować na razie będziesz na pół etatu, a jak wyrobisz sobie renomę, to przyjmą cię na stałe. Szczęśliwa? – Ostatnie słowo wypowiedział bardzo sugestywnie, na co ona tylko podniosła ironicznie brew.
Nie doczekał się odpowiedzi. Nie musiał. Pokazała mu, jak bardzo jest szczęśliwa.
Nikt już się nie przejmował spalającym się drugim daniem.
8.
Rita przeszła przez oszklone drzwi redakcji. Owiało ją przydymione, przesiąknięte papierosami powietrze. Przystanęła na chwilę i rozglądnęła się po dużym pomieszczeniu. Nikt nie zauważył jej przybycia, nikt nawet na nią nie spojrzał; wszyscy zaabsorbowani własną pracą: tam ktoś krzyczał przez telefon, tam uparcie skrobał się w skupieniu po nosie, tam jakiś kurier potrząsał paczką... Zachłysnęła się tą nerwową, papierosową atmosferą. Jej redakcja, to za czym tyle tęskniła.
Nawet po tych trzech miesiącach pracy w redakcji, awansie i nareszcie zdobytej renomie nadal nie mogła uwierzyć, że jej się udało. Codziennie, wchodząc przez te same drzwi, zastanawiała się, jakim cudem nikt nie chce jej stąd wyrzucić, nikt jej nie zatrzymuje. W takich momentach uśmiechała się w duchu wariacko.
- Rita! Szef cię woła! Jest od rana strasznie wkurzony, więc uważaj na niego – rudowłosa kobieta w średnim wieku uśmiechnęła się nieco wrednie i wskazała kciukiem na gabinet naczelnego. Rita kiwnęła Sandrze, swojej koleżance z rubryki towarzyskiej, i śmiałym krokiem weszła do biura Grega. Była chyba jedyną osobą w redakcji, której wizja dywanika u szefa wcale nie przerażała.
- Wzywałeś, Greg? – naczelny siedział za biurkiem, z papierosem w ustach i przeglądał jakieś papiery. Jak zwykle – pomyślała niemal czule i nachyliła się ku mężczyźnie po pocałunek.
- Kotku, nie w pracy – uchylił się, ku jej umiarkowanemu zdziwieniu. Sandra mówiła, że jest wkurzony.
- Chciałem zapytać, gdzie twój artykuł o ostatniej naradzie Wizengamotu? Powinienem mieć go już o tutaj – postukał palcem w blat biurka, tuż przed nim.
- Widzisz, nie rozmawiałam jeszcze z...
- To porozmawiaj. Teraz, już, dzisiaj. Mam mieć go tutaj jutro rano, zrozumiałaś? – przerwał jej gwałtownie, wstając.
W tej chwili Rita zdziwiła się niepomiernie. Zwykle na nią nie krzyczał. Nigdy na mnie nie krzyczał.
- Stało się coś, Greg? – zapytała ostrożnie, podchodząc do niego.
On tylko rzucił jej gniewne spojrzenie i podszedł do okna, odwracając się tyłem.
- Nie, absolutnie wszystko w porządku. Oprócz tego, że moja własna kobieta opóźnia druk.
Własna kobieta?
- Dobrze – odparła zimno. – Będziesz miał ten artykuł jutro z samego rana.
I wyszła. Przeszła parę kroków i, nie mogąc się powstrzymać, zerknęła za siebie, upewniając się czy za nią patrzył. Nie patrzył. Dalej stał zwrócony do okna, plecami do niej. W jego postawie nie widać było skruchy. Pewnie jest przemęczony – pomyślała i zacisnęła mocno wargi. Nic, przygotuję mu ten artykuł.
***
Rozmowa z Dumbledorem, przewodniczącym Wizengamotu nie trwała tak długo, jak się spodziewała. Dyrektor jej byłej szkoły, jak zwykle okazał się bardzo szarmancki i pomocny. Po dwóch herbatach i dziesięciu zapisanych kartkach Rita pożegnała się z byłym pedagogiem i wróciła do domu. Dwie godziny później miała już gotowy artykuł.
Popijając zieloną herbatę przeglądnęła jeszcze raz tekst, pod kątem niedociągnięć. W mieszkaniu panowała cisza, jedynym odgłosem było skrobot jej pióra. Westchnęła z irytacją, gdy złamała już trzecią tego dnia lotkę. Przydałoby się takie jakieś samopiszące pióro.
Z dziwnej pustości mieszkania zdała sobie dopiero sprawę, gdy skończyła z artykułem. Spojrzała na zegarek, który wyraźnie wskazywał, że Greg powinien już siedzieć na kanapie w salonie i zajadać się kanapkami. Został w redakcji? Co prawda czasami zdarzało mu się siedzieć do późna w pracy, ale zawsze fiukał do niej wcześniej z informacją, że się spóźni.
Popatrzyła na palenisko - zimne. Dziwne. Wstała, zbierając zniszczone pergaminy i kubek, i ruszyła do kuchni. Umyła naczynia po samotnej kolacji, pozamiatała podłogę, poukładała na półkach. Grega dalej nie było. Dziwne.
Nagle poczuła się strasznie samotna. Coś chwyciło ją za serce, jakaś odległa tęsknota. Zapragnęła, by Greg był tutaj, właśnie teraz, w tym momencie. By objął ją w pas, przytulił i wyszeptał, jak bardzo ją kocha. A ona znowu odpowiedziałaby mu: "wiem", boleśnie świadoma, że on oczekuje czegoś więcej.
Przysiadła na kuchennym stołku, zatopiona w myślach.
Nie kochała go. On ją tak, wiele razy to mówił, okazywał. Zresztą widziała to w jego oczach. Uparcie powtarzał jej to wyznanie kilka razy dziennie, wierząc, że za którymś razem odpowie mu tym samym. Ale ona nie mogła. Nie po tym, jak go wykorzystała. Tak, zaśmiała się z goryczą, wykorzystałam go. Nie mogła go zranić jeszcze bardziej, nie mogła karmić ułudą. Wiedziała, że on tylko czeka z pierścionkiem. Wiedziała, ale nic nie mogła na to poradzić. To nie był właśnie on, to nie było właśnie to uczucie.
- Skąd wiesz, że to nie jest właśnie miłość? – pytała ją Willma, pytała samą siebie. Po prostu wiem. Nigdy nikogo nie kochałam, ale czytałam o tym. Nie czuję żadnych motylków, nie ma zawrotów głowy, wybuchów śmiechu. To nie jest miłość.
Westchnęła. Chyba pójdzie do redakcji sprawdzić, czy nic się nie stało. I odda mu ten artykuł. Ech.
Wzięła torebkę z krokodylej skóry, tę którą podarował jej na ostatnią rocznicę, porwała żakiet i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Z nie dokręconego kranu kapała woda.
***
Redakcja wydawała jej się dziwnie pusta. Brak szumu sów, brak gwaru osób. Równie pozasuwane krzesła, ułożone papierzyska na biurkach. Cisza, ciemność.
Przeklęła się w myślach, za tę głupotę, która kazała jej tutaj przyjść niepotrzebnie. Grega najwyraźniej tutaj nie było.
Przynajmniej zostawię mu już ten artykuł na biurku.
Gabinet Grega znajdował się na samym uboczu. Niewielka, oszklona klitka, której nie widać stojąc w drzwiach. Kierując się właśnie w stronę tej klitki, Rita zastanawiała się, czemu Greg nie umieścił swojego biura po drugiej stronie pomieszczenia. Miałby tam oko na wszystkich pracowników i mógłby przecież lepiej ich nadzorować.
Jej rozmyślania zostały nagle przerwane przez coś czego się absolutnie nie spodziewała: w gabinecie Grega płonęło przyćmione światło. A więc był w pracy. Rozluźniła się automatycznie. Uśmiechnęła i już raźniej podeszła do przeszklonych drzwi.
Już miała chwycić za klamkę i z żartowną przyganą na ustach wejść do środka, gdy zauważyła, że... Greg nie był sam?
Gdy podeszła bliżej, wręcz przycisnęła nos do szyby, zdała sobie sprawę, że nie powinna tu przychodzić. Absolutnie nie powinna.
- Nie...
Już wiedziała, czemu Greg nie przyszedł na czas do domu. Do domu – powtórzyła bezwiednie w myślach.
Rzeczywiście był zajęty. Najwyraźniej bardzo zajęty. Tyle, że nie pracą. Nową panią kurier.
- Nie... – powtórzyła bezwiednie i powoli zaczęła się wycofywać ku wyjściu. – Nie...
Nawet nie poczuła, gdy wpadła na czyjeś biurko, przewracając się. Nawet nie usłyszała odgłosu otwierających się drzwi od gabinetu, który przed chwilą opuściła w takim popłochu. Nie usłyszała też nawoływań Grega. Nic już nie słyszała, nie widziała. Puściła się biegiem ku wyjściu, po drodze gubiąc swój artykuł.
Artykuł nad którym tyle ślęczała z myślą o nim.
***
Do domu dotarła już nieco uspokojona. Już nie płakała. Teraz tylko bezrozumnie wpatrywała się w przestrzeń, automatycznie ściągając buty.
Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. Jak on mógł? Kochał ją, przecież mówił jej to tyle razy. Kochał ja, kochał...
Dlaczego tak nagle? Dlaczego nic nie wyczuła? Czy to pierwszy raz? A może ciągle ja oszukiwał?
Nagle?
Nie. Teraz, gdy o tym myślała, przypomniała sobie, że już od paru dni Greg nie mówił jej czułych słówek. Nie dotykał. Myślała, że to przez zwykłe zmęczenie, w Proroku mieli dużo pracy...
Czy to już wtedy? Czy on i ona już...
Nie miała już siły płakać. Po prostu położyła się na ich łóżku w pozycji płodowej i patrzyła nie widząc.
Leżała tak kilka godzin. Nie wiedziała dokładnie ile, nie obchodziło ją to. W końcu wzięła się w garść na tyle, by dotrzeć do łazienki i pochylić się w odpowiednim momencie nad zlewem. Konwulsje, wymioty. Po chwili leżała na zimnej posadzce osłabiona, z dziwną pustką w środku.
Westchnęła.
I nagle zrozumiała: kochała tego drania. Kochała go całym sercem.
To nie była książkowa miłość. Nie była końcem świata, gwałtownością wzlotów, nagłością wybuchu. Przyszła cicho, niepostrzeżenie. Łagodna i świeża. Prawdziwa, jedyna.
- Cholera... Cholera... – Znowu płakała. Tylko, że teraz rozumiała dlaczego. Kochała go. Kochała, a on...
Uspokoiła się w końcu. Rozebrała i weszła do wanny. Umyła się zimną wodą, chcąc poczuć coś innego niż pustkę i żal. Kąpała się bardzo długo, myśląc, analizując.
Przygotowywała się. Na spotkanie. Nie pozwoli, by wiedział, jak bardzo ją zranił.
Nie przyszedł tej nocy. Na darmo czekała przy drzwiach.
9.
Koło godziny trzeciej rano wiedziała już, co zrobi. Pójdzie do Proroka tak, jak zwykle. Nic się przecież nie stało. Nie pozwoli mu zniszczyć tego, na co tak długo pracowała. Nie. Był draniem, a ona go kochała. Ale nie pozwoli mu zranić się jeszcze bardziej. Koniec. Koniec wszystkiego. Już nie jest tą Ritą. Koniec. Koniec. Koniec.
O ósmej, zupełnie nie czując nieprzespanej nocy, ubrała się i wyszła. Zabierając ze sobą nowy artykuł o Wizengamocie. Stary gdzieś przepadł, a Naczelny (Tak, Naczelny. Nie pozwoliła już sobie myśleć o nim inaczej.) wyraźnie powiedział, że artykuł ma być na dzisiaj. Zrobiła nowy. Była profesjonalistką. Zrobiła nowy.
***
Chyba się jej nie spodziewał. Czego oczekiwał? Że zamknie się w domu na miesiąc, płacząc po straconym kochanku? Tylko kochanku.
W takim razie grubo się mylił.
- Proszę, oto ten artykuł. W terminie. – Suche, bezbarwne słowa. Jego zszokowane spojrzenie. Wychodzi. Zatrzymuje ją. Spokojnie, spokojnie.
- Rita... Poczekaj, to nie tak! To nie to, co myślisz!
Obróciła się ku niemu powoli. Zero uczuć. Pusta, nieprzystępna twarz. Tylko dłonie mocno zaciśnięte na torebce. Tej, którą jej dał tak niedawno.
- Czy ty masz mnie za głupią? - spytała konwersacyjnym tonem. Przełknął ciężko ślinę.
- Nie, oczywiście, że nie, kotku... – To był błąd. Po chwili Rita stała już przy nim, sycząc wprost do ucha:
- Nie nazywaj mnie tak! Myślisz, że jestem ślepa? Głupia? Widziałam was! Rozumiesz? To już koniec. Koniec. Nie ma już ciebie. Jestem tylko ja. Inna. Bez ciebie. Rozumiesz? Zajmij się tą swoja zdzirą. Ale odpieprz się ode mnie. Rozumiesz? Koniec!
- Ale... Ale...
- Powtórzyć? – Odsunęła się od niego, dysząc ciężko i unikając jego wzroku. – Masz pan ten artykuł, redaktorze – rzuciła, kładąc nacisk na drugie słowo, wyraźnie zakreślając granicę.
Nic nie odpowiedział.
Już miała pchnąć oszklone drzwi, gdy odwróciła się po raz ostatni. Gdyby patrzył teraz na nią, a nie w okno, pewnie dostrzegłby ten niewyobrażalny ból w jej oczach, który zamigotał i znikł.
- Dlaczego? – Szept, tak różny od wcześniejszego krzyku.
Popatrzył na nią, zmęczony, zrezygnowany.
- Tyle razy ci mówiłem, a ty nigdy nie odpowiedziałaś tym samym. – Nie musiał wyjaśniać. Zrozumiała. Cholera, zrozumiała.
Wyszła.
A on spojrzał pustym wzrokiem na pergamin, który rzuciła mu w twarz. Po chwili jego oczy rozszerzyły się z szoku.
W ostatnią sobotę odbyło się niezwykłe spotkanie rady Wizengamotu, na którym to, jak zwykle, nie zatwierdzono niczego nowego. Niezwykle zacofany i prozaiczny konsultant, pan Winnethy, wystąpił z, jak zwykle, całkowicie bezpodstawną i głupią propozycją zaostrzenia kar dla Skrzatów Domowych za niesubordynację. Biedne, skretyniałe zwierzątka... – przeczytał na głos, nie wierząc własnym oczom. Podniósł głowę, chcą przekonać się, czy Rita przypadkiem nie żartuje, ale jej już nie było.
Koniec. Nie ma już ciebie. Jestem tylko ja. Inna. Bez ciebie. Rozumiesz? – jej słowa powróciły do niego, jak echo, a ich znaczenie uderzyło go swoją mocą. Inna. Nowa. Cholera, co on najlepszego zrobił?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mad Len
Zielona Wiedźma
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z komórki na miotły Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 7:00, 19 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za dedykacjęXD.
Pod względem kanonu Rita mi nie pasuje. Zawsze sądziłam, że ona od początku była zła, albo coś złego w sobie miała. Tą tutaj dziewczynę trudno mi utożsamiać z tą samą podłą dziennikarką z tomów HP - a już z filmu to w ogóle! Jak by zmienić imiona i nazwy to wyszłoby zwykłe niemagiczne opowiadanie - co nie znaczy, że mi sie nie podoba, bo podoba się oczywiście.
Ale lubię tego fan ficka. Napisany jest ładnym stylem, pomysł miałaś dobry, a opisy uczuć mi się podobają. No i oyczywiście najbardziej mi się ostatni akapit podoba, co chyba widać (patrzy wymownie na swój podpis). I jeszcze dedykowany dla mnie!
Życzę ci dużo, dużo weny Nef i przedewszystkim czasu...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miao
Kałamarz
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:17, 20 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Skopiuje z DK : )
FF mi sie podoba.
Tekst ladnie, ciekawie napisany. Duzo szczegolow, opisow, dobrze opisane uczucia.. takie prawdziwe zycie. Wiesz, co Nef? Masz plus, bo napisalas Rite z dobrej strony, a my znamy ja tylko ze zlej. Wszyscy sadza, ze Rita to wstretna baba i tyle, ale czy wiedza dlatego? Ciekawe.
Podobalo mi sie bardzo.
Pozdrawiam,
Miao
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aylya
Uczciwa Łachudra
Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zza granicy absurdu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 0:18, 13 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Podoba mi się. Całkiem przyjemny, dobrze się czyta. I Madlen ma rację - trochę pozmieniać nazwy i imiona, a byłoby z tego opowiadanie własne.
Nigdy nie myślałam o Ricie, bo ta kanoniczna, przedstawiona jest tak, że raczej nie można dużo o niej myśleć - wiedźma i tyle W wersji Rowling, ta postać wogóle nie ma głębi - żeruje tylko na sensacji. U Ciebie jest ona Osobą. Czytając kanon mało kto zastanawia się, czy było jakieś "przedtem" - zanim stała się słynną Skeeter, łamaczką żyć i reputacji. A Ty się zastanowiłaś - podziwiam więc za Pomysł - inna Rita. Wcześniej nie spotkałam się z nią w żadnym fanfiction. Za to wielkie brawa.
Wena i dużo, dużo radości od Ayl
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sema
Ołówek
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:52, 14 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Tekst dobry... tylko skąd na tym forum akurat tyle fascynacji Potterem?
W sumie nie mam nic przeciwko, ale jakoś monotematycznie jest tutaj.
Że co?
Z całym szacunkiem, ale zdaje się, że w ogóle tego forum nie znasz. Widziałaś dział opowiadań? Porównaj sobie ilość opowiadań własnych tam, a o Potterze tutaj. A potem odwiedź jeszcze Szafę Moli i zobacz o ilu książkach się tam dyskutuje.
To raz. A dwa: komentarz do tekstu ma wyrażać opinie o nim. "Tekst dobry" to przykład wypowiedzi, która nic nie wnosi. Następnym razem takie komentarze polecą. Mad.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Obłoczek
Gołębie Pióro
Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 90
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:33, 28 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Ogólnie bardzo fajnie mi się czytało.
Ciekawa tematyka, żadko kiedy spotyka się teksty o tej dziennikarce.
Jednak Rita trochę nie Ritowata.
Gdybym nie czytała HP postać ta mogłaby mi się spodobać, lecz haropoterowa Rita jest oschła i zimna.
Ale to może dobrze, jak poczytam więcej takich ffów to może w końcu polubię Ritę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|
|
|